Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

poniedziałek, 30 stycznia 2017

#5 – „Paulina” – Rozdział 2

Klub”

Paulina piątkowej nocy wylądowała pośród świateł reflektorów, ogłuszającej muzyki i dymu nikotynowego, unoszącego się w powietrzu. Było więc dokładnie tak jak to przewidział mały Bartuś – jak niemal co piątek poszła do klubu.
Babcia, czytając chłopcu bajkę na dobranoc i utulając do snu, tłumaczyła, że Paula jest jeszcze młoda, że musi się wyszaleć i wybawić, by potem poukładać sobie w dojrzały sposób życie. Zdaniem samej Pauliny, ona już była wystarczająco dojrzała i dorosła, a te weekendy spędzone pośród przyjaciół, na tańcu i popijaniu przeróżnych alkoholi, uważała jedynie za odskocznie, za coś niezmiennego, coś co będzie jej towarzyszyło bardzo długo, jeszcze co najmniej przez dwie dekady.
Blondynka w tygodniu, od poniedziałku do piątku, pracowała w komisie z telefonami komórkowymi. Była to praca zawsze od dziesiątej do osiemnastej, tak więc skutecznie odbierała jej niemal cały dzień, bo ledwie wstała, a już pędziła na autobus albo, by zaoszczędzić, wybierała się na poranny spacer. Wracając, decydowała się posilić na mieście, w tak zwanym biegu, a potem zakładała rolki i jeździła po ścieżce rowerowej dla utrzymania kondycji. Nie chodziło jej o zachowanie wagi czy wyrzeźbienie nóg. Ona chciała po prostu być w formie, by zwykłe schylanie się nie sprawiało jej takich problemów jak niektórym jej koleżankom. Poza tym te przejażdżki na rolkach miały też swój niepodważalny plus dla całej rodziny, bo zabierała z sobą Bartka i skutecznie męczyła go długością trasy na tyle, by po powrocie chłopiec miał siłę jedynie na kąpiel i położenie się do łóżka.
Powinnaś iść na studia – nieustannie powtarzała jej przyjaciółka.
Klaudyna, musisz o tym nawet w klubie? – nie dowierzała. Pokręciła głową, by zaakcentować swoje odczucia, a następnie wyciągnęła dłoń po odpalonego papierosa, który znajdował się między wargami Norberta.
Norbi przymknął powieki. Gadka o nauce go męczyła. Postanowił więc, że uda się do baru i zamówi po piwie dla każdego. Ten piątek, to był dzień jego wypłaty, więc ten jeden dzień postanowił nie przejmować się wydatkami. Miał tak co miesiąc, to był jego rytuał – jeden dzień bez zmartwień, a później życie przez to pod kreską.
Ale ja mówię poważnie – Klaudia dalej trwała przy swoim. – Masz podejście do dzieci, byłabyś świetną przedszkolanką. Może spróbuj chociaż policealne jakieś zrobić, niańkę lub coś.
Lub coś – powtórzyła kpiąco i zaciągnęła się dymem tak mocno, że aż poczuła jak wypełnia się nim niemal każdy cal jej płuc. – Ja ledwie teraz znajduję czas dla samej siebie, a co dopiero, gdybym poszła do szkoły? Gdyby ojciec żył albo gdyby Natalia... – westchnęła teatralnie. – Nie zrozumiesz mnie, bo ty się nie musisz o nic martwić. Studiujesz dziennie, jesteś na utrzymaniu rodziców, a w soboty dorabiasz na własne kaprysy, ubrania i gadżety.
To nie moja wina, że...
Nie winię cię! Daję ci jedynie do zrozumienia, że jesteśmy po dwóch różnych stronach rzeki. Ja muszę pomóc matce i siostrze w uregulowaniu czynszu, bo ciągle po zimie nie możemy wyjść na prostą, a niedługo przyjdzie kolejna. Ty nawet sobie nie wyobrażasz ile kosztuje opał, bo mieszkasz w bloku z kaloryferami. Podobnie z prądem i życiem, też się muszę dołożyć i nawet jeśliby mi na to wszystko starczyło z niepełnoetatowej pracy, to wtedy byłabym zmuszona żyć jak mniszka, bo nie stać by mnie było nawet na piwo, że już o kosmetykach, ubraniach i wypadach od czasu do czasu nie wspomnę. Nie chcę sobie wszystkiego odmawiać dla papierka, jakiegoś dyplomu, po którym prawdopodobnie i tak nigdy nie otrzymam pracy w zawodzie.
Nie sądziłam, że jesteś taką pesymistką.
Bo nie jestem, tylko czasami mi się tak zdarza. Dobrze jest tak jak jest! – krzyknęła, przybrała na twarz uśmiech zadowolenia, ugasiła papierosa na stoliku, bo popielniczki nigdzie nie było i ruszyła na parkiet, po drodze zaczepiając Norberta i odbierając od niego swoje piwo.
Porwała mężczyznę do tańca, bo dobrze się czuła w jego obecności, bezpieczniej. Był wysoki, przystojny, nieźle zbudowany i wiedziała, że w razie potrzeby nie pozwoli jej nikomu tknąć, a wiadomo, że w klubie łatwo było o niechciane macanki i napastowanie ze strony napalonych kolesi.
Odwróciła się do Norbiego plecami i tańcząc, seksownie ocierała się o jego ciało, szczególnie kolana i uda, podczas schodzenia w dół. Dotykał ją, zatrzymywał swoje dłonie na jej jędrnych, młodych piersiach, ale on przecież nie był jak wszyscy, był dla niej kimś więcej, był jej chłopakiem.
Problemów w Norbercie jednak było kilka, a wszystkie skupiały się do słowa „nieodpowiedzialność”. Mężczyzna lubił się bawić, dużo pił, na przemian pracował i spał, a gdy przychodziło co do czego, to zazwyczaj trudno było na nim polegać. W pewnym sensie Paulinie go brakowało, chociaż nieustannie go miała. Zdarzało jej się zazdrościć niektórym koleżankom i przyjaciółkom, gdy te opowiadały o wyjściach na kolacje do restauracji, zjedzeniu wspólnego obiadu, który on przygotował w warunkach domowych, ale też w chwilach, gdy chwaliły się biżuterią, którą otrzymały w imię jakieś rocznicy. Norbert, choć Paula była z nim od ponad trzech lat, nawet nie pamiętał o jej urodzinach, dopóki ktoś mu o nich nie przypomniał, a co tu dopiero wymagać, by pamiętał o takich rzeczach jak dzień pierwszego pocałunku, ustawienia się z sobą i innych tego typu. Na prezenty i romantyczne chwile bez okazji nawet nie miała śmiałości liczyć.
Zamyśliłaś się – zauważył, więc wyszeptał to wprost do jej ucha.
Wydaje ci się! – odkrzyknęła i tańczyła dalej.
Bawiła się, paliła, piła. Później wychodziła co jakiś czas na dwór z pijaną koleżanką, po czym wracała, ale na zabawę nie miała już ochoty. Noc nagle zaczęła mijać wyjątkowo mozolnie, a ona zapragnęła już wracać do domu.
Norbert! – krzyknęła, gdy on stał przy barze i opierał się o podświetlany blat. – Musimy już iść do domu. Agata źle się czuje. Upiła się, bo Seba z nią zerwał.
To idźcie – odparł, zbywając temat i odpędzając się od niej niczym od natrętnej muchy. Zajęty był rozmową z kolegami z dzieciństwa, z którymi uczęszczał do jednej i tej samej podstawówki. – Naprawdę nie sądziłem, że po tylu latach się spotkamy w takim miejscu! – krzyczał do jednego z nich, a potem zamawiał od barmana trzy podwójne lufy, sugerując tym samym, iż grzechem byłoby nie opić takiego zbiegu okoliczności.
Ja pasuję! – odkrzyknął niewysoki, ale też nieniski brunet. – Prowadzę! – dodał, a potem spojrzał na blondynkę. – Jak ci na imię?!
Paulina! – odpowiedziała, a potem ponownie zawisła na ramieniu swojego chłopaka. – Norbert, chodź już, bo my nie będziemy same po nocach wracać! Z tobą jest bezpieczniej! – namawiała go dalej, ale on uparcie twierdził, że jeszcze tylko pięć, góra dziesięć minut. – Poczekamy na ciebie na zewnątrz – zadecydowała.
Wyszła wraz z Agatą, bo Klaudyna już wcześniej zamówiła sobie taksówkę i powróciła do domu. Paula teraz pluła sobie w brodę, że nie zdecydowały się wracać razem z nią, a przecież dziewczyna im to proponowała. Blondynka jednak pokładała wiarę w Norbercie, a i też uważała, że spacer po wypiciu takiej ilości alkoholu dobrze jej zrobi. Dzięki temu miała szansę względnie przetrzeźwieć zanim stanie w progu własnego domu, a przy tym też niczego nie pozrzucać i nie postawić wszystkich na nogi w środku nocy.
Usadziła swoją przyjaciółkę na pobliskich schodach, które prowadziły do opuszczenia piwnicznego klubu. Wyczekiwała rychłego pojawienia się Norberta, ale ten się nie zjawiał. Zdecydowała się na moment zostawić Agatę samą i wyciągnąć swojego chłopaka choćby siłą na zewnątrz. Ten jednak bawił się w najlepsze dalej. Właśnie pił piwo i tańczył jednocześnie z jakąś opaloną, seksowną brunetką. To był ten moment, gdy czara się przelała, a ona przyznała sama przed sobą, że ma naprawdę dość. Stanęła przed swoim jeszcze chłopakiem, wymierzyła mu publicznie policzek w twarz i prosto w oczy wrzasnęła:
Zrywam z tobą!
Norbert w pierwszej chwili był zaskoczony, w drugiej nawet trochę się przejął, ale już w trzeciej uznał, że załatwi to jutro i też jutro wszystko ponaprawia, a dziś będzie się bawił dalej, gdyż właśnie na to miał ochotę.
Tomek, kumpel Norberta z podstawówki, jednak postanowił ruszyć za blondynką. Dogonił ją jeszcze zanim ta wyszła z klubu.
Może mogę jakoś pomóc? – zapytał.
Co? Nic nie słyszę?! – odkrzyknęła, bo stali akurat w takim miejscu, gdzie muzyka zdawała się być najgłośniejsza.
Tomek! – przestawił się i wyciągnął do niej swoją dłoń.
Uścisnęła ją niepewnie, jakby nie wiedziała czego może się po nim spodziewać. W tym akurat nie było niczego dziwnego, gdyż widziała tego mężczyznę pierwszy raz na oczy. Zlustrowała go nieco bezczelnie od samych stóp po czubek głowy. Rzuciło jej się w oczy, że ma oryginalne, ale nieszpanerskie, całkiem zwyczajne, czarne adidasy. Standardowe, jasne dżinsy zdawały się idealnie komponować z jego czarną, nieco wyblakłą koszulą. W końcu doszła do wniosku, że nie ma w nim niczego ciekawego, niczego co przyciągałoby wzrok i zmuszało go do zatrzymania na dłużej. Tomasz był jej zdaniem całkiem przeciętny.
Śpieszę się! – zbyła go.
On z jej słów niewiele usłyszał, więc zdecydował się pójść za nią i śledzić wzrokiem jak drepcze w, zapewne niewygodnych, ale przykuwających uwagę, stanowczo za wysokich butach.
Paulina dotarła do miejsca, gdzie wcześniej siedziała Agata. Na szczęście dziewczynie nie przyszło do głowy, by gdziekolwiek się udać, więc teraz nie musiała jej nigdzie szukać. Postanowiła, że sama, bez niczyjej pomocy, zatarga ją do domu. Zarzuciła sobie rękę koleżanki na kark i zmierzała w stronę wyjścia z klubu, a następnie środkiem zupełnie pustej ulicy. Nie myślała ile zajmie im ta żmudna podróż na pieszo. W głowie miała Norberta, ich ostatnią wymianę zdań i ilość zmarnowanych lat, które echem odbijały się od jej obolałej potylicy. Zawsze gdy opuszczała pełen gwaru, muzyki, dymu tytoniowego i oparów alkoholowych klub, to czuła ten sam ból. Pomimo tego nigdy jednak nawet nie przyszło jej do głowy, by całkiem zrezygnować z nocnego, weekendowego życia.
Jakiś samochód, który sądziła, że przejedzie obok nich, zdawał się zwalniać. Dokładnie widziała jak odbijają się światła jego reflektorów. Zdecydowała się ukradkiem otrzeć łzy, które samoistnie wypłynęły na jej policzki i zająć umysł biadoleniem Agaty, która plotła niezrozumiałe trzy po trzy. Uznała jednak, że już to jest lepsze, niż rozmyślanie o Norbercie i ich nieudanym związku, który opierał się jedynie na wspólnej zabawie.
Może podwieźć? – usłyszała niespodziewanie.
Spojrzała w bok i zobaczyła Tomka, siedzącego za kierownicą starego, ale zadbanego, granatowego Golfa. Szyba była uchylona na tyle, by mogli z sobą rozmawiać.
Poczuła dziwną obawę, bo jego wzrok zdawał się ją pożerać albo przynajmniej zachłannie się w nią wgapiać. Był tak mocno namacalny, iż postanowiła pozostać czujna i jednak odmówić.
Nie, dzięki. – Uśmiechnęła się delikatnie, ale dało się w tym uśmiechu wyczuć zdenerwowanie.
Daj spokój, nic złego wam nie zrobię. Naprawdę chcesz iść na piechotę?
Nie wsiadam z obcymi! – warknęła.
Tomasz Bordych, rocznik tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy – przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem. – Teraz już nie jestem obcy – dodał i uśmiechnął się w bardzo uroczy sposób. Jego oczy przy tym też się zaśmiały, tak sympatycznie zaświeciły, iż nagle przestały się Paulinie wydawać groźne i molestujące.
Zaufała mu. Zgodziła się i jednocześnie zdziwiła, gdy on po usłyszeniu jej zgody wysiadł. Mężczyzna uczynił tak, bo postanowił jej pomóc usadzić koleżankę na tylne siedzenia. Paulina zdecydowała się usiąść obok niej, a więc to on zamknął za nimi drzwi. Obszedł maskę i ponownie zajął miejsce kierowcy.
Pod jaki adres mam się kierować? – zapytał, spoglądając przez ramię na szczupłą blondynkę. Szczególnie wzrokiem zlustrował jej dekolt, bo choć jej piersi nie miały imponujących rozmiarów i zdawały się mu być całkiem przeciętne jeśli chodziło o numer miseczki, to jednak były opalone i wyglądały na jędrne tak mocno, że aż chciało się dotknąć. Dostrzegł też na jednej z nich tatuaż, niewielką nutkę poprzedzoną kluczem wiolinowym.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

#4 – „Paulina” – Rozdział 1

Codzienność”

Paulina nawykła do jedzenia byle jak i byle czego. Zazwyczaj nie miała czasu na gotowanie, więc zadowalała się kebabami zakupowanymi na mieście lub innymi fast-foodami. Niemal każdy dzień zaczynała od mocnej, dużej, czarnej i nieprzyzwoicie słodkiej kawy, którą piła w biegu, jednocześnie dobierając ubrania, zakładając je na siebie i nakładając makijaż. Nierzadko też decydowała się na pomalowanie paznokci i to na ostatnią chwilę. Jej dni też w podobnym biegu się kończyły, tylko, dla odmiany, nie wieńczyła ich kawą, a herbatą, owocową, również nieprzyzwoicie słodką. Do tego dochodziły ciastka, maślane albo biszkopty, które konsumowała leżąc w łóżku, przez co na jej pościeli zawsze walały się jakieś okruszki. Kiedy miała nieco więcej czasu i nie była zmęczona, to decydowała się na włączenie kolejnego odcinka swojego ulubionego serialu, wcześniej biorąc z lodówki odpowiednie składniki do kanapek. Przygotowywała je w łóżku, w łóżku też je zjadała, wpatrzona w ekran swojego niebieskiego laptopa.
Tego dnia miała więcej czasu niż zazwyczaj. Zamieniła się na zmiany z koleżanką z pracy, przez co miała dzień wolny. Spędzała go z lekko przeziębionym Bartusiem – uroczym, rezolutnym czterolatkiem.
Chłopiec, odziany w błękitną piżamkę i opatulony brązowym kocykiem, siedział w kuchni, na narożniku i pomagał jej w obieraniu pieczarek. Pod pupą Bartka znajdowały się aż trzy poduszki, by umożliwić mu wygodne dosięgnięcie do stołu.
Czterolatek wrzucał obierki do jednej miski, a obrane pieczarki do drugiej. Podśpiewując, przypatrywał się Pauli, która robiła dokładnie to samo co on, czyli śpiewała, z tą różnicą, że ona też przy tym tańczyła i doprawiała wywar na zupę, który gotował się w dużym, kolorowym garnku, umieszczonym na średnim palniku gazowej kuchenki.
Bartkowi znudziła się piosenka, gdyż dobiegała już do końca i jak to zazwyczaj przy końcach bywa, powtarzany był w kółko jeden i ten sam refren. Sięgnął więc po pilot i nakierował nim na niewielką wieżę, postawioną na wysokiej, białej, pełnej magnesów lodówce. Z uroczym, pełnym zaangażowania, chłopięcym uśmiechem, wyśpiewał:
– „Ty jedna na milion, na całe życie...”
Nie leń się – zwróciła mu uwagę dwudziestodwuletnia blondynka, gdyż zauważyła, że dziecko bawi się w ustawianie basów i regulowanie głośności, zamiast w pomaganie jej przy przygotowaniu obiadu.
Sama się nie leń – odpyskował, ale powrócił do pracy. – Dziś wychodzisz? – bardziej stwierdził niż zapytał.
Słucham? – zdziwiła się i odwróciła, by na niego spojrzeć.
Miał włosy o bliżej nieokreślonym kolorze, które jej zdawały się być bardzo ciemnym blondem. Tego dnia oczka miał ciągle nieco podkrążone, a białka zaczerwienione, ale zapewniał od samego rana, że już się czuje o niebo lepiej, więc zdecydowała się nie ciągać go po lekarzach.
Dziś piątek, co piątek wychodzisz – śmiał zauważyć. – Już obrałem, mogę teraz pokroić? – dopytywał.
Możesz, tylko się nie przetnij – odburknęła i powróciła do mieszania w garnku. – To nie prawda, że co piątek wychodzę. Głupoty opowiadasz.
W tamten piątek wyszłaś i we wcześniejszy też, i wcześniejszy, i już sam przez to nie pamiętam kiedy byłaś na weekend w domu.
Nie mów jak babcia – warknęła szybko i rzuciła małemu ostrzegawcze spojrzenie kątem oka.
A co? Kłamiem?
Kłamię – poprawiła.
No właśnie, kłamiesz – przytaknął jej zadowolony. W uroczy sposób wzruszył przy tym ramionkami.
Paula zdecydowała się przemilczeć ten temat, a w odpowiedzi jedynie teatralnie westchnęła. Usiadła przy stole i pomogła chłopcu w krojeniu pieczarek, wrzucając je prosto na patelnię. Jej to szło o wiele sprawniej i wykonywała tę czynność w powietrzu, on natomiast na małej, plastikowej deseczce w kształcie jabłuszka.
Czemu tak właściwie gotujemy? – zapytał Bartuś, którego Paulina czasami nazywała pieszczotliwie Tosiek, od Bartosiek, albo Tusiek, od końcówki „tuś”.
A dlaczego nie?
Bo prawie nigdy nie gotujemy.
Mówił ci ktoś kiedyś, że za dużo mówisz?
Tak, pani w przedszkolu, jak kazała być cicho i patrzeć na bajkę, a ja już ją widziałem trzy razy i już nie mogłem na nią patrzeć.
Blondynka zaśmiała się. Z początku chciała to zrobić skrycie, ale nie dała rady się powstrzymać.
Gdybym miała więcej czasu, to bym częściej gotowała.
Gdybyś nie wychodziła co piątek i sobotę, to miałabyś więcej czasu. Tak mówi babcia.
Z dwojga złego, wolałabym byś cytował swojego ojca.
A co mówił mój ojciec?
Lepiej zmilczmy.
– „Lepiej zmilczmy”, mówił? Ale głupio – skomentował. – Był głupi?
Pojebany jak sto kilo gwoździ – wymsknęło jej się, ale po chwili zagadała chłopca rozmową o piosence, która właśnie wygrywana była z głośników. Była to jedna z ulubionych Tusia, więc przystał na śpiewanie, a tym samym też zrezygnował z rozmowy o ojcu.
Paulina zajęła się podsmażaniem pieczarek, a potem wrzuciła je do wywaru na zupę, wcześniej wyjmując z niej pałeczki kurczaka i podając je chłopcu.
Nie jedz od razu, gorące.
Podmuchnam! – krzyknął.
Podmucham – poprawiła.
Właśnie, podmuchnam.
Robisz to specjalnie – stwierdziła.
Ale co? – zapytał, wzruszając przy tym niewinnie ramionkami.
Blondynka ponownie zakończyła temat głośnym westchnieniem i postanowiła nieco oszukać, wsypując do garnka z zupą proszek na zupę z papierka. W ten sposób miała pewność, że wszystko wyjdzie, i że, nawet bez doprawiania, smak będzie odpowiedni. Bartuś już miał się odezwać, że babcia, gdy gotuje, co kobieta też czyniła niezwykle rzadko, nigdy nie dodaje nic z papierka, a jedynie z solniczków, ale postanowił lepiej zmilczeć, gdyż dobiegł go dźwięk otwieranych drzwi.
Babcia! – krzyknął, wyplątując się z koca i biegnąć do niej ile sił w nogach.
Kobieta, będąca nieco po czterdziestce, przykucnęła i rozłożyła szeroko ramiona, pozwalając, by jej jedyny wnuczek w nie wpadł, a wtedy ona mogła go uściskać i wycałować.
Kupiłam parówki, twoje ulubione, tygryski. – Wyjęła wspomniany produkt z siatki i podała go chłopcu.
Babcia kupiła parówki! – krzyknął, spoglądając w kierunku kuchni.
Paulina jest w kuchni? – zdziwiła się.
Echeś, gotujem. Ja pomagałem. – Wypiął dumnie swoją pierś do przodu. – Na obiad będzie pieczarkowa, a parówki zjemy na kolacjem – zadecydował z szerokim uśmiechem na twarzy i poszedł zanieść je do lodówki.

niedziela, 22 stycznia 2017

#3 – „Paulina” – Na początek

Opowiadanie zatytułowane „Paulina” jest jedną z części serii „Nie jesteś sama”. Jak wspomniałem w opisie całej serii, części będzie pięć i nie są one z sobą połączone. Choć razem stanowią zwartą całość, to nie ma konieczności, by zapoznawać się z każdą, jeśli kogoś interesuje na przykład środkowa czy ostatnia.
Myślę, że nie ma sensu tutaj wrzucać opisu serii czy opisu pierwszego z opowiadań, bo to wszystko można znaleźć na odpowiedniej podstronie. Nie chcę też już zbędnie przedłużać i chciałbym w końcu przejść do publikacji rozdziałów, zamiast w kółko opowiadać co, jak, kiedy i po co.
Postanowiłem więc zwięźle napisać tylko tyle, że imię główna bohaterka otrzymała od mojej żony, bo tak jak wspominałem wcześniej, to dzięki niej w ogóle ta seria powstała. Z początku myślałem, że przez to imię będzie mi się trudniej pisało, ale wcale tak nie było i potrafiłem nabrać dystansu. Podobnie zresztą jak dałem radę przebrnąć przez Darka w zupełnie innym opowiadaniu.
W tym wstępie do „Pauliny” chciałem jeszcze dać Wam znać o tym, że w końcu postanowiłem być choć trochę systematyczny. Rozdziały będę publikował regularnie, co tydzień, w każdy poniedziałek. Tak będzie aż do ukończenia „Pauliny”, a czy przy kolejnym opowiadaniu publikacja również będzie cotygodniowa, tego już obiecać nie mogę. Być może przy kolejnym opowiadaniu publikację rozłożę na dłuższy okres. To wszystko będzie zależne od mojego czasu pracy, tego wolnego i tego, który muszę poświęcić rodzinie, przyjaciołom i innym pasjom.
Przypominam, że pierwszego rozdziału możecie spodziewać się już w najbliższy poniedziałek. Mam cichą nadzieję, że nie będziecie obawiali się podejmowania rozmów i dyskutowania. Ja naprawdę nikogo nie pogryzę, sam nie unikam odpowiedzi i nie uważam się też za nieomylnego. Co prawda zależy mi na przyjemnej, przyjaznej atmosferze, ale to nie znaczy, że mamy się we wszystkim z sobą zgadzać i zawsze mieć takie samo zdanie.
Proponuję też, by anonimowi komentatorzy się podpisywali, bo w chwili, gdy tych anonimów jest kilka, to tak naprawdę tego nie widać i łatwo o pomyłkę, sądząc, że ciągle pisze jedna i ta sama osoba. Poza tym łatwiej i przyjemniej się do kogoś zwracać po pseudonimie, niż takim „Ej, Ty, Anonimie!”. Nie rozumiem też potrzeby takiego ukrywania się w internecie. Wydaję mi się, że przyjemniej jest jak ktoś jest kojarzony z innych blogów, innych komentarzy czy to u mnie, czy u innych blogerów. Poza tym podpis wymyślonym pseudonimem, ciągle tym samym, nie odbiera Wam przecież prywatnych danych osobowych, którymi posługujecie się w realnym życiu, a w internecie nadaje Wam jakiegoś wyrazu i tożsamości.

sobota, 21 stycznia 2017

#2 – „Nie jesteś sama” – Słowa wstępu

Osobiście sądzę, że powstanie opowiadania, podobnie zresztą jak powstanie tekstu piosenki, teledysku, filmu, ma swój początek gdzieś znacznie głębiej niż pierwsze zapisane słowa, ujęcia, zdjęcia. Nie da się bowiem stworzyć czegoś z niczego, a przynajmniej nie powinno się tworzyć bez żadnej aspiracji, muzy, weny.
Ja wielokrotnie pisałem, że dla mnie największą inspiracją jest życie. Niekoniecznie moje własne, ale ogólnie życie. Mówię tu o istnieniu wszystkiego – od człowieka, poprzez jego uczucia i stany emocjonalne, aż po sam hipermarket czy alejkę w parku.
Zapewne ktoś mi zaraz wytknie, że alejka w parku wcale nie żyje. Nie zgodzę się z nim. To, że coś nie oddycha i nie ma własnego krwiobiegu, to wcale nie znaczy, że to coś nie żyje, bo właśnie tam toczy się życie. Nawet jeśli owa alejka nie oddycha sama, to już w mroźny poranek, skracają sobie nią drogę dziesiątki ludzi, którzy chodzą, oddychają wypuszczając parę z ust, myślą, czują. Na ławkach w parku może całować się narzeczeństwo, ale także upijać niedorosła młodzież. To wszystko to inspiracja, ona jest wszędzie i tak naprawdę wystarczy tylko ją podnieść, by coś stworzyć.
Z serią „Nie jesteś sama” nie było inaczej. Tutaj też początek był gdzieś o wiele wcześniej niż pierwsze z zapisanych zdań. Być może wielu z Was się teraz oburzy, zdziwi, poczuje niesmak, ale ja sam, choć zawsze wydawało mi się, że rozumiem kobiety, bo potrafiłem z nimi rozmawiać i znaleźć nić porozumienia, to jednak często uważałem je za głupie i same sobie winne. Nie chodzi o to, że uważałem je za mniej inteligentne od mężczyzn, ale za takie, co często podejmują głupie decyzje, a ich wybory nierzadko są irracjonalne.
Aby było zabawniej i w życiu człowiekowi trudniej, to przypadek sprawił, że trafiłem na kobietę, która jest empatyczną romantyczką. Ta kobieta została moją żoną i wielokrotnie, setkami rozmów przy kolacji, w łóżku, podczas wspólnego wylegiwania się w wannie, starała się zmienić moje podejście do wielu spraw, w tym także moje spojrzenie na płeć piękną i ocenę tej płci.
Moja żona jest z tych osób co podają innym rękę i pomagają wstać stokroć, bo nawet jeśli ktoś ponownie popełni ten sam błąd i powieli go dziewięćdziesiąt dziewięć razy, to ona ma w sobie nadzieję, że za setnym razem będzie inaczej, że ten setny raz może zostać potraktowany inaczej, niezmarnowany. Ja w sobie nie mam tak pozytywnego myślenia już od lat, nie umiem dawać szans w nieskończoność, łatwiej przychodzi mi spisywanie innych na straty, nawet jeśli tyczy się to najbliższych mi osób.
Zawsze łatwo mi też przychodziło osądzanie innych, głośne mówienie co myślę o ich postępowaniu, a nawet komentowanie moich własnych błędów. Jeśli coś uważałem za głupotę, to było bez znaczenia czy dotyczyło to mnie, czy kogoś innego. Było to po prostu głupie postępowanie i już. Nigdy nie zastanawiałem się, gdzie to głupie postępowanie ma podłoże, od czego się zaczyna i czy jest na nie jakieś usprawiedliwienie.
Tak więc oceniałem surowo wszystkich tych, którym moja żona z chęcią pomagała. Głównie były to kobiety. Nigdy nie współczułem żonie damskiego boksera, ani nie żałowałem kobiety, która nie ma z czego wykarmić gromadki dzieci. Nie było mi też szkoda takiej, która sama zepsuła sobie opinie i przez to została okrzyknięta dziwką. Moim zdaniem to były ich wybory i takie były konsekwencje ich decyzji.
Nie umiałem pojąć, jak dziewczyna może nie wiedzieć, że wiąże się z agresorem, a nawet jeśli tego nie wiedziała wcześniej, to jakim cudem może po każdym laniu wybaczać, przecież to tak jakby sama się prosiła o kolejne. Nie umiałem też zrozumieć, jak kobieta, która nie ma żadnych perspektyw, żadnego dochodu lub z ledwością wiąże koniec z końcem, dopuszcza do zajścia w ciąże i to niejedną, a kilka pod rząd. W tym przypadku żal mi było tylko tych dzieci, ale nie tych kobiet. Podobna sprawa ma się z seksem. Jeśli dziewczyna nie umiała z kimś być choćby kilku miesięcy bez współżycia, tylko rozkładała uda po, co najwyżej, dwóch tygodniach, to moim zdaniem ona sama ponosiła winę za swoją opinię, sama ją sobie wyrobiła i nieważny dla mnie był stopień jej zakochania.
Życie jednak nie jest czarno-białe i sam w końcu byłem zmuszony dojść do takiego wniosku. Może dlatego, że i moje było zawiłe, często pokrętne i chyba sam nie chciałbym, by oceniano mnie w kategoriach zły lub dobry, bo gdzieś tam powinno być jeszcze coś pomiędzy. Zrozumiałem, że tak samo jest z kobietami, ich wyborami, decyzjami, drogami, którymi były gotowe podążać. Może miały nadzieje, może były dobre przesłanki, a może posiadały jedynie złudzenia. Nie wiem jak było w przypadku każdej jednej, ale mogłem zadecydować jak będzie w przypadku bohaterek serii, którą sam stworzę.
Seria powstała w chwili, gdy w moim domu w kółko leciały psychologiczne i obyczajowe dramaty. Moja żona swojego czasu miała na to straszną fazę. Włączała wszystko, a więc i tematy były różne, od arabskich żon zaczynając, poprzez te bite i poniewierane, aż po samotne matki czy prostytutki. I wiecie do jakiego wniosku doszedłem? Że wiele tych nakręconych opowieści jest strasznie płytka, daleka realiom, a kobiety w nich naprawdę zwykle są przedstawiane bezbarwnie lub zwyczajnie głupio.
Wiem, że wielu zachwycało się filmem „Zabiłam aby żyć”. Mnie samego zaciekawił wstęp, ta przedmowa głównej postaci, bo według niej miałem zrozumieć czemu kobiety trwają przy damskich bokserach. Film obejrzałem cały, ale wciąż nie rozumiałem. Brakowało mi w panu o imieniu na M czegoś coby przy nim trzymało tę kobietę. On nie miał żadnych zalet, a więc ona, moim zdaniem, była zwyczajnie głupia, że z nim została. Nie pojmowałem dlaczego za każdym razem wracała, choć miała wybór, miała możliwości, miała kochającego ojca, który chętnie przyjąłby ją i wnuki pod swój dach.
Po obejrzeniu tych wszystkich filmów, postanowiłem stworzyć coś własnego, bliższego życiu, opowiedzianego w taki sposób, by inne kobiety mogły się z bohaterką utożsamiać, poniekąd popierać jej wybory, a przede wszystkim ją rozumieć. Nie chciałem, by wyszło tak, że decyzje któreś z bohaterek są zupełnie irracjonalne. Musiałem więc stworzyć postacie głębokie od strony psychologicznej i przedstawić je tak, by można było im współczuć. Miałem na celu pokazanie innym jak łatwo można się nabrać i jak życie zamienia się w piekło niespodziewanie, przez jedną błędną decyzję – jedno wybaczenie, jednorazowe niezabezpieczenie się, nagłą utratę pracy. To było trudne zadanie, bardzo wysoka poprzeczka i tak naprawdę do dziś nie wiem czy do niej doskoczyłem. Ocenicie to sami.
Na koniec wklejam filmik z YouTube. Jest to piosenka o tytule „Nie jesteś sama” w wykonaniu Seweryna Krajewskiego i Andrzeja Piasecznego, która poniekąd także posłużyła mi za inspirację i podczas tworzenia często jej słuchałem.


czwartek, 19 stycznia 2017

#1 – Na początek witam i wyjaśniam

Domyślam się, że większość z Was jest zdziwiona takim posunięciem. Jednak zanim posypią się gromy oburzenia, to chciałbym przedstawić własny punkt widzenia. Być może dzięki temu ktoś z Was zmieni zdanie, bo spojrzy z innej strony.
Od kilku miesięcy, gdy na blogach bardzo się przeżadziło, zrozumiałem, że piszę głównie dla siebie, bo czytelnicy i tak znikają, bo nie zależy im na poznaniu jakieś historii, a na tym, by jedynie zdobyć czytelników dla siebie. Od chwili, gdy to zrozumiałem, to doszło do mnie też przekonanie, że ja nie chcę być jednym z trybów tej machiny i chcę się z tego wypisać. Nie chciałem jednak nigdy porzucić rozgrzebanych opowiadań, nie dokończyć tego co zacząłem, bo mimo wszystko są tu osoby, które trzymają mnie w tym miejscu i aby było zabawniej, większość z nich nie ma swoich blogów, niczego nie tworzy, tak więc Ich czytanie mogę uznawać za szczere. Zachowałbym się więc bardzo niesprawiedliwie, gdybym przez innych zaniechał tworzenia dla tych, którzy naprawdę chcę przeżyć daną opowieść.
Ja sam znacznie utrudniłem tym szczerym, przez to że tych moich opowiadań było kilkanaście, blogów było kilka, a Oni musieli między nimi manewrować, przy tym gubiąc się w wątkach. Myślę, że sam bym się w nich pogubił, gdyby nie zapiski w notatniku. Tu nawet nie chodzi o ilość publikacji, a o odstęp czasowy między nimi. Jeśli coś publikuje się w częściach, rozdziałach, na zasadzie takiego serialu, to dobrze by było, gdyby to tak jak serial miało ustaloną datę emisji. Oczywiście możliwe są obsunięcia w czasie, przerwy świąteczne, wakacyjne czy te związane z feriami, ale mimo wszystko lepiej jak coś jest odgórnie ustalone, niż jest takie "na chybił trafił".
Dziś, w tym miejscu, chciałbym zacząć publikowanie wszystkiego od podstaw. Czynić to na zasadzie publikowania jednej historii i dopiero po zakończeniu jej brać się za kolejną. Wyjątkami byłyby jedynie miniaturki, które następowałyby na przykład w tym okresie świątecznym, wakacyjnym lub były jakimś przerywnikiem. Wiadomo, że jednoczęściowe opowiadanie, to coś co wymaga mniejszej uwagi czytelnika niż rozwlekła opowieść, często nie krótsza niż pięćdziesiąt rozdziałów.
Chciałbym też bardziej się przyłożyć do tego co upubliczniam. Póki co nie mam nikogo kto byłby chętny pomóc, ale rozglądam się za osobą, która pomogłaby mi ogarnąć przecinki. Jeśli ktoś byłby chętny, to nie pogardzę pomocą. Można się zgłaszać na mój adres mailowy lub na GG (podane w podstronie „Kontakt”).
Publikowanie w jednym miejscu też daje mi możliwość szybkiej korekty, wciśnięcia jakiegoś przecinka, dopisania ogonka lub zmiany wyrazu jeśli wkradnie się literówka. Z tego powodu też rezygnuję z Wattpada, choć to nie jest główny powód. Myślę, że na Wattpadzie niczego się nie nauczę. Tam jest stado ludzi, którzy milczą i nie stać ich nawet na to, by napisać dwa zdania w komentarzu. Oczywiście nie wszyscy tacy są, ale większość. Jeśli mam więc do wyboru Wattpad lub Blogger, to wybieram Bloggera.
Długi czas też się zastanawiałem jaką opowieścią zacząć i myślę, że będzie to „Nie jesteś sama”, część pierwsza, czyli „Paulina”. Opowiadanie jest dość krótkie, rozdziały nie są obszernych rozmiarów, a sama historia nie jest szczególnie wymagająca. Więcej o niej będzie już wkrótce, bo każdej opowieści, gdy będę ją zaczynał, napiszę wstęp, gdzie podam opis, opowiem wam skąd wziął się pomysł oraz poinformuję, co ile będziecie mogli się spodziewać kolejnego rozdziału.
Uprzedzam, że nie będę przenosił komentarzy. Ja tamtych blogów nie zamykam, tamtych rozdziałów nie usuwam, tak więc i komentarze tam pozostaną. Na tamtych blogach też opublikuję informacje, że zapraszam wszystkich tutaj i zachęcam do udzielania się w tym miejscu. Podobną rzecz uczynię na Wattpadzie.
Tym krótkim wyjaśnieniem się z Wami wszystkimi witam. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, wszystkich, bez wyjątku, bo myślę, że każda jedna osoba, która gdzieś tam przy moich opowiadaniach się pojawiła coś wniosła do mojego życia i do mojej twórczości. Mam też nadzieję, że zrozumiecie mój wybór i że mnie przez to nie przekreślicie, a nawet jeśli, to nie będzie to przekreślenie na zawsze.