Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

piątek, 28 kwietnia 2017

#36 – „Zbrodnia w miasteczku” – Rozdział 2

Zakrwawiony nóż”

Matka Alicii okazała się mieć rację, gdyż Rivera, zaraz po wyjściu od narzeczonej, przeszedł wąską uliczką, następnie przez murek, by szybko i na skróty dojść do centrum. To miejsce żyło zawsze, o każdej porze dnia i nocy. W dzień było tam dużo młodzieży, zakochanych par i rozbieganych, rozkrzyczanych dzieci. Mieściły się tam cukiernia, kwiaciarnia, dostojna restauracja i podziemny bar, a w każdą sobotę, to tam odbywał się targ, na którym można było zakupić owoce, warzywa, a nawet zabawki. W niedziele natomiast było to miejsce spotkań. Ludzie całymi rodzinami spacerowali naokoło fontanny, stojącej na samym środku. Czasami zasiadali na jej murku lub pobliskich ławeczkach, a dzieci dokazywały grając w piłkę, przepychając się i jeżdżąc na rowerach.
Pedro zszedł stromymi schodami, takimi jakie zwykle prowadzą do piwnicy. Przywitał go znajomy zapach dymu tytoniowego, oczy zaczęły szczypać, a w gardle nagle zrobiło się sucho. Podszedł bliżej drewnianego baru, zasiadł na jednym z wysokich krzeseł i złożył zamówienie u ciemnowłosej barmanki, ubranej w białą koszulę i ciemnozieloną spódnicę.
Rivera w samotności sączył piwo wprost z kufla, gdy poczuł mocny dotyk na ramieniu. Obejrzał się do tyłu. Zobaczył znajomego policjanta. Podał mu dłoń, mocno nie ściskając.
Wyglądasz jakby cię z krzyża zdjęli – zagadnął Hadrian, dosiadając się obok i zamawiając dla siebie to samo. W międzyczasie rozejrzał się dookoła i skinął głową na bliższych i dalszych znajomych.
Bo tak się czuję – przyznał Pedro i zaczął, podobnie jak jego przyjaciel, rozglądać się po otoczeniu. Pomimo tego, że w barze był przed Hadrianem, to wcześniej nie zadał sobie trudu wypatrywania znajomych twarzy. Teraz dostrzegł siedzących w rogu sali krawca i złotnika. Zdziwił się widząc mężczyzn razem. Pamiętał, że nigdy się nie lubili i niemal zawsze ich bliższe spotkania wyglądały tak, jakby mieli zamiar iść na pięści. – Od kiedy Arturo rozmawia z twym bratem? – spytał wprost.
Bosca z Dorianem? – dopytywał i podążał wzrokiem we wskazanym ukradkiem przez Pedra kierunku. – Niebywałe. Nie byli ostatnio pokłóceni? – Obserwował jak krawiec podaje jego bratu dłoń, jakby dobijał z nim targu. Wcześniej z rąk do rąk wymienili się szarymi kopertami.
Byli i nawet mnie to nie dziwi.
Dlaczego?
Marcos i Antonio się przyjaźnią, ale to nie jest dobry rodzaj przyjaźni. Jest niemal jak nasz.
Co masz do naszej przyjaźni? – zapytał szybko. – Kurwa, jesteś gorszy od mojej żony. Zawsze znajdziesz problem tam gdzie go nie ma – podsumował.
Teraz nic do niej nie mam. Znaczy do naszej przyjaźni. Do twojej żony nigdy nic nie miałem. Wracając jednak do przyjaźni, to za dzieciaka sam wiesz jak było. Twoi rodzice mieli pretensje nie do ciebie, że idziesz za mną na manowce, ale do mojej matki, że ja cię na nie ściągam.
Pamiętam.
Ja też i wiem, że starcie bogaczy, parających się jubilerskim fachem, z jakąś tam kwiaciarką czy krawcem jest z góry wygraną dla jednej ze stron. Gdy my zbiliśmy szybę w zabawie, to ma matka za nią zapłaciła, choć przez to musiała się zapożyczyć. Gdy w szkole została zbita szyba przez Antonio i Marcosa, to Bosca pokrywał koszty, a Alarcona nawet do szkoły nie wezwali, bo się bali utracić głównego finansjera wszelkich bali, obiadków i wycieczek dla nauczycieli.
Nie lubisz mojej rodziny – zauważył Hadrian.
Nie i nigdy tego nie kryłem. Sam jej nie lubisz – przypomniał. – Ostatnio nawet się zastanawiałem. czy po obrączki i pierścionek zaręczynowy nie udać się do jakiegoś sąsiedniego miasta, byleby nie dać tej szui zarobić.
Alarcon się zaśmiał i pogładził po ciemnym, ale nie czarnym wąsie.
Ja bym tak zrobił – poparł. – To zdzierca. Da ci po znajomości taką promocję, że w ratach tego do końca życia nie spłacisz.
O czym rozmawiacie? – zapytał Bosca, podchodząc do baru, by uregulować rachunek.
O pierścionku zaręczynowym – odpowiedział zgodnie z prawdą policjant, ale Arturo zupełnie go nie słuchał.
Szatyn, którego włosy przyprószone były już lekką siwizną, zwłaszcza w okolicach skroni, wpatrywał się we właścicielkę baru. Farbowana blondynka rzadko zaglądała do tego miejsca. Zazwyczaj zajmowała się prowadzeniem restauracji, a bar pozostawiała w opiece syna i zatrudnionych kelnerek.
Nie zostanie pan na jeszcze jedną kolejkę, panie Bosca? – zapytała z lekkim uśmiechem, przyjmując od mężczyzny banknot i wydając mu z niego resztę.
Nie dziś – odpowiedział, wrzucając monety do kieszeni. – To o czym rozmawialiście? – powtórzył pytanie skierowane do Pedra i Hadriana.
O pierścionku zaręczynowym, już ci to mówiłem.
Tak? Przepraszam, jestem jakiś rozkojarzony. – Nagle sobie coś uświadomił i z wrażenia aż usiadł na hokerze. – A komu ty się chcesz oświadczać, jak ty masz żonę?
On nie ma takich planów. Ja mam – wtrącił Pedro, podnosząc rękę do góry, jakby zgłaszał się do czegoś jako ochotnik.
Arturo się zdziwił, a przez to jego oczy zdawały się być dwukrotnie większe.
Przecież ty już masz narzeczoną. Całe miasteczko o tym mówi.
Nawet ostatnio moja córka o tym mówiła – przypomniał sobie Hadrian. – Płakała cały wieczór, bo dotarło do niej, że wuja Pedro na nią nie zaczeka i poślubi inną. – Z załamaniem wsparł czoło na dłoni i pokręcił głową.
Żartujesz? – dopytywał Rivera.
Mówię prawdę, z duszą na ramieniu – odpowiedział. – To znaczy, z ręką na sercu – poprawił się szybko, gdy zauważył rozbawienie na twarzy krawca i nauczyciela. Nawet poklepał się po lewej stronie klatki piersiowej, podczas wypowiadania tych słów.
Która to taka we mnie zakochana?
Aurora. Rozkochałeś w sobie nawet czterolatkę. Jak tak dalej będzie szło, to i moje wnuczki, co ich jeszcze nie mam, będą do ciebie wzdychać.
Co ty mówisz? Alicia nie pozwoli na takie coś – wtrącił Bosca, przed którym nagle pojawił się kufel z piwem. Zdziwiony zerknął na właścicielkę lokalu.
Pomyślałam, że skoro się pan rozgadał, to jednak się pan napije.
Faktycznie. Dziękuję – odparł grzecznie melodyjnym tonem i od razu skosztował.
Uważaj, to skandalistka – szepnął mu do ucha Pedro, gdy tylko przyuważył jak krawiec obserwuje pośladki, odwróconej do nich tyłem, właścicielki baru.
A skąd ty to wiesz?
Całe miasteczko mówiło i jeszcze pewnie nieraz powie.
To ta co dziecko miała panną, tak? – przypomniał sobie Bosca i zaczął dopytywać nauczyciela, dbając o to, by wszystko mówić bardzo cicho, niemal niesłyszalnie.
Tak, a potem wyszła za mąż.
Za szefa policji – dopowiedział Hadrian.
Żona komendanta? – Zmrużył jedno oko z wrażenia. – Nie wiedziałem, że on ma żonę, na dodatek taką żonę – dodał z naciskiem na „taką”.
Bo już nie ma. Rozwiązała małżeństwo po kilku latach jego trawania.
Ona? – nie dowierzał dalej.
Ona, ona – poparł Pedro, wciąż popijając. – Odeszła z dwójką dzieci. Z tym nieślubnym i z tym ich.
Bez powodu?
Nie no, powód był. Ponoć mąż ją uderzył – wyjaśnił Hadrian.
Raz?! – powiedział odrobinę za głośno niż planował. – I to był powód do rozwodu? – doszeptał.
Hadrian wzruszył ramionami i zamilkł. Zabrał się do opróżniania kufla. Pedro natomiast podrapał się po ciemnym, gęstym zaroście i szukał w głowie możliwie jak najlepszej odpowiedzi.
Widocznie dla niej tak – stwierdził.
Ale to on ją skatował czy co? – Arturo dalej nie dawał za wygraną. To wszystko wydawało mu się być za grubymi nićmi szyte.
Nie no, jak znam szefa, to raczej, tak daleko, by się nie posunął – powiedział Alarcon, odkładając pusty kufel na barowy, w kilku miejscach już popękany i odrapany blat.
Co cię tak zszokowało? – zdziwił się Pedro reakcją krawca.
Po prostu, nie sądziłem, że dla jakiejkolwiek kobiety jeden policzek...
Nie wiemy czy policzek – przerwał nauczyciel.
Nawet jeśli, to jedno lanie nie jest powodem do wyrzucenia na śmieci kilku lat wspólnych – odparł odrobinę za ostro.
Nie wiemy czy jedno – wtrącił znowu Pedro.
To i tak żadna wymówka. To był jej mąż, a ona na niego doniosła. Gdzie jej lojalność?
A jego szacunek?
Krawiec się krótko zaśmiał, zarówno w pogardliwy jak i przegrany sposób, jakby zabrakło mu argumentów. Zdecydował się jednak powiedzieć coś jeszcze.
Dla ciebie wszystko jest proste. Lewo, to lewo, prawo, to prawo. Na lewo nie chadzać, po prawicy iść, a życie takie nie jest.
Jakie?
Proste. Nie da się iść jedną ścieżką. Zostaniesz mężem i ojcem, to sam zobaczysz jak będziesz chodził zygzakami, od ściany do ściany, od lewej do prawej i z powrotem – odpowiedział szorstko, kręcąc przy tym obrączką na palcu.
I to powód, by bić kobietę? – nie dowierzał nauczyciel.
Nie, ale jeden incydent, też nie może zaważać na losach całej rodziny i małżeństwa. Wypominasz jemu brak szacunku do żony, choć go nie znasz i nie znasz sytuacji, nie znasz powodu.
Nie ma takiego powodu, by przyłożyć żonie! – nagle się uniósł i odwrócił tak, by siedzieć dokładnie na wprost Arturo, a nie, tak jak wcześniej, na wprost baru.
Mówisz tak, bo jeszcze życia nie znasz.
A ty własną mową, dajesz mi do zrozumienia, że lejesz swoją kobietę.
Tego nie powiedziałem – zaprzeczył szybko. – Mówię tylko, że każda sytuacja jest inna i do wszystkiego w życiu jest powód, który nie zawsze, ale czasami może usprawiedliwiać pewne odruchy.
Jak masz takie odruchy, to dam ci radę. Związuj sobie ręce przed rozmową z małżonką.
A jakby cię twoja zdradziła? – zapytał niespodziewanie.
Żona cię zdradziła? – Pedro uśmiechnął się mimo woli, bo taki zarzut w kierunku Sylvii wydawał mu się absurdalny.
Tego nie powiedziałem. Zakładamy czysto hipotetycznie, że twoja Alicia, po ślubie, pójdzie na bok z jakimś kolegą z pracy. Co wtedy robisz?
Zatłukłbym – stwierdził całkiem szczerze, a potem, gdy krawiec się zaśmiał w zwycięski sposób, to od razu dodał – ale kolegę z pracy, a nie żonę. Gdyby się powtórzyło, to bym się rozwiódł.
Ja bym wtłukł żonie. Gdyby nie chciała, to by nie zdradziła, nieważne jaki by ten drugi nie był – wtrącił Hadrian. – Tylko Pedro nawet jeszcze pierścionka swojej przyszłej nie dał, więc może nawet do ślubu nie dojść, a wy już o zdradach i rozwodach mówicie.
Cieszę się, panowie, że dałam wam temat do przedyskutowania – wtrąciła niespodziewanie właścicielka lokalu. Stanęła dokładnie na wprost krawca i położyła łokcie na barze. – Ma pan rację, panie Bosca. To był jeden raz i jeden policzek.
Arturo mimowolnie zszedł wzrokiem niżej i przestał wpatrywać się w brązowe tęczówki kobiecych oczu. Zaczął zapuszczać się w rejony jej biustu, do którego pozwalał mu dotrzeć za duży dekolt.
I wystarczył, dla mnie był powodem do rozwodu – dodała i sięgnęła dwoma palcami do jego włosów, zaczesała kilka niesfornych kosmyków za ucho i tym samym zmusiła go do podniesienia głowy.
Ich spojrzenia ponownie się z sobą zderzyły.
Jednak z kimś takim jak pan, nawet gdyby pan podniósł na mnie rękę, bym się nie rozwiodła.
Nie? – dopytywał z lekkim uśmiechem.
Nie, ale gdyby pan spał, to odcięłabym panu to co czyni pana mężczyzną – odpowiedziała i ponownie dotknęła gęstych włosów szatyna, tym razem zaczesując je z drugiej strony, w taki sposób, że wplatała w nie wszystkie palce. Uśmiechnęła się szeroko.
Odpowiedział jej także uśmiechem, na dodatek bardzo wesolutkim.
Typowy samiec – stwierdziła nagle.
Słucham? – niemal się oburzył, ale zamaskował to śmiechem.
Właśnie o to chodzi, że w ogóle, ale to w ogóle, mnie pan nie słucha, panie Bosca. Ja mówię, że obcięłabym panu klejnoty, a pan się do mnie ciągle w ten sam, uroczy sposób szczerzy. Na dodatek, patrzy się pan tam gdzie nie powinien i nawet się z tym nie kryje.
To wszystko dlatego, miła pani, iż wydaje mi się, że mój wzrok panią komplementuje. Po prostu jest na co, są ładne, to patrzę.
Takiej bezpośredniości, to jeszcze nie słyszałam, ale takie komplementy, niechże pan lepiej zachowa dla żony.
Proszę się o żonę nie obawiać, słyszała bardziej dosadne, bezpośrednie i szokujące, i jeszcze pewnie nieraz usłyszy.
Poczęstuję pana piwem na koszt firmy – poinformowała i zabrała od mężczyzny pusty kufel, by go napełnić.
Nie, dziękuję – zaprotestował szybko.
Obawia się pan czegoś?
Tak, tego, że mi pani czegoś dosypie – odpowiedział niezwykle poważnie.
Proszę się nie obawiać. Ma pan moje słowo, na dodatek może pan mi patrzeć na ręce.
W takim razie, nie wiem czy wypada, by to kobieta mężczyźnie stawiała – odparł i spojrzał w stronę Pedra, który nagle zaczął się głośno śmiać, gdyż nie był w stanie się powstrzymać. Hadrian także wydawał się być rozbawiony. – Z czego się cieszycie? – zapytał.
Bo mnie się wydaje, że to bardzo wypada, by kobieta stawiała. Ty byś chciał, by ci mężczyzna stawiał? – zapytał nauczyciel wprost, a Arturo przymknął oczy z niedowierzania.
Piwo stawiała, Pedro. Piwo. Mówimy cały czas o piwie.
A... wybaczcie, bo jak się tak na was patrzy z boku, to idzie zgubić główny wątek dyskusji.
Oj, Pedro, Pedro. Głodnemu chleb na myśli – stwierdziła barmanka, postawiła pełny kufel przed Arturo i zabrała dwa kolejne, by i je napełnić.
No właśnie się dziś przez jeszcze nie teściową nie najadłem.
Biedny Padro – odparła sztucznie rozczulonym głosem.
Dlaczego do niego mówi pani na pan, a do mnie po imieniu?
Bo do ciebie wszyscy, Pedro, mówią po imieniu. Nawet niektórym uczniom się zdarza.
A faktycznie, to wiele wyjaśnia.
Kobieta zajęła się swoją pracą, obsługiwała pozostałych gości, tych siedzących przy stolikach. Niektórzy przywoływali ją palcem, gdyż byli już tak pijani, że nie byli w stanie wstać i samodzielnie dojść do baru, by dokonać zamówienia.
A jak to z tym pierścionkiem? – powrócił do tematu krawiec. – Ty Alicii jeszcze pierścionka nie dałeś?
No nie.
To jak tyś się oświadczał?
Powiedzmy, że spontanicznie.
To akurat rozumiem, gdyby oświadczyny były przemyślane, to by przyklękał na kolano jeden na tysiąc i to tylko tacy, którzy nie mają wyobraźni.
Chcesz mi obrzydzić małżeństwo, nim w ogóle zacznę być mężem?! – uniósł się.
Nie, ja tylko mówię jak jest. Ma to swoje dobre strony. Jesz ciepłe obiady, masz co dzień czyste skarpety i bieliznę. Da się do tego nawyknąć. I najważniejsze, oszczędzasz na prostytutkach. To największy atut, gdy nie będziesz chciał ze swojej kobiety na siłę uczynić cnotki.
Ale z tego ostatniego nie będziesz często korzystał, zwłaszcza przez pierwsze dwa lata życia, od przyjścia na świat malucha licząc – wtrącił Hadrian.
Pedro rzucił przyjacielowi pełne złości spojrzenie.
A więc dzieciaki mówiły prawdę. Teraz rozumiem twoją spontaniczność – szepnął Arturo.
Dzieciaki mówiły? – nie dowierzał nauczyciel.
I nie tylko, wszyscy mówią – uświadomił go Hadrian. – Mówią, że jedyna mądra lub jedyna głupia, w zależności od wersji, co dała radę cię na brzuch usidlić.
W takim razie, to aż dziwne, że taka plotkara jak moja przyszła teściowa, dowiedziała się dopiero dzisiaj.
Dziwne – przyznał Bosca. – Jednak nie martw się, nie żenisz się przecież z jej matką, tylko z nią.
Choć mówią, że niedaleko pada jabłko od jabłonki – dodał policjant w sposób jakby recytował wiersz. – Może się okazać, że jaka matka, taka córka.
Nie strasz go, jak ją kocha, to wytrwa.
A on kocha? – poddawał pod wątpliwość Hadrian. – Nurii też miłość deklarował, a po jakiś dwóch latach się odkochał. Z Alicią ile jest? Ile z nią jesteś?
Mniej niż pół roku – odpowiedział całkiem szczerze.
A jest? – dopytywał Arturo.
Co jest? – Spojrzał na Włocha pytająco.
No, w którym miesiącu jest?
Też jakoś tak... w czwartym, chyba.
To czemu ty tak długo z tym ślubem zwlekałeś?
A co miałem się oświadczać od razu po... po?
Nie, aż tak to nie, ale jak już się nabałagani, to czasami trzeba to zgrabnie zamieść pod dywan.
I tak by ludzie gadali.
Nie zawsze. Jak Gloria zaszła w ciąże, to oświadczyłem się i zorganizowałem ślub krócej niż w miesiąc.
Twoja żona nie ma na imię Gloria – zauważył policjant.
Powiedziałem Gloria? – Spojrzał na swoich towarzyszy zmieszanym wzrokiem.
Tak powiedziałeś – przyznał Pedro.
Przejęzyczyłem się. – Nerwowo napił się piwa, wypijając niemal całe jednym duszkiem. – Gdybym teraz padł trupem, to będziesz wiedział kogo aresztować – powiedział do Hadriana, a do barmanki się uśmiechnął i puścił oczko. – A ty Pedro, nie uważałeś jak robisz, to teraz będziesz robił jak uważasz, ale ja bym ci się radził, naprawdę, pośpieszyć. – Wstał z wysokiego krzesła, poklepał nauczyciela po plecach w przyjacielski sposób i skierował się do wyjścia. Nie wyszedł jednak od razu, bo do baru właśnie weszli młody policjant, który był partnerem Hadriana i miasteczkowy rzeźnik. Na dodatek sam Pedro ponownie go przywołał w sprawie garnituru.
Jeśli w końcu się po niego do ciebie nie wybiorę, to ona mnie ukamienuje i zostanie wdową, jeszcze przed zostaniem żoną.
I do szewca musisz też iść – dorzucił Hadrian, zerkając na buty przyjaciela.
Ale ja buty mam.
To czemu chodzisz w rozwalonych?
Bo tamte mnie cisną.
To czemu kupujesz za małe buty?
Nie są za małe, są tylko nierozchodzone.
To czemu ich nie rozchodzisz?
Bo mnie cisną, już mówiłem. – Zrobił minę niczym mały, nieporadny chłopiec. Spojrzał na siedzącego obok Hadriana, a następnie przez ramię na stojących tam pozostałych przyjaciół. – Kupujemy dwie butelki i idziemy do stolika? – zapytał.
Ja tylko na chwilę – uprzedził Bosca. – Właściwie to powinienem już wracać – stwierdził, zerkając na duży zegar, którego wskazówki mówiły, iż za pół godziny wybije dwudziesta trzecia.

Arturo powrócił do domu na kilka minut przed północą. Chciał wejść po cichu, by nie zbudzić domowników, ale okazało się, że nie ma takiej konieczności. Jego żona nie spała, nosiła ząbkującą Clarę na rękach po całym salonie i kuchni, byleby czymś zająć półtoraroczną dziewczynkę. W końcu zmęczona usiadła na krześle i usadziła małą na kolanach. Arturo w tym czasie odwiesił szarą marynarkę w błękitne prążki, które tworzyły szerokie kratki i zbliżył się do żony. Stanął za nią. Pochylając się, wsparł dłonie na blacie stołu i musnął w szyję.
Piłeś – zauważyła.
Nie będę kłamał. Odrobinkę – odpowiedział i pogładził córeczkę po włosach oraz policzku. – Daj ją – polecił. – I zrób mi jakąś kanapkę, jak możesz.
Jacopo jeszcze nie wrócił – powiedziała w końcu i poczuła jak łzy spływają jej po policzkach.
Jak to nie wrócił? A gdzie jest? – przeraził się i z wrażenia aż przysiadł na krześle obok.
Nie wiem. Zostawiłam maluchy z Antoniem i go szukałam, ale nigdzie go nie ma. Szukałam też ciebie. – Spojrzała na męża z niekrytym oburzeniem i zawodem. – Ciebie też nigdzie nie było.
Przepraszam. Nie wiedziałem, że coś się stało. Już idę go szukać. – Chciał wstać, ale gdy jego żona usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, to go uprzedziła.
Posadziła dziecko na kolanach męża i szybko pobiegła w stronę korytarza. Gdy zobaczyła tam ciemnowłosego dwunastolatka, to od razu chwyciła za jego ramiona i zaczęła nim potrząsać.
Gdzieś ty był?! Gdzie ty byłeś, Jacopo!?
U koleżanki – odpowiedział płaczliwie, a potem poczuł jak matka zwalnia uścisk, bo ojciec położył dłoń na jej ramieniu, a następnie wcisnął jej Clarę na ręce.
A na zegarku, to się nie znasz? – zapytał ostro. – Pytam się o coś! – wrzasnął, pochylając się do syna.
Nie było mamy Caroliny, więc nikt nam nie mówił, która godzina. – Pociągnął nosem i przestraszony cofnął się o dwa niewielkie kroczki.
Na nic mu się to zdało, bo wkrótce i tak poczuł pieczenie na lewym policzku i to na tyle silne, że omal nie zwaliło go z nóg.
Na górę! Marsz na górę! – polecił, wskazując kierunek i spojrzał na stojących na schodach Antonia i Mattea. – A wam co, też głupoty w głowach? Też wam wrażeń brakuje? – spytał, sięgając dłońmi do paska przy spodniach.
Arturo... – usiłowała go powstrzymać małżonka, ale ledwie położyła dłoń na jego ramieniu, a ten już ją strącił.
Nie słyszałaś u kogo on był? Mój syn nie będzie do dziwek chodził!
On pewnie nawet nie wie...! – zawołała za nim.
To za moment się dowie! Dowie się, że do domu się wraca o przyzwoitej porze! – ryknął i ruszył schodami w górę. – A wy czemu nie w pokoju? Kto wam w ogóle z łóżek pozwolił wyjść!? – zapytał, chwytając czteroletniego Matteo za rękę i podnosząc go do góry. Wsparł chłopca na swoim lekko ugiętym kolanie i przytrzymał pod jednym ramieniem, by mu się nie zesunął. Przyrżnął złożonym na pół pasem, celując w pośladki, ale trafiając też w uda i łydki. – Do pokoju! – polecił, odstawiając dziecko, ale maluch po tym od razu padł na kolana. Nachylił się więc do niego i przyłożył jeszcze dwa razy, gdy chłopczyk leżał na ziemi. Szarpnięciem postawił go na nogi. – Do łóżka, natychmiast!
Antonio w takim wypadku nawet nie czekał na swoją kolej, od razu wbiegł do pokoju, zaraz za Matteo, wszedł do łóżka i nakrył się niemal po sam czubek głowy. Zacisnął zęby i złożył dłonie jak do pacierza.
Panie Jezusie, proszę, niech on mnie tylko nie bije – mówił bezgłośnie, trzęsąc się na całym ciele. Modląc się, wsłuchiwał w odgłosy uderzeń strzelanych z wąskiego, skórzanego paska i płacz oraz prośby starszego brata, który za każdym smagnięciem zdawał się krzyczeć coraz głośniej. W końcu jednak zaczął wyć, szlochać.
Sylvia stała przy drzwiach i wsłuchiwała się w sytuację mającą miejsce w pokoju chłopców. Tuląc Clarę, walczyła z samą sobą, by się nie wtrącić i nie przeszkodzić mężowi, by nie podważyć jego autorytetu. W końcu doczekała się chwili, gdy przekroczył próg i stojąc na korytarzu, jeszcze przed zamknięciem drzwi, krzyknął:
W nocy nie ma ani szlajania się po dworze, ani biegania po domu! Po kolacji macie leżeć w łóżkach!
Wsunął pas do szlufek, ale nie zapiął klamry. Odpiął kilka guzików białej koszuli, jakby chciał głębiej nabrać oddechu. Spojrzał na żonę i płaczące dziecko na jej rękach.
Claritta – szepnął wesoło, choć głos mu jeszcze drżał ze zdenerwowania. – Chodź do taty. – Wyciągnął ręce po dziewczynkę.
Sylvia wyglądała tak, jakby przez moment się obawiała czy pozwolić córce na znalezienie się w objęciach Arturo. Zanim jednak się namyśliła, to on już zdążył przygarnąć małą do siebie i udać się z nią w stronę sypialni, całując przy tym po główce i szczebiocząc coś do ucha.
Kobieta patrzyła na oddalającego się męża i córeczkę, którzy niebawem zniknęli za drzwiami jednego z dwóch pokojów znajdujących się na górze. Pozwoliła więc sobie na to, by wejść do pokoju synów. Przez chwilę w ciszy obserwowała jak Antonio pociesza małego Mattea, klęcząc przy jego łóżku i głaszcząc po jasnych włosach.
Nie płacz – powtarzał. – Ja też nie chciałem cię dzisiaj uderzyć, tata też nie chciał, tylko się zdenerwował. A wszystko to twoja wina! – uniósł się nagle i podszedł do łóżka starszego brata, by zedrzeć z niego okrycie.
Nieprawda! – odkrzyknął Jacopo i odepchnął Antonia tak, że chłopiec wylądował pupą na środku pokoju.
Szybko wstał, zagrzany ponownie do walki. Zacisnął dłonie w pięści i ruszył do ataku.
Co ty wyprawiasz, Antonio?! – zawołała kobieta i ruszyła do przodu, by zatrzymać chłopca. Dotarła do niego dopiero w chwili, gdy on już wymierzał cios z pięści, tak więc udało jej się to w ostatniej chwili. – Przestańcie! – dodała, usiłując odciągnąć ich od siebie.
Ale to jego... – zaczął zbulwersowany dziesięciolatek.
Nieważne! – krzyknęła i wciąż trzymając syna za ręce, przysiadła na brzegu łóżka Jacopo. – Jesteście braćmi i musicie się szanować. Nie wolno wam się bić. Poza tym, teraz już niczego nie zmienisz, stało się. – Spojrzała w załzawione oczy syna i przyciągnęła go bliżej. Poczuła jak Antonio obejmuje rączkami jej szyję.
Właśnie, mogłeś się wtrącić, gdy tata go bił, jak jesteś taki mądry. Ty tchórzu! – zarzucił oskarżycielsko Jacopo. Po jego twarzy ciągle spływały łzy i to w takich ilościach, że zaczynał je już połykać.
Antonio, wciąż tuląc rodzicielkę, usiłował dosięgnąć brata. W ten sposób wymierzył mu uderzenie z otwartej ręki, akurat tam gdzie trafił, czyli w okolice ramienia.
Przestań! – Pochwyciła jednego syna za nadgarstek, a drugiego za nogę, gdy chciał wymierzyć kopniaka młodszemu, ciągle przy tym leżąc na łóżku i opierając się o ścianę. – Obaj przestańcie, w tej chwili, bo ojca zawołam – zagroziła ostro, posuwając się do ostateczności.
Poskutkowało od razu, choć dziesięciolatek zrobił niezadowoloną minę, a jego pięści wciąż pozostawały zaciśnięte.
Mały Matteo wyszedł z łóżka i na bosaka powędrował do rodzicielki, zazdrosny o to, że to Antonio siedzi na jej jednym kolanie. Usiłował więc wspiąć się na drugie, a kiedy mu w tym pomogła, to przyłożył ucho do jej klatki piersiowej. Odgłos bicia serca matki go uspokajał i lubił, gdy tuląc go, głaskała jednocześnie po włosach.
Mamo, a dlaczego on go zbił? – spytał Antonio i na krótki moment przestał opierać policzek na ramieniu kobiety, by móc spojrzeć jej w oczy.
Nie mów „on” na ojca – odpowiedziała jako pierwsze i zabrakło jej słów, by dodać coś więcej, a Antonio dopytywał dalej.
Więc dlaczego tata go pobił?
Arturo jest zmęczony, dużo pracuje, by nam niczego nie brakowało.
Dziesięciolatek wsłuchiwał się w słowa matki i starał się zrozumieć, ale jego minka wskazywała na to, że nie ma pojęcia jaki związek ma jedno z drugim.
Kiedyś sam będziesz mężem, zostaniesz ojcem, zobaczysz jak to jest.
Ja nie będę bił swoich dzieci, nigdy – stwierdził pewnie, a kobieta poczuła po tych słowach łzy wzruszenia na policzkach i choć chciała przyznać synowi rację, to była zmuszona powiedzieć coś, by wciąż pozostawać po stronie męża.
Myślę, że tata też tak mówił, gdy był w twoim wieku. Każdy z dorosłych kiedyś tak mówił. – Pocałowała Antonia w czoło, a Mattea w policzek. Starszemu z chłopców nakazała wrócić do łóżka i spróbować zasnąć, a młodszego sama do łóżka położyła i otuliła kołderką niemal po samą szyję.
Zostań – szepnął na ogół milczący czterolatek.
Nie mogę, synku. – Przyklęknęła przy jego łóżku i ponownie zaczęła głaskać po jasnych jak pszenica włoskach, które barwą przypominały jej własne. – Muszę iść do swojego pokoiku, do twojej siostry. Ona jest jeszcze mała. Antonio cię przypilnuje dopóki nie zaśniesz, prawda? – zapytała, odwracając głowę w stronę łóżka dziesięciolatka.
Eche – odburknął, ale bez gniewu i złości. Powędrował na stronę pokoju młodszego brata i przechodząc przez zagłówek, znalazł się w jego łóżku. – Będę spał z tobą, jeśli się boisz.
Widzisz, Antonio będzie przy tobie – powiedziała. – Przytul go – poleciła szeptem.
Sylvia – usłyszała głos męża dobiegający z korytarza.
Nerwowo spojrzała w kierunku drzwi, ale Arturo znajdował się znacznie dalej, nie stał w progu.
Tak?
To już trwa odrobinę za długo. Czy ty mogłabyś w końcu przyjść do sypialni? Jest środek nocy – zaznaczył ostro.
Idę – odparła na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć, ale zanim opuściła pokój synów, musnęła jeszcze każdego z nich w czoło lub policzek.
Arturo stał oparty ramieniem o wytapetowaną ścianę. Na tle bladoróżowych i herbacianych róż, które zdobiły ściany w korytarzu na piętrze, jak i w salonie na dole, wyglądał dość łagodnie.
Ululałem małą – pochwalił się i lekko uśmiechnął. Spodnie miał już zmienione na te od piżamy, a koszulę, którą nosił poprzedniego dnia, rozpiętą. – Powinnaś być już rozebrana – stwierdził, przyglądając się ubranej w codzienny strój kobiecie. Podszedł do niej i zaczął rozpinać guziki cienkiego, jasnofioletowego sweterka, który miała na sobie.
Muszę z tobą porozmawiać. – Położyła dłoń na nadgarstku męża, gdy ten był już przy ostatnim z guzików.
Uniósł wzrok, by móc spojrzeć jej twarz. Jednocześnie zastygł jakby w bezruchu, oczekując kolejnej części wypowiedzi.
Tylko nie chcę byś mnie źle zrozumiał – uprzedziła.
Chodzi o chłopców – wywnioskował.
Tak i nie tylko.
Skrzywił się, jakby ten temat nie był w tej chwili jednym z jego ulubionym. Tak naprawdę, to w tamtym momencie oczekiwał od żony zupełnie czegoś innego niż rozmowy. Przystał jednak na jej propozycję i wskazał dłonią na drzwi prowadzące do sypialni.
Jesteś kobietą, idź przodem – polecił, kładąc dłoń na jej plecach, między łopatkami.

Kiedy Sylvia zbierała wszystkie myśli, by w jakiś precyzyjny i delikatny sposób ułożyć z nich odpowiednie słowa, to Pedro wraz z Hadrianem dopiero opuszczali skromne progi podziemnego baru. Mężczyźni zostali w nim najdłużej ze wszystkich, a na koniec i tak zakupili butelkę, by móc ją pić naprzemiennie w drodze do domu. To mieszkanie matki Pedra znajdowało się bliżej. Alarcon pozostawił więc przyjaciela na klatce schodowej, na półpiętrze, wierząc, że ten dalej już sobie poradzi i chwiejnym krokiem ruszył do swojego domu, co jakiś czas potykając się o własne nogi.
Domek państwa Alarcon był spory, ale tak naprawdę to tylko jedna czwarta jego należała do nich i była to ta jedna czwarta znajdująca się na pietrze, po lewej stronie. Pozostała część piętra należała do siostry jego żony, a dół do ich babci, która pomimo swojego wieku całkiem dobrze sobie radziła. Siwa kobieta o miłym usposobieniu, piekąca i gotująca wyśmienite pyszności, na co dzień pomagała wnuczkom i opiekowała się ich dziećmi, by te mogły pracować.
Hadrian stanął przed głównym wejściem i rozpoczął poszukiwanie kluczy po kieszeniach. Co jakiś czas jednak podpierał się o drzwi, a konkretniej to o nie uderzał samym sobą, gdy nie udawało mu się utrzymać równowagi. W którymś momencie drzwi się otworzyły, a on wleciał na korytarz, w ostatniej chwili dając radę zatrzymać się na drewnianej, masywnej komodzie, pomalowanej na biało i przyozdobionej błękitnymi akcentami. Komoda dzięki kolorom wydawała się delikatna, wręcz jak wyrwana z domku dla lalek, ale to były tylko pozory i spokojnie dala radę utrzymać na sobie ciężar siedemdziesięciokilogramowego mężczyzny.
Clara patrzyła na swojego ślubnego, gdy ten prostował się i za wszelką cenę starał utrzymać w pionie. Z początku miała surową minę, która tylko przybrała na sile, gdy tupot małych nóżek dobiegł do jej uszu, a po schodach, tych umiejscowionych po lewej stronie, zaczęły zbiegać dwie, niemal identyczne, jasnowłose czterolatki.
Tatuś, tatuś! Tatko wrócił! – nawoływały, biegnąc coraz szybciej i w końcu przyklejając się do obydwóch nóg Hadriana.
Dlaczego moje aniołki nie śpią? – zabełkotał i chciał przykucnąć, ale stracił równowagę i padł na kolana.
Amelia nieco się wycofała i odowiedziała zgodnie z prawdą, że nie mogła zasnąć, za to Aurora objęła szyję ojca i odparła:
Bo jak tatusia nie ma, to nigdy nie mogę spać. Ale śmierdzisz – skomentowała nagle, marszcząc drobny, zadarty nosek, czym sprawiła, że jej rodzicielka nie mogła powstrzymać śmiechu.
Nie bardziej niż ty, gdy waliłaś kupy w pieluchy – odgryzł się i pieszczotliwie poklepał córkę po pupie. – A tata coś dla was ma – dodał, nim zdążyła się obrazić o jego poprzednią wypowiedź.
Co, co? – dopytywała.
Co on ma? – Amelia złapała matkę za rękę i zadarła główkę do góry.
Nie wiem, idź zobacz. – Pchnęła ją w kierunku Hadriana, który z wewnętrznej kieszeni ciemnozielonej marynarki wyjął cztery wstążki. Dwie z nich były granatowe, a kolejne dwie czerwone. Na wszystkich jednak mieściły się duże, białe kropki.
Ale ładne – zachwyciła się Aurora i z wrażenia aż zakręciła dookoła. – Uczeszesz nas? – Przechyliła głowę do tyłu tak bardzo, by móc dostrzec matkę.
Jutro – odpowiedziała córce Clara.
Czemu nie dziś? – dopytywała.
Nie marudź. – Przysiadła na drugiej z komód, identycznej jak ta, przy której klękał jej mąż i wyglądała na naprawdę zmęczoną.
Ale...
Mama ma rację, powinnyście już spać. Biegusiem na górę, zanim się rozmyślę i nie dam wam tego co jeszcze dla was mam.
A co to!? – krzyknęły jednocześnie.
Dziewczynki, naprawdę, ciszej – zwróciła im uwagę matka. – Babcia śpi, ciocia i kuzyni też. Tylko wy łazicie jak takie nocne mary. Wy i wasz ojciec.
Głos rozsądku mi podpowiada, że łatwo się nie wykupię – stwierdził Hadrian, wstając na równe nogi. Podszedł do żony i wsparł dłonie na komodzie, na której się opierała, w taki sposób, by nie pozwolić jej się wymknąć.
Z kim ty się tak spiłeś? – zapytała wprost.
A czy to ważne?
Wstążki dziewczynek dają mi do zrozumienia, że byłeś w towarzystwie krawca, ale nie tylko, bo jak znam życie, to Bosca wrócił do domu w znacznie lepszym stanie, a w samotności byś się do takiego nie doprowadził, bo jesteś na to za towarzyski.
Hadrian, skupiony na żonie, nagle poczuł jak ktoś szarpie go za nogawkę spodni.
Oddaj wstążki – poleciła Aurora. – I daj też to drugie.
Jak pójdziecie ładnie do łóżek, to do was przyjdę i dam po drugim prezencie – odpowiedział, oddając wszystkie wstążki na ręce Aurory. – Podziel się z siostrą.
Masz tę. – Przekazała Amelii jedną z czterech.
Masz oddać dwie – pouczył ją ojciec.
Niezadowolona mlasnęła, ale w końcu pozbyła się jeszcze jednej, niebieskiej wstążki.
Miałyście iść na górę – przypomniała im matka, a potem odprowadzała wzrokiem dwie, ubrane w białe koszulki nocne blondyneczki, które wbiegały po schodach, jakby nie umiały spokojnie po nich iść.
Hadrian wsunął dłoń ponownie do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej długi i lśniący sznur białych pereł.
Kiedy je zobaczyłem, od razu wiedziałem, że będą do ciebie pasować. Zrozumiałem, że musisz je mieć. – Uśmiechnął się tak, że pokazał niemal wszystkie zęby, w tym także charakterystyczne kiełki.
Dziękuję, ale to nie sprawi, że nie będę się gniewała – odparła, zabierając od niego, należącą już teraz do niej, biżuterię. – Mogłeś mnie chociaż uprzedzić, wtedy bym się tak nie martwiła – dodała ostro.
Przepraszam – szepnął, przybierając minę niesłusznie zbitego kundla. Zaczął wplatać palce w rude tak mocno, że niemal czerwone włosy. – Znowu je farbowałaś – zauważył i tą uwagą sprawił, że na moment straciła czujność, a jego usta już zaczęły błądzić po jej szyi.
Długo mamy czekać?! – krzyknęła Aurora, stojąca u góry schodów. Mała ze zniecierpliwienia tupnęła bosą nóżką.
Nie chodź po domu na bosaka – zwróciła jej uwagę rodzicielka, jednocześnie starająca się odepchnąć męża od siebie, ale ten nie przestawał kąsać jej szyi i zasysać skórę między zęby tak mocno, że aż bolało. – Hadrian – zawołała do jego ucha.
Przerwał i nawet nie patrząc w tył, by widzieć jedną ze swych córek, powiedział:
Miałyście czekać w łóżkach.
Ale długo?
Bardzo długo, to was nauczy cierpliwości – odpowiedział niewyraźnie, starając się jednocześnie rozpiąć pasek, który miał przy spodniach.
Długo to ile? – nie ustępowała Aurora, a Amelia pojawiła się właśnie przy jej boku.
Tak długo, dopóki tata i mama nie skończą. – Chwycił żonę za biodra i podniósł. Jakimś cudem dał radę usadzić ją na komodzie, zanim na dobre stracił równowagę.
Clara zaśmiała się w taki sposób, jakby nie dowierzała w scenę, która rozgrywała się na jej oczach, a której jednocześnie była uczestniczką.
Hadrian powrócił do walki ze swoim paskiem, a Aurora dalej dopytywała o kolejny prezent. W końcu skapitulował i przywołał obie córki do siebie. Z kieszeni spodni wydobył landrynki, opakowane w złote, szeleszczące papierki. Wysypał je na ręce obydwóch córek, nie licząc, ale starając się, by było mniej więcej po równo.
Wyjątkowo możecie się opchać nimi na noc, ale macie nie wychodzić z łóżek – warknął przez zęby.
Dobrze tatusiu – odpowiedziała zadowolona, blondwłosa dziewczynka. – Idziemy. – Zamachała dłonią na siostrę, która jej śladem ruszyła schodami do góry.
Nie mamy dużo czasu – zauważył i od razu zabrał się do roboty. Zaczął podciągać bordową koszulkę na krótki rękawek, sięgającą nieco za kolana, którą jego żona miała na sobie. W końcu doprowadził do tego, że tylko i wyłącznie gołymi pośladkami dotykała biało-niebieskiej komody. Uśmiechnął się zwycięsko i zaczął całować biust, poprzez jedwabny materiał. – Musimy się uwinąć, zanim te dwa potwory wrócą – dodał i pomimo że ledwie stał na chwiejnych nogach, to dał radę wprowadzić swojego penisa w samo wnętrze kobiecości i udało mu się to za pierwszym razem. – Wreszcie – szepnął, kładąc głowę na kobiecej piersi, obcałowując ten fragment ręki, do którego dosięgał.
Wreszcie? – zapytała przerywanym oddechem i gdy zaczął napierać mocniej, to przytrzymała się wieszaka. Ten jednak nie był przymocowany do podłogi, dlatego po chwili poleciał na ziemię, a huk jego zderzenia z podłogą obiegł cały dom.
Co wy tam robicie!? – krzyknęła staruszka.
Nic, babciu! – odkrzyknęła Clara, jednocześnie dając do zrozumienia mężowi, by nawet nie próbował przerywać. – To Hadrian, wrócił pijany! Przewrócił wieszak!
Nieprawda – stwierdził przez zęby. – Wcale nie przewróciłem wieszaka.
Uznajmy, że miałeś w tym swój udział.
Szarpnięciem ściągnął ją na ziemie, a potem naprowadził tak, by się na niej położyła i choć pozycja nie należała do najwygodniejszych, bo ją twarda podłoga cisnęła w plecy, a jego w kolana, którymi się zapierał między jej nogami, to jednak było im z sobą zadziwiająco dobrze.
Tym razem chcę mieć dwóch synów – wyszeptał wprost do jej ucha, czując, że dłużej nie da rady. Pomylił się, bo po alkoholu zawsze miał takie poczucie, jakby już dłużej nie mógł, a mimo wszystko, zwykle dawał radę przeciągać moment finiszu przez co najmniej jeszcze pół godziny.
Ledwie skończyli, dysząc i leżąc obok siebie na podłodze w przedpokoju, a ponownie dobiegł do ich uszu tupot małych stóp.
Tatko, masz jeszcze cukierki? – dopytywała Aurora.
Nie – odpowiedział i spróbował wstać z podłogi. Był zbyt pijany, by udało mu się to za pierwszym razem i gdyby nie żona, która mu pomogła, to pewnie wstawałby do pionu godzinami.
Czemu leżeliście na podłodze?
Bo leżeliśmy.
Ale czemu?
Bo tak – odpowiadał coraz mniej uprzejmie, podtrzymując się barierki, by czasami nie polecieć ze schodów.
A możemy spać z wami? Albo chociaż tylko ja?
Nie, nie możecie – wtrąciła spokojnie Clara, która nagle jakby napełniła się większą cierpliwością niż zazwyczaj.
Ale ja bym chciała – nalegała dalej jedna z córek i wraz z rodzicami zmierzała w stronę ich pokoju, zamiast iść do swojego.
Siostra bliźniaczka podążyła więc za nią.
Za moment przeciągniesz strunę – burknął ojciec. – Jest, dziecko, prawie trzecia nad ranem. Idźże do łóżka.
Ale ja bym chciała...
Co? Przez kolano?
Spojrzała na niego spod byka, zmarszczyła czoło oraz nos i pokręciła głową.
To do łóżka, raz. – Wskazał kierunek, myląc się przy tym i przypadkiem pokazując na drzwi prowadzące do jego i Clary sypialni.
Aurora podskoczyła zadowolona.
Dziękuję, tatko! – zawołała i chwyciła siostrę za rękę, by pociągnąć ją za sobą.
Nim Clara i Hadrian się obejrzeli, to bliźniaczki wskoczyły już w ich miękką, kremową pościel i położyły się na samym środeczku.
Tatko z mojej strony – wydawała rozporządzenia Aurora.
Clara pokręciła na to głową i uprzedziła, że to tylko ten jeden, jedyny raz, by córki czasami za dużo sobie nie wyobrażały.

Arturo Bosca i jego żona nie mieli takich problemów. U nich dzieci spały w swoich łóżkach, a malutka Clara, która otrzymała imię po żonie przyjaciela, leżała w swoim łóżeczku, które miało funkcje kołysania. To ojciec poruszał kołyską, siedząc przy tym na łóżku i obserwując żonę, gdy ta przebierała się w koszulkę nocną.
O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – dopytywał, przypominając Sylvii tym samym, że gdy zaczęła temat, który jej ciążył, to mała im przeszkodziła, wybudzając się z głośnym krzykiem, jakby z najmroczniejszego z koszmarów.
Obiecaj, że się nie zdenerwujesz. – Stanęła przed lustrem i na szybko uplotła niechlujny warkocz, by rano nie mieć trudności z ułożeniem włosów. Przerzuciła go przez prawe ramię i usiadła w jednym z dwóch foteli, tym bez biegunów.
Jak mogę ci to obiecać, kiedy nie wiem o co chodzi? – zdziwił się, ale nie przestał ani na moment lulać łóżeczkiem. – Poza tym, ja cię nie biję, nie krzyczę jakoś bardzo często, więc nie powinnaś mieć żadnych obaw i zwyczajnie wyznać to co chcesz.
Zapadła niewygodna cisza, więc podniósł głowę i zaczął się uważniej wpatrywać w twarz żony. Rozczytał z niej wystarczająco, by móc powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciał wracać do pewnego tematu. Dopytał więc ponownie, co takiego chce mu powiedzieć.
Ja wiem, że ty dużo pracujesz – zaczęła niepewnie, miętoląc fragment błękitnej koszulki nocnej. – Niczego nam dzięki temu nie brakuje i przez to głupio mi cokolwiek ci zarzucać.
A masz mi coś do zarzucenia? – Wstał, by zerknąć na córeczkę i upewnić się czy ta na pewno mocno zasnęła, a kiedy już to zrobił, to ponownie zasiadł na brzegu łóżka, tym razem dbając o to, by znaleźć się dokładnie naprzeciwko małżonki.
I tak i nie. Ja rozumiem, że chodzisz niewyspany, przemęczony, że budzisz się, gdy Clara płacze, a ona nie przespała jeszcze w życiu ani jednej pełnej nocy. Wiem, że chcesz ich wszystkich dobrze wychować, ale nie powinieneś ich tak bić.
Nie będę używał samej marchewki.
To nie znaczy, że masz zawsze używać kija, Arturo. Oni się ciebie boją.
Kogoś muszą – stwierdził twardo. – Inaczej weszliby ci na głowę.
Ja cię jedynie proszę byś złagodniał. Nie wymagam, a proszę. – Wstała i obeszła łóżko naokoło, by móc położyć się z drugiej strony. Poczuła jak mąż kładzie dłoń na jej ramieniu, a potem zastępuje ją swoimi ustami.
Zastanowię się nad tym, przemyślę – powiedział cicho i zaczął zsuwać jedno ramiączko, by dosięgnąć językiem nagiej łopatki. Kiedy mu się to udało, to zajął się całowaniem pleców poprzez materiał, a dłonią błądził po nagim udzie, wnikając głębiej, coraz głębiej, aż poczuł znajome w dotyku, lekkie owłosienie.
Ułożyła się wygodnie na brzuchu, ręce splatając i podkładając pod policzek. Poczuła wargi męża na swoim karku i to jak schodziły coraz niżej, podczas gdy jego ręce zadzierały jej koszulkę coraz bardziej do góry. W końcu dotarł do pośladków i pozostawił pocałunki na każdym z nich, zahaczając językiem o rowek i zmierzając w dół, między uda, dając do zrozumienia, by ugięła kolana i nieco się uniosła.
Chwyciła się za brzeg drewnianego łóżka, obitego w fioletowy, prążkowany materiał. On położył dłoń tuż obok, jednocześnie docierając swoją męskością w wiadome miejsce. Drugą dłoń położył na jej plecach, ciągle po części okrytych koszulką nocną. Sunął po nich dłuższą chwilę, aż nagle zsunął się na żebra i dotarł do lewej piersi. Wsunął dłoń pod materiał, by móc bardziej poczuć jej twardość.
Karmię – przypomniała szybko, nim zdążył porządnie ścisnąć i zadać jej tym ból.
Nic na to nie odpowiedział, jedynie złagodniał, a jego dłoń zmieniła położenie z piersi na brzuch. Jego wargi całowały po odsłoniętej łopatce, a ruchy bioder stawały się pewniejsze, aż w końcu przybrały nie tylko na sile, ale także szybkości.

Antonio nie spał, przez co słyszał odgłosy dobiegające zza ściany. Nieco niepokoiły go głośniejsze krzyknięcia, mocniejsze skrzypnięcia łóżka i trzask, który rozbrzmiał w chwili, gdy Arturo uderzył otwartą dłonią o ścianę, starając się, by pchnięcia były jeszcze głębsze.
Jacopo! – krzyknął szeptem. – Jacopo, śpisz?! – dopytywał coraz głośniej.
Nie – odpowiedział krótko.
Myślisz, że co oni robią? Biją się?
Brunet o śniadaj cerze zaśmiał się i zapalił lampkę nocną.
Coś ty? Robią to, co wszyscy dorośli nocami.
Czyli co? – dopytywał zaciekawiony tak bardzo, że nawet się podniósł i usiadł, wspierając plecy na ścianie.
Kochają się.
I tak każdej nocy?
Pewnie tak.
To kiedy oni śpią?
Jacopo wzruszył ramionami i doszedł do wniosku:
Pewnie pół na pół. Pół się kochają, a pół śpią.
To dziwne, bardzo dziwne – stwierdził ciemny blondynek, a potem wyminął młodszego brata, którego płacz utulił do snu i stanął nad Jacopem. – Mogę ci coś pokazać, ale obiecaj, że nie wygadasz.
Chłopiec przewrócił oczami.
Nie wygadam – powiedział.
Antonio przysiadł na brzegu łóżka i zaczął opowiadać:
Bo kiedy ty byłeś w szkole, to ja byłem nad rzeką i tam był trup.
Zmyślasz.
Wcale że nie! Mam nawet dowód! – Wstał i sięgnął spod biurka swoja skórzaną teczkę, która miała dwie szelki, by mógł ją nosić na dwóch ramionach. Wyjął z jej wnętrza owinięty w materiałową chusteczkę nóż. – Jest na nim jeszcze krew, widzisz?
Jacopo wziął narzędzie zbrodni w dłonie i przyjrzał mu się uważnie.
To naprawdę krew? – spytał. – Jakaś taka dziwna – stwierdził, oceniając zaschłą na ostrzu niegdyś ciecz.
Naprawdę. Przysięgam. Z ręką na sercu.
I tak ci nie wierzę.
Wyjąłem go z niej, dostałem za to szklane kulki od Filipo i Marcosa, bo oni bali się nawet podejść.
Z niej? – Brunecik skrzywił się, jakby z odrazą.
No, z tej umarłej. Jak nie wierzysz, to mogę ci ją pokazać.
A co, ją też zabrałeś? – zażartował.
Nie, ale wiem gdzie leży. Pewnie ciągle tam jest. Wyjdziemy oknem.
Nim Jacopo zdążył cokolwiek powiedzieć i w jakiś sposób zaprotestować, to dziesięcioletni Antonio już wciągał na piżamę spodnie, zarzucał na ramiona szelki i przywdziewał beżową, materiałową kurteczkę na duże guziki.
Jest prawie maj – przypomniał mu brat.
To co? – oburzył się chłopiec. – Mnie może być zimno – stwierdził i jako pierwszy przełożył nogę przez parapet, starając się dosięgnąć drewnianych elementów, które były przytwierdzone do domu, by podtrzymywać zarośla, oplatające szare mury.
Jacopo wstał. Wciąż był ubrany, bo wieczorem, po laniu, które otrzymał od ojca, nie miał siły ani ochoty, by się rozebrać. Ruszył w ślad za dziesięcioletnim Antoniem, ale on poczynił to ostrożnie, co jego brat skwitował śmiechem i komentarzem:
Jak zwykle się wleczesz, niezdaro ty!
Ciszej bądź, bo rodzice nie śpią – zganił go Jacopo.
Poskutkowało, bo Antonio od razu na te słowa zareagował, zasłonił sobie usta dłońmi i szepnął:
Przepraszam, zapomniałem, że się kochają.
Jacopo zeskoczył tuż obok brata i klepnął go w ramię, wskazując na furtkę, która na noc zazwyczaj pozostawała zamknięta. Obaj bez trudu poradzili sobie z taką przeszkodą i pobiegli w kierunku rzeki, kierując się zasadą, że im szybciej dotrą na miejsce, tym prędzej powrócą do domu, a przez to nikt nawet nie dostrzeże ich nagłego zniknięcia.

* Skoro na poprzednim zdjęciu (tym przy rozdziale pierwszym) znajdował się Antonio, to teraz nadeszła pora, by wam pokazać jak ja sobie wyobrażam ich ojca.

#35 – „Paulina” – Rozdział 27

Być rodziną”

Pewnego, deszczowego, październikowego dnia Tomek podjechał pod dom rodzinny swojej żony. Wysiadł z samochodu i zadzwonił do furtki. Chciał poinformować Iwonę o tym, że została babcią, a nawet zabrać ją z sobą do szpitala, by od razu zobaczyła małą. Jednak najpierw śmiertelnie ją wystraszył. Oczywiście nie zrobił tego naumyślnie. Po prostu sformułował zdanie tak, że zawierało w sobie „była w ciąży”. Szybko to naprostował, wyjaśnił, że nie zdarzyła się żadna tragedia, tylko że mała urodziła się o dwa tygodnie za wcześnie.
Kiedy mogę ją odwiedzić?
Nawet teraz – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Tylko, że muszę jeszcze podjechać do sklepu.
Przebiorę się tylko i... wejdź, zrobię ci herbaty albo lepiej kawy. Nie obraź się, ale marnie wyglądasz.
Przestąpił próg i zasiadł przy kuchennym stole, zawalonym bibułą i kolorowymi papierami.
Pracuję ostatnio nocami albo wcześnie rano jadę na robotę, bo chcę być w szpitalu jak najczęściej. Mało sypiam – przyznał. – Dziś na przykład montowałem łóżeczko, by wszystko było już gotowe, czekało tylko na Emilkę.
Iwona odwzajemniła uśmiech, choć ten jej był bardziej promienny, mniej zmęczony. Wstawiła wodę w czajniku elektrycznym i nasypała kawy do kubka.
Nieskromnie liczymy na to, że pani nam pomoże. Znaczy, że pani Paulinie pomoże, bo ja muszę pracować, ona chce skończyć kurs, kontynuować naukę. Trochę się z tym dzieckiem porwaliśmy jak z motyką na słońce.
Żałujesz? – spytała wprost, zalewając kawę wrzątkiem.
Nie i nigdy nie będę. Dopóki się nie urodziła, to było takie... nierealne, a teraz, teraz jest, można ją zobaczyć, dotknąć. Rozumie pani?
Rozumiem, ale proszę cię, nie mów mi na pani. Jesteś mężem mojej córki. Nie musisz tytułować mnie mamą, ale mów chociażby po imieniu. Zresztą, już tak mówiłeś.
Tak? – zdziwił się. – Naprawdę tak mówiłem?
Przytaknęła ruchem głowy, samej w myślach licząc czas jaki od tego minął. Doliczyła się prawie roku. Nagle posmutniała, gdy uświadomiła sobie, że własnej córki nie widziała prawie rok czasu. Co prawda Tomek wciąż utrzymywał z nią kontakt, pisał od czasu do czasu, niekiedy także dzwonił, by poinformować, że u nich wszystko dobrze i zapewnić, że Paulinie kiedyś przejdzie, ale z czasem tych SMS-ów i telefonów było coraz mniej. W ani jednym nie wspomniał też o ciąży Pauli, dopóki Natalia sama nie zobaczyła siostry z brzuchem.
Dziękuję, że mnie poinformowałeś i bardzo chciałabym wam pomóc, ale nie wiem czy Paulina...
Minie jej w końcu. Teraz już musi. – Uśmiechnął się ciepło i przystąpił do słodzenia kawy. – Ten nasz ślub, to nie było nic co miało w was uderzyć. Po prostu, ja nie mam jako takiej rodziny, jedynie brata. Paula też nie ma licznej. Przyjaciele to kilka sztuk, bardziej mamy dalekich znajomych. Wesele w naszym przypadku byłoby bezsensem.
Nie miałam pretensji o brak przyjęcia, Tomek.
Rozumiem, że chciała pani... że chciałaś w tym uczestniczyć, ale to była spontaniczna decyzja, nasza decyzja. To nigdy nie miało dotyczyć nikogo poza nami. Chyba chcieliśmy to przeżyć sami.
Dobrze, już nie tłumacz. Nie chcę do tego wracać. Przebiorę się tylko i jak wypijesz kawę to jedziemy. Chcę już poznać wnuczkę. Przypomnij, jak daliście jej na imię?
Emilia.
Emilia – powtórzyła.
Iwona z Tomkiem zjawili się w sali pełnej inkubatorów. Większość z nich była pusta. Mężczyzna od razu podszedł do tego, w którym była jego córeczka i otworzył okienko, by móc wsunąć palec w jej rączkę. Lubił jak go za niego ściskała. Miała taką delikatną, jedwabistą skórę. Często sunął opuszkiem palca po jej rączce. Zdawało mu się, że to lubiła, bo wtedy jej usteczka wykrzywiały się w grymas, który można było uznawać za uśmiech.
Duża jak na wcześniaka – skomentowała Iwona.
Tak, wagę ma całkiem dobrą. Można ją już nawet wyjmować z inkubatora, tylko że przy pielęgniarce. Najgorsze, że Paulinę wypiszą jutro, a Emiś tutaj zostanie jeszcze z jakiś tydzień.
Iwona wsunęła rękę do inkubatora, by przywitać się z wnuczką, a Tomek w tym czasie zawołał pielęgniarkę, by pozwoliła im na wzięcie małej na ręce. Trzymał ją ostrożnie, ale pewnie, zupełnie inaczej niż to miało miejsce za pierwszym razem. Wtedy ręce niemiłosiernie mu się trzęsły i obawiał się wszystkiego, nawet tego, że mogłaby mu się wyślizgnąć z rąk, co było całkowitym absurdem.
Chwilę sielanki zakłóciła Paulina, która w koszuli nocnej, szlafroku i pluszowych papciach zjawiła się w progu sali. Rozpoczęła od podniesionego tonu, którym zasugerowała, że jej matka wcale nie jest mile widziana w otoczeniu jej dziecka.
Przestań, Paula. Chcesz się przy niej kłócić? – zapytał Tomasz, przekazując małą na ręce teściowej. – To ani czas, ani miejsce.
Takie decyzje podejmuje się wspólnie, a ty przywozisz tutaj moją matkę bez mojej...
Przywożę babcie mojej córki – wtrącił. – A teraz, jeśli naprawdę chcesz się sprzeczać dalej, to albo wyjdź, albo się powstrzymaj, bo mnie naprawdę coś dzisiaj trafi – postawił sprawę jasno. – Nie chcesz, nie musicie z sobą nawet rozmawiać, choć ciągle nie rozumiem twojego focha w takiej jakości – stwierdził, spoglądając to na swoją żonę, to na jej rodzicielkę.
Nie rozumiesz?! – uniosła się. – Nie pamiętasz jak nas...
Chodź na moment. – Złapał Paulę za ramię i niedelikatnie nakierował, by zmierzała w stronę wyjścia.
Zostawili małą pod opieką babci, choć Paulina uczyniła to bardzo niechętnie. Co prawda sama była zmęczona, bo gdy Tomka nie było, to samodzielnie czuwała przy córce, natomiast gdy był i mogła się zdrzemnąć, to z kolei chciała, by byli choć przez chwile w trójkę i zmuszała samą siebie do tego, by nie odlecieć, ale często przegrywała walkę z opadającymi, ciężkimi powiekami. Teraz też nie była wypoczęta, a to podnosiło nerwowość i powodowało rozdrażnienie. Tomasz zresztą był w podobnym stanie.
Paula oparła się o ścianę plecami. Tomek wsparł łokieć tuż przy jej głowie. Drugą dłoń ciągle zaciskał na jej ramieniu.
Powiem to tylko raz i nie chcę się powtarzać. Masz nie robić afery – zniżył głos do stanowczego szeptu.
Pewnie, bo ty chcesz, a ja muszę – odparła z niezadowoloną miną.
To twoja matka. Babcia naszej córki. Wkurzyła się, trudno, ludzie się wkurzają, a ty obrażasz się, jakby nie wiem co złego nam wyrządziła.
Bo powiedziała...
Skończ – syknął.
Wysłuchaj...
Słuchałem tego przez rok. Nasłuchałem się jak twoim zdaniem Natalia była traktowana lepiej i była na piedestale. Myślę, że Natalia może powiedzieć to samo o tobie. Dzieci zawsze tak czują.
Mimo tego przywiozłeś ją tu...
I nie żałuję – przerwał jej znowu. – I przywiozę ją też jutro i pojutrze, a jeśli zrobisz aferę i wywołasz karczemną awanturę, to cię tak pierdolnę, że się obliźniesz. Nie będę przy tobie skakał jak przy królowej i godził się z każdą twoją głupią decyzją. Co się tak patrzysz? Myślałaś, że będzie inaczej? Nie spodziewaj się, że cię za te słowa przeproszę. Nie zrobię tego i zachowuj się jak normalny człowiek, a nie skończona idiotka, bo mam dość i nie mam już cierpliwości. Skończyło się – zapowiedział, cały czas mówiąc nerwowym szeptem, a potem odstąpił od niej na kilka kroków i wskazał na wejście do sali, w której była Iwona i ich córka. – Idziesz? – zapytał, siląc się na miły ton.
Chciała mu coś odpowiedzieć, ale nie na zadane pytanie, a na wcześniejszą wypowiedź, na groźby jakimi rzucił, ale brakło jej słów. Nie potrafiła zrobić nic innego, jak przybrać niezadowoloną, pełną oburzenia minę i wmaszerować do sali.
W końcu przyzwyczaiła się do ponownej obecności matki w swoim życiu. Co prawda, jeśli już się do niej odzywała, to było to zdawkowe odpowiadanie na zadane pytania, ale nie podnosiła głosu ani nie wypominała kłótni, która miała miejsce w Wigilię.
Po ponad tygodniu, mała została wypisana ze szpitala. Paulina włożyła ją do gondoli, bo uznała, że tak będzie jej znacznie wygodniej niżeli w nosidełku. Usiadła z tyłu i niecierpliwiła się podczas całej drogi. Chciała już być w domu, pokazać małej łóżeczko, karuzelę, która znajdowała się przy nim, lampeczkę w kształcie pluszowej owieczki, która rzucała na ścianę takie światło, że zdawało się, jakby sunęły po niej kolorowe gwiazdki.
Śpi? – dopytywał Tomasz.
Patrzy się – odpowiedziała niechętnie. – Rozgląda – dodała z jeszcze większą niechęcią.
Ej, długo to potrwa? Nie możesz się na wszystkich obrażać, tylko dlatego, że powiedzą ci coś...
Nie mów o innych. Mów o sobie – przerwała podniesionym tonem.
Mała jakby wyczuła nerwową atmosferę i zaczęła cichutko płakać. Płacz ten z czasem nabierał na sile. Paula więc, pomimo tego że ciągle jechali samochodem, wzięła ją na ręce i przytuliła. Poprawiła białą czapeczkę, która naszła na malutkie oczka.
Ja postawiłam sprawę jasno, jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, to stracisz nie tylko mnie. Sprawię, że się do dziecka nie zbliżysz.
Nie masz takiej mocy, ale dobra, zrozumiałem. Jesteśmy na miejscu – powiedział, parkując niemal pod samą klatką schodową. – Wezmę gondolę, ty weź Emi – zadecydował, gdy spostrzegł, że mała ciągle znajdowała się na rękach Pauliny. Otworzył przed żoną drzwi, a potem je za nią zamknął. By wyjąć gondolę przeszedł z drugiej strony pojazdu.
Paula weszła do mieszkania i od razu wyczuła w powietrzu słodki zapach, jakby gotującej się czekolady. Zapaliła światło w przedpokoju i ruszyła dalej, wprost do sypialni.
Chodź do salonu – zawołał za nią Tomasz.
Posłuchała go i oniemiała, gdy tylko zauważyła na stole wysokie róże, ale nie stojące w wazonie, a położone między talerzykami deserowymi. Pod małym, porcelanowym garczkiem paliły się trzy podgrzewacze, a niewielkie miseczki były pełne przeróżnych owoców. Były oczywiście też croissanty.
Chciałem jakoś uczcić to, że Emilka jest już w domu. – Położył dłoń na główce dziecka, delikatnie głaszcząc po materiale czapeczki. – Chciałem też ci podziękować za to, że mi ją dałaś. Dokonałaś czegoś cudownego – stwierdził i podszedł do stołu, by sięgnąć po atłasowe pudełeczko.
Dopiero, gdy Tomek położył dłoń na chabrowym pudełku, to Paula je zauważyła. Wcześniej zupełnie nie zwracała na nie uwagi. Otworzył je wprost przed jej oczami.
Mam nadzieję, że ci się spodobają – oznajmił, odkładając komplet biżuterii na stół. – Na serduszku jest data, do środka możesz włożyć zdjęcie. Przywiozę kołyskę. – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, udał się do sypialni i przywiózł malutką, białą kołyskę z kremowym baldachimem i kołderką. Do kołyski doczepione były różowe balony na hel, a każdy ozdobiony został niebieską kokardą.
Paula, ciągle nie wypowiadając ani słowa w kierunku męża, położyła Emilkę na miękkiej pościeli i przykryła kocykiem, po który sama się pofatygowała. Usiadła na kanapie, by zdjąć buty i patrząc w lustro zdobiące szafę, doszła do wniosku, że nie może ignorować obecności Tomasza dłużej. Postanowiła docenić jego starania, wybaczyć tych kilka ostrych słów. Dodatkową motywacją, by to zrobić była Emilka, która łączyła ich bardziej niż obrączki wciśnięte na serdeczne palce.
Okay, jesteśmy rodziną – powiedziała. – Wybaczam, ale podtrzymuję, że to ma się nie powtórzyć, nawet w słowach. I dobrze wiesz o czym mówię. – Zasiadła do słodkiego podwieczorku i delikatnie zabujała kołyską.
Tomek wziął sobie wolnych kilka tygodni, zlecając roboty swoim pracownikom. Chciał w tych pierwszych dniach córki być przy niej i przy żonie. Nie można było mu zarzucić, że nie zajmował się dzieckiem lub unikał jakiś obowiązków z nim związanych. Potrafił zarówno przygotowywać mleko co zmieniać pampersy, a nawet kąpać. Tego ostatniego, Paulina się bała i sama wolała nie brać w tym udziału. Poza tym przerażał ją pępek jej własnego dziecka i nie mogła się doczekać aż odpadnie.
W tamtym czasie często wyrywali sobie małą z rąk. Oczywiście niedosłownie. Zdarzały się sprzeczki, rozpoczynające od „już mi ją oddaj” albo „Tomek, no ciągle ją nosisz, przyzwyczai się, a będzie coraz cięższa”, „moja matka też ją ciągle nosi i lula”. Zarówno Iwona jak i Tomasz zbywali to śmiechem i dalej rozpieszczali najmłodszego członka rodziny. Nawet Natalii zdarzyło się wpaść i też uczynić nie po myśli siostry. Wszyscy jednak w końcu powrócili do swoich obowiązków. Tomek wrócił do pracy, a Iwona zaopiekowała chorym Bartusiem, który szybko zaraził ją anginą. Paula została sama, z dzieckiem, które ciągle kwiliło, dopominając się wzięcia na ręce, z mieszkaniem, które wymagało posprzątania, ze zmywaniem po obiedzie, który Tomek zjadł w biegu, więc nie zdążył nawet wstawić naczyń do zlewozmywaka. Wtedy, po raz pierwszy tak naprawdę poczuła, że jest zmęczona i że zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Miała dość.
Młoda matka zapragnęła też wyrwać się z domu, choćby na krótki moment. Nie chciała jednak samotnie spacerować z wózkiem po parku. Napisała do Agaty, ale ta nie mogła, gdyż akurat była w pracy. Zdecydowała się więc na odbudowanie relacji z Klaudyną. Wysłała jej zdjęcie przez SMS-a, chwaląc się w ten sposób, że ma córeczkę. Klaudia niemal od razu zadzwoniła, by pogratulować. Zapytała się kiedy może wpaść do małej. Wyglądało to tak, jakby zapomniała, że kiedykolwiek ich przyjacielska relacja została zerwana.
Właśnie ją ubieram i idę do parku. Chcesz się przyłączyć? – proponując to, liczyła na pozytywną odpowiedź.
Jasne, że tak. Będę czekała na was przy fontannie. Za dziesięć minut wyjdę z domu, tylko oczy poprawię.
Okay, my też postaramy się pospieszyć.
Oczywiście przed Klaudyną Paulina nie mogła pokazać jak bardzo jest zmęczona i wyczerpana. Zatuszowała więc tego wszelkie oznaki, robiąc mocny makijaż, upinając włosy wysoko, ale nie prostując ich, a tworząc przy tym nieco artystyczny nieład. Ubrała się skromnie, zwyczajnie, ale przy tym modnie. Mała zresztą też miała na sobie modne, jesienne kolory, a przy tym jeździła w nietanim wózku. To wszystko była taką pozą i grą, pokazaniem, że wybrało się dobrze i że nie żałuje się żadnych z podjętych decyzji.