Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

Autor

Cześć Wam,
Nie wiem czy na wstępie powinienem podać swój wiek, czy wyjaśnić skąd wziął się taki a nie inny pseudonim, jakim posługuję się w blogosferze. Nie wiem tego, bo czy tak naprawdę ważne są cyfry i litery?
Doszedłem do wniosku, że ważniejsze jest poznanie autora, jego motywów, dowiedzenie się jaka była ta chwila, gdy zaczął pisać, a jaka gdy pojął, że bez tego nie umie żyć. Tak, wydaję mi się, że by pisać, to trzeba nie umieć bez pisania żyć. Kochać to, tak po prostu.
Pierwszym poważniejszym opowiadaniem, które napisałem było jednoczęściowe „Nie bądź Don Kichotem”. To miniaturka, do której żywię specyficznego rodzaju sentyment, bo z jednej strony chciałbym o niej zapomnieć, ze względu na czas w jakim była tworzona, a z drugiej, to jest dla mnie niezmiernie ważna, nosi z sobą pewien przekaz i przeczytana po latach, mnie samego wiele nauczyła. Zrozumiałem, że wygrać swoje życie można dopiero wtedy, gdy zamiast rozpamiętywać przeszłość, ruszy się do przodu, bo zmiana przeszłości jest niemożliwa, jest taką właśnie „walką z wiatrakami”.
Nie bądź Don Kichotem” powstało, gdy miałem jakieś trzynaście lat.
Kolejnym ważnym, takim przełomowym opowiadaniem były „Jabłka i śniegi”. Tylko, że wtedy jeszcze nie miały takiego tytułu, ani nie były tak rozbudowaną powieścią. „Jabłka i śniegi” zaczęły się od prologu pierwszej części. Zaczęły się od walki kobiety o wolność. Prolog ten powstawał w chwili, gdy za ścianą mój ojciec okładał swoją żonę, moją macochę, więc być może stąd wzięła się taka, a nie inna tematyka.
Tak więc przez wiele lat pisałem do szuflady. Bohaterowie moich opowiadań żyli w mojej głowie, potrafiłem prowadzić z nimi rozmowy przed zaśnięciem, wyobrażać sobie jakąś scenę czy akcję podczas samotnego picia kawy. Inspirację umiałem dostrzec dosłownie wszędzie. Zacząłem więc publikować.
A teraz, skoro już wiecie jaka była moja droga amatorskiego pisania, to chyba warto wam się przedstawić i zdradzić datę urodzenia.
Dariusz Tychon. Dariusz, to moje prawdziwe imię. Tychon, to imię, które sam sobie wybrałem na bierzmowaniu. Spodobało mi się wtedy, że Tychon był patronem wytwórców wina, a te zawsze mnie fascynowały, bo były zarówno trunkiem biedoty, jak i ludzi otaczających się luksusem. Wino stoi na różnych półkach, podobnie jak ludzie są różnej hierarchii. Każde też ma swój niepowtarzalny charakter, komponuje się z innymi potrawami, służy do świętowania innych uroczystości, ale także podaje się je na stypach i w bogatych burdelach.
Datą urodzenia nie wiem czy powinienem się chwalić, bo zapewne mój wiek jest zbliżony do wieku rodziców niejednego z Was. Jednak ja nie mam z tym problemu, nie czuję się jakiś szczególnie stary, może dlatego, że w życiu prywatnym mam przyjaciół i znajomych, którzy są moimi rówieśnikami, ale też obracam się w towarzystwie dużo młodszych od siebie, niekiedy nawet nastolatków czy wręcz dzieci. Urodziłem się 2 stycznia 1982 roku.
A kim jestem prywatnie? Mężem, ojcem, dziadkiem. Jestem też pracodawcą i pracownikiem. Trenerem pięściarstwa. Wolontariuszem. Strasznym szowinistą (tak pewnie powiedziałaby moja żona). Chwilami despotą (to pewnie powiedziałyby moje dzieci). Tak naprawdę nie wiem co miałbym więcej napisać, ile jeszcze zdradzić. Myślę, że jeśli ktoś zechce poznać mnie bliżej, to odezwie się prywatnie, a ma ku temu możliwość, bo nie odgradzam się jakimś dwumetrowym murem i drutem kolczastym (można skorzystać z podstrony „Kontakt”).

2 komentarze: