„Ale
dlaczego?”
Adela czekała na Alicię na
pierwszym piętrze, przy schodach, które prowadziły na wyższe
piętra, a następnie na przestronne poddasze. Gładziła dłonią
złoconą poręcz i zastanawiała się czy Dorian miał rację.
Faktycznie, postąpiła nierozsądnie godząc się zapewnić nocleg
nie tylko przyjaciółce, ale także całkiem obcemu mężczyźnie, z
którym ta przyjechała do jej posiadłości.
– W ciąży jest z jednym, a
przyjeżdża tu z drugim. Ty wiesz co to oznacza!? – wrzeszczał
tamtego dnia Dorian. – Ojciec jak się o tym dowie, to umrze w
sekundę!
Słowa męża ciągle
pobrzmiewały w głowie Adelaidy i to ze wzmożonym echem. Co prawda
śmierć teścia nieszczególnie by ją obeszła, bo szczerze miała
dość tego starego, upierdliwego marudy, który im starszy był tym
bardziej zatruwał życie i spokój wszystkich wokoło. Adela jednak
pragnęła być możliwie jak najdalej od wszelkich skandali. Miała
hrabiowskie korzenie i do dzisiejszego dnia czasami posługiwała się
tytułem, którego przecież jako córka nie mogła odziedziczyć. W
przyszłości jednak pragnęła, by szlachecki tytuł wrócił na
łono jej rodziny. Planowała znaleźć synowi żonę z odpowiednio
upozycjonowanej rodziny, a by to uczynić musiała dbać o nazwisko,
które i tak już zszargał brat męża żeniąc się z córką
pierwszej lepszej kobiety, która prowadziła się gorzej niż
niejedna prostytutka.
Adela zrozumiałaby szwagra,
gdyby ten związał się z kobietą biedną, ale porządną i
pochodzącą z rodziny trzymającej się jakiś tradycji i pewnej,
narzuconej z góry przyzwoitości. Taki związek byłby mezaliansem,
na swój sposób też byłby skandalem i ojciec również by mu tego
nigdy nie wybaczył, ale echo po takim ślubie szybciej ucichłoby i
nie zawędrowało aż tak daleko. A tak? Hadrian sprawił, że za ich
nazwiskiem ciągnęła się niezbyt dobra reputacja.
W końcu zjawiła się Alicia i
samą swoją obecnością sprawiła, że Adela powróciła z
przeróżnych rozmyślań wprost do rzeczywistości. Wspólnie udały
się na strych, który był znacznie większy od wszystkich
znajdujących się w okolicznych domach i kamienicach. To poddasze
było też znacznie bardziej uporządkowane, bez lepkiego brudu i
kurzu osiadającego na starych przedmiotach.
– Zbite lustro – zauważyła
Alicia. – Nie przynosi czasem nieszczęścia? – zapytała z
lekkim uśmiechem.
– Pewnie gdybym je wyrzuciła
na śmieci, to z zemsty przyniosłoby mi nieszczęście, a tak ma
całkiem sporawy pokoik – odpowiedziała i w dziewczęcy sposób
wzruszyła ramionami, niczym najprawdziwsze niewiniątko. – A tak
całkiem poważnie, to przypomina mi pierwszą kłótnie z mężem i
moment, gdy rzuciłam w niego pudrem ryżowym. Gdyby się nie
uchylił, to lustro byłoby całe. Tak więc, to on bardziej
przyczynił się do jego stłuczenia niż ja.
– Oczywiście – odparła
ironicznym tonem Alicia. – To wszystko jego wina – dodała, nie
mogąc dłużej powstrzymać śmiechu.
Panna Montero zaczęła
rozglądać się dookoła. Dostrzegła regały ze starymi książkami
i albumami, zajmujące niemal połowę poddasza. Przypominało jej to
małą bibliotekę, tak naprawdę tylko nieco mniejszą niż ta
szkolna. Była też szafa bez drzwi, a w niej dużo ubrań. Każde
okryte było czarną lub granatową peleryną, która miała chronić
przed zabrudzeniem. Na parapecie poustawiane były stare, porcelanowe
lalki, a obok nich skrzynia. Alicia nie potrafiła się powstrzymać
i zerknęła do jej środka.
– Miałaś małą, porcelanową
zastawę? – zapytała przyjaciółkę.
– Nie ja. To rzeczy Carloty.
Ja to się, moja droga, bawiłam chłopięcymi zabawkami. Uwielbiałam
drewniany miecz kuzyna – wspominała. – Od zawsze wiedziałam, że
by zrozumieć mężczyzn, trzeba myśleć tak jak oni, a by to było
możliwe, to trzeba z nimi spędzać bardzo dużo czasu. Postanowiłam
zacząć już od dzieciństwa, by żadnego dnia nie zmarnować.
– Nigdy nie wiem kiedy
żartujesz, a kiedy mówisz całkiem poważnie. – Alicia
przyglądała się klęczącej na czystej podłodze Adeli, która po
otwarciu kolejnej skrzyni, w końcu w pełni zadowolona z siebie,
zakomunikowała, że znalazła, to czego szukała.
– Tam dalej powinny być
jeszcze zabawki – mówiła, wyjmując jedno z dziecięcych ubranek.
Były to typowe, bawełniane
śpioszki, które pomimo lat nie utraciły na śnieżnobiałym
kolorze. Na rękawkach zakończone były delikatną koronką.
– Marcos właściwie ich nie
używał – wspomniała. – Miał je może raz czy dwa na sobie.
– Dlaczego? Są piękne. –
Alicia przyklęknęła przy otwartej skrzyni i zaczęła oglądać
pozostałe dziecięce ciuszki.
Adelaida westchnęła.
– Urodził się na tyle duży,
że wszystko co zakupiliśmy na pierwszy miesiąc było na niego za
małe już po tygodniu. Bardzo szybko też przybierał na wasze. Nie
tył, ale rósł.
– Nadal jest wysoki.
– Po ojcu raczej tego nie
odziedziczył – zażartowała.
– W ogóle nie jest do was
podobny. Przepraszam.
– Nie szkodzi. Zdaję sobie z
tego sprawę, że jak wszyscy stoimy obok siebie, to nie widać
żadnych podobieństw. Dorian przynajmniej może mówić, że syn
odziedziczył po nim wszystko od pasa w dół, a ja? Co mam
powiedzieć ja? Złośliwy był od poczęcia i geny przyjął po
jakiś dalszych przodkach. Trochę do mojego dziadka jest podobny,
ale na szczęście nie odziedziczył po nim zeza. Ten człowiek głowę
miał skierowaną do okna, a widział kto wchodzi drzwiami, które
były po stronie jego profilu i to co po drugiej stronie też
widział. To było straszne. Kuzyn go przezywał kameleonem.
Oczywiście wtedy, gdy nikt z dorosłych go nie słyszał.
Alicia zaśmiała się, a Adela
odnalazła kolejną skrzynię. Tym razem pełną pluszaków oraz
drewnianych grzechotek i gryzaków. Niektóre z nich były w
kształcie zwierzątek, takich jak lew, krowa, żyrafa.
– Same tego nie zatargamy
nawet na parter – stwierdziła Adela. – Jeśli chodzi o służbę,
to brakuje męskich rąk do pracy. Zawołam szofera, a ty może
poproś o pomoc tego swojego nowego przyjaciela. Niech załadują to
do samochodu i gdy zechcesz już wracać do domu, to szofer odwiezie
to razem z tobą. Pomoże też wnieść do mieszkania.
– To może go zatrudnij –
zaproponowała Alicia. – Mówił, że planuje w miasteczku
zatrzymać się na dłużej. Praca mu się przyda.
– Wygląda na majętnego –
zauważyła Adelaida. – Nie sądzę, by usatysfakcjonowała go
posada lokaja. Aczkolwiek, gdyby się zgodził, to dla niego mogłabym
stworzyć nawet takie stanowisko jak „zadowalacz oczu”.
– Słucham?
– Nie mów, że nie cieszy
twojego wzroku – wykpiła Adela. – Nie jesteś aż tak zapatrzona
w tego swojego Pedro.
– Nie, nie jestem, ale
Patrizio jest od nas dużo młodszy. – Alicia zawstydziła się i
dało się to zauważyć po szkarłacie, który wystąpił na jej
policzkach. Odgarnęła niesforny kosmyk za ucho, by ukryć
zmieszanie. – Od ciebie to nawet z dziesięć lat.
– Dziękuję za to, że mi
przypomniałaś, że to ja jestem ta starsza. – Pchnęła
przyjaciółkę w ramię i wstała z kucek. – Idę po szofera.
– To ja w takim razie po
Patrizia.
Hadrian po otrzymaniu bury od
szefa za samowolne działanie, spotkał się na korytarzu z
patologiem. Wolał nie wchodzić do miejsca gdzie przechowywane były
zwłoki. Co prawda rzadkością było, by w tamtym pokoju przebywały
ofiary mordów, ale zdarzali się pijacy, którym serce nie
wytrzymało i samobójcy, którzy nie byli w stanie przełknąć
trudów życia, samotności, braku wystarczającej ilości pieniędzy
czy zdrad swych żon. Na samą myśl o zdradach Hadrianowi w dziwny
sposób zakołatało serce. Krew zawrzała w żyłach, a oddech
utracił na miarowości, stał się płytki, jakby mężczyzna z
trudnością łapał powietrze.
– Dobrze się czujesz? –
zapytał Javier. W dłoni trzymał wszystkie notatki jakie poczynił
podczas dokładnego oglądania zwłok.
– Tak, już w porządku –
odparł Hadrian, chociaż od kilku dni odnosił wrażenie, że nic w
jego życiu nie jest w porządku, ale przecież nie mógł się tym
podzielić nawet z najlepszym przyjacielem, a co dopiero z niemal
obcym człowiekiem, z którym przychodziło mu od czasu do czasu
pracować.
Javier nie uwierzył Alarconowi,
ale postanowił się nachalnie nie wypytywać. Rozłożył notatki na
parapecie i zaczął wyjaśniać:
– Nóż ominął wszystkie
ważniejsze narządy. Miała szczęście.
– Zmarła – przypomniał
Hadrian z cynicznym uśmieszkiem, bo on nieco inaczej rozumiał
pojęcie szczęścia niż blondyn stojący obok niego.
– Tak, ale nie od noża. Nożem
ją zaatakowano, być może nim ją osłabiono, powalono na ziemię.
Może zemdlała na widok krwi i z powodu bólu, ale wykrwawiałaby
się godzinami, bo rana nie była ani duża, ani głęboka.
– Zmarła na skutek
wykrwawienia? – spytał, a przy tym czuł się winny i także
obwiniał to dziecko, które jako pierwsze ją znalazło, bo być
może, gdyby ono wcześniej kogoś wezwało, to Glorię dałoby się
uratować.
– Też bym tak sądził, gdyby
nie bruzda na jej szyi.
– Bruzda?
– Tak. Twoja denatka została
uduszona i to nie gołymi rękoma.
– A czym?
– Nie wiem. Czymś cienkim, a
zarazem mocnym. Sznur pozostawiłby inne ślady, podobne jak u
samobójców. Materiał jakiegoś ubrania czy prześcieradło nie
weszłoby aż tak głęboko w ciało. Odebrałoby jedynie dopływ
powietrza i pozostawiło kilka zasinień.
– Cienkie i mocne –
powtórzył Hadrian. – Trudnością byłoby znaleźć nóż, gdyby
ten był narzędziem zbrodni, a teraz muszę szukać czegoś co nie
wiem nawet jak wygląda, ale wiem jakie ślady zostawia. Na kim mam
to przetestować? – Nerwowo przeszedł się po korytarzu. Wyjął z
kieszeni kamizelki paczkę papierosów oraz zapałki.
Javier przyglądał się
Alarconowi, który miał trudności z odpaleniem, a gdy w końcu mu
się to udało, to postanowił opowiedzieć co jeszcze zauważył na
ciele kobiety.
– To narzędzie, być może
jakąś linę, skręcano z tyłu, bo są tego ślady na karku.
Możliwe więc, że ona sama nie widziała twarzy mordercy.
– I tak bym jej o to nie
zapytał.
– Wcześniej się z kimś
szarpała, być może to w tej szamotaninie dostała nożem. Samo
wbicie przedmiotu w ciało jest zastanawiające, bardziej
przypadkowe, niż zaplanowane.
– Jak można kogoś
przypadkiem źgnąć nożem? – nie dowierzał Hadrian.
– Gdybyś chciał kogoś
zaatakować, to trzymałbyś nóż tak. – Javier chwycił za
ołówek, zamykając go w całej pięści, w taki sposób, że rysik
znajdował się bliżej małego palca. – Wtedy uderzenia spadałyby
z góry i nigdy pod kątem bliskim dziewięćdziesięciu stopni. –
No chyba, że uderzyłbyś nożem o tak. – Ciągle trzymał ołówek
w taki sam sposób, ale teraz przyłożył jego nieostrą stronę do
własnej klatki piersiowej i ruszył krok w przód. – Tylko wtedy
zraniłby ją ktoś bardzo niski, wręcz karłowaty.
– Albo dziecko –
wywnioskował Hadrian.
– To straszna teoria, ale taki
scenariusz jest jak najbardziej prawdopodobny. To dziecko mogło jej
nawet nie zaatakować. Dzieci mogły się bawić, tak jak zawsze w
tej opuszczonej chacie, a ona mogła tam po prostu wbiec, być może
samej się nadziać na trzymany przez kogoś nóż.
– Musiałaby być bardzo
przestraszona, by tego nie zauważyć i tak po prostu się nadziać.
– Albo dziecko musiałoby być
przerażone i wyjść jej naprzeciw. Ma też otarcia na skórze i
siniec na policzku oraz siniaki na ramionach. Jakby ktoś ją za nie
chwycił i intensywnie potrząsnął.
– To tłumaczy czemu mogła
uciekać.
– Tak, ale równie dobrze
mogła ją potraktować tym nożem osoba, z którą się szarpała.
– Nawet jeśli nie była
niska? – dopytywał Hadrian, zaciągając się papierosem z każdym
kolejnym razem coraz mocniej.
– Tak, wystarczyłoby aby tak
trzymała narzędzie. – Javier złapał ołówek odwrotnie niż
poprzednim razem, tak, że kciuk znajdował się po stronie rysika.
Wtedy kąt powstały między ciałem, a nożem...
– Nie cierpię matematyki –
wspomniał Hadrian. – Możesz bardziej... po normalnemu? –
Specyficznie zakręcił kółko dwoma palcami, między którymi
trzymał prawie już wypalonego papierosa.
– Mogę narysować. – Javier
na ostatnim wolnym fragmencie kartki odręcznie utworzył kąt równy
dziewięćdziesięciu stopni.
– Ale to by znaczyło, że
ofiara i... – Hadrian na moment zamilkł i szukał odpowiedniego
słowa, gdyż w pierwszej chwili, tego kto źgnął Glorię nożem
chciał nazwać mordercą. – Ofiara i atakujący musieli być
podobnego wzrostu – wysłowił się w końcu.
– Niekoniecznie. Ktoś wyższy
mógłby się pochylić.
– A ktoś mniejszy podskoczyć?
– dopytywał żartobliwie, choć sytuacja nie była odpowiednia do
żartów.
– To tak nie działa.
– Czyli to wykluczyłoby
dzieci z kręgu podejrzanych – wywnioskował Hadrian.
– Tak, wtedy jak najbardziej
tak. Chyba, że dziecko byłoby wysokie, co najmniej tak wysokie jak
większość kobiet, może o głowę niższe, nie więcej –
objaśnił. – A skoro już jesteśmy przy temacie dzieci, to twoja
denatka rodziła.
– Słucham?
– Nie mówię, że chwilę
przed śmiercią czy, że w ostatnim roku, ale dziecko jak wychodzi z
kobiety, to zawsze ją trochę rozrywa.
– Moją żonę nacinała
sąsiadka – wspomniał Alarcon. – Dziewczynki rodziły się zimą,
pierwszy raz widziałem wtedy śnieg. Nie było możliwości bym
pojechał po lekarza czy jakąś doświadczoną akuszerkę.
– Więc sam wiesz, że
rozerwanie czy nacięcie zawsze pozostawia bliznę.
– Czyli Gloria była matką.
– Najprawdopodobniej też
żoną. Miała na palcu obrączkę. Jedna litera zgadza się z jej
imieniem, druga to C.
– Wiesz ile jest imion na C? –
zapytał zbulwersowany Hadrian.
– A ile ślubów między
Glorią a tajemniczym C odbyło się w tysiąc dziewięćset
pierwszym roku?
– Trzynaście lat temu –
obliczył szybko Hadrian. – Trzeba by było skontaktować się z
każdą parafią. Nawet nie wiadomo czy pochodziła stąd. Równie
dobrze mogła być innej narodowości.
– Nie zazdroszczę ci szukania
igły w stogu siana, ale to jedyne co na razie mamy. Prawdopodobnie
też sama przybyła do miasteczka, raczej nikt ją nie porwał i tu
nie porzucił. Może więc zacznij od szukania mężczyzn, których
imię zaczyna się na literę C. w naszych okolicach i okolicznych
kościołach.
– Wyślę tam kogoś, jutro
powiem o tym Dante i jakoś podzielę pracę między całą naszą
czwórkę. Dziś wolę go już nie oglądać na oczy. Obrączkę
miała jakąś wymyślną czy standardową?
– Najzwyklejszą, taką samą
jak twoja.
– Ja nie byłem jej mężem –
oznajmił szybko Hadrian. – To musiał być jakiś Cornelio,
Crispino, Cristiano, Cleto... kurwa, imion na C jest więcej niż
sądziłem.
– Casimiro, Camilio, Clemente,
Claudio, Costantino, Carlos...
– Nie pomagasz! – przerwał
podniesionym tonem wypowiedź Javiera.
– Pociesz się tym, że
przynajmniej wiesz jak ona miała na imię. To nieco ułatwia.
– Gówno, a nie ułatwia –
skwitował Alarcon.
Alicia zastukała w białe drzwi
jakich było wiele w posiadłości Alarconów. Wyczekiwała
jakichkolwiek słów, niekoniecznie „proszę”, ale chociażby
„wejść”. Odpowiedziała jej jednak głucha cisza. Ponowiła
stukanie, ale Patrizio nadal się nie odzywał. Jednak kiedy już
miała zrezygnować i odejść, to drzwi otworzyły się.
– Cześć – przywitał się,
a potem wycofał o dwa spore kroki w tył, jakby chciał zrobić jej
miejsce, by mogła wejść.
Przyjrzała się uważniej
mężczyźnie, którego tors opinał zszarzały podkoszulek na długi
rękaw. Koniec podkoszulka sięgał mu niemal do połowy ud, przez co
spuszczone szelki ledwie spod niego wystawały.
– Musiałem wciągnąć
spodnie zanim otworzyłem. Jestem strasznym śpiochem – objaśnił,
wskazując na niepościelone łóżko.
Alicia zdecydowała się wejść
głębiej, a on zamknąć za nią drzwi.
– Chciałam cię prosić o
pomoc – zaczęła szybko, bo przebywanie z nim sam na sam w jednym
pomieszczeniu specyficznie na nią wpływało. Odczuwała dziwne
poruszenie, takie lekkie zdenerwowanie, które było jej zupełnie
obce, gdyż nie zaznała go nigdy wcześniej.
Patrizio usiadł na łóżku.
Rozrzucone na wszystkie strony włosy, jednym zdecydowanym ruchem
zaczesał do tyłu. Jego twarz była gładka, promienna i bardziej na
myśl przywodziła jeszcze chłopca niżeli już mężczyznę.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Wzrok skierował w górę, tak by móc dosięgnąć nim do jej
twarzy. Nie przeszkadzało mu, że siedząc jest od niej niższy.
Bardziej nie rozumiał dlaczego to ona stoi, zamiast zająć miejsce
na jednym z krzeseł postawionych pod ścianą.
– Muszę spakować kilka
rzeczy do samochodu.
– Mojego? – zdziwił się. –
Jeśli mam cię gdzieś zawieźć, to mów, śmiało.
– Nie, nie. Skorzystam z
samochodu Alarconów.
– A więc tak się nazywają?
– dopytywał.
– Co? – zdawała się
niczego nie rozumieć.
– Ludzie, u których ja i ty
się zatrzymaliśmy – objaśnił.
– Tak. Adela i Dorian
Alarconowie. Moja przyjaciółka i jej mąż.
– To musi być przyjemne –
stwierdził, a potem wstał i zaczął na jej oczach wsuwać
podkoszulek do niezapiętych spodni.
– Co takiego? – wyszeptała.
Głośno przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.
– Posiadanie przyjaciół –
odpowiedział na jej pytanie. – Możesz patrzeć, niczego nie
zdejmę. Ubieram się. – Ponownie usiadł na łóżku, tym razem w
celu założenia skarpet oraz butów. Gdy wstawał, jednocześnie
zakładał szelki na nieszerokie, ale też nie zupełnie szczupłe
ramiona. – Musimy od razu się brać do pracy, czy możemy jeszcze
najpierw zapalić? – Sięgnął po swoją marynarkę po to, by
wyjąć z niej srebrną papierośnicę.
– Nie lubię palić –
stwierdziła.
On jednak wyczuł niepewność w
jej głosie, dlatego postanowił zapytać:
– A kiedykolwiek wcześniej to
robiłaś?
– Dawno temu. Prawie udusiłam
się dymem.
– Musiałaś mieć kiepskiego
nauczyciela – zażartował, a przy tym uśmiechnął się tak, że
dołeczki w jego policzkach stały się widoczne.
Alicia zauważyła, że lewy
znajduje się znacznie wyżej od prawego. Odwzajemniła też uśmiech.
– Nikt mnie nie uczył.
Podkradłam papierosy tacie, bo chciałam spróbować jak to jest
palić – wspominała, jednocześnie pamiętając lanie jakie za to
zebrała od matki, której nie rozchodziło się o samo skosztowanie
papierosa, ale o fakt jakim była kradzież.
– Ja okradałem siostrę.
Nigdy nie zauważyła. Albo udawała, że nie zauważa. – Niedbale
wzruszył ramionami, a językiem przejechał po spierzchniętych,
suchych wargach. Mógł napić się wody, która stała w dzbanku na
stoliku nocnym. Wybrał jednak koniak, który znajdował się w jego
piersiówce. Skrzywił się, bo nie przepadał za smakiem alkoholu i
tak naprawdę bardzo rzadko pił. Podniecało go jednak to ciepło,
które rozchodziło się po wnętrzu przy każdym jednym łyku. Teraz
rozumiał co Gloria widziała w piciu. Nie pojmował jedynie jak
mogła na rzecz wlewania w siebie trunków całkiem zrezygnować z
życia, nie tylko tego towarzyskiego, ale ogólnie życia w każdym
tego słowa znaczeniu.
Założył przykładnie koszulę
i chyba był jedynym mężczyzną, jakiego znała Alicia, który
zakładał koszulę na szelki, a nie odwrotnie.
– Zapalimy po przeniesieniu
tego co tam musisz przenieść – zadecydował i ruszył w stronę
drzwi. Przytrzymał je otwarte na oścież, by mogła pierwsza przez
nie przejść. – Prowadź – wyszeptał znajdując się dokładnie
za jej plecami.
Przebiegł ją dreszcz, tak
bliski, a jednocześnie tak inny od dreszczu, który odczuwała kiedy
Pedro szeptał z ustami zbliżonymi do jej szyi. Właściwie to czuła
się bardzo podobnie jak z Pedrem na początku znajomości. Nie tej
znajomości z dzieciństwa, gdyż wtedy jeszcze nie zwracała na
niego szczególnej uwagi. Jednak kiedy podjęła się pracy jako
nauczycielka i często bywali sami w pokoju nauczycielskim albo
dyżurowali na tym samym korytarzu lub boisku, to w jego towarzystwie
odczuwała podobnie zniecierpliwienie. Tak, to zniecierpliwienie było
najsilniejszym z odczuć, a nie zawstydzenie czy onieśmielenie.
Niecierpliwiła się brakiem reakcji czy też brakiem działania z
jego strony, jakby pragnęła, by inaczej reagował na jej słowa lub
sam zaczął działać i by dzięki temu ich znajomość ożyła,
nabrała różnych barw, przetrwała. Nie rozumiała jednak dlaczego
przy Patriziu teraz czuła się niemal dokładnie tak samo. Kiedyś
łączyła to uczucie z miłością i myślała, że bez niej jest
niemożliwe. Teraz zaczynała pojmować, że to tylko zauroczenie...
taka namiętność, która budzi się w każdej kobiecie, kiedy
poznaje mężczyznę, któremu gotowa jest się oddać, gdy tylko
nadarzy się ku temu okazja, a okoliczności będą sprzyjające.
Antonio i Jacopo powrócili do
domu. Matkę jak zwykle zastali w kuchni. Zmywała talerz, trzy już
leżał na suszarce.
– Tata już był? – zapytał
dziesięciolatek, zajmując miejsce przy stole.
– Tak. Musiał jeszcze na
chwilę wyjść.
– To dobrze – przeszło
przez myśl Antoniowi i nie omieszkał wypowiedzieć tego na głos.
– Nie lubisz jak tata jest w
domu? – zainteresowała się, nalewając chłopcom zupy na talerze.
– Kiedy wracam ze szkoły to
nie, bo zawsze wtedy pyta jak w niej było i tak wypytuje i wypytuje,
i prawie zawsze się o coś zdenerwuje, gdy mówię mu prawdę, a gdy
kłamię... tak troszeczkę, gdy kłamie, to zawsze to widzi.
Sylvia zaśmiała się i
pokręciła głową. Postawiła talerze przed chłopcami. Korzystając
z tego, że Matteo i Clara drzemali, dosiadła się do stołu i
zapytała:
– To jak było w szkole?
– Nie, tylko nie to. Dosyć,
że się tam jest pół dnia, to jeszcze drugie pół człowieka
męczą pytaniami. – Chłopiec złapał się za głowę i z
załamaniem wsparł łokcie na stole.
– A będziemy mogli wyjść
pojeździć na rowerach jak już zjemy? – zapytał Jacopo.
– Jak zjecie, to pewnie tata
już wróci i pójdziemy na gofry. Tam pojeździcie.
– Na gofry? – zdziwił się
Jacopo. – Nie ma soboty. Jest środek tygodnia.
– Jak nie chcesz, to nie idź.
Zjem wtedy twoją porcję! – krzyknął szczęśliwy Antonio, za co
starszy brat wymierzył mu kopniaka pod stołem. – Ała! Gnoju ty –
odparł na uderzenie Antonio i także spróbował dosięgnąć swoimi
stopami do łydek brata, by mu je porządnie skopać.
– Natychmiast obaj
przestańcie! – uniosła się Sylvia.
– Pierwszy mnie kopnął –
powiedział Antonio na swoją obronę.
– Nieważne, macie przestać i
już.
– Ale on zaczął! – trwał
przy swoim ciemny blondynek.
– Ale macie przestać.
– Ale i tak on zaczął.
– A więc proszę bardzo,
pozabijajcie się nawzajem. – Wstała od stołu i wyszła, mając
serdecznie dość nieustannych kłótni i przepychanek pomiędzy
synami.
– Widzisz co zrobiłeś?
Zdenerwowałeś mamę – oskarżył Jacopo młodszego brata.
– Gdybyś mnie nie kopnął,
to by się nie zdenerwowała – odpowiedział szybko Antonio. –
Nie będę się do ciebie odzywał.
– W końcu będzie spokój, bo
tylko paplesz i paplesz.
– W takim razie będę peplał
i peplał, skoro tego nie lubisz. Nawet będę jadł i peplał –
zapowiedział i rzeczywiście co przełknął łyżkę zupy, to mówił
sam do siebie jaka to ta zupa pyszna i jaki to jego brzuszek jest
głodny.
Clara Alarcon należała do tego
typu kobiet, które dom parzył. Nie lubiła w nim przebywać i to
jeszcze na długo przed tym nim mąż ją zbił. Sama była zdania,
że nie każda kobieta musi być domatorką.
Babcia uważała, że Clara
odziedziczyła to po matce, że niechęć do zamykania się w
czterech ścianach otrzymała w genach, dlatego bardzo zdziwiła ją
decyzja wnuczki, która pewnego dnia oznajmiła jej, że od dłuższego
czasu się z kimś spotyka i zamierza wyjść za mąż. Camila nie
była tej decyzji przeciwna, ale już wtedy spodziewała się, że
przyniesie to kłopoty i nowe problemy.
Kolejne zdziwienie u babci,
Clara wywołała wybrankiem. Camila była doświadczona przez życie
i wiele w nim widziała, stąd też była pewna, że mieszanie klas
społecznych nigdy nie przynosi niczego dobrego. Pomimo tego
wszystkiego jednak polubiła Hadriana. Oczywiście od razu zauważyła,
że ani trochę nie pasuje on do jej wnuczki, ale nie chciała się
wtrącać, wywierać na młodych presji i podejmować tak ważnych
decyzji za nich. Była zdania, że każdy jest kowalem własnego losu
i że jak sobie pościelą tak się wyśpią. Po latach okazało się,
że, choć bardzo nie chciała, to jednak miała rację, bo zarówno
Clara, jak i Hadrian, przestali się wysypiać.
Rudowłosa snuła się po domu
niczym cień i nawet, gdy starała się coś robić, by czymś zająć
sobie czas, to zdawała się myślami być zupełnie gdzie indziej.
Wyglądało to tak, jakby była ciągle nieobecna. Nawet na nie
wszystkie pytania dziewczynek udzielała odpowiedzi. Momentami
zupełnie je ignorowała.
– Aurora, nie wchodź na
krzesło, bo spadniesz – Camila zwróciła uwagę prawnuczce i
usiadła przy niewielkim, kuchennym stole, dokładnie naprzeciwko
Clary.
Clara dopiero przez słowa jakie
wypowiedziała babcia, zaczęła rozglądać się dookoła, by
zobaczyć poczynania swoich córek.
Dziewczynki bawiły się dużym
pokoju, co dokładnie widziała przez otwarte drzwi. Obie
przestawiały krzesła, by potem móc po nich chodzić, przeskakiwać
z jednego na drugie.
– Czy wyście zgłupiały do
reszty!? – uniosła się, odkładając nóż do obierania warzyw na
bok.
– My się tylko bawimy –
odpowiedziała Aurora. Dziewczynka zeskoczyła z krzesła, na którym
wcześniej stała i przyjęła pozę grzecznego dziecka, splatając
dłonie w koszyczek za plecami oraz uśmiechając się niczym
prawdziwe niewiniątko.
– Ale nie w ten sposób. Macie
nie chodzić po meblach i poukładać te krzesła tak jak stały.
– Dlaczego? – zapytała
zaciekawiona Amelia i w sekundę znalazła się przy boku siostry.
– Bo ja tak powiedziałam.
– A dlaczego? – nie dawała
za wygraną.
– Co dlaczego!? – krzyknęła
pod wpływem irytacji.
Amelka spuściła wzrok, a
Aurora zrobiła niezadowoloną minę i wejrzała się na matkę w
taki sposób, jakby ta świadomie chciała zrobić jej na złość,
co bardzo jej się zresztą nie podobało. Postanowiła jednak
odpowiedzieć na zadane przez mamę pytanie, skoro siostra nie
zamierzała tego uczynić.
– Dlaczego tak powiedziałaś?
– zapytała znacznie konkretniej od Amelii.
Clara wzięła dwa płytkie
wdechy, po czym zacisnęła zęby i warknęła:
– Bo możesz spaść i skręcić
sobie kark albo ojciec ci go skręci za głupie pomysły.
Aurora wsparła głowę na
jednym ramieniu i wyglądała tak, jakby się nad czymś intensywnie
zastanawiała. W końcu postanowiła zapytać mamę o coś jeszcze.
– Dlaczego mówisz, że to
głupie pomysły? – wypowiedziała z dziecięcą ciekawością.
– Aurora, dość!
– Czemu krzyczysz?
– Za moment przestanę
krzyczeć. Zamiast tego wstanę i ci przyrżnę!
– Ale za co? – zapytała
wyraźnie oburzona groźbą matki dziewczynka.
Clara faktycznie nosiła się
już z zamiarem, by porzucić obieranie warzyw na zupę, wstać i
samej poprzestawiać te krzesła tak jak stały wcześniej, ale
Hadrian powrócił do domu, a ostatnim czego pragnęła było
wychodzenie mu na powitanie. Postanowiła więc zająć się
poprzednim zajęciem, licząc na to, że to on zajmie się bałaganem
w salonie i głupimi pomysłami ich wspólnych córek.
– Tatko przyszedł! –
wykrzyknęła zadowolona Aurora i czym prędzej weszła na krzesło,
by dosięgnąć do szyi ojca i móc się na niej uwiesić.
– Też się cieszę, że cię
widzę, córciu, ale nie chodź po krzesłach. – Odstawił jedną
córkę na ziemię, a drugą pogłaskał po głowie.
Amelia uśmiechnęła się do
niego, a Aurora wejrzała się dokładnie w taki sam sposób, w jaki
wcześniej patrzyła na matkę.
– Dlaczego? – zapytała.
– Bo ja tak powiedziałem –
padło w odpowiedzi.
I wtedy Camili przyszło na
myśl, że Hadrian i Clara w pewnym sensie są do siebie bardzo
podobni. Nie sądziła tylko, by to miało im ułatwić dojście do
porozumienia.
Hadrian stanął między kuchnią
a pokojem. Oparł się o futrynę i wcisnął dłonie do kieszeni
spodni. Wyglądał na zmęczonego i niestabilnego, i tak naprawdę to
żadna z kobiet nie wiedziała czy ta niestabilność wynika z
przepracowania, czy z wypicia za dużej ilości alkoholu. Dopiero
kiedy Aurora zapytała po raz kolejny „dlaczego?”, a Hadrian
przykucając padł na obydwa kolana, to Clara zyskała pewność, że
po pracy poszedł do baru i to nie tylko na piwo.
– Bo ja tak powiedziałem –
powtórzył nieprzyjemnym tonem. – Krzesła mają stać jak stały,
przy stole, a nie na środku pokoju. Jestem zmęczony i nie będę z
tobą dyskutował – uprzedził.
– Ale dlaczego? –
zaciekawiła się dziewczynka.
– Powtórzę jeszcze raz.
Jestem zmęczony i nie będę z tobą dyskutował.
Aurora spojrzała na dywan,
następnie na kolana ojca, włożyła kciuk do buzi, podniosła wzrok
i z łobuzerskim uśmiechem ponowiła pytanie:
– Ale dlaczego?
Hadrian zamknął oczy i uczynił
to tak mocno, że powieki całe się pomarszczyły. Kiedy ponownie je
otworzył, chwycił córkę za rękę, zmuszając jednocześnie do
tego, by wyciągnęła palec z buzi.
– Bawi cię to? – zapytał,
jednocześnie wymierzając jednego klapsa.
Uderzenie nie było mocne, ale
Aurora pomimo tego, bardziej odruchowo niż pod wpływem bólu,
usiłowała się cofnąć. Było to jednak niemożliwe, bo tata mocno
ją trzymał za rękę. Ograniczenie wolności zdawało się bardziej
poruszyć dziewczynkę niż otrzymany klaps. Natychmiast ułożyła
usteczka w podkówkę i zażądała płaczliwie:
– Puść.
– Jeszcze nie skończyłem,
więc stój – odpowiedział cicho, spokojnie.
Clara wrzuciła obraną
marchewkę do miski z wodą i nim chwyciła za koszyk z ziemniakami,
by i je obrać, to zaczęła uważniej przyglądać się
rozgrywającej obok niej sytuacji. Przez chwilę zastanawiała się
co Hadrian ma na myśli mówiąc „jeszcze nie skończyłem” i
obiecała sobie, że jeśli mąż uderzy dziecko ponownie, to ona,
mimo wszystko, się wtrąci.
– Powiedziałem, że jestem
zmęczony i nie będę z tobą dyskutował – przypomniał Hadrian
Aurorze. – Powiedziałem co masz zrobić. Poukładać krzesła tak
jak stały. Czy czegoś nie rozumiesz?
Blondyneczka na końcu języka
miała ulubione słowo „dlaczego” i wyglądała tak, jakby ją
bolało to, że nie może go wypowiedzieć. Zaczęła w głowie
kalkulować czy warto rozzłościć tatę jeszcze bardziej, ale w
zamian odczuć coś na miarę satysfakcji. Oczywiście Aurora nie
wiedziała, że takie słowo jak „satysfakcja” w ogóle istnieje,
ale uczucie to znała aż nadto dobrze, pomimo że jeszcze nie
potrafiła go nazwać.
– Ale... – zaczęła powoli,
niepewnie, zerkając przy tym nieśmiało na ojca.
Clara odruchowo pokręciła
głową, trochę z niedowierzaniem, a trochę tak jakby chciała
doradzić córce. Camili za to przyszło na myśl, że Aurora
odziedziczyła charakter po matce i, podobnie jak Clarze, nie wróżyła
jej z tego powodu szczęśliwego zakończenia.
– Jeśli zapytasz „dlaczego”,
to wezmę pasek – ostrzegł.
Aurora tupnęła lekko nogą,
usteczka wykrzywiła jeszcze bardziej w podkówkę, przymknęła oczy
i zaczęła znacząco pociągać nosem.
– Nie udawaj.
Dziewczynka postanowiła
udowodnić ojcu, że wcale nie udaje. Zamruczała dokładnie tak,
jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Nie widzę łez –
powiedział, czym nieświadomie ją rozdrażnił.
Aurora zaczęła tupać nogami
naprzemiennie, a kiedy tata puścił jej rączkę, to szybko otuliła
się ramionami i ogłosiła:
– Nie lubiem ciebie.
Hadrian uśmiechnął się w
taki sposób, jakby nie dowierzał, ale przy tym też lekko kpił.
– I dobrze, bo wcale nie
musisz. Ja mam cię tylko wychować – podsumował, wstając na
równe nogi. – Masz poukładać krzesła jak stały – przypomniał
oddalającej się w stronę komody dziewczynce.
Aurora poczuła, że przegrała,
a to napawało ją nie tylko smutkiem, ale także złością. W
pierwszej chwili chciała nawet popchnąć stojące najbliżej
krzesło i uciec na górę. Zrezygnowała jednak z tego na rzecz
tupania obiema nogami.
– Przestań w tej chwili! –
ryknął Hadrian tak mocno, że nawet Clarze wypadł przez to nóż z
dłoni.
Mężczyzna nie zrobił jednak
nic więcej. Zaobserwował tylko jak rozzłoszczona córka chowa się
za komodą i wygląda zza niej ukradkiem. Przeszedł do kuchni i
chwycił za oparcie krzesła. Zaczął przyglądać się żonie, ale
ta zdawała się zupełnie nie zwracać na niego uwagi.
– Masz czas? – zapytała
Camila.
Hadrian spojrzał na nią
pytająco, a potem przytaknął ruchem głowy, bo choć był
niemiłosiernie zmęczony, to miał jednak ochotę doczekać się
późnego obiadu i pójść spać z pełnym żołądkiem.
– Mógłbyś spróbować
naprawić kran? Właściwie to to co pod nim – sprostowała i
wskazała palcem na szafkę pod zlewozmywakiem.
– Znowu rury przeciekają? –
dopytywał, ale nim babcia żony udzieliła odpowiedzi, to sam
pofatygował się podejść do zlewu i odsunął zasłonę w
fioletową kratę.
– Dokończę, gdy skończysz –
zapowiedziała Clara, którą przebywanie w tym samym pomieszczeniu
co mąż wyraźnie do wszystkiego zniechęcało.
– Będę leżał pod zlewem,
nie przy kuchni. Nie będę ci przeszkadzał.
Pomimo jego słów Clara wstała
i skierowała się do wyjścia. Wyglądało tak, jakby zupełnie
zignorowała to co powiedział. Hadriana to zabolało, uraziło jego
męskie ambicje, w końcu żaden mąż nie chciałby aby żona
zachowywała się w stosunku do niego w taki sposób, dlatego
pochwycił ją za nadgarstek i nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
– Powiedziałem, że nie będę
ci przeszkadzał – powtórzył.
– Nie mów do mnie, jakbym
była Aurorą. Nie mam czterech lat – odparła drżącym głosem.
Spuściła głowę, jakby czekała na wybuch gniewu męża, a kiedy
ten nie nadszedł, to zerknęła na niego lękliwie.
– Nie kłóćcie się –
wtrąciła Camila i zapobiegawczo stanęła przy wnuczce i jej mężu,
choć zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby doszło do szarpaniny,
to jej obecność na nic się zda i w niczym nie pomoże.
– Nie miałem takiego zamiaru
– odpowiedział w jej stronę i ciągnął swój wywód dalej –
ja nie chcę jedynie, by ten obiad był kolacją.
– W takim razie sam go zrób.
– Wyrwała rękę z jego uścisku i już krok dzielił ją od
progu, gdy usłyszała za swoimi plecami:
– Nie radzę ci wyjść z
kuchni.
Clara przystanęła, a w jej
głowie toczyła się dokładnie taka sama bitwa, jaka nie tak dawno
toczyła się w głowie jej córki. Kobieta zaczynała ważyć
przyszłe czyny i ciągle nie wiedziała czy ma wyjść, czy
zawrócić.
– Naucz się znosić moje
towarzystwo – powiedział do jej pleców. – I zapamiętaj, że
nie pozwolę sobie na brak szacunku – warknął ostrzegawczo.
– Ty też mnie nie szanujesz –
wyszeptała i odwróciła się, by móc na niego spojrzeć. Chciała
zobaczyć jego minę, cokolwiek z niej wyczytać.
– Kłócicie się, dzieci, o
obiad – podsumowała Camila. – Ja wam go zrobię –
zaproponowała i już miała wziąć miskę z warzywami ze stołu,
ponownie je przepłukać, a następnie wrzucić do garnka i
przygotować bulion, ale Hadrian krzyknął:
– Nie! Zostaw!
– Nie o obiad tu chodzi –
dodała Clara.
– Niepotrzebnie się
awanturujesz – zwróciła jej uwagę babcia. – Jeszcze przy
dzieciach.
– Czyli on może wymagać
szacunku, mimo że sam go nie okazuje – zadrwiła jawnie Clara z
rozumowania swojej babki.
– O szacunku to sobie możemy
porozmawiać na osobności, ale gdy już się najem i wyśpię,
dlatego dokończ co miałaś zrobić. I nie będę się powtarzał,
bo, tak jak już dziś mówiłem, nie mam ochoty na żadną dyskusję!
– Miałam zrobić? –
zapytała, jakby nie rozumiała o co mu chodzi.
Hadrian uśmiechnął się z
kpiną i splótł ręce na piersi.
– Mówisz tak, jakbym w życiu
niczego nie ugotował – zauważył. – Ja byłem w pracy, ty byłaś
cały dzień w domu, dlatego przygotowanie obiadu należy do ciebie.
– Gdyby nie ty, to też
byłabym w pracy! – wypomniała. – Zabroniłeś mi do niej
chodzić... Zabroniłeś wychodzić mi z domu, bo nie chcesz, by
ludzie...
– Bo znaleźli trupa nad
rzeką! – krzyknął wchodząc jej w słowo. – I nie chcę, by
coś ci się stało. – Zasunął zasłonkę znajdującą się pod
zlewozmywakiem i skierował się do wyjścia. – Możesz gotować,
nie będę cię niepokoił – dodał, mijając żonę.
Clara stała jak sparaliżowana
i ten stan dosięgnął ją już w chwili, gdy mąż szedł prosto na
nią, ale gdy ją wyminął, to ten stan wcale jej nie przeszedł.
Dopiero wtedy dotarły do niej wypowiedziane przez męża słowa.
Zastanawiała się kto umarł. W miasteczku znała wszystkich, więc
jeśli nie był to nikt przejezdny, to wiedziała, że przyjdzie jej
iść na pogrzeb i widzieć czyjś rodzinę w żałobie. Ostatnie
pożegnania, trumny, cmentarze i nagrobki napawały ją przerażeniem
od śmierci ojca.
Hadrian stał w przedpokoju i
przywdziewał zdjętą wcześniej kamizelkę oraz marynarkę, której
tego dnia nie miał na sobie, ale była pod ręką, a spodziewał
się, że noc może być chłodna. Przed zmierzchem nie zamierzał
wracać.
Do taty podeszła Amelia i
pociągnęła go za nogawkę spodni.
– Mam posprzątać te krzesła?
– zapytała cichutko, nieco lękliwie.
– Nie. Aurora to zrobi –
odpowiedział.
– Ale, ale... – zaczęła
Aurora, wbiegając do przedpokoju. – Ale bawiłyśmy się razem –
wypowiedziała w końcu. Przetarła rękawem sukienki mokre od łez
policzki.
– Ale zrobisz jak powiedziałem
i nie będziesz dyskutować.
– Ale to nie jest
sprawiedliwe.
– Życie nie jest
sprawiedliwe, im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie –
podsumował, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Camila, słysząc odgłos
przekręcanego w zamku klucza, od razu zwróciła się do wnuczki:
– Zadowolona z siebie jesteś?
Clara postanowiła ją
zignorować. Zaczęła oglądać swoje paznokcie. Lakier w kilku
miejscach odprysł, ale jakoś nie miała ochoty na zmywanie go i
ponowne nakładanie. Tego dnia nie miała na twarzy nawet makijażu,
choć nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało, za wyjątkiem dnia,
w którym rodziła dziewczynki i kilku po nim.
– Wiesz, że on teraz wróci
do baru i jeszcze dopije? – dopytywała dalej Camila.
– A niech się nawet zachla na
śmierć – odparła bez cienia wyrzutów sumienia Clara, ale
uczyniła to szeptem, by dziewczynki jej nie usłyszały.
Babcia już miała zganić
wnuczkę za to, że w ogóle tak myśli o własnym mężu. Jej
zdaniem mężczyźnie, któremu się przysięgało, nie powinno się
źle życzyć. Zdecydowała się jednak na powiedzenie czegoś
zupełnie innego.
– Jesteś żoną i matką.
Powinnaś dbać o spokój w rodzinie, a nie wzniecać ogień.
– A on zadbał o ten spokój!?
– krzyknęła Clara, nie mogąc już dłużej znieść, że całą
winę za nieudane małżeństwo zrzuca się na nią, a Hadriana
wybiela i stawia na piedestale.
– On tej nocy wróci pijany i
będzie oczekiwał od ciebie tego czego każdy podpity chłop od
swojej ślubnej.
Rudowłosa musiała przyznać,
że takiej ewentualności nawet nie brała pod uwagę. Musiała
jednak przyznać sama przed sobą, że w tym względzie jej mąż nie
różnił się wcale od innych pijanych mężczyzn. Jak każdy miał
wtedy większą ochotę na igraszki i choć wcześniej wcale jej to
nie przeszkadzało, to teraz napawało ją przerażeniem. Nie chciała
z nim sypiać. Nie chciała na niego nawet patrzeć. Nie potrafiła
znieść jego obecności w tym samym pomieszczeniu. Zrozumiała
jednak, że będzie musiała znosić go w łóżku i to do samego
końca, dopóki któreś z nich nie umrze.
* Na obrazku przedstawiłem
Clarę. I rozdział pierwotnie miał nosić inny tytuł, i być
dłuższy, ale po takim czasie nieobecności chciałem opublikować
cokolwiek. Być może jutro będę miał więcej czasu i pojawi się
kolejny rozdział tej historii.
A tak poza tym, na zakończenie
rozdziału, mam kilka pytań do czytelników:
1. Jak Wam się podoba Adela i
jej sposób myślenia?
2. Czy Alicia powinna
kontynuować znajomość z Patriziem, czy powinna diametralnie
przestać go widywać i skupić się na Pedrze?
3. Antonio... Pytałem już o to
kilka osób, ale postanowiłem zapytać wszystkich czytelników. Czy
Antonio was nie drażni? Pytam o to, bo zastanawiam się ilu z Was
będzie mu współczuć, gdy wyjdzie na jaw, że to on ukradł
portfel Hadriana, a ilu uzna, że dzieciak otrzymał to na co
zasłużył?
4. Czy Clara faktycznie
prowokuje kłótnie?
5. Czy babcia Clary ma rację co
do tego, że Hadrian wróci pijany, i będzie chciał wymusić
współżycie na żonie?
A więc to o Alicię i Patrizia pokłócili się Adela i Dorian. Alarconowi nie podobało się, że żona przyjęła pod ich dach bez jego zgody ciężarną przyjaciółkę i obcego mężczyznę. Biorąc pod uwagę czasy w jakich dzieje się akcja opowiadania i pozycję jaką Dorian i Adela mają w społeczeństwie to nie dziwię się, że Dorian miał pretensje do żony. Adela mnie rozbraja, jest cwana i dba tylko o własne interesy i niby przyjęła Ali ale cały czas kalkuluje jak to się może na niej odbić, że gdyby nie skandal, który może ta sytuacja wywołać, to może to też mieć jakieś dobre dla niej strony, na przykład śmierć upierdliwego teścia. Mam wrażenie, że ona nic dla nikogo nie robi z dobroci serca, że zawsze musi mieć jakiś własny interes, że musi się jej opłacać.
OdpowiedzUsuńCoś mi przyszło do głowy, czyżby Marcos nie był biologicznym synem Adeli i Doriana?
Rozbawiła mnie Adela, gdyby tylko Patrizio zechciał to ona go zatrudni jako "zadowolacza oczu", haha, nie ma to jak pogaduszki przyjaciółek.
A więc Patrizio to młodszy brat Glorii, zastanawiam się, czy oni tu razem przyjechali i rozdzielili się, czy Patrizio przyjechał za siostrą. A może to on przyczynił się do jej śmierci, może się pokłócili i on ją zamordował?
Jeżeli dobrze myślę, to Gloria to jest ta pierwsza żona o której kiedyś nieopatrznie wspomniał Arturo, a to znaczy, że to jej Sylvia zabrała dziecko, czyli Jacopo. Czyżby Gloria odkryła gdzie jest jej syn i postanowiła go odzyskać.
Zastanawia mnie jedno, jak Arturo zmienił tożsamość, no bo jako mąż Glorii nazywał się inaczej.
Coś mi się wydaje, że Ali zauroczyła się Patriziem, czuje się z nim tak jak na początku znajomości z Pedrem, myślę, że chłopak ma szansę zawrócić jej w głowie, jeżeli jeszcze przez jakiś czas będą blisko siebie. Sama nie wiem, czy Ali powinna całkiem zerwać kontakty z Patriziem, czy nie, myślę że przede wszystkim powinna wrócić do Pedra i się z nim rozmówić, bo nosi jego dziecko. Wydaje mi się, że łatwiej jej będzie poukładać wszystko z narzeczonym jeśli Patrizia nie będzie w pobliżu, więc chyba lepiej gdyby zniknął z jej życia.
Biedny Hadrian, wychodzą na jaw nowe fakty dotyczące śmierci Glorii, a on nie jest na razie w stanie powiązać ich w jakąś logiczną całość. A więc Gloria nie umarła wskutek ciosu nożem, ktoś ją udusił, czy Patrizio byłby zdolny do zarzucenia liny na szyję siostry i uduszenia jej? Nie zazdroszczę Hadrianowi, nic nie jest proste i czeka go ciężka i mozolna praca.
Rozbawiło mnie stwierdzenie, że Clarę parzy dom, no cóż nie każda kobieta musi lubić prace domowe, najwidoczniej Clarę te wszystkie obowiązki nudzą, tylko niestety jest problem, bo jednak ma męża i dwójkę dzieci i jakieś minimum musi wykonywać.
Aurora to mały diabełek, ona jest w stanie wykończyć najcierpliwszą osobę. Jak na tak małe dziecko jest przebiegła i złośliwa, już sobie wyobraziłam taką małą łobuzicę, która z błyskiem w oku zadręcza matkę i ojca swoim "ale dlaczego", taka mała aktoreczka.
Z jednej strony nie dziwię się, że Clara nie ma ochoty przebywać z mężem w jednym pomieszczeniu po tym jak ją potraktował, a z drugiej strony to tylko takim zachowaniem pogarsza swoją sytuację, bo Hadrian się zawziął.
Myślę, że babcia Clary może mieć rację, że po tej sprzeczce jaka wywołała Clara Hadrian wróci pijany i będzie oczekiwał od żony wypełnienia obowiązków małżeńskich.
Odpowiadając na pytanie, czy Antonio mnie nie drażni, stwierdzam, że nie, przyznaję, że może być czasem męczący, ale raczej powiedziałabym, że mnie bawi, a nie drażni.
No cóż, uważam, że kradzież to kradzież i kara mu się za to należy, ale też żal mi go będzie bo to tylko dziecko, a jak już zdążyłam poznać metody wychowawcze Arturo to Antoniowi pewnie solidnie się oberwie.