Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

niedziela, 30 grudnia 2018

#92 – „Paulina” – Rozdział 59

Małżeńska terapia”

Paulina i Tomasz obiecywali samym sobie i sobie wzajemnie, że sytuacje, w których reagowali przemocą nigdy się w ich małżeństwie już nie powtórzą. Oboje chodzili na terapię, bo Paulina doszła do wniosku, że często to ona była motorem napędowym dla gniewu męża.
Zdaniem psycholog robili postępy. Stali się niemalże mistrzami w łagodzeniu konfliktowych sytuacji. W ostateczności, któreś z nich decydowało się na wyjście i trzaśnięcie drzwiami. Tomek w takich chwilach uciekał do garażu, gdzie robił różne rzeczy, choćby drewniany, ogrodowy domek dla dzieci, zaś Paulina decydowała się na rolki lub rower. Zmęczenie się pomagało jej uspokoić skołatane nerwy. Tomek wolał się na czymś skupiać, wyciszać.
Wiecie, że będzie wam trudno? – dopytywała często psycholog, do której chodzili na spotkania co drugi tydzień. – Nigdy nie jest łatwo. Małżeństwo, dobre małżeństwo, polega na znalezieniu osoby odpowiedniej, ale też na byciu odpowiednią osobą. Wy oboje macie w sobie cechy, które... jakby wam to wyjaśnić? Kochacie się, wzajemnie się o siebie troszczycie, domyślam się, że w łóżku też wam się układa. Tyle lat, a wzajemna fascynacja nie umarła. Te cechy, które na siebie tak napierają, wam w tym pomogły. Te cechy, też doprowadzają do waszych sporów.
Czyli problem jest w tym jacy jesteśmy? – dopytywała Paulina.
Niezupełnie. Gdybyście byli inni, byłyby inne problemy. Małżeństwa bez zmartwień, nie istnieją. Singlom jest ciężko, bo mają swoje problemy, demony przeszłości, zmartwienia dnia codziennego. W małżeństwie teoretycznie jest łatwiej, bo mamy kogoś z kim możemy te swoje problemy dzielić i nagle wydaje nam się, że problemów jest mniej o połowę, ale to tylko złudzenie. Do twoich, Paulino, problemów... do tej połowy problemów, dochodzi też połowa problemów twojego męża oraz problemy wspólne. I nagle z jedynki, robi się półtora. Rozumiecie?
Tak – odpowiedział Tomek i spojrzał na żonę. Przyznał w myślach, sam przed sobą, że nigdy w taki sposób nie myślał o małżeństwie. On nie czynił kalkulacji, on się zwyczajnie zakochał i zrobił wszystko, by Paulinę zdobyć, a później zechciał założyć z nią rodzinę. I sprawić, by była taką, której sam w dzieciństwie nie miał. – Mamy szanse? – zapytał i z początku wciąż patrzył na żonę, później przerzucił spojrzenie na terapeutkę.
Szanse są zawsze, pa... Tomku – poprawiła samą siebie, przypominając sobie, że przecież lata temu przeszli na ty, by skrócić dystans i ułatwić rozmowę. – Tylko zamiast się zmieniać. Zamiast starać się zmienić wzajemnie, lepiej nauczyć się żyć z tym jacy jesteście. A jeśli chodzi o zmiany, to w pierwszej kolejności zmieniać siebie, nie żonę i nie męża. Zależy wam na sobie. Powinniście docenić starania, jedno drugiego. I nie ułatwiać samemu sobie, gdy już doszło do czegoś, do czego, bez dwóch zdań, dojść nie powinno.
Bordych spuścił głowę, mając świadomość, że to o nim.
Tak, Tomku. Ja wiem, że jest łatwiej, gdy da się komuś prezent. Wydaje się to wynagrodzeniem zadanej krzywdy. W rzeczywistości jednak, to się tylko wydaje. Tak naprawdę robisz to dla siebie, nie dla żony. Uciszasz swoje sumienie. Załagadzasz krytyczne myślenie o samym sobie. A w ten sposób nigdy nie zmienisz tych swoich zachowań, których, wierzę, że chcesz się pozbyć. I powiedziałabym ci o tym wcześniej, ale nigdy się nie chwaliłeś, że w ten sposób działasz.
Nie powiedziałeś? – zdziwiła się Paulina.
Nie myślałem, że to ważne – usiłował się wybronić. – Zapamiętam. Już żadnych prezentów. – Wzruszył ramionami. – Jest szansa, że w ciągu dziesięciu lat kupimy trzy mieszkania, dla każdego z dzieci, jeśli mam zrezygnować z dawania ci prezentów – dopowiedział żartobliwie.
Paulina spuściła głowę i starała się zamaskować uśmiech.
Brzmiało zabawnie – przyznała terapeutka. – Nie było zabawne. Pytasz się mnie, czy macie szanse, a sam z góry zakładasz, że żonie przyłożyłbyś tyle razy, że jakbyś miał ją za każdy raz przepraszać prezentem, to łącznie, w ciągu dziesięciu lat, wydałbyś na te prezenty około dwustu tysięcy złotych. Nadal was to bawi?
Nie – odezwała się pierwsza Paulina.
Tomek zdecydował się jej przytaknąć, wcześniej kręcąc głową.
Macie jeden spory problem, bo agresja to nie jest coś, co można nazwać błahostką. Przychodził kiedyś do mnie mężczyzna, który zdecydował się rozwieść z żoną, bo nie prasowała mu koszul.
Co? – zdziwiła się Paulina.
Tak. Wydaje się głupie, prawda?
Bardzo – przyznała i aż westchnęła na myśl o prasowaniu, które czekało na nią w domu. Przy trójce dzieci nie mogła narzekać na nudę i brak zajęć tego typu.
Te koszule były szczytem góry. Podłoże było inne.
Jakie?
A jakie byłoby wasze? Bo wiecie co mogłoby być na szczycie?
To, że mnie uderzył – stwierdziła pewnie Paulina.
Nie. To jest gdzieś pośrodku. Szczytem byłoby „zadowalaliśmy siebie prezentami”. Dostrzegacie tylko agresję. Uderzenia widzicie, ale nic ponad nie. Nawet, ty Paulo... Paulino – poprawiła się szybko.
Bez różnicy. Paula też mówią – wtrąciła.
Właśnie tak. Tak podchodzisz do wielu spraw, nie tylko do swojego imienia. Mówisz „bez różnicy, bo tak się dzieje i już”. Nawet nie dostrzegasz co się tak naprawdę dzieje. I dziś wytknęłaś mężowi, że wynagradza tobie kłótnie, sprzeczki, spory, uderzenia prezentami i mnie o tym nie powiedział na terapii. Dopiero ty to zrobiłaś. Jednak sama też dajesz mu prezenty z podobnych okazji i też o tym nie powiedziałaś.
Nie prawda. Ja mu nic nie daje – niemal się zbulwersowała.
Dajesz, dajesz. Tylko twoje prezenty nie zawsze są materialne. Przygotowanie obiadu, wysprzątany dom, wyjątkowa noc, to też prezenty. Wygląda to trochę tak jak po deszczu słońce, ale w rzeczywistości, wy celebrujecie te złe chwile, traktujecie je jak urodziny czy inne święta. I nie sprawicie, że one znikną, jeśli będziecie tak się w stosunku do siebie zachowywali, gdy jest już po wszystkim. Te „złe chwile”, umownie je tak nazwijmy, będą wracały jak Halloween, Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Prezenty daje się albo bez okazji albo z jakieś okazji. Okazje to święta. Święta mają to do siebie, że się powtarzają – starała się im za wszelką cenę uświadomić, że choć siniaki są widoczne, to ich podłoże głęboko ukryte we wzajemnych relacjach. By nie było siniaków, to podłoże trzeba było wyeliminować.
Jeszcze trochę i powie mi pani, że jestem winna tego, że mąż mnie bije – oburzyła się Paula.
Nie, tego nie powiem. Nigdy nie powinien. Jednak swoim zachowaniem nie sprawiasz, że przestanie. Wręcz przeciwnie. Utwierdzasz go w przekonaniu, że mu wolno. To tak jakby w pracy ukraść pieniądze, później je oddać, gdy już sprawa wypłynie, ale nie zostać zwolnionym, nawet nie dostać nagany. Później „pożyczanie” pieniędzy z kasy staje się coraz łatwiejsze i z czasem czyni się to już bez wyrzutów sumienia. Tomek to wielokrotnie przekalkulował. Uderzył cię, więc dał prezent. Uderzeniem cię unieszczęśliwił. Prezentem cię pocieszył. W jego rozrachunku bilans wyszedł na zero. Jeno pokryło drugie. Kredyt został spłacony.
Nieprawda – wtrącił Tomek. – Nigdy tak nie myślałem.
Nie? Naprawdę nie?
Nie – odpowiedział, ale bez przekonania. Głośne zaprotestowanie było prostsze, niż cicha, spokojna i szczera rozmowa z samym sobą.
Ja sądzę, że pierwszy raz... dwa razy... może nawet trzy, faktycznie chciałeś żonie wynagrodzić ból, łzy, strach i zrobić to tylko dla niej. Nie jesteś jednak skałą i takie doświadczenia na ciebie wpływają. Jesteś też biznesmenem, prowadzisz firmę, umiesz kalkulować skoro wiedziecie raczej dostatnie życie. Potraktowałeś więc Paulinę jak klienta, któremu raz z czymś nawalisz, oczywiście nie specjalnie, po prostu tak wyjdzie, by zaś mu to wynagrodzić. Pierwszy taki przypadek, z klientem, cię stresował. Obawiałeś się nawet pięciu minut spóźnić. Dziś wiesz, że możesz nie dotrzymać terminu nawet o kilka dni i jeśli uwzględnisz to w rachunkach na korzyść klienta, ale też tak, by samemu nie ponieść dużych strat i wciąż zarabiać, to świat się nie zawali, a kula ziemska ciągle będzie się obracała swoim rytmem. Z żoną dziś działasz tak samo. Wiesz już, że nic się nie stanie, dlatego twoja przemoc się nasiliła i jej częstotliwość też się zmniejsza. W znaczeniu takim, że odstępy się skracają. A jeśli ten odstęp się znacznie wydłuża, to gdy już w końcu dochodzi do aktu przemocy, to pozwalasz sobie na więcej, bo przecież tyle miesięcy funkcjonowałeś bez zarzutu, to wydaje ci się, że ci wolno. Ja nie chcę was, jak wy to mówicie, dołować. Nie chcę odbierać wam nadziei i mówić, że nie macie szansy. Macie szansę, bo szanse są zawsze. Dopóki żyjemy i zdrowie nam pozwala, mamy szanse wszystko zmienić, naprawić, poukładać. Musicie jednak wziąć się w garść. Przestać bagatelizować podłoże i szczyt. Jeśli tego nie zrobicie i nie zdecydujecie się na... już nie mówię rozwód, ale na choćby separację, to może dojść do tragedii. – Psycholog dołożyła spokojną gestykulacje dłońmi. Zrobiła to świadomie, by ich oczom pokazać choćby namiastkę mowy, na wypadek jakby któreś z małżonków było wzrokowcem. Spodziewała się, że Tomek nim jest, dlatego zdecydowała się zwrócić tylko do niego. – Wydaje ci się, że nie, że nie mógłbyś żony skrzywdzić trwale, doprowadzić do kalectwa. Tobie, Paulino, też się tak wydaje. Wydaje wam się. Wystarczy odpowiednio długi czas bez przemocy, w międzyczasie wynagradzanie nawet drobnych sprzeczek dużymi prezentami i wzajemnymi przywilejami, i już, tragedia gotowa. Za mocny cios, za dużo ciosów, być może samoobrona, a przy tym działanie w stresie i jedno z was, niekoniecznie Paulina, stanie się kaleką do końca życia lub jeszcze gorzej.
Niemożliwe – stwierdził Tomasz.
Możliwe. Takie sytuacje się zdarzają. Nie bylibyście pierwsi.
Myli się pani. Tak samo jak z kalkulacją. Nie przeliczam żony tak jak firmowych faktur – postawił się.
Nie. Ja tylko to porównałam, by ci zobrazować problem. Przeliczasz podobnie, ale nieco inaczej. Za pierwszym razem, może kilkoma pierwszymi razami, naprawdę chodziło ci o żonę i jej samopoczucie. Nie jesteś jednak głupi i szybko pojąłeś, że to działa nie tylko na Paulinę i jej samopoczucie, ale także na ciebie. Działa na twoje sumienie, wyciszając je, poprawia twoje samopoczucie, plus dodatkowo jeszcze żona poprawia ci samopoczucie, bo chce by było między wami dobrze. Poza tym przeprosiłeś, dałeś prezent i go przyjęła, to też czuje się w obowiązku dać coś tobie. I tak to się kręci, moi państwo. To taki mechanizm. Mechanizm bomby zegarowej. Jeśli nie zrozumiecie jak działa, to nigdy go nie rozbroicie. Bomba będzie tykać i tykać, i być może kiedyś naprawdę wybuchnie, bo bez wiedzy jak działa mechanizm, któreś z was może zerwać nieodpowiedni kabel.
Pukanie do drzwi gabinetu, uświadomiło wszystkim, że czas się skończył. Tomek zapłacił, a Paulina na pożegnanie podała terapeutce dłoń. Dopiero wtedy dostrzegła kolor jej paznokci. Bardzo jej się spodobał. Nawet o niego zapytała.
Nie wiem. Nie maluje sama – odpowiedziała.
A mogę prosić namiar na kosmetyczkę? Podoba mi się wzór.
Koniecznie weź adres – wtrącił Tomek w rozmowę pań. – Zawiozę cię nawet dzisiaj, kochanie. Zapłacę dziesięciokrotność, jeśli przyjmie cię z miejsca. W końcu jestem mistrzem w dawaniu prezentów, wyłączaniu sumienia i takich tam innych bzdur. – Żartobliwie, ale jednak z namiastką bezczelności, puścił do psycholożki oczko. Do żony zaś się uśmiechnął.
Ooo, a więc to jest twoja kolejna twarz. Ta prawdziwa? Przyznaję, że tej jeszcze nie znałam. – Terapeutka odpowiedziała mu serdecznym uśmiechem. – Ochłoń – dodała, podając Paulinie wizytówkę do salonu kosmetycznego, do którego regularnie chodziła.
Przepraszam za niego – odezwała się Paulina, wrzucając tekturkę z telefonem i adresem do swojej torebki. Skórzanej, jakościowo dopieszczonej pod każdym względem i z wieloma detalami. Kosztownej.
To też do niczego nie prowadzi. Tomek jest dorosłym mężczyzną. Sam ponosi odpowiedzialność za swoje słowa i czyny, i nie powinnaś nigdy za niego przepraszać. To on się powinien wstydzić swoich wyborów, działań, decyzji, a nie jego bliscy.
Zapamiętam – zapewniła Paula i wskazała Tomkowi wyjście. – Do zobaczenia za dwa tygodnie – rzuciła, wyprzedzając męża, który jak zawsze otworzył drzwi przed nią i je przytrzymał.
Tomasz nie ruszył od razu za żoną. Cofnął się do stolika, przy którym wcześniej toczyły się rozmowy z panią psycholog. Chwycił za jej dłoń i przyjrzał się jej paznokciom.
Amarant – powiedział i bez pożegnania opuścił gabinet. – Sam ci mogę pomalować paznokcie – zapewnił żonę, gdy już ją dogonił. – Masz wszystko, musimy tylko kupić lakier. Amarant. Zapewne samilac – odgadywał.
Łał – skomentowała.


Witam moich czytelników po... miesiącu? Chyba nawet po ponad miesiącu. Bardzo przepraszam, że tak długo, ale już do Was wracam i zapewniam, że „Paulina” zakończy się jeszcze w tym roku.
Został już właściwie jeden rozdział do opublikowania. Być może podzielę go na dwa krótsze lub trzy jeszcze krótsze. Zobaczę jak to będzie. Przemyślę.
Tymczasem jednak chciałbym Was zaprosić na „Miejskie opowieści”, które są dostępne na TwojejOdskoczni.
Myślę też o tym, by opublikować krótkie, już ukończone opowiadania, nim ponownie wrócę do „Zbrodni w miasteczku” lub sięgnę po „Jabłka i śniegi”. Nosiłem się też z zamiarem, by opublikować wszystkiego po trochu. Mianowicie po trzy lub cztery rozdziały wszystkich swoich opowieści. Najlepiej uczynić to wszystko za jednym zamachem, w jeden dzień... tydzień i zobaczyć, które opowiadanie zdobędzie największą popularność. W ten sposób wiedziałbym, które najmocniej przypadło Wam do gustu i to za nie wziąłbym się najostrzej. Co Wy na to?

4 komentarze:

  1. Podoba mi się twój pomysł z opublikowaniem wszystkiego po trochu. Tylko fajnie by było gdybyś po ustaleniu, które przyjmie się najlepiej, nie kontynuował wszystkuch na raz, lecz skupił się na jednym (i na Miejskich Opowiescuech oczywiscie). Prawdę mówiąc "Jabłka i śnieg" przeczytałam chyba z 5 razy i fajnie byłoby przeczytać dalszą część.
    Tak z ciekawości, ile masz jeszcze opowiadań w zanadrzu?
    Mam też taką małą sugestie co do "Miejskich Opowieści", gdybyś poinformował o tym na stronie "Odchlani szarości", to osoby, które by tam trafiły mogłyby się odrazu dowiedzieć o istnieniu tego bloga, bo nie wiem jak inni, ale ja czytam posty od początku i zanim ktoś przebrnie przez te wszystkie wpisy może minąć trochę czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam kolejne rozdzialy Pauoiny i mam wrazenie,że ona co raz głupsza jest. Uparcie wierzy w zmiane Tomka,ciągle wmawia sobie to samo: dla dzieci,dla dzieci i tak się zapętla koło. Za moment stwierdzi,że ta terapia im nie potrzebna ,bo psycholog nie wie co mowi. Jeden raz Tomek miał prawo w nerwach zareagowac( czego absolutnie nie popieram) ,jak maly wyjechał samochodzikiem na ulicę,reszta sytuacji do mnie nie przemawia. Ale ostatniej części tytul widzę "separacja",to może jednak Paula pójdzie po rozum do glowy😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie,że ruszyły miejskie opowieści,moje ulubione opowiadanie😀

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak czytałam ten rozdział to normalnie poczułam się jakbym sama uczestniczyła w tej ich terapii. Plus dla nich obojga, że próbują coś zrobić dla ratowania małżeństwa. I o ile w przypadku Pauliny jestem skłonna uwierzyć, że ona uświadomiła sobie, że często bywa zarzewiem ich kłótni i próbuje to sama w sobie zmienić, o tyle w przypadku Tomasza takiego przeświadczenia nie mam. Cały czas gdzieś z tyłu głowy plącze mi się myśl, że on wcale do końca nie jest szczery. Wkurza mnie zwłaszcza ta jego prześmiewczość, ten jego tekst, że zapamięta, żeby żonie nie dawać prezentów, bo wtedy tak zaoszczędzą, że będą mogli dzieciom kupić mieszkania, może i jego rozbawił, ale mnie nie szczególnie. Niby pracuje nad tym, żeby się zmienić, żeby uratować nie tylko małżeństwo, ale w ogóle całą ich rodzinę, ale cały czas mam wrażenie, że on w to w dużej części robi to z wyrachowania. Chciałabym się mylić, ale wydaje mi się, że mam rację, jeśli chodzi o Bordycha.

    OdpowiedzUsuń