Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

środa, 1 marca 2017

#14 – Które opowiadanie opublikować jako kolejne?

Po prawej stronie, w gadżetach blogowych, znajduje się ankieta, a poniżej prezentuję Wam sześć fragmentów z sześciu różnych opowiadań. Każdy taki fragment zatytułowałem byście wiedzieli, z którym opowiadaniem macie aktualnie do czynienia. Chcę Wam w ten sposób ułatwić wybór. A czego on dotyczy? Oczywiście tego, które opowiadanie, Waszym zdaniem, powinienem zacząć publikować, gdy „Paulina” dobiegnie już do końca. Chciałbym jakiś czas odpocząć od serii „Nie jesteś sama” i dlatego w opcjach do wyboru nie ma kolejnej opowieści z tej serii.
Jeszcze dzisiaj, nieco później, postaram się dodać odpowiednie podstrony z opisami tych wszystkich sześciu opowiadań, ale sądzę, że nawet po fragmentach i tytułach będziecie w stanie domyślić się z czym macie do czynienia.
Liczę na waszą pomoc, dlatego zachęcam do czytania, głosowania i pisania komentarzy.
Opowiadanie, które zdobędzie do czerwca największą ilość głosów, będzie publikowane jako kolejne.

Jabłka i śniegi”
Mały pokój, którego ściany pokryte były starą, wyblakłą tapetą w bladoróżowe tulipany był niemal pusty. Znajdowała się w nim tylko jedna szafa z sosnowego drewna i pojedyncze łóżko, które stało pod samym oknem, okryte było białym prześcieradłem. Naprzeciw łóżka bujało się krzesło na biegunach. Młoda kobieta o jasnobrązowych włosach siedziała na tym krześle, trzymała na kolanach czteroletniego chłopca, głaskała jego czarne jak smoła włosy i śpiewała bardzo smutną piosenkę. Maluszek był zasłuchany w słowa, jakby właśnie ktoś opowiadał mu najciekawszą z baśni. Co jakiś czas pociągał nosem i wycierał miejsce nad usteczkami haftowaną chusteczką, trzymaną w małej, bladej dłoni.
Śpisz? – zapytała kobieta niespodziewanie i niezwykle cicho.
Chłopczyk oparł głowę o jej ramię, odchylił ją do tyłu. Miał małe oczy, zaspane, ale walczył, by powieki nie opadły. Chciał wysłuchać piosenki do końca.
Nie – odpowiedział i pokręcił główką.
Źle się czujesz? – dopytywała. – Boli cię jeszcze gardełko?
Tloche. Dalej śpiewaj – polecił. Usadowił się wygodniej na jej kolanach, a ona otuliła go ramionami.
Cyntia śpiewała więc dalej. Skoro to go uspokajało, to nie potrafiła mu odmówić. Żałowała, że ona nie ma niczego co potrafiłoby wyciszyć jej myśli… jej dusze i umysł. Cóż, ona była dorosła, a główną cechą dorosłości jest wiele problemów, na których rozwiązanie tracimy nadzieję z każdym dniem.
Pokój wypełniały odgłosy cichych słów piosenki o bezdomnym panu, karmiącym łabędzie:

Wczoraj widziałam jak tłum gapiów gęstniał
Pomóc nie mógł już nikt
Spokojne miał rysy, gdy przy nim uklękłam
Płakałam tak bliski mi był
Och dziecko
gdybyś przeżyła tyle co ja

Teraz płynie niezwykłym zaprzęgiem
Do nieba wiezie go
Sześć par łabędzi
Ostatni mu oddaje hołd

Chłopiec w końcu usnął. Kobieta przeczesała swoje brązowe włosy. Zarzuciła je przy tym do tyłu, pilnując, by żaden kosmyk nie przeciął jej twarzy. Położyła malucha w błękitnej piżamce w wyhaftowane misie na łóżku, okryła kołdrą. Marsel trochę się pokręcił, ułożył tak, by było mu wygodnie, a potem już spał spokojnie. Śnił o lepszym świecie, choć nie miał pojęcia, że żyje na tym gorszym. Był tylko dzieckiem, niezdającym sobie sprawy z tego ile za nim i nieświadomym niczego co przed nim. Kobieta chwyciła za poduszkę, która leżała obok chłopca. Złapała ją w obie, drżące dłonie i zawisła z nią nad twarzą chłopczyka. Mała lampka rzucała cień na ścianę…
Cyntia rozpruła zaszytą poduszkę i wydobyła z niej pierzaste wnętrze. Następnie rozpoczęła przepakowywanie ubrań i kosztowności z niewygodnej, ciężkiej walizki do poszwy. Wiedziała, że chłopiec jest mały, w dodatku chory i nie da rady sam iść przez niewygodne tereny. Spodziewała się, że będzie musiała go nieść większą część drogi, a z walizką byłoby to niewygodne. Materiał poszwy mogła spokojnie związać i założyć na ramię czy zarzucić na plecy, dlatego wybrała takie rozwiązanie. Po skończonych przygotowaniach, na powrót usiadła w bujanym fotelu. Powieki opadały, ale nie pozwoliła sobie na sen. Patrzyła na zegar. Dochodziła godzina druga po północy. Wciąż miała nadzieje... wciąż liczyła na pojawienie się towarzysza, ale ten się spóźniał.
Pukanie do drzwi rozeszło się po całym pokoju, było niezwykle silne, wystraszyło Cyntię. Pierw ogarnął ją strach spowodowany zaskoczeniem, potem radość, że ten którego wyczekuje się zjawił, ale pukanie nie ustępowało, było zbyt intensywne i nachalne. Już wtedy, przed otwarciem drzwi, wiedziała, że to nie Martin. Nie myliła się. Do pokoju wtargnęło dwóch mężczyzn, obaj wysocy i silni. Zaraz po nich przez próg przeszedł starszy pan, grubszy i o wiele niższy od swoich współpracowników. Kobieta znała tego mężczyznę, przywitała się więc:
Witam, detektywie. Czemu zawdzięczam wizytę policji o tak późnej porze? – zapytała niewinnie.
Chłopiec się przebudził, przecierał oczy dłońmi zaciśniętymi w piąstki i zastanawiał się czy to jawa, czy może jeszcze sen.
Moją wizytę o tak późnej porze, zawdzięcza pani mężowi – udzielił odpowiedzi wąsaty, starszy pan.
Zapadła niezręczna cisza, nikt się nie śmiał i niczym nie szeleścił, nawet nie stąpał. Wszyscy byli śmiertelnie poważni i nieco zasmuceni. Tylko na twarzyczce małego chłopca pojawił się promienny uśmiech. Spojrzał na wysokich panów policjantów, następnie na matkę i detektywa.
Tata nas odnalasł! – zawołał wesolutko. Wstał z łóżka i podbiegł do mamy. Pociągał za brzeg jej sukni co jakiś czas. – Mamusiu, to my już nie bawimy się z tatem w chowanego? – zapytał niezwykle uroczo. Był całkowicie nieświadomy powagi sytuacji.
Kobieta przykucnęła przy chłopczyku, zniżając się do jego poziomu. Chciała być mu równa. Zmusiła samą siebie do uśmiechu i dobrego słowa.
Już nie, tata wygrał, odnalazł nas. – Gdy to mówiła poczuła łzy stojące w jej oczach. Spojrzała jeszcze z nadzieją na detektywa.
Proszę mi wierzyć, pani de Rodriguez, gdybym mógł postąpić inaczej, nie wahałbym się ani chwili, ale nie mogę. Pani mąż postawił mnie pod ścianą. – Mężczyzna sięgnął do kieszeni swoich spodni skrojonych na miarę. Wyjął z nich kartkę złożona na cztery. Rozłożył ją jednym wstrząśnięciem. – Tu ma pani nakaz poszukiwań. Opuściła pani dom małżeński, to bezprawne postępowanie. Jutro szukałyby panią i dziecko wszystkie patrole i posterunki policji, nie tylko w tym mieście, ale całym państwie, o ile też nie poza nim. Lepiej będzie jeśli to ja panią doprowadzę do męża, niżeli jutro miałby tego dokonać ktoś inny. Jutro zapewne przy pani boku byłby już kochanek.
Skąd pomysł, że… – zaczęła zbulwersowana kobieta, jednocześnie powstając z kucek.
Mężczyzna jednak tylko szepnął:
Ciii. – I przyłożył palec do ust.
Cyntia spojrzała na niego pytająco, nie rozumiała.
Skryjmy to milczeniem – wyjaśnił.
Skoro pan wie…
Ja nie wiem, ja tylko przypuszczam, droga pani – ponownie jej przerwał.
Dlaczego nie powie pan o swoich przypuszczeniach Hektorowi? – zapytała.
Detektyw się zamyślił. Patrzył na czterolatka, którego kobieta trzymała za rączkę. Zerknął na jej młodą twarz bez żadnej zmarszczki i spojrzał głęboko w oczy.
Pani Rodriguez, zadaniem policji jest zaniżać statystyki przestępczości i zapobiegać zbrodniom, a nie je prowokować. Dalszą dyskusję uważam za zbędną. Odprowadzę panią do domu. Rupert weź chłopca na ręce – polecił jednemu z policjantów.
Wysoki, muskularnie zbudowany mężczyzna, bez słowa sprzeciwu pochylił się po malca. Trzymał go jedną dłonią pod paszkami, a drugą pod kolanami. Detektyw chwycił za kocyk leżący na ziemi, okrył nim bose stopy chłopczyka i jego nóżki.
Cieszysz się, że wracasz do taty? – zapytał z uśmiechem.
Baldzo – odpowiedział i przeczesał swoje włosy paluszkami. Był to zwyczaj, który odziedziczył po ojcu.
Detektyw spojrzał na smutną kobietę, stojącą przy jego boku.
Przynajmniej jeden pożytek wyniknie z tego pani powrotu do męża. Radość pani dziecka. Panie przodem. – Wykonał gest zapraszający, by zachęcić ją do opuszczenia taniego, hotelowego pokoju.

Miejskie opowieści”
Opuściłem dom Oliwii i udałem się do własnego. Byłem zaskoczony, gdy nie zastałem tam Piotra, ale jeszcze bardziej w szoku, gdy przywitała mnie Magda. Nie chodzi o to, że ona tam była, bo tego jak najbardziej się spodziewałem, ale byłem pewny, że zastanę ją nie w humorze, obrażoną na cały świat albo ryczącą w sypialni do poduszki. Sprawiłem tak, by nie zauważyła swojej torebki, bo położyłem ją na ławeczce za komodą.
Uważniej przyjrzałem się swojej żonie. Miała rozciętą dolną wargę, ale makijaż już niemal perfekcyjny, choć skromny. Zadowoliła się żółtymi kreskami pod oczyma i zielonymi na powiekach. Oczywiście pogrubiła i wydłużyła rzęsy jakimś markowym tuszem. Nadal była ubrana na sportowo, ale się przebrała. Tym razem jej pupę seksownie opinały mysie legginsy nad kostkę. Bluzka była ciemniejsza od nich i miała na sobie jakieś bliżej nieokreślone, niezidentyfikowane bazgroły w żółtym i zielonym kolorze. Wyglądało to tak, jakby ktoś ją popisał, nie chcąc tym przekazać niczego szczególnego. Rękawy zasłaniały łokcie, a sama długość bluzki sięgała za pośladki. W końcu zacząłem sunąć wzrokiem w dół, coraz niżej, aż dotarłem do ciemnozielonych półbutów z żółtą platformą, dodatkowo na szpilce. Idealnie zdobiły jej drobne stópki.
Uśmiechnąłem się jakby od niechcenia, poruszyłem brwiami i zacząłem zdejmować marynarkę. Magda szybko znalazła się u mojego boku.
Daj, ja to wezmę.
Jak powiedziała, tak też zrobiła i odwiesiła moją odzież wierzchnią na jeden z wolnych wieszaków.
Zrobiłam kolację – poinformowała, choć nie musiała, bo kolację było czuć nawet w ogrodzie.
Jeszcze raz pociągnąłem nosem, by do moich nozdrzy dotarł mięsny zapach sosu. Ciekawiło mnie czy poda to z pyzami, czy makaronem.
Lepione, nie kupione – powiedziała, gdy przepuszczałem ją w progu, a gdy również ja go przekroczyłem to dotarło do mnie, że chodzi o kluski śląskie.
Usiadłem na jednym z krzeseł, przed sobą miałem białą zastawę, po chwili obok mojej dłoni pojawiły się dwie szklanki, jedna z kawą, a druga z herbatą.
W zależności od tego na co będziesz miał ochotę – oznajmiła. – Nie jesteś głodny? – zdziwiła się, gdy ja błądziłem wzrokiem po trzech rodzajach mięs, ulubionych kluskach śląskich i dwóch różnych surówkach, oraz startych buraczkach.
Nie. – Odwzajemniłem uśmiech. – Po prostu się zastanawiam w czym jest najmniej trucizny.
Niczego nie dodałam – oburzyła się, zajmując miejsce naprzeciwko mnie. – Niczego prócz przypraw.
Mam cichą nadzieję, że jedną z przypraw nie był arszenik ani cyjanek – rzuciłem i wstałem, by móc dosięgnąć jej talerz.
Nałożysz mi wszystkiego i każesz próbować, by mieć pewność, że...
Nigdy bym tak nie zrobił – uciąłem szybko dyskusję. – Twoje życie jest cenniejsze od mojego, więc nie śmiałbym wystawiać go na próbę. Zaufałem ci, że trucizny nie ma. Ty napracowałaś się przy kolacji, to ja mogę nałożyć. Które? – zapytałem po nałożeniu klusek i zacząłem wskazywać łyżką na mięsa w sosie.
Wszystko mi jedno.
Dobrze.
Wiedziałem, że Magda najbardziej lubi sos pieczeniowy, więc zdecydowałem się na nałożenie z tej porcelanowej półmiski, która takowy przypominała. Sobie standardowo wziąłem grzybowy, mając nadzieję, że nie starła tam żadnego muchomora. Ponownie usiadłem naprzeciw żony i nie chcąc, by cisza ciążyła, a trwanie w niepewności męczyło, zacząłem:
Doceniam kolację, przygotowania i naprawę dziękuję, choć uwierz, że w twoim towarzystwie zadowoliłbym się nawet kanapkami i to bez szczególnych smarowideł i obkładania. Pytanie tylko, po co to wszystko? Po to, by nam się przyjemniej rozmawiało, czy po to, by mnie odwieść od pewnego pomysłu?
Chciałam po prostu przeprosić – wyjawiła, bawiąc się widelcem po swoim talerzu. – Nie powinnam była... tak... urządzać tego w twojej pracy.
Tego? Czego? Karczemnej awantury? Czynienia z nas pośmiewiska? – dopytywałem, ale widać było, że nie ma zamiaru odpowiadać.
Może przyniosę wina? – zapytała.
Nie – odparłem twardo, nie spuszczając z niej wzroku ani na krótki moment. – Ja wolę mieć trzeźwy umysł, a ty lepiej się nie znieczulaj alkoholem.
Co z kartą? Zablokowałeś?
Będziemy poruszali wszystkie tematy naraz? – zapytałem ostro. – Skoro tak, to może ja zacznę od początku. Od początku, to wcale nie znaczy od dnia dzisiejszego. Ja nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje. Nie byłaś taka. Jesteś jakaś rozdrażniona. Wybuch przy Peterwasie. – Uśmiech samoistnie wdarł się na moje usta. – Nie bym cię nie popierał. On cię obraził i miałaś prawo zareagować, ale... uwierz, że gdybyś tego nie zrobiła, to ja bym cię obronił. Wystarczyło dać mi szansę, ale skoro już wzięłaś sprawy w swoje ręce, to wypadało zrobić to z klasą, a nie czynić z nas widowisko w restauracji.
Ciekawe czy ty byś się opanował, gdyby...
Magda! – uniosłem się. – Czasami trzeba ważyć sytuacje i postępować nawet wbrew sobie dla własnej wygody. On był nam potrzebny, pojechał z nami na komisariat i załatwił wiele rzeczy za nas. Jest moim prawnikiem, zajmuje się wszystkimi kruczkami i gdy z jakiś powodów odejdzie, to nie wiem jak sobie poradzę. Poza tym, gdyby mężczyźni dali sobie po gębach w restauracji, to zawsze to będzie lepiej widziane niż kobieta oblewająca kogoś kawą.
To czekolada była, biała.
Nieważne- wypowiedziałem przez zęby, ledwie nad sobą panując. Zaczerpnąłem oddech i z opanowaniem już było lepiej. – Dwoje bijących się mężczyzn, to dwoje bijących się mężczyzn, a kobieta oblewająca kogoś gorącym napojem, to nienormalna furiatka. Nie obrażam cię, mówię tylko jak ludzie to widzą.
Jak ludzie to widzą czy jak ty to widzisz? – zapytała z wyraźną pretensją.
Gdy za mnie wychodziłaś, wiedziałaś jakie mam poglądy. Oświadczając się tobie, powiedziałem, że jestem konserwatywnym tradycjonalistą i nie mam zamiaru czynić jak większość ludzi naszych czasów, czyli wywalać mądrości i nauki przodków do kosza. Dla mnie to chore, że coś co trwało przez tyle wieków, nagle zostawia się na wysypisku. To tak, jakby powiedzieć ojcom, dziadom, pradziadom, że źle żyli, byli głupi, niewykształceni, nie umieli być małżeństwem ani wychowywać dzieci. Ciekawe jak ci ludzie, co teraz przeszłości nie uszanowali, zareagują, jak ich dzieci i wnuki zrobią to samo z ich systemem, z ich zasadami i morałami. Mnie jednak kształtują fakty z przeszłości, a nie mglista i niepewna przyszłość. Kiedyś liczył się honor, a także godność, ważny był szacunek, wzajemność, rodzina była wartością, a dziś? W czym lepsze jest dziś od wczoraj, skoro to dziś rozwodów i dzieci z rozbitych rodzin jest na potęgę, w szkołach króluje brak szacunku nawet do nauczycieli, a o godności i honorze, to większość społeczeństwa zapomniała?
Znam twoje poglądy – przypomniała i powróciła do krojenia mięsa.
Nie wątpię. Gdy ci o nich mówiłem, byliśmy w restauracji nad morzem, na stole leżał pierścionek, który obecnie masz na palcu, a więc podjęłaś decyzję, świadomie – stwierdziłem i nie oczekiwałem potwierdzenia, ale i tak padło, to symboliczne:
Tak.
Jednak na moment nie ważne sceny jakie urządziłaś. Nie obchodzi mnie na chwilkę, ani to co w restauracji, ani to co w moim gabinecie, bo i w jednym i w drugim przypadku miałaś prawo się zdenerwować i oczywiście mogłaś to okazać inaczej... powinnaś to była okazać inaczej. Jednak teraz ważniejsze jest dla mnie coś innego.
Co?
Co ci się stało? – zapytałem, patrząc jej w oczy i wskazałem palcem na swoją dolną wargę.
Spieszyłam się i uderzyłam – skłamała.
W twarz? Sama siebie? Nie ufasz mi, dlatego nie chcesz powiedzieć mi jak było naprawdę?
Naprawdę się uderzyłam. Dowiedziałam się, że mnie śledzisz i...
Zaczekaj. – Przerwałem jej, unosząc rękę do góry. – Nieważne co nawyczyniałaś, to jesteś moją żoną. Ja mogę się zdenerwować, mogę cię osądzić i skarcić, ale nigdy porzucić. Nieważne co się stało, to ja ci pomogę – oznajmiłem, podpierając głowę dłonią o policzek, a łokieć położyłem obok talerza.
Nic się nie stało, to był wypadek.
Jak się dowiedziałaś, że cię śledzę?
A dlaczego mnie śledziłeś? – odbiła piłeczkę, czym sprawiła, że na moją twarz wdarł się chytry uśmieszek. Tak naprawdę tylko czekałem aż o to zapyta.
Tu należą ci się wyjaśnienia – przyznałem. – Tę aplikację masz w telefonie od bardzo dawna, ale nigdy wcześniej z niej nie korzystałem. Szczerze, to nawet zapomniałem, że ją uruchomiłem, a uruchomiłem ją na szybko dla wszystkich numerów głównie po to, by wiedzieć, gdzie jest Leon, bo on już zaczynał sam chodzić do sąsiadów się bawić czy grać w piłkę na boisku. Czasami w zabawie się zapomniał i nie odbierał. Chodziło o to, by w razie czego go znaleźć.
Leona, nie mnie – powiedziała nad wyraz ostro.
Tak, ale program uruchomiłem dla wszystkich numerów. Wcześniej z niego nie korzystałem, bo nie było takiej potrzeby. Zazwyczaj żona się mnie słuchała i nie chodziła gdzie nie pozwoliłem. Wczoraj było inaczej. Pojechałaś do Oliwii sama. Właściwie nie odczułaś na skórze żadnych konsekwencji tej głupoty, bo choć intencje były dobre, to to była głupota, by samotna kobieta się szlajała po takich miejscach. Ludzie z tamtejszych środowisk tolerują zazwyczaj tylko swoich, a każdy obcy to wróg. Ty to wiesz i ja to wiem, a twoje wejście samotnie w paszczę lwa, było tylko i wyłącznie brawurą i choć intencje, bym odpoczął, miałaś dobre, to mogłaś jednak pozwolić mi o tym zadecydować, bo wcześniej sam zadecydowałem inaczej. Nakazałem ci na mnie poczekać i samej tam nie iść. Zrobiłaś mi na przekór.
Byłeś zmęczony.
Nie na tyle, by nie chcieć opiekować się własną kobietą. Nie na tyle, by pozwolić jej się narażać. I wreszcie nie na tyle, by olać sprawę i się położyć, tylko wsiąść w samochód i po ciebie pojechać, bo inaczej naprawdę mogło dojść do tragedii. Przekonałaś się na własnej skórze, że mogło być źle, więc po co się teraz głupio upierasz?
Nie upieram, tylko...
Tylko pokazujesz jak różne jest twoje myślenie od mojego i do jakiej tragedii mogłoby dojść, gdybym uważał cię za równą sobie i uważał, że tak jak ja sobie radzę w takich sytuacjach, tak i ty masz sobie poradzić. Na szczęście dla mnie kobieta i mężczyzna nigdy nie będą równi, bo jesteśmy po prostu inni.
To znaczy, że ty możesz się narażać, a ja nie? – podłapała.
Tak, bo ty masz dzieci, musisz je wychować.
A ty nie?
Ja też, ale... – zaśmiałem się i szukałem w głowie odpowiednich słów. – To mężczyzna broni kobiety, a nie odwrotnie. Tak było od wieków i niechaj tak u nas pozostanie. Nie bawmy się w mieszanie ról, bo ani ja nie jestem zniewieściałą, męską pizdą, jakich teraz pełno na ulicy się mija, ani ty nie jesteś herosem w damskiej postaci. Takie zabawy i mieszaniny zostawmy innym – uciąłem skutecznie dyskusję na nie temat i powróciłem do poprzedniego. – Poszłaś do Oliwii sama, konsekwencji za to w sumie nie poniosłaś, bo nie będziemy liczyli dwóch czy tam trzech klapsów, przy których nawet dziecko, by się nie popłakało. Umowę jednak pewną w domu zawarliśmy, tak? – zapytałem, ale odpowiedziało mi milczenie. – Tak czy nie? – dopytywałem.
Tak.
Jak brzmiała?
Że chcesz zawsze wiedzieć, gdzie jestem.
Dopóki ponownie ci nie zaufam – dopowiedziałem. – Bo wybacz, ale jeśli uzgadniamy wspólnie jedno, a ty robisz swoje zupełnie inaczej niż ustaliliśmy, to ci nie ufam i po prostu się martwię, dlatego chciałem wiedzieć gdzie jesteś. Miałaś tylko pisać SMS-a, typu „wyjechałam z fundacji”, „już jestem w domu”, „idę z dziećmi do parku”. To miały być krótkie, nie zajmujące ci dużo czasu informacje.
Chciałeś mnie sprawdzać – wywnioskowała.
Tak – przyznałem. – Raz mnie oszukałaś i cię napadli. Chciałem uniknąć powtórki.
Dlatego nie poinformowałeś mnie, że... – ucięła, a ja przytaknąłem głową.
Dlatego – powiedziałem. – Przez jakiś tydzień czy dwa sprawowałabyś się dobrze, to co piszesz pokrywałoby się z czerwonym punkcikiem na mapce i bym odpuścił, zarówno sprawdzanie, jak i ten nakaz informowania.
To chore – stwierdziła.
Być może, ale jednak kierowane troską o żonę. Wolałabyś bym zdjął pasek i ci przylał tak byś nie mogła siedzieć i dzięki temu nie przyszło ci więcej do głowy narażanie się w tak bezmyślny sposób, jeszcze zupełnie bez potrzeby?
Nie, ale...
Ale dziś już nie będziesz miała wyboru – przerwałem szybko i stanowczo. Przemieliłem ostatnią kluskę śląską z soczystym sosem i kontynuowałem – Dziś nie będę cię pytał o zdanie. Nie dostosowałaś się do moich zaleceń. Byłaś gdzieś i nie napisałaś mi, że tam idziesz, ani że tam jesteś. Nie będę tolerował nieposłuszeństwa, zwłaszcza, gdy tym szkodzisz sama sobie. Byłaś gdzieś, wróciłaś stamtąd posiniaczona, wpadłaś do mojego gabinetu i urządziłaś scenę. To dla mnie wystarczający powód, Magda, by ci porządnie wtłuc i by zmienić podejście.
Odłożyła widelec tak, że brzdąknął o talerz, a łzy zaświeciły się w kącikach jej oczu.
Przesadzasz – oznajmiłem, opierając się wygodnie i splatając ręce na piersi. – Zaczęło się od wyjścia z koleżankami. Ja nie mam nic do tego byś raz kiedyś wyszła, wypiła, potańczyła. Jesteś młoda i masz prawo się bawić, a ja mogę zostać z dziećmi, ale jak umawiamy się na pierwszą, to na pierwszą, a nie wpół do piątej! – uniosłem się. – Nie mam w zwyczaju wracać do tego co było, ale pomyśl może o tym jak się wtedy martwiłem. Ja już obdzwoniłem wszystkie szpitale i wiedziałaś o tym. A niecałe dwa tygodnie później, ty znowu robisz inaczej niż ustaliliśmy. O rzucaniu szklankami nie wspomnę.
Jedną, tanią i nie do kompletu – wtrąciła.
Nieważne jaką. Ważne, że trafiłaś we mnie. Ja w ciebie przedmiotami nie rzucam.
Ty mnie bijesz – zarzuciła.
Tak, choć słowo „karcę” brzmi lepiej, to tak, zazwyczaj przyjmuje to formę zbicia pośladków, ale wiedziałaś jak będzie, wiedziałaś przed ślubem i pomimo tego przyjęłaś oświadczyny. To jak żyjemy... jak żyjesz, to konsekwencja twojej decyzji. Tak jak ci obiecywałem, niczego ci nie zabraknie, będziesz miała moją miłość, szacunek i zainteresowanie. Wychowam twoje dzieci jak własne, a ciebie będę nosił na rękach, ale nie będzie mi kobieta po głowie skakała, dlatego, że to ja jestem mężczyzną i panem domu. Tak jak tłumaczyłem przed laty, szefów, prezydentów, królów, bogów nie może być dwóch, bo jak rodzina jest czteroosobowa i ma czterech szefów, to każdy, nie dość, że chcę zarządzać sam sobą, to jeszcze przy tym porządzić innymi. W efekcie hierarchia zostaje zaburzona, respektu brak, a awantury są na porządku dziennym. U nas tak nigdy nie będzie. Możemy sobie dyskutować, walczyć na argumenty, możesz się starać mnie przekonywać do swoich racji, albo nawet nie zawsze się ze mną zgadzać, ale to moje słowo jest ostatnie i czasami nawet, gdy się z czymś nie zgadzasz, to musisz postąpić jak każę, choć raczej staram się unikać takich sytuacji i iść na kompromis, bo małżeństwo nie polega na tym, by czynić kobietę nieszczęśliwą. – Sięgnąłem po kawę, jeszcze ciepłą i opróżniłem kubek do połowy, by zwalczyć suchość w gardle. – Wiele razy ci darowałem, wiele razy okazałem zrozumienie i wiele razy odpuściłem, jedynie ganiąc, bez wyciągania konsekwencji i dziś myślę, że to był błąd, bo ja sam doprowadziłem do takiej sytuacji, byś nie miała oporów i urządziła taki teatrzyk na oczach innych ludzi. Myślę, że gdybym wcześniej nie podarował ci ani razu, gdy mi podpadłaś, to w życiu na takie coś byś się nie odważyła, bo nie czułabyś się bezkarna. Nie byłoby też samotnego pójścia do Oliwii, narażania się także dzisiaj, bo znowu ci się coś stało i ponad wszystko pragnąłbym wiedzieć co takiego, ale widzę, że mi nie powiesz, a siłą z ciebie tego wyciągał nie będę, ale pasem wytłukę ci z głowy kolejne narażania się bez potrzeby. – Wstałem od stołu. – Ja posprzątam ze stołu i pozmywam, a ty w tym czasie idź do sypialni i się przygotuj. I uprzedzam, że dziś będę obojętny na twoje płacze, krzyki i błagania.
Nie czekając na odpowiedź, zabrałem się do zakrywania półmisków i chowania ich do lodówki. Magda jeszcze chwilę siedziała przy stole niczym skamieniała po moich słowach, ale w końcu ruszyła się z miejsca. Wiedziała, że nic nie zmieni uporem, a buntowniczą postawą mogła zyskać jedynie tyle, że oberwałaby więcej, dlatego wstała od stołu i skierowała się w stronę przedpokoju, następnie stukot jej szpilek dał mi znać, że przemierza schody i skręca w prawo, czyli do naszej sypialni.

Zbrodnia w miasteczku”
Victoria była niską, szczupłą i lubianą kobietą, dlatego, gdy tylko wkroczyła do miejsca pracy swojego jedynaka, to od razu została ciągnięta przez nauczycielki do pokoju nauczycielskiego.
Mamy dobrą kawę, świeżo zmieloną – szczebiotały.
Niemal wszystkie ją znały, bo pracowała pierw jako kwiaciarka na straganie, naprzeciw szkoły, gdy one jeszcze były dziećmi i bawiły się w tamtych okolicach, a później, dorabiała do emerytury jako bibliotekarka, zwalniając to stanowisko Clarze, która pewnego dnia stała się obiektem westchnień jej syna. Tym razem postanowiła podziękować za propozycje wspólnego napicia się kawy i udać właśnie do Clary.
Rudowłosa kobieta, gdy tylko ją zobaczyła, to od razu wyszła zza lady, by móc ją uścisnąć i pocałować w obydwa policzki z dużą serdecznością i szczerym uśmiechem. Nagle jednak spoważniała i wyglądała na przestraszoną.
Pedro coś się stało? Od rana się martwią, że nie stawił się na zajęcia. Nawet do mnie to dotarło. – Podeszła do okna, stukając wysokimi obcasami o drewnianą podłogę. Zasunęła zasłonkę, gdyż ta padała na stoliczek, gdzie usiadła Victoria. Nie chciała, by słońce biło ją po oczach.
Omiotła też spojrzeniem całą klasę, do której uczęszczał Antonio. Dzieci zostały przysłane do biblioteki przez dyrektora, bo nie było Rivery, a więc nie miał kto z nimi poprowadzić zajęć. Musieli jednak czekać na kolejne, choćby na matematykę z panną Montero, która w przeciwieństwie do swojego narzeczonego pojawiła się w szkole.
Antonio, nie rzucaj kulkami z kartki w kolegę – zwróciła uwagę chłopcu.
To co mam tu robić, proszę pani?
Weź jakąś książkę i poczytaj.
Czytanie jest nudne.
To pooglądaj obrazki.
To chyba mogę porobić – przystał na jej propozycję, wzruszając przy tym niedbale ramionami. – Czemu pan Pedro nie przyszedł!? – krzyknął, nie wiadomo czy w stronę Victorii, czy Clary.
Większość uczniów znajdujących się w bibliotece, wydała się być zaciekawiona odpowiedzią. Kilkoro z nich także zaczęło dopytywać o Pedra, tworząc tym sposobem echo dla małego Boscy.
Właśnie, co z nim? Coś nie tak?
Zachorował – odpowiedziała dzieciom Victoria.
Zachorował – powtórzyła po niej Clara. Lekko się przy tym zaśmiała z wyczuwalną drwiną. – Teraz przynajmniej wiem z kim mój mąż pił – dodała szeptem i przysiadła obok, po drugiej stronie stoliczka, tak, by móc widzieć dziesięcioletnich rozrabiaków i nieustannie mieć na nich oko.
Mam nadzieję, że nie powiesz tego dyrektorowi – zagadnęła pani Rivera.
Oczywiście, że nie. – Przewróciła oczami, dając matce swojego byłego partnera do zrozumienia, że to przecież było oczywiste. – Powiesz, że jelitówka. W to uwierzą. Ostatnio dzieciaki chorują jeden po drugim. Mogły go zarazić.
Dziękuję.
Nie ma za co. To on powinien mi podziękować. Doszło do tego, że wymyślam za niego kłamstwa i wymówki, choć już od lat nie jesteśmy razem.
Jakie kłamstwa i wymówki, i jakie razem!? – dopytywał Antonio, który podsłuchał tylko ostatnich kilka słów.
Nie interesuj się sprawami dorosłych. Idź lepiej na świetlice, do kuchni i poproś o dwie kawy, najlepiej zbożowe. Lubi pani nadal, prawda?
Oczywiście, moja ulubiona. Pamiętałaś. – Rozpromieniła się.
Antonio bardzo szybko poderwał się z krzesła, a potem skrzywił. Grymas wypełznął na jego twarz, a w oczach pojawiły się łzy. Szybko jednak powstrzymał odruch płaczu i krzyknięcia. Wyprostował się i bardzo powoli, starając się ze wszystkich sił iść zupełnie normalnie, dreptał w kierunku drzwi.
Nie uszło to uwadze Clary, więc zawołała chłopca do siebie:
Bosca, podejdź do mnie na chwileczkę.
To za chwileczkę, jak przyniosę – usiłował się wymigać.
Clara nie dyskutowała z dziesięciolatkiem. Po prostu wstała z miejsca i podciągnęła jego nogawkę aż nad kolano. Na łydkach zauważyła dwie wyblakłe, grube pręgi, jakby były śladami po razach wymierzonymi grubą rózgą czy linijką. Tak naprawdę sama nie wiedziała czym i wolała się nie domyślać. Zainteresowała się jednak kostką chłopca, opuchlizną i zabarwieniem fioletowym.
Coś ty zrobił? Spadłeś skądś?
Po schodach, jak biegałem – skłamał.
To dlaczego od razu nie przyszedłeś? A tyle razy się wam mówi, by nie biegać po korytarzu. – Chwyciła chłopca za rękę i otworzyła przed nim drzwi. Poprosiła Victorię, by zerkała na dzieci podczas jej nieobecności. Wiedziała, że mały Antonio powinien jak najszybciej trafić do lekarza.
Gdy zmierzała z małym Boscą w stronę gabinetu dyrektora, natrafiła na nikogo innego, jak na Alicie Montero. Od razu wejrzały się na siebie, jakby były odwiecznymi rywalkami.
Dokąd go ciągniesz? Jego znowu nie będzie na matematyce? – dopytywała Alicia, która właśnie szła odnieść dziennik do pokoju nauczycielskiego.
Chyba kostkę skręcił – wyjaśniła rudowłosa, która od blondynki prezentowała się o tyle lepiej, że miała na sobie obcisłą, bordową sukienkę, odsłaniającą łydki. Jej talia była niczym osy, brzuch był nie tylko szczupły, a nawet lekko wklęsły i do tego buty, wysokie, czarne, z odbijającymi światło czółenkami.
Cud, że jeszcze ty nie skręciłaś” – przyszło na myśl przyszłej pani Rivera, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego na głos. Wiedziała, że sama nigdy nie byłaby na tyle odważna, by się tak wystroić. Poza tym kojarzyło jej się to jednoznacznie, z paniami lekkich obyczajów.
W bibliotece jest mama twego narzeczonego, powinnaś dotrzymać jej towarzystwa – tyle słów wystarczyło, by nakłonić Alicie do działania.
Jednak zanim blondynka ruszyła w stronę czytelni, to powiedziała do pani Alarcon:
Na parterze widziałam twojego męża, powinnaś dotrzymać mu towarzystwa.
Mojego męża – zdziwiła się Clara. – A tego w jakim celu tu przywiało? – zapytała na głos samą siebie.
Jest policjantem – przypomniał Antonio. – Może ktoś kogoś zabił. Mógłby jakiegoś nauczyciela. Lekcje by wtedy odwołali.
Nie wygaduj takich głupot, bo ojcu naskarżę.
To nie są głupoty – oburzył się ciemny blondynek. Zrobił przy tym niezadowoloną minę i tupnął nóżką. Omyłkowo wykonał ten gest tą, która go bolała, przez co przykucnął, chwycił się oburącz za kostkę i zaczął płakać.
Co mu się stało? – zapytał Hadrian, który właśnie pokonywał ostatnie ze stopni schodów.
Ma siną kostkę. Szłam właśnie do dyrektora po to, by go zwolnić – wyjaśniła. Całkiem wypadło jej z głowy, by zapytać małżonka z jakiego powodu zjawił się w miejscu jej pracy.
To ty idź, a ja go zabiorę. – Schylił się, by wziąć Antonia na ręce. Pouczył go w jaki sposób ma się chwycić jego szyi.
Da pan radę mnie nieść?
Pewnie, poza tym nie będę cię niósł całą drogę – odpowiedział, usiłując poprawić rękaw swetra, którego kraniec pałętał się mu między palcami. – Jestem samochodem.
To dobrze, bo nigdy jeszcze nie jechałem automobilem – ucieszył się.
Daj, poprawię ci, bo widzę, że cię męczy – zaproponowała Clara i nim Hadrian cokolwiek powiedział, to ona już podwinęła rękaw jego granatowego swetra. Ubranie miało duże guziki, a spod niego wychodził kołnierzyk bordowej koszuli.
W torbie jest pakunek, wyjmij – polecił.
Sięgnęła do skórzanej, czarnej listonoszki, którą zwykle nosił z sobą. Wyciągnęła z niej papierową tytkę, w której znajdowały się jej ulubione słodkości.
Bezy – ucieszyła się.
Też bym chciał – upomniał się Antonio, więc Clara go poczęstowała.
Weź drugą, w drugą rękę – zachęcała.
Pewnie. Jeszcze chwila i będę je miał we włosach – marudził Alarcon. – Idziemy już, zanim cię utuczy tak mocno, że nie będę w stanie cię donieść nawet do samochodu.
Właśnie, chodźmy – poparł go Antonio. – Chcę już pojechać tym samochodem – dodał z uśmiechem od ucha do ucha.
Clara na pożegnanie musnęła jeszcze męża w policzek, a małemu Bosca życzyła odwagi, zdrowia i powodzenia. Potargała nawet jego ciemne blond włoski.
Ma pan bardzo urodziwą żonę, panie Alarcon – komentował, gdy oddalali się w kierunku wyjścia. Oczywiście on był niesiony na rękach. – Chyba jest najładniejsza, najładniejsza w całym mieście – dopowiedział z pełną buzią, gdyż zajadał się białą, puszystą bezą. – Mój tata chyba też tak uważa, skoro tak często do niej chodzi.
Hadrian otworzył drzwi automobilu i posadził chłopca na siedzeniu pasażera. Maluch był zafascynowany najpierw granatową karoserią oraz pomarańczowym dachem, a potem wykończeniem wnętrza rudym drewnem. Gadał przy tym jak najęty, ale brunet mu przerwał, by móc się czegoś wywiedzieć. Zainteresował go temat Clary, którą odwiedza krawiec podczas jego nieobecności.

Spróbuj”
Ta noc, albo raczej późny wieczór, były nadzieją na lepsze i Piotrek samego siebie złapał na tym, iż nosi się z napisaniem SMS-a do Sandry. Chciał zerwać znajomość, za wszystko podziękować, ale zaznaczyć, iż on ma rodzinę, i że dłużej nie może i... i w efekcie nie zrobił nic, oprócz wychylenia się do włącznika, wyłączenia lampki nocnej i ponownego wzięcia żony w objęcia.
Tak minął dzień, drugi, trzeci. W takim tempie też sypały się nieobecności Kornelii w szkole. Nauczyciele już zaczęli dopytywać Piotra co się dzieję z dziewczyną. Uważali że on powinien mieć jakieś informacje, skoro jest jej wychowawcą.
Nie mam pojęcia – odpowiadał za każdym razem i silił się przy tym na uśmiech.
Jednak problemy się piętrzyły, Magda wymagała od niego obecności na jakimś bankiecie korporacyjnym, Kaśki ubrania śmierdziały papierosami na kilometr, a Sandra, choć nie odpisał jej na ostatniego SMS-a, to ciągle siedziała w jego głowie. Na dodatek nadchodził dwudziesty pierwszy mają, a on tej daty szczerze nie znosił i na swój sposób ją ubóstwiał. W końcu nie wytrzymał i gdy pewnego dnia wszedł na długiej przerwie do pokoju nauczycielskiego, by szybko przygotować sobie kawę, znowu natrafił na temat Korneli.
Nie zda u mnie przez frekwencję – napomniała starsza i grubsza polonistka, która nosiła okulary o szkłach tak grubych jak denka od słoika.
U mnie frekwencję wyrabia, jeszcze – odparła chuda niczym tyczka anglistka.
Piotrek słysząc ich rozmowę, wykorzystując moment, że stał do pań tyłem, przewrócił oczami. Nasypał kawy do kubka i z początku miał uprzejmie zapytać czy koleżanki z pracy także mają ochotę się napić, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tej zbędnej uprzejmości.
Piotrze? – zapytała ta, którą wszyscy pieszczotliwie nazywali Krecik.
Piotrkowi zawsze się ta ksywka kojarzyła z preparatem do udrożniania rur i osobiście uważał, że tej pani dawno nikt niczego nie przepchał i pewno dlatego jest taka upierdliwa.
Tak? – odpowiedział, odwracając się w stronę stołu na dwanaście krzeseł, przy którym obydwie panie wypełniały dzienniki.
Co się dzieję z tą twoją Malinowską?
Z Kornelią? – Wzruszył ramionami i nieznacznie pokręcił głową, a potem zajął się zalewaniem kawy. – A co ma się dziać? Może dziecko jej zachorowało. Dajcie, że jej spokój już z tą frekwencją. Najważniejsze chyba, by coś z tej szkoły wyniosła, niż była obecna, a myślami hulała na cztery wiatry. – Odłożył kubek na stół i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu cukiernicy.
Obowiązkiem ucznia, jest... – zaczęła ta, która, zdaniem Piotra, zachowywała się i chadzała w taki sposób jakby kij połknęła albo, co gorsza, ktoś jej ten kij w dupę wsadził. Była dopiero co po studiach i jakieś dziesięć lat od niego młodsza, dlatego nie zamierzał popierać jej racji, ani nawet wysłuchiwać do końca jej wyuczonych na pamięć regułek.
Obowiązkiem nauczyciela jest rozumieć ucznia i pomagać, a nie na każdym kroku robić mu problemy. Jedna godzina w tę czy w tę. Najważniejsze, by wiedzę miała w głowie. Poza tym, tak jak już mówiłem, dziewczyna ma dziecko, małe dziecko i zapewne nie stać ją na opiekunkę, a jej matka, z tego co się orientuję, nie jest jeszcze w wieku emerytalnym, by siedzieć z wnukiem całe dnie.
Powinny się zorganizować – rzuciła złotą radą jedna z pań, jednocześnie poprawiając okulary, bo te zsuwały jej się z nosa.
Piotrek oparł się jedną dłonią o blat stołu i przychylił do koleżanki.
Może napisz poradnik. Będziesz wtedy milionerką. Niejedna samotna i nastoletnia matka go kupi. Niestety się zawiedzie na owym poradniku, bo życia czasami nie da się zorganizować, ale co panie mogą o tym wiedzieć, skoro jedna mieszka z rodzicami, a druga dostała mieszkanie w spadku po babci. Żadna z was nie ma nawet połowy dziecka na spółkę z kimś, więc żadna z was nie wie co to są nieprzespane noce, dzielenie z dzieckiem choroby, czy dylematy typu zapłacić prąd czy kupić pampersy. Obie panie w dupie były i gówno widziały, więc dajcie jej czas na powrót i nadrobienie, i naprawdę w naszej pracy chyba nie obecność gówniarstwa na zajęciach jest najważniejsza, bo są rzeczy ponad tym. – Odbił się od stołu, wyprostował, chwycił za ucho kubek z gorzką kawą i kierując się do wyjścia, rzucił jeszcze w stronę koleżanek z pracy – Sprawdzę co z Kornelią i dopytam kiedy zawita w nasze progi. Do widzenia.
Za Szmitem zatrzasnęły się drzwi z głośniejszym niż zazwyczaj hukiem. Julia i Agata spojrzały po sobie i obydwie zdobyły się na taki sam komentarz:
Co go nagle ugryzło?
Obie też skwitowały owy komentarz wzruszeniem ramion, a Piotrek odbębnił ostatnie trzy godziny pracy, wykonał telefon do matki Malinowskiej, z którego właściwie nic nie wynikło, bo kobieta nie odebrała komórki. Powrócił więc do pokoju nauczycielskiego po dziennik, odszukał stronę z adresami i przepisał numer lokalu. Ulicę zapamiętał. Wsunął kartkę do kieszeni skórzanej kurtki i ściągnął kask z najwyższej półki, jaka tylko znajdowała się w pomieszczeniu.
Piotr miał jeszcze sporo czasu zanim klasa Kaśki skończy zajęcia, dlatego nie udał się od razu pod gimnazjum pasierbicy, które znajdowało się niemal na drugim końcu miasta, a postanowił odwiedzić swoją żonę w jej pracy, a potem uczennicę w jej domu. Magdalena była zdziwiona widokiem męża, ale jeszcze bardziej zdziwiona bukietem kwiatów.
Mamy rocznicę? Mam urodziny czy...? Nie, pamiętałabym, znaczy telefon by mi przypomniał – mówiła jakby sama do siebie, jednocześnie wstając od biurka. Odłożyła wcześniej wertowane dokumenty na parapet, a potem podziękowała za prezent i musnęła męża w policzek.
Drobiazg – szepnął, sadowiąc się w skórzanym fotelu obrotowym. – Marudziłaś, że masz w pracy pusty wazon, to postanowiłem zapełnić pustkę.
Twój romantyzm powala na kolana – syknęła z udawanym oburzeniem.
Nigdy nie byłem romantyczny – stwierdził i zrobił przy tym zabawną, skrzywioną minę. Wstał, by podejść do żony, która właśnie skończyła zajmować się kwiatami i przyłożył dłonie do jej ramion. Odwrócił kobietę w swoją stronę. – Powinniśmy gdzieś pojechać. Ty, ja i Kaśka, albo bez Kaśki, albo weźmy jakąś jej koleżankę, by miała zajęcie, a my spokój – gdybał na głos. – Tobie przyda się odpoczynek, mnie regeneracja, a ona zobaczy kawałek naszej urokliwej, chorej na wskroś Polski. Co ty na to?
Magdalena w odpowiedzi najpierw westchnęła, a potem wyjaśniła:
Pracuję, nie mogę...
Jasne, nie możesz. – Widać było, że średnio jej wierzy w tę wymówkę. – Nie było tematu, będę już leciał i nie zapomnij, że idziemy na „Romka i Julcie” za trzy dni.
Kobieta spojrzała na męża, który stał już przy drzwiach, na dodatek z dłonią na klamce. Jej wzrok był stricte pytający i nierozumiejący całej sytuacji.
Jakie idziemy i...
Spektakl. – Uśmiechnął się złośliwie. – Kasi na tym zależało. Ja załatwiłem bilety, ty załatw tylko swoje wolne i swoją obecność. W ogóle to mogłabyś w końcu zacząć być obecna, jeśli nie w życiu własnego męża, to choćby w życiu swojej córki.
Czy ty mi robisz wymówki?
Nie. Dlaczego tak w ogóle uważasz? – zapytał sarkastycznie. – Miłego dnia i do zobaczenia w domu, albo nie, w końcu zanim ty wrócisz, to ja będę już spał, albo wstawał do pracy.
Piotr wyszedł, Magda została sama i jak gdyby nigdy nic wróciła do dokumentów. Ponownie usiadła za biurkiem i zajęła się pracą. Sądziła, że Piotrkowi humorki, wcześniej albo później, ale jednak miną i w końcu doceni to ile ona dla nich robi. Jakby nie patrzeć, to dzięki niej mieli taki wielki metraż, najmodniejszy wystrój pokoi, najnowsze gadżety i zagraniczne wakacje. Jednak czy pieniędzmi można zastąpić obecność i zainteresowanie? Piotr szczerze w to wątpił.
Zaparkował motocykl w bramie i uczynił tak z braku innego, wolnego miejsca w odległości najbliższych kilku metrów. Zadzwonił domofonem, ale szybko zorientował się, że takowy nie działa, otworzył więc furtkę, a następnie skręcił w jedną z klatek schodowych, dostał się na drugie piętro i zapukał do drzwi. Nikt mu nie otworzył, nikt się nawet nie odezwał, a w środku panowała grobowa cisza. Za to z dołu dobiegło go krzykliwe marudzenie.
Boże, co za frajer stawia motor tak, że wózkiem nie można przejechać!?
Jak się okazało, marudzenie było zbędne, bo już za moment drzwi klatki schodowej ponownie się otworzyły, a mały Antoś, uradowany krzyknął:
Jeśtem!
Piotrek uśmiechnął się ciepło, słysząc ten radosny okrzyk półtorarocznego chłopca i szybkim krokiem zszedł na dół. Kiedy stanął przed Kornelią, ta akurat zabierała się za wnoszenie spacerówki, którą chwyciła z obu stron.
Pomogę ci – oznajmił i rzucił okiem na Antka, który z zafrasowaną minką, skrupulatnie się mu przyglądał.
Cejść! – powiedział po dłuższym namyśle i rzucił w nauczyciela swojej matki pluszową zabawką.
Przepraszam, on...
Nic się nie stało – przerwał jej szybko i podał chłopcu pluszową owieczkę. – Trzymaj, chłopie – zagadnął i chwycił za dół stelaża. – No co się tak patrzysz? Powiedziałem, że ci pomogę.
Kornelia potrząsnęła głową w taki sposób, jakby się starała upewnić czy to naprawdę nie jest sen. W głowie miała jedno pytanie, brzmiące „co pan tu robi?”, ale nie wiedziała czy warto je zadawać.
Dam sobie radę – usiłowała go zbyć, ale na nic się to zdało, bo Piotrek w odpowiedzi jedynie syknął:
Ja też.
Sam chwycił wózek z małym Antosiem i wtachał go na drugie piętro. W sumie, to musiał przyznać, że nawet się zmęczył, a tym samym uznać, że jeśli ona sama, naprawdę dałaby radę wnieść syna i jego pojazd przed te drzwi, przed którymi właśnie wszyscy stali, to ma więcej siły niż na pierwszy rzut oka wygląda.
Pan tu był u kogoś, czy... – sklejała pytanie i jednocześnie szukała kluczy.
Ja do ciebie – oznajmił twardo i splótł ręce na piersi. – Nie chodzisz do szkoły, twoja mama nie odbiera telefonu... – przerwał, czując jak mały Antoś popukuje w jego udo i stara się dosięgnąć do zamka skórzanej kurtki.
Daj! – wołał. – Daj, daj! – pokrzykiwał i szarpał za suwak jednocześnie. Bardzo się niecierpliwił i wywijał nóżkami we wszystkie możliwe strony.
Kornelia natomiast dalej szukała kluczy, najpierw po kieszeniach, potem w torebce, aż w końcu znalazła je w kieszonce wózka. Teraz pozostało już tylko poradzić sobie z zacinającym się zamkiem w drzwiach, a potem spławić niezapowiedzianego i nieproszonego gościa. Obie te czynności wydawały się być na chwilę obecną niemożliwe do wykonania.
Kładka wyskoczyła – skomentował Szmit, widząc jak dziewczyna kręci kluczem we wszystkie możliwe strony i za każdym razem robi to bezskutecznie.
Malinowska zazgrzytała zębami i na końcu języka miała „co ty nie powiesz”. Na całe szczęście, w ostatniej chwili, ugryzła się w ten język i przemilczała całą sprawę. Antoś za to zaczął wyciągać rączki do góry i nawoływać:
Lącki, lącki.
Zaczekaj! – warknęła zirytowana Kornelia.
Ja czy on? – zapytał Piotr niespodziewanie, w efekcie czego dziewczynie wypadły klucze z trzęsących się dłoni.
Malinowska kucnęła po upuszczony przedmiot, w tej samej chwili, w której Szmit się po niego nachylił. Jego dłoń ledwie trąciła opuszkami palców o skórę palców Kornelii, a już oboje pośpiesznie zabrali ręce, czując ładunek elektryczny przepływający przez ich ciała. Piotrek się wyprostował niczym oparzony, a jego uczennica podniosła klucze i z trudem trafiła jednym z nich do zamka. Tym razem jednak los okazał się dla niej łaskawy i udało jej się otworzyć drzwi. Te za to były dwuskrzydłowe, więc zanim nachyliła się, by odblokować możliwość otwarcia drugiej połówki, to Piotrek już wypiął Antosia z wózka i wziął go na ręce.
Coś ty taki gorący? – zapytał, gdy chłopiec położył policzek na jego ramieniu, a tym samym dotknął szyję Piotra swoim czołem.
Jest przeziębiony – oznajmiła Kornelia i wciągnęła wózek do przedpokoju. – Proszę, niech pan wejdzie – zaprosiła, choć tak naprawdę to wcale nie miała ochoty na jego odwiedziny. Sądziła też, że Szmit wziął jej syna na ręce tylko po to, by się do niej wprosić i zajmować jej cenny czas, swoją nudną paplaniną.
Szmit przekroczył próg skromnego, ale schludnego i urządzonego w dobrym guście mieszkanka. Przykucnął i posadził Antka na jedno swoje kolano. Zaczął odpinać rzepy, które chłopiec miał przy obuwiu. Postawił go w samych skarpetkach na ciemnych panelach.
Śmigaj Bartek – rzucił szybciej niż pomyślał.
Antek – poprawiła Kornelia i w tamtej chwili spojrzenia jej i nauczyciela się spotkały. – Ma na imię Antek – wyjaśniła.
Tak... musiałem się przejęzyczyć. Po prostu bardzo mi kogoś przypomina. – Wzruszył ramionami w sposób niezwykle zakłopotany.
Przyniosę zwolnienie – zmieniła szybko temat Kornelia. – Jutro z małym będzie Mateusz... znaczy jego ojciec, a ja przyjdę do szkoły.
Jutro? – zapytał zdziwiony. – Jutro jest sobota – objaśnił, a dziewczyna na jego oczach przyłożyła dłoń do swojego czoła.
W takim razie będę w poniedziałek – poprawiła. – Nie mogłam go zostawić, a do żłobka, by go chorego nie wzięli.
Chodzi do żłobka? Przepraszam, to nie moja sprawa...
Nie, spoko. Chodzi od tygodnia i właśnie chyba tam się czymś zaraził.
Dobrze, zatem nie mam więcej pytań. Do poniedziałku. – Uśmiechnął się, odwrócił i zanim wyszedł, usłyszał trzask. Wystraszył się, ale Kornelia go uspokoiła.
To tylko puszka z lizakami – oznajmiła, wcześniej wychylając się i sprawdzając co poczynia jej synek, który bawił się w drugim pokoju.
Mam! – wyskoczył Antoś na korytarz z jednym lizakiem w rączce. – Mam, mam am! – wykrzykiwał nico przy tym pokaszlując. Nosek miał czerwony od kataru, a na policzkach wystąpiły widoczne rumieńce. Rzucił lizakiem w stronę matki, by ta mu go otworzyła.
Kornelia? – zagadnął jeszcze przed wyjściem Szmit. – Napisz podanie o indywidualne nauczanie, będzie ci łatwiej, a ja je jakoś przepchnę – dokończył. – I napraw zamek! – krzyknął będąc już na klatce schodowej.
Zbiegał po drewnianych schodach najszybciej jak tylko potrafił. Wziął kask, który wcześniej pozostawił na siedzeniu motocykla. Zanim ponownie dosiadł swojego mechanicznego konia, przed jego oczami stanął obraz małego, ciemnowłosego chłopca w okularkach, który wyjmował wszystkie zabawki z drewnianej skrzyni, tylko po to, by móc samemu się do niej zmieścić. Wspominał też moment, gdy sam wrzucał do tej skrzyni zabawka i ubranka, które pozostały mu po Bartoszku, a potem zamykał ją na kłódkę i chował na strychu. Zanim opuścił tamten dom, z ciemnym, bezokiennym poddaszem, usłyszał jeszcze z ust starszej kobiety:
Nigdy więcej tutaj nie wracaj, po tym co zrobiłeś, nie jesteś... jesteś już dla mnie nikim!

Między alejkami”
Julia i Daniel spotykali się coraz częściej, zazwyczaj na porannym spacerze z pieskiem, co zmuszało mężczyznę do wczesnego wstawania, a tego szczerze nienawidził, zwłaszcza, gdy pogoda nie była najcieplejsza lub wręcz przeciwnie – gdy było aż za gorąco. Jednak dla Julii i jej czworonoga był gotowy do takiego poświęcenia.
Od czasu do czasu, umawiali się też w swojej kawiarni. Nie była ich, nie należała do nich, żadne z nich nie było jej właścicielem, ale tak nawykli ją nazywać, gdy wymieniali się SMS-ami lub do siebie telefonowali.
Wyraźnie zaczynało z tej znajomości tworzyć się coś więcej, choć żadne z nich jakby nie chciało się do tego przyznać przed tym drugim. Bywało tak, że chwilami unikali swoich spojrzeń, nagle zaniechiwali dotyku, który wcześniej samoistnie powstał poprzez otarcie, odgarnięcie grzywki za ucho lub poprawienie kołnierzyka koszuli. To były zwykłe ludzkie odruchy, ale oni jakby zdawali się ich wstydzić.
W ich relacji, choć nie była jeszcze dopełniona żadnym aktem fizycznym, dało się wyczuć coś nieprzyzwoitego. Julia nieustannie zdawała sobie sprawę z tego, że Daniel ma tyle lat, iż spokojnie mógłby być jej ojcem, choć młodym, przedwczesny, to jednak ojcem. To ją skutecznie hamowało przed tym „coś więcej”, a on zdawał się to szanować i przez to sam wycofywać.
Pewnego dnia jednak zaprosił dziewczynę na przejażdżkę samochodem, który właśnie odrestaurował i wprawił w ruch. Opowiadał jej o tym, że konieczna była wymiana niemal całego wnętrza, z silnikiem i pompą paliwową włącznie.
Przyglądała się czerwonemu kabrioletowi z długim przodem i srebrnymi wykończeniami, i zdawała się zupełnie nie słuchać jego słów. On natomiast wcale się tym nie przejmował i gadał jak nakręcony, niczym mały chłopiec o swojej nowej zabawce.
Julia zaciekawiła się jednak w chwili, gdy nakazał jej wsiąść do środka.
Mamy nim jechać? – zdziwiła się, dotykając lśniącego lakieru na drzwiach.
Przecież zaprosiłem cię na przejażdżkę – przypomniał.
Mówiłeś też coś o tym, że nie masz prawa jazdy.
No bo nie mam, ale miałem. Długi czas miałem – bronił się, otwierając przed nią drzwi. – Ominiemy patrole – zapewniał.
Wsiadła. Usadowiła się wygodnie i zaczęła dopytywać za co zostało mu odebrane prawo do jazdy. Tego, że zostało odebrane sama się domyśliła, bo przecież głupotą, by było samemu się go pozbyć, tak po prostu oddać albo zgubić i nie wyrobić nowego, a Daniel na głupiego nie wyglądał. Chociaż przy jego beztroskim podejściu do życia, zgubienie i nie wyrobienie, nie wydawało się jej wcale takie znowuż nieprawdopodobne.
Wychylił się, by sięgnąć do pasa bezpieczeństwa po jej stronie i zabezpieczyć ją na wszelki wypadek, gdyby doszło do wypadku. Potem uczynił to samo, zabezpieczając siebie. Ruszył powoli, spokojnie.
Zrobiłem kiedyś głupotę – wypalił, kierując się w stronę drogi wyjazdowej z miasta. – Wsiadłem za kółko po pijanemu.
Zatrzymali cię?
No – odparł szczerze, nico przygaszony.
I już więcej nie prowadziłeś po alkoholu? – dopytywała.
Prowadziłem – wyznał, jednocześnie dociskając gaz, by przyspieszyć.
Julia zerknęła w bok i spostrzegła jak budynki zaczynają szybko ich mijać, aż w końcu mogła jedynie obejrzeć się do tyłu, gdy chciała je dostrzec, bo po bokach nagle zaczęły znajdować się same pola... potem lasy.
Elvis także rozglądał się dookoła, z językiem wywalonym na wierzch, ale spokojnie siedział na jej kolanach, zaciekawiony nowym doznaniem.
Teraz już bym się nie odważył pić i jechać – powiedział po dłuższej chwili milczenia, zatrzymując się na pustym, betonowym placu.
Julię zdziwiło, że w szczerym polu znajduje się coś takiego jak wybetonowana, ślepa uliczka, ale Daniel wskazał na zgliszcza i wytłumaczył jej, że był to parking dla mieszkańców kamienicy, która została wyburzona, bo gmina o nią nie dbała i zaczęła się zapadać. Mówił jak wyglądała, jak się przechylała, jak w końcu stała dokładnie tak niczym Krzywa Wieża w Pizie.
Słuchała go z zaciekawieniem i podziwiała zaangażowanie z jakim to wszystko opowiadał, gestykulując przy tym dłońmi i co jakiś czas posyłając jej ciepły, szczery uśmiech. W końcu jednak zapytała:
Wszystko pięknie, ale po co myśmy tutaj stanęli?
Daniel odpowiedział puszczeniem oczka bardziej w stronę Elvisa niż jej, a potem wychylił się do tyłu, gdzie między przednimi fotelami a tymi malutkimi, tylnymi znajdował się materiałowy koszyk z dwoma przegródkami zamykanymi na zamek.
By zjeść. – Rozpromienił się i zaczął wyjmować po trójkątnej kanapce zakupionej na stacji benzynowej, na której tego dnia tankował. – I wypić – dodał, wyjmując tym razem bezalkoholowego szampana dla dzieci. – No co się tak na mnie patrzysz? Trzeba jakoś oblać to, że dostałaś pracę, inaczej jej nie utrzymasz. Oblewanie jest na szczęście, sprawdza się – zapewniał, sięgając tym razem po kieliszki niczym do wina, ale wykonane z plastiku.
Patrzyła na niego z rozbawieniem wypisanym na twarz, w całej mimice i blasku oczu. Zdawał jej się być taki niemożliwy, a w tym wszystkim niesłychanie uroczy. Nawet w snach nie sądziła, że Daniel będzie gotowy przygotowywać dla niej niespodzianki, zaskakiwać ją, nadskakiwać jej. Marzyła o tym, to prawda, ale nie łudziła się, że jej marzenia się ziszczą.
Zaimponował jej też tym, że pomimo, iż kochał samochody, a z tego dzieła był niesłychanie dumny, to sam zachęcał ją do tego, by spróbowała poprowadzić owe zabytkowe maleństwo.
Julia nigdy wcześniej nie prowadziła, a więc wiele razy popełniła totalną gafę nim udało jej się płynnie ruszyć, ale mężczyzna wcale się tym nie przejmował i wykazał się wręcz niemożliwą cierpliwością, w którą trudno było zawierzyć. Ani razu nie podniósł na nią głosu, nie skrzyczał, nie pouczył ostrym tonem. Jedynie ją dotykał, można by wręcz rzec, że obmacywał, ale próbowała wierzyć w to, że tym stara się jej jedynie pomóc w zmianie biegów, kręceniu kierownicą, odpowiednim dociśnięciu pedałów.
W końcu brunetka osiągnęła to czego oboje oczekiwali i zachęcona przez Daniela wyjechała na drogę. Pora, w której jeździli była taką, gdy większość ludzi była w szkole lub w pracy, więc ulica była niemal zawsze zupełnie pusta. Tak dojechali pod samo miasto, gdzie zamienili się miejscami.
Kiedy szykuje nam się kolejne oblewanie? – zapytał.
Kolejne oblewanie?
Pytam, kiedy zdasz maturę? – wyjaśnił, sięgając do schowka po sportowe okulary przeciwsłoneczne. Tego dnia ubrany był jak do biegania, czyli w dresową bluzę i spodnie ledwie zakrywające kolana.
Skąd wiesz, że zdam? – dopytywała.
Bo przełożę cię przez kolano, jeśli się nie przyłożysz i nie zdasz – zapowiedział, a potem na moment spuścił drogę z oczu, by móc zerknąć na nią i zobaczyć jak słodko się peszy, jak jej policzki pąsowieją rumieńcem. – Taki żarcik – dodał rozbawiony. – No chyba, że byś bardzo chciała, albo tak nawet trochę chciała, to wiesz... mów, ja tam jestem zawsze gotowy i chętny do tego, by próbować nowych rzeczy. Tylko uprzedzam, że mogę nie mieć wprawy... że nie mam wprawy. Zrozum, nie mam dzieci, nie miałem nigdy córki...
Przestań gadać – przerwała mu i trąciła w jego ramię otwartą dłonią. – Jesteś nienormalny! – niemal wykrzyknęła z radosnym uśmiechem.
Ale przyznaj, że mnie choć trochę lubisz.
Pewnie że tak, zawsze poprawiasz mi humor.
A więc jestem Daniel niezbędny i niezawodny na babską chandrę. Na bóle miesiączkowe też działam? – dopytywał, przez co znowu jej policzki poczerwieniały ze wstydu i skrępowania. – Kocham w tobie to, że się tak fajnie rumienisz – wyznał. – To takie słodkie, niewinne.
Bawi cię to, że mnie zawstydzasz? – nie dowierzała.
No – przytaknął jej ochoczo, nawet głową przy tym poruszył na tak.
Odwiózł ją pod sam dom, co nie uszło uwadze jej matki, która akurat stała w oknie i przewieszała pranie przez górną barierkę futryny okiennej. Chciała by jej ulubiona bluzka szybciej wyschła. Oczywiście nie mogła sobie też darować i zaczęła pouczać Julię o tym, że zadawanie się ze starszym mężczyzną, nie jest ani do końca normalne, ani tak całkowicie bezpieczne.
Daj spokój, mamo. Jestem dorosła. Wiem co robię. Poza tym nie znasz Daniela, on jest inny. Jest doskonały.
Kobieta nie chciała się kłócić. Poza tym szła na nockę do pracy i miała w planach się jeszcze wyspać. Wolała więc oszczędzać energię, niż ją marnować na sprzeczki z dwudziestolatką.
Powinnaś się uczyć teraz do poprawkowej matury, a nie uganiać się za chłopakami. Za mężczyznami – poprawiła się szybko. – Ale skoro już musisz, to jakby coś, to się zabezpieczaj. Dziecko nie jest ci w tym wieku potrzebne.
Tobie też nie było, a jednak mnie urodziłaś – odpyskowała, po czym zamknęła się w swoim pokoju.
Słowa matki wywarły na Julię taki wpływ, iż zaczęła się zastanawiać czy Daniel w ogóle chciałby kiedykolwiek mieć dzieci. Co prawda, ona nie chciała zostawać matką od zaraz, ale liczyła się z tym, że jeśli się im powiedzie i zostaną parą, to on może nie chcieć dziecka, a ona na to przystać, ale za jakiś czas zapragnąć zaznać uroków macierzyństwa, a tym samym skrzywdzić go swoim odejściem lub sama trwać w nieszczęściu, nie spełniając swojego pragnienia. Z drugiej strony, dopuszczała do siebie myśl, że Daniel chciałby ojcem zostać, a tym samym ona musiałaby się pospieszyć i szybciej zapragnąć macierzyństwa, by on dla swojego dziecka mógł być ojcem, a nie dziadkiem. To były takie dylematy, o których myślała o wiele za wcześnie, dzieląc skórę na niedźwiedziu, ale ona już była z tych osób co lubiły sobie w ten sposób pofantazjować.

Saga gangsterzy”
Po odpękaniu wykładu, na szczęście tego dnia jedynego, powróciłem do domu i nie jedząc obiadu, którego nie miałem teraz czasu telefonicznie zamawiać, zająłem się poszukiwaniem większej ilości informacji o osadzonym. Wykorzystałem do tego męża mojej byłej studentki. Odnalazł więzienie, w którym Diego przebywał. Na szczęśliwy traf, znajdowało się tylko kilka ulic od mojego domu. Tomasz wytłumaczył mi czego trzeba, by załatwić widzenie. Jeszcze tego samego dnia pognałem wpisać się na listę.
Następna sobota – usłyszałem od nieprzyjemnej i negatywnie nastawionej do mojej osoby pani w granatowym mundurze.
Z jednej strony uważałem, że powinna być sympatyczniejsza, z drugiej rozumiałem, że jej praca wymagała ostrości, a z trzeciej miałem świadomość, że moja niewiedza i upewnianie się co do wszystkiego kilkakrotnie, na dodatek zasypywanie pytaniami, mogło ją irytować. Często denerwowałem ludzi i to niczym szczególnym, po prostu tym jakim byłem. Nie należałem do chudzielców, ani do wysportowanych, byłem raczej przy masie i to już od wczesnego dzieciństwa, przez co nie miałem licznych kolegów, ani żadnego bliższego przyjaciela. Potem było jeszcze gorzej, bo dziewczyny wolały inny typ chłopców. Jako mężczyzna już całkowicie się poddałem i zająłem edukacją, budowaniem własnej, samotnej przyszłości. Marzenia o zakochaniu, cotygodniowym seksie z żoną i gromadce pociech odstawiłem na bok, bo nie było na nie miejsca, poza tym z moimi predyspozycjami, najwidoczniej nie byłem stworzony do takiej normalności.
W następną sobotę udałem się na pierwsze widzenie z Diegiem Alarconem. Byłem bardzo zestresowany i przez to nie mogłem znaleźć kluczy, które wcześniej, wraz z zakupami wstawiłem do lodówki. Obawiałem się, że będę spóźniony, dlatego podwójnie się spieszyłem i choć była to chłodna jesień, to i tak spociłem się niczym jakiś wieprz. Na dodatek, tam się okazało, że muszę się rozbierać, wchodzić na jakieś podesty, zdejmować buty, obwąchiwał mnie pies i działo się ze mną masę innych, upokarzających rzeczy. Najgorszym było samo traktowanie, jakbym był potencjalnym, kolejnym osadzonym, jakimś wspólnikiem, gangsterem, złoczyńcą czy zwyrodnialcem.
Bardziej niż to jednak odczuwałem ciężkość i to podczas patrzenia na te wszystkie, przychodzące na odwiedziny kobiety i jeszcze większą ciężkość, gdy mój wzrok padał na dzieci przybywające z nimi. Były w różnym wieku, niektóre jeszcze w becikach. Te dziewczyny kładły je na stołach, odwijały z powijaków i nawet rozpinały pampersy, bo zdaniem strażników, można było coś w nich przemycić. Jednemu chłopcu kazali zostawić misia w szafce, a on płakał i histeryzował, że jego Kubuś się tam udusi oraz, że będzie płakał, bo boi się ciemności. W całym swoim życiu nie widziałem tak depresyjnych obrazów, jak tam. Niby nic, żadna tragedia, zwykłe obmacywanie, sprawdzanie, mijanie bramek, a jednak... jednak tak wiele.
Wszedłem na salę odwiedzin. Zobaczyłem mężczyzn ubranych w pomarańczowe barwy. Kilku z nich siedziało przy stołach, kilku wstało i brało w objęcia pociechy, musiało w policzki żony.
Bez dotykania! – rozbrzmiewał co jakiś czas głos strażnika, jednego albo tego drugiego.
Rozglądałem się dalej, szukając wzrokiem pustego stolika. Nie znalazłem go. Starałem się sobie przypomnieć zdjęcie Alarcona, oczywiście nie to z aresztowania, a te wcześniejsze, gdy świat go chwalił za jego wybitnie czułe kubki smakowe, ale minęło tyle lat, że przecież mógł się niemal całkiem zmienić.
Kształt nosa i uszu jednak pozostaje bez zmian, a ja od dziecka miałem niemal fotograficzną pamięć. Tak natrafiłem na jeden ze stolików przy samej ścianie. Siedział przy nim Diego i ten chłopiec, który nie chciał pozostawić swojego misia w szafce. Obok chłopca, na drugim krześle siedziała kobieta. Była niska i raczej pulchna, choć nie do końca mogłem opisać jej figurę, gdy siedziała. Bardziej pamiętałem ją z poczekalni, gdy oboje czekaliśmy na sprawdzenie czy nie wnosimy czegoś na teren więzienia. W tułowi była raczej normalna, może miała L czy pomniejszone XL w rozmiarze, natomiast w udach i pupie z pewnością było to jakieś czterdzieści dwa, może nawet czterdzieści cztery. Znałem się na tym, bo moja pierwsza dziewczyna była krawcową i czasami czytałem jej wymiary z metek, podczas pakowania wyrobów do reklamówek.
Chłopczyk, mały, na oko niespełna czteroletni szatynek, nie wyglądał na przestraszonego. Po jego łzach nie było już śladu. Stałem i wpatrywałem się w jego typowo dziecięce poczynania. Moment gdy podświetlał zegarek, który zdobił jego lewą rączkę.
Z myskiem Mikim – tłumaczył. – Widzis? – chwalił się skazańcowi, przechodząc na jego stronę i wspinając się na jego kolana.
Strażnik rzucił uwagą, że tak nie można czynić. Chłopiec wytknął język w jego kierunku i usiadł jeszcze wygodniej, jakby chciał pokazać, że nim nie będzie nikt rządził, że nikomu nie wolno, że nie mają takiego prawa.
Przestań, Dorian – zwrócił mu uwagę sam Diego i to były chyba pierwsze słowa, jakie wypowiedział.
Osadzony zsadził dziecko ze swych kolan, a mały pognał przed siebie, udając, że jest samolotem, potrącił przy tym urządzenie, takie z wodą źródlaną. Upadło, a przez to zalało sporą część. Strażnicy pobiegli, by szybko je postawić, a maluch stał na środku, komentując to głośnym:
O oł i się przewlócło.
Wzruszył przy tym ramionkami, a Diego i ta kobieta nawet nie zwrócili uwagi na to zajście. Wpatrzeni byli w siebie, a dokładniej, ona była zajęta rozkładaniem ud, a on zaglądaniem pod jej spódniczkę. Potem puścił oczko i wrzasnął:
Dorian, chodź, że tu!
Idem, idem, chodzem – opowiadał, stawiając maluśkie kroki, a jednocześnie wysoko unosząc kolana przy każdym z nich.
Jest marudny, pójdę już – rzekła kobieta, gdy ja podchodziłem coraz bliżej, by bardziej jej się przyjrzeć. Chwyciła chłopca za obydwie dłonie i zaczęła prowadzić przed sobą, aż do zakratowanego wyjścia z sali widzeń.
Diego przytaknął ruchem głowy, choć ona ani dziecko nie mogli już tego widzieć. Spojrzał na mnie pytająco.
Mój drugi gość? – zapytał, a ja dopiero wtedy zwróciłem uwagę na jego stan, czyli śliwę pod okiem, posiniaczone pięści, rozcięty kącik ust. – Kim pan jest?
Dziennikarzem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Oczekiwałem gromów i posłania do wszystkich diabłów, ale zamiast tego przez twarz mojego rozmówcy przebiegł nikły grymas uśmiechu, a potem nastało milczenie.
Zająłem miejsce, to samo co wcześniej zajmowała ta kobieta i nie wiedziałem jak mam zacząć.
Według gazet nie miałeś motywu – oznajmiłem po dłuższej chwili.
Nie od dziś wiadomo, że media kłamią – odparł i był gotowy do tego, by wstać. Widziałem w nim to drganie mięśni, jakby się do tego szykował.
Musiałem szybko coś wymyślić, by mi nie uciekł.
To twoja żona?
Hm? – Wysunął skrzywioną twarz, jakby nie rozumiał albo nie dosłyszał.
Dziecko też twoje?
Żonaty byłem tylko raz – odparł i wciągnął powietrze przez zęby, jakby go coś bolało.
Dostrzegłem, że miał ukruszoną jedynkę.
A więc kochanka? Dzieciak twój?
Nie zgrywaj Jamesa Bonda. – Wyśmiał mnie. – Dzieciak miał być mój. Miałem być jego ojcem chrzestnym – wyznał na odchodne, bo chwilę po tym wstał i oznajmił, że koniec widzeń.
Umknął mi, a ja chyba nie mogłem go tak nachodzić w nieskończoność i marnować przy okazji swój i jego czas. Postanowiłem być jednak wytrwały, poza tym miałem punkt zaczepienia. Zaczepieniem był mały Dorian, którego nazwiska nie znałem. Chłopiec miał na oko jakieś cztery, może trzy latka. Musiał więc już zostać ochrzczony, a imię było na tyle niepowszechne, że była szansa, taka iskierka nadziei, iż jeśli dostanę się do archiwów poszczególnych kościołów, to odnajdę właściwy akt chrztu, a przy tym sprawdzę też dane rodziców i chrzestnych. Wtedy znalazłbym tę kobietę i być może ona okazałaby się być bardziej rozmowna niżeli jej przyjaciel.

16 komentarzy:

  1. Uszanuj czytelników miejskich opowieści, dokończ to opowiadanie, to już będzie chyba czwarty raz jak je będziesz poprawiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co za różnica, który raz będę je poprawiał? Widocznie nadal im (czytelnikom) się nie znudziło skoro właśnie tego chcą. Uszanuję wybór czytelników i to opowiadanie. które wygra w ankiecie będę publikował jako kolejne.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Podejrzewam, że czytelnikom się znudziło już dawno, te poprawianie. Tylko chcą wkońcu przeczytać miejskie od początku do końca

      Usuń
    3. Mylisz się. Z pewnością możesz mówić tylko za Siebie, przypuszczać za niektórych, ale były tutaj też komentarze od osób, co decyzję o poprawkach i o uporządkowaniu wszystkiego na jednym blogu popierały, tak więc skąd zdanie "czytelnikom się znudziło"? To, że Tobie się coś znudziło, nie znaczy, że od razu innym też.

      Usuń
    4. Może i masz racje w końcu to Twoja twórczość. Tylko czy nie zastanowiłeś się nad tym ile osób przestało czytać Twoje opowiadania.
      Potem piszesz posty w których masz pretensje, do czytelników, że nie komentują treści tylko piszą byle co, żeby zajrzeć do nich na bloga.

      Usuń
    5. I jeszcze jedno nie da się przypuszczać za niektórych. To już moje czepialstwo, ale wiem co miałeś na myśli.

      Usuń
    6. Tylko większość osób, która czytała "Miejskie opowieści" i tak ich nie komentowało. Wielu czytelników czytało po łebkach, byleby dojść do tych momentów w treści, które zapewniały im podnietę. Więc w sumie... niewielka strata. A z kółka wzajemnej adoracji już dawno się wyłamałem. Czyta kto chce, ja tylko piszę i publikuję, a reszta mam tak naprawdę gdzieś. Czytam też tylko to co mi przypadnie do gustu i wtedy gdy mam na to czas.
      Tak, nie da się przypuszczać za kogoś. Chodziło o to, że przypuszczasz, że ktoś... że niektórzy... Zmęczenie robi z człowiekiem jednak swoje.

      Usuń
    7. Miejskie prowadzą, czytelnicy czekają na podnietę (jak to ładnie ująłeś ).

      Usuń
    8. Nie wszyscy czekają na podnietę. Ja napisałem "większość". Nie wrzucam wszystkich do jednego worka. "Miejskie opowieści" i tak miałem w końcu kiedyś opublikować, liczyłem na to, że będą po "Jabłkach i śniegach", ale jeśli czytający wybrali inaczej... przystanę na to jak wybrali i będę publikował jeden dłuższy rozdział raz na dwa tygodnie, albo podzielę opowiadanie na krótsze rozdziały, ale na publikację co dwa-trzy dni. To wszystko jest jeszcze do przemyślenia.

      Usuń
    9. Kiedy przewidujesz koniec Pauliny?
      Lubiłam nawet jabłka i śniegi, ale jednak wolę współczesną historię.
      Wszystkie fragmenty, które wybrałeś zachęcają do czytania opowiadań, ale ja tylko czekam aż dokończysz miejskie.

      Usuń
    10. W czerwcu, chyba że coś przyspieszę to w maju. Póki co też remont mnie spowalnia, a to jednak ważniejsze od bloga. No i muszę cię też uprzedzić, że obecne "Miejskie opowieści" znacznie różnią się od tej pierwotnej wersji, więc mogą ci się już tak bardzo nie podobać.

      Usuń
    11. Nie szkodzi i tak przeczytam choćby z chęci doczekania zakończenia. :)

      Usuń
  2. Ja czekam na konrtnuacje Otchłani :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli na "Miejskie opowieści". Jeśli one wygrają w ankiecie to właśnie je będę publikował.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Ja jestem za "Jabłka i śniegi". Uwielbiam je :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się publikować je i "Miejskie opowieści" jednocześnie. Mam też nadzieję, że do tego czasu opublikuję już całość "Pauliny" i "Zbrodni w miasteczku".

      Usuń