„Zakrwawiony
nóż”
Matka Alicii okazała się mieć
rację, gdyż Rivera, zaraz po wyjściu od narzeczonej, przeszedł
wąską uliczką, następnie przez murek, by szybko i na skróty
dojść do centrum. To miejsce żyło zawsze, o każdej porze dnia i
nocy. W dzień było tam dużo młodzieży, zakochanych par i
rozbieganych, rozkrzyczanych dzieci. Mieściły się tam cukiernia,
kwiaciarnia, dostojna restauracja i podziemny bar, a w każdą
sobotę, to tam odbywał się targ, na którym można było zakupić
owoce, warzywa, a nawet zabawki. W niedziele natomiast było to
miejsce spotkań. Ludzie całymi rodzinami spacerowali naokoło
fontanny, stojącej na samym środku. Czasami zasiadali na jej murku
lub pobliskich ławeczkach, a dzieci dokazywały grając w piłkę,
przepychając się i jeżdżąc na rowerach.
Pedro zszedł stromymi schodami,
takimi jakie zwykle prowadzą do piwnicy. Przywitał go znajomy
zapach dymu tytoniowego, oczy zaczęły szczypać, a w gardle nagle
zrobiło się sucho. Podszedł bliżej drewnianego baru, zasiadł na
jednym z wysokich krzeseł i złożył zamówienie u ciemnowłosej
barmanki, ubranej w białą koszulę i ciemnozieloną spódnicę.
Rivera w samotności sączył
piwo wprost z kufla, gdy poczuł mocny dotyk na ramieniu. Obejrzał
się do tyłu. Zobaczył znajomego policjanta. Podał mu dłoń,
mocno nie ściskając.
– Wyglądasz jakby cię z
krzyża zdjęli – zagadnął Hadrian, dosiadając się obok i
zamawiając dla siebie to samo. W międzyczasie rozejrzał się
dookoła i skinął głową na bliższych i dalszych znajomych.
– Bo tak się czuję –
przyznał Pedro i zaczął, podobnie jak jego przyjaciel, rozglądać
się po otoczeniu. Pomimo tego, że w barze był przed Hadrianem, to
wcześniej nie zadał sobie trudu wypatrywania znajomych twarzy.
Teraz dostrzegł siedzących w rogu sali krawca i złotnika. Zdziwił
się widząc mężczyzn razem. Pamiętał, że nigdy się nie lubili
i niemal zawsze ich bliższe spotkania wyglądały tak, jakby mieli
zamiar iść na pięści. – Od kiedy Arturo rozmawia z twym bratem?
– spytał wprost.
– Bosca z Dorianem? –
dopytywał i podążał wzrokiem we wskazanym ukradkiem przez Pedra
kierunku. – Niebywałe. Nie byli ostatnio pokłóceni? –
Obserwował jak krawiec podaje jego bratu dłoń, jakby dobijał z
nim targu. Wcześniej z rąk do rąk wymienili się szarymi
kopertami.
– Byli i nawet mnie to nie
dziwi.
– Dlaczego?
– Marcos i Antonio się
przyjaźnią, ale to nie jest dobry rodzaj przyjaźni. Jest niemal
jak nasz.
– Co masz do naszej przyjaźni?
– zapytał szybko. – Kurwa, jesteś gorszy od mojej żony. Zawsze
znajdziesz problem tam gdzie go nie ma – podsumował.
– Teraz nic do niej nie mam.
Znaczy do naszej przyjaźni. Do twojej żony nigdy nic nie miałem.
Wracając jednak do przyjaźni, to za dzieciaka sam wiesz jak było.
Twoi rodzice mieli pretensje nie do ciebie, że idziesz za mną na
manowce, ale do mojej matki, że ja cię na nie ściągam.
– Pamiętam.
– Ja też i wiem, że starcie
bogaczy, parających się jubilerskim fachem, z jakąś tam
kwiaciarką czy krawcem jest z góry wygraną dla jednej ze stron.
Gdy my zbiliśmy szybę w zabawie, to ma matka za nią zapłaciła,
choć przez to musiała się zapożyczyć. Gdy w szkole została
zbita szyba przez Antonio i Marcosa, to Bosca pokrywał koszty, a
Alarcona nawet do szkoły nie wezwali, bo się bali utracić głównego
finansjera wszelkich bali, obiadków i wycieczek dla nauczycieli.
– Nie lubisz mojej rodziny –
zauważył Hadrian.
– Nie i nigdy tego nie kryłem.
Sam jej nie lubisz – przypomniał. – Ostatnio nawet się
zastanawiałem. czy po obrączki i pierścionek zaręczynowy nie udać
się do jakiegoś sąsiedniego miasta, byleby nie dać tej szui
zarobić.
Alarcon się zaśmiał i
pogładził po ciemnym, ale nie czarnym wąsie.
– Ja bym tak zrobił –
poparł. – To zdzierca. Da ci po znajomości taką promocję, że w
ratach tego do końca życia nie spłacisz.
– O czym rozmawiacie? –
zapytał Bosca, podchodząc do baru, by uregulować rachunek.
– O pierścionku zaręczynowym
– odpowiedział zgodnie z prawdą policjant, ale Arturo zupełnie
go nie słuchał.
Szatyn, którego włosy
przyprószone były już lekką siwizną, zwłaszcza w okolicach
skroni, wpatrywał się we właścicielkę baru. Farbowana blondynka
rzadko zaglądała do tego miejsca. Zazwyczaj zajmowała się
prowadzeniem restauracji, a bar pozostawiała w opiece syna i
zatrudnionych kelnerek.
– Nie zostanie pan na jeszcze
jedną kolejkę, panie Bosca? – zapytała z lekkim uśmiechem,
przyjmując od mężczyzny banknot i wydając mu z niego resztę.
– Nie dziś – odpowiedział,
wrzucając monety do kieszeni. – To o czym rozmawialiście? –
powtórzył pytanie skierowane do Pedra i Hadriana.
– O pierścionku zaręczynowym,
już ci to mówiłem.
– Tak? Przepraszam, jestem
jakiś rozkojarzony. – Nagle sobie coś uświadomił i z wrażenia
aż usiadł na hokerze. – A komu ty się chcesz oświadczać, jak
ty masz żonę?
– On nie ma takich planów. Ja
mam – wtrącił Pedro, podnosząc rękę do góry, jakby zgłaszał
się do czegoś jako ochotnik.
Arturo się zdziwił, a przez to
jego oczy zdawały się być dwukrotnie większe.
– Przecież ty już masz
narzeczoną. Całe miasteczko o tym mówi.
– Nawet ostatnio moja córka o
tym mówiła – przypomniał sobie Hadrian. – Płakała cały
wieczór, bo dotarło do niej, że wuja Pedro na nią nie zaczeka i
poślubi inną. – Z załamaniem wsparł czoło na dłoni i pokręcił
głową.
– Żartujesz? – dopytywał
Rivera.
– Mówię prawdę, z duszą na
ramieniu – odpowiedział. – To znaczy, z ręką na sercu –
poprawił się szybko, gdy zauważył rozbawienie na twarzy krawca i
nauczyciela. Nawet poklepał się po lewej stronie klatki piersiowej,
podczas wypowiadania tych słów.
– Która to taka we mnie
zakochana?
– Aurora. Rozkochałeś w
sobie nawet czterolatkę. Jak tak dalej będzie szło, to i moje
wnuczki, co ich jeszcze nie mam, będą do ciebie wzdychać.
– Co ty mówisz? Alicia nie
pozwoli na takie coś – wtrącił Bosca, przed którym nagle
pojawił się kufel z piwem. Zdziwiony zerknął na właścicielkę
lokalu.
– Pomyślałam, że skoro się
pan rozgadał, to jednak się pan napije.
– Faktycznie. Dziękuję –
odparł grzecznie melodyjnym tonem i od razu skosztował.
– Uważaj, to skandalistka –
szepnął mu do ucha Pedro, gdy tylko przyuważył jak krawiec
obserwuje pośladki, odwróconej do nich tyłem, właścicielki baru.
– A skąd ty to wiesz?
– Całe miasteczko mówiło i
jeszcze pewnie nieraz powie.
– To ta co dziecko miała
panną, tak? – przypomniał sobie Bosca i zaczął dopytywać
nauczyciela, dbając o to, by wszystko mówić bardzo cicho, niemal
niesłyszalnie.
– Tak, a potem wyszła za mąż.
– Za szefa policji –
dopowiedział Hadrian.
– Żona komendanta? –
Zmrużył jedno oko z wrażenia. – Nie wiedziałem, że on ma żonę,
na dodatek taką żonę – dodał z naciskiem na „taką”.
– Bo już nie ma. Rozwiązała
małżeństwo po kilku latach jego trawania.
– Ona? – nie dowierzał
dalej.
– Ona, ona – poparł Pedro,
wciąż popijając. – Odeszła z dwójką dzieci. Z tym nieślubnym
i z tym ich.
– Bez powodu?
– Nie no, powód był. Ponoć
mąż ją uderzył – wyjaśnił Hadrian.
– Raz?! – powiedział
odrobinę za głośno niż planował. – I to był powód do
rozwodu? – doszeptał.
Hadrian wzruszył ramionami i
zamilkł. Zabrał się do opróżniania kufla. Pedro natomiast
podrapał się po ciemnym, gęstym zaroście i szukał w głowie
możliwie jak najlepszej odpowiedzi.
– Widocznie dla niej tak –
stwierdził.
– Ale to on ją skatował czy
co? – Arturo dalej nie dawał za wygraną. To wszystko wydawało mu
się być za grubymi nićmi szyte.
– Nie no, jak znam szefa, to
raczej, tak daleko, by się nie posunął – powiedział Alarcon,
odkładając pusty kufel na barowy, w kilku miejscach już popękany
i odrapany blat.
– Co cię tak zszokowało? –
zdziwił się Pedro reakcją krawca.
– Po prostu, nie sądziłem,
że dla jakiejkolwiek kobiety jeden policzek...
– Nie wiemy czy policzek –
przerwał nauczyciel.
– Nawet jeśli, to jedno lanie
nie jest powodem do wyrzucenia na śmieci kilku lat wspólnych –
odparł odrobinę za ostro.
– Nie wiemy czy jedno –
wtrącił znowu Pedro.
– To i tak żadna wymówka. To
był jej mąż, a ona na niego doniosła. Gdzie jej lojalność?
– A jego szacunek?
Krawiec się krótko zaśmiał,
zarówno w pogardliwy jak i przegrany sposób, jakby zabrakło mu
argumentów. Zdecydował się jednak powiedzieć coś jeszcze.
– Dla ciebie wszystko jest
proste. Lewo, to lewo, prawo, to prawo. Na lewo nie chadzać, po
prawicy iść, a życie takie nie jest.
– Jakie?
– Proste. Nie da się iść
jedną ścieżką. Zostaniesz mężem i ojcem, to sam zobaczysz jak
będziesz chodził zygzakami, od ściany do ściany, od lewej do
prawej i z powrotem – odpowiedział szorstko, kręcąc przy tym
obrączką na palcu.
– I to powód, by bić
kobietę? – nie dowierzał nauczyciel.
– Nie, ale jeden incydent, też
nie może zaważać na losach całej rodziny i małżeństwa.
Wypominasz jemu brak szacunku do żony, choć go nie znasz i nie
znasz sytuacji, nie znasz powodu.
– Nie ma takiego powodu, by
przyłożyć żonie! – nagle się uniósł i odwrócił tak, by
siedzieć dokładnie na wprost Arturo, a nie, tak jak wcześniej, na
wprost baru.
– Mówisz tak, bo jeszcze
życia nie znasz.
– A ty własną mową, dajesz
mi do zrozumienia, że lejesz swoją kobietę.
– Tego nie powiedziałem –
zaprzeczył szybko. – Mówię tylko, że każda sytuacja jest inna
i do wszystkiego w życiu jest powód, który nie zawsze, ale czasami
może usprawiedliwiać pewne odruchy.
– Jak masz takie odruchy, to
dam ci radę. Związuj sobie ręce przed rozmową z małżonką.
– A jakby cię twoja
zdradziła? – zapytał niespodziewanie.
– Żona cię zdradziła? –
Pedro uśmiechnął się mimo woli, bo taki zarzut w kierunku Sylvii
wydawał mu się absurdalny.
– Tego nie powiedziałem.
Zakładamy czysto hipotetycznie, że twoja Alicia, po ślubie,
pójdzie na bok z jakimś kolegą z pracy. Co wtedy robisz?
– Zatłukłbym – stwierdził
całkiem szczerze, a potem, gdy krawiec się zaśmiał w zwycięski
sposób, to od razu dodał – ale kolegę z pracy, a nie żonę.
Gdyby się powtórzyło, to bym się rozwiódł.
– Ja bym wtłukł żonie.
Gdyby nie chciała, to by nie zdradziła, nieważne jaki by ten drugi
nie był – wtrącił Hadrian. – Tylko Pedro nawet jeszcze
pierścionka swojej przyszłej nie dał, więc może nawet do ślubu
nie dojść, a wy już o zdradach i rozwodach mówicie.
– Cieszę się, panowie, że
dałam wam temat do przedyskutowania – wtrąciła niespodziewanie
właścicielka lokalu. Stanęła dokładnie na wprost krawca i
położyła łokcie na barze. – Ma pan rację, panie Bosca. To był
jeden raz i jeden policzek.
Arturo mimowolnie zszedł
wzrokiem niżej i przestał wpatrywać się w brązowe tęczówki
kobiecych oczu. Zaczął zapuszczać się w rejony jej biustu, do
którego pozwalał mu dotrzeć za duży dekolt.
– I wystarczył, dla mnie był
powodem do rozwodu – dodała i sięgnęła dwoma palcami do jego
włosów, zaczesała kilka niesfornych kosmyków za ucho i tym samym
zmusiła go do podniesienia głowy.
Ich spojrzenia ponownie się z
sobą zderzyły.
– Jednak z kimś takim jak
pan, nawet gdyby pan podniósł na mnie rękę, bym się nie
rozwiodła.
– Nie? – dopytywał z lekkim
uśmiechem.
– Nie, ale gdyby pan spał, to
odcięłabym panu to co czyni pana mężczyzną – odpowiedziała i
ponownie dotknęła gęstych włosów szatyna, tym razem zaczesując
je z drugiej strony, w taki sposób, że wplatała w nie wszystkie
palce. Uśmiechnęła się szeroko.
Odpowiedział jej także
uśmiechem, na dodatek bardzo wesolutkim.
– Typowy samiec –
stwierdziła nagle.
– Słucham? – niemal się
oburzył, ale zamaskował to śmiechem.
– Właśnie o to chodzi, że w
ogóle, ale to w ogóle, mnie pan nie słucha, panie Bosca. Ja mówię,
że obcięłabym panu klejnoty, a pan się do mnie ciągle w ten sam,
uroczy sposób szczerzy. Na dodatek, patrzy się pan tam gdzie nie
powinien i nawet się z tym nie kryje.
– To wszystko dlatego, miła
pani, iż wydaje mi się, że mój wzrok panią komplementuje. Po
prostu jest na co, są ładne, to patrzę.
– Takiej bezpośredniości, to
jeszcze nie słyszałam, ale takie komplementy, niechże pan lepiej
zachowa dla żony.
– Proszę się o żonę nie
obawiać, słyszała bardziej dosadne, bezpośrednie i szokujące, i
jeszcze pewnie nieraz usłyszy.
– Poczęstuję pana piwem na
koszt firmy – poinformowała i zabrała od mężczyzny pusty kufel,
by go napełnić.
– Nie, dziękuję –
zaprotestował szybko.
– Obawia się pan czegoś?
– Tak, tego, że mi pani
czegoś dosypie – odpowiedział niezwykle poważnie.
– Proszę się nie obawiać.
Ma pan moje słowo, na dodatek może pan mi patrzeć na ręce.
– W takim razie, nie wiem czy
wypada, by to kobieta mężczyźnie stawiała – odparł i spojrzał
w stronę Pedra, który nagle zaczął się głośno śmiać, gdyż
nie był w stanie się powstrzymać. Hadrian także wydawał się być
rozbawiony. – Z czego się cieszycie? – zapytał.
– Bo mnie się wydaje, że to
bardzo wypada, by kobieta stawiała. Ty byś chciał, by ci mężczyzna
stawiał? – zapytał nauczyciel wprost, a Arturo przymknął oczy z
niedowierzania.
– Piwo stawiała, Pedro. Piwo.
Mówimy cały czas o piwie.
– A... wybaczcie, bo jak się
tak na was patrzy z boku, to idzie zgubić główny wątek dyskusji.
– Oj, Pedro, Pedro. Głodnemu
chleb na myśli – stwierdziła barmanka, postawiła pełny kufel
przed Arturo i zabrała dwa kolejne, by i je napełnić.
– No właśnie się dziś
przez jeszcze nie teściową nie najadłem.
– Biedny Padro – odparła
sztucznie rozczulonym głosem.
– Dlaczego do niego mówi pani
na pan, a do mnie po imieniu?
– Bo do ciebie wszyscy, Pedro,
mówią po imieniu. Nawet niektórym uczniom się zdarza.
– A faktycznie, to wiele
wyjaśnia.
Kobieta zajęła się swoją
pracą, obsługiwała pozostałych gości, tych siedzących przy
stolikach. Niektórzy przywoływali ją palcem, gdyż byli już tak
pijani, że nie byli w stanie wstać i samodzielnie dojść do baru,
by dokonać zamówienia.
– A jak to z tym
pierścionkiem? – powrócił do tematu krawiec. – Ty Alicii
jeszcze pierścionka nie dałeś?
– No nie.
– To jak tyś się oświadczał?
– Powiedzmy, że
spontanicznie.
– To akurat rozumiem, gdyby
oświadczyny były przemyślane, to by przyklękał na kolano jeden
na tysiąc i to tylko tacy, którzy nie mają wyobraźni.
– Chcesz mi obrzydzić
małżeństwo, nim w ogóle zacznę być mężem?! – uniósł się.
– Nie, ja tylko mówię jak
jest. Ma to swoje dobre strony. Jesz ciepłe obiady, masz co dzień
czyste skarpety i bieliznę. Da się do tego nawyknąć. I
najważniejsze, oszczędzasz na prostytutkach. To największy atut,
gdy nie będziesz chciał ze swojej kobiety na siłę uczynić
cnotki.
– Ale z tego ostatniego nie
będziesz często korzystał, zwłaszcza przez pierwsze dwa lata
życia, od przyjścia na świat malucha licząc – wtrącił
Hadrian.
Pedro rzucił przyjacielowi
pełne złości spojrzenie.
– A więc dzieciaki mówiły
prawdę. Teraz rozumiem twoją spontaniczność – szepnął Arturo.
– Dzieciaki mówiły? – nie
dowierzał nauczyciel.
– I nie tylko, wszyscy mówią
– uświadomił go Hadrian. – Mówią, że jedyna mądra lub
jedyna głupia, w zależności od wersji, co dała radę cię na
brzuch usidlić.
– W takim razie, to aż
dziwne, że taka plotkara jak moja przyszła teściowa, dowiedziała
się dopiero dzisiaj.
– Dziwne – przyznał Bosca.
– Jednak nie martw się, nie żenisz się przecież z jej matką,
tylko z nią.
– Choć mówią, że niedaleko
pada jabłko od jabłonki – dodał policjant w sposób jakby
recytował wiersz. – Może się okazać, że jaka matka, taka
córka.
– Nie strasz go, jak ją
kocha, to wytrwa.
– A on kocha? – poddawał
pod wątpliwość Hadrian. – Nurii też miłość deklarował, a po
jakiś dwóch latach się odkochał. Z Alicią ile jest? Ile z nią
jesteś?
– Mniej niż pół roku –
odpowiedział całkiem szczerze.
– A jest? – dopytywał
Arturo.
– Co jest? – Spojrzał na
Włocha pytająco.
– No, w którym miesiącu
jest?
– Też jakoś tak... w
czwartym, chyba.
– To czemu ty tak długo z tym
ślubem zwlekałeś?
– A co miałem się oświadczać
od razu po... po?
– Nie, aż tak to nie, ale jak
już się nabałagani, to czasami trzeba to zgrabnie zamieść pod
dywan.
– I tak by ludzie gadali.
– Nie zawsze. Jak Gloria
zaszła w ciąże, to oświadczyłem się i zorganizowałem ślub
krócej niż w miesiąc.
– Twoja żona nie ma na imię
Gloria – zauważył policjant.
– Powiedziałem Gloria? –
Spojrzał na swoich towarzyszy zmieszanym wzrokiem.
– Tak powiedziałeś –
przyznał Pedro.
– Przejęzyczyłem się. –
Nerwowo napił się piwa, wypijając niemal całe jednym duszkiem. –
Gdybym teraz padł trupem, to będziesz wiedział kogo aresztować –
powiedział do Hadriana, a do barmanki się uśmiechnął i puścił
oczko. – A ty Pedro, nie uważałeś jak robisz, to teraz będziesz
robił jak uważasz, ale ja bym ci się radził, naprawdę,
pośpieszyć. – Wstał z wysokiego krzesła, poklepał nauczyciela
po plecach w przyjacielski sposób i skierował się do wyjścia. Nie
wyszedł jednak od razu, bo do baru właśnie weszli młody
policjant, który był partnerem Hadriana i miasteczkowy rzeźnik. Na
dodatek sam Pedro ponownie go przywołał w sprawie garnituru.
– Jeśli w końcu się po
niego do ciebie nie wybiorę, to ona mnie ukamienuje i zostanie
wdową, jeszcze przed zostaniem żoną.
– I do szewca musisz też iść
– dorzucił Hadrian, zerkając na buty przyjaciela.
– Ale ja buty mam.
– To czemu chodzisz w
rozwalonych?
– Bo tamte mnie cisną.
– To czemu kupujesz za małe
buty?
– Nie są za małe, są tylko
nierozchodzone.
– To czemu ich nie
rozchodzisz?
– Bo mnie cisną, już
mówiłem. – Zrobił minę niczym mały, nieporadny chłopiec.
Spojrzał na siedzącego obok Hadriana, a następnie przez ramię na
stojących tam pozostałych przyjaciół. – Kupujemy dwie butelki i
idziemy do stolika? – zapytał.
– Ja tylko na chwilę –
uprzedził Bosca. – Właściwie to powinienem już wracać –
stwierdził, zerkając na duży zegar, którego wskazówki mówiły,
iż za pół godziny wybije dwudziesta trzecia.
Arturo powrócił do domu na
kilka minut przed północą. Chciał wejść po cichu, by nie
zbudzić domowników, ale okazało się, że nie ma takiej
konieczności. Jego żona nie spała, nosiła ząbkującą Clarę na
rękach po całym salonie i kuchni, byleby czymś zająć
półtoraroczną dziewczynkę. W końcu zmęczona usiadła na krześle
i usadziła małą na kolanach. Arturo w tym czasie odwiesił szarą
marynarkę w błękitne prążki, które tworzyły szerokie kratki i
zbliżył się do żony. Stanął za nią. Pochylając się, wsparł
dłonie na blacie stołu i musnął w szyję.
– Piłeś – zauważyła.
– Nie będę kłamał.
Odrobinkę – odpowiedział i pogładził córeczkę po włosach
oraz policzku. – Daj ją – polecił. – I zrób mi jakąś
kanapkę, jak możesz.
– Jacopo jeszcze nie wrócił
– powiedziała w końcu i poczuła jak łzy spływają jej po
policzkach.
– Jak to nie wrócił? A gdzie
jest? – przeraził się i z wrażenia aż przysiadł na krześle
obok.
– Nie wiem. Zostawiłam
maluchy z Antoniem i go szukałam, ale nigdzie go nie ma. Szukałam
też ciebie. – Spojrzała na męża z niekrytym oburzeniem i
zawodem. – Ciebie też nigdzie nie było.
– Przepraszam. Nie wiedziałem,
że coś się stało. Już idę go szukać. – Chciał wstać, ale
gdy jego żona usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, to go
uprzedziła.
Posadziła dziecko na kolanach
męża i szybko pobiegła w stronę korytarza. Gdy zobaczyła tam
ciemnowłosego dwunastolatka, to od razu chwyciła za jego ramiona i
zaczęła nim potrząsać.
– Gdzieś ty był?! Gdzie ty
byłeś, Jacopo!?
– U koleżanki –
odpowiedział płaczliwie, a potem poczuł jak matka zwalnia uścisk,
bo ojciec położył dłoń na jej ramieniu, a następnie wcisnął
jej Clarę na ręce.
– A na zegarku, to się nie
znasz? – zapytał ostro. – Pytam się o coś! – wrzasnął,
pochylając się do syna.
– Nie było mamy Caroliny,
więc nikt nam nie mówił, która godzina. – Pociągnął nosem i
przestraszony cofnął się o dwa niewielkie kroczki.
Na nic mu się to zdało, bo
wkrótce i tak poczuł pieczenie na lewym policzku i to na tyle
silne, że omal nie zwaliło go z nóg.
– Na górę! Marsz na górę!
– polecił, wskazując kierunek i spojrzał na stojących na
schodach Antonia i Mattea. – A wam co, też głupoty w głowach?
Też wam wrażeń brakuje? – spytał, sięgając dłońmi do paska
przy spodniach.
– Arturo... – usiłowała go
powstrzymać małżonka, ale ledwie położyła dłoń na jego
ramieniu, a ten już ją strącił.
– Nie słyszałaś u kogo on
był? Mój syn nie będzie do dziwek chodził!
– On pewnie nawet nie wie...!
– zawołała za nim.
– To za moment się dowie!
Dowie się, że do domu się wraca o przyzwoitej porze! – ryknął
i ruszył schodami w górę. – A wy czemu nie w pokoju? Kto wam w
ogóle z łóżek pozwolił wyjść!? – zapytał, chwytając
czteroletniego Matteo za rękę i podnosząc go do góry. Wsparł
chłopca na swoim lekko ugiętym kolanie i przytrzymał pod jednym
ramieniem, by mu się nie zesunął. Przyrżnął złożonym na pół
pasem, celując w pośladki, ale trafiając też w uda i łydki. –
Do pokoju! – polecił, odstawiając dziecko, ale maluch po tym od
razu padł na kolana. Nachylił się więc do niego i przyłożył
jeszcze dwa razy, gdy chłopczyk leżał na ziemi. Szarpnięciem
postawił go na nogi. – Do łóżka, natychmiast!
Antonio w takim wypadku nawet
nie czekał na swoją kolej, od razu wbiegł do pokoju, zaraz za
Matteo, wszedł do łóżka i nakrył się niemal po sam czubek
głowy. Zacisnął zęby i złożył dłonie jak do pacierza.
– Panie Jezusie, proszę,
niech on mnie tylko nie bije – mówił bezgłośnie, trzęsąc się
na całym ciele. Modląc się, wsłuchiwał w odgłosy uderzeń
strzelanych z wąskiego, skórzanego paska i płacz oraz prośby
starszego brata, który za każdym smagnięciem zdawał się krzyczeć
coraz głośniej. W końcu jednak zaczął wyć, szlochać.
Sylvia stała przy drzwiach i
wsłuchiwała się w sytuację mającą miejsce w pokoju chłopców.
Tuląc Clarę, walczyła z samą sobą, by się nie wtrącić i nie
przeszkodzić mężowi, by nie podważyć jego autorytetu. W końcu
doczekała się chwili, gdy przekroczył próg i stojąc na
korytarzu, jeszcze przed zamknięciem drzwi, krzyknął:
– W nocy nie ma ani szlajania
się po dworze, ani biegania po domu! Po kolacji macie leżeć w
łóżkach!
Wsunął pas do szlufek, ale nie
zapiął klamry. Odpiął kilka guzików białej koszuli, jakby
chciał głębiej nabrać oddechu. Spojrzał na żonę i płaczące
dziecko na jej rękach.
– Claritta – szepnął
wesoło, choć głos mu jeszcze drżał ze zdenerwowania. – Chodź
do taty. – Wyciągnął ręce po dziewczynkę.
Sylvia wyglądała tak, jakby
przez moment się obawiała czy pozwolić córce na znalezienie się
w objęciach Arturo. Zanim jednak się namyśliła, to on już zdążył
przygarnąć małą do siebie i udać się z nią w stronę sypialni,
całując przy tym po główce i szczebiocząc coś do ucha.
Kobieta patrzyła na
oddalającego się męża i córeczkę, którzy niebawem zniknęli za
drzwiami jednego z dwóch pokojów znajdujących się na górze.
Pozwoliła więc sobie na to, by wejść do pokoju synów. Przez
chwilę w ciszy obserwowała jak Antonio pociesza małego Mattea,
klęcząc przy jego łóżku i głaszcząc po jasnych włosach.
– Nie płacz – powtarzał. –
Ja też nie chciałem cię dzisiaj uderzyć, tata też nie chciał,
tylko się zdenerwował. A wszystko to twoja wina! – uniósł się
nagle i podszedł do łóżka starszego brata, by zedrzeć z niego
okrycie.
– Nieprawda! – odkrzyknął
Jacopo i odepchnął Antonia tak, że chłopiec wylądował pupą na
środku pokoju.
Szybko wstał, zagrzany ponownie
do walki. Zacisnął dłonie w pięści i ruszył do ataku.
– Co ty wyprawiasz, Antonio?!
– zawołała kobieta i ruszyła do przodu, by zatrzymać chłopca.
Dotarła do niego dopiero w chwili, gdy on już wymierzał cios z
pięści, tak więc udało jej się to w ostatniej chwili. –
Przestańcie! – dodała, usiłując odciągnąć ich od siebie.
– Ale to jego... – zaczął
zbulwersowany dziesięciolatek.
– Nieważne! – krzyknęła i
wciąż trzymając syna za ręce, przysiadła na brzegu łóżka
Jacopo. – Jesteście braćmi i musicie się szanować. Nie wolno
wam się bić. Poza tym, teraz już niczego nie zmienisz, stało się.
– Spojrzała w załzawione oczy syna i przyciągnęła go bliżej.
Poczuła jak Antonio obejmuje rączkami jej szyję.
– Właśnie, mogłeś się
wtrącić, gdy tata go bił, jak jesteś taki mądry. Ty tchórzu! –
zarzucił oskarżycielsko Jacopo. Po jego twarzy ciągle spływały
łzy i to w takich ilościach, że zaczynał je już połykać.
Antonio, wciąż tuląc
rodzicielkę, usiłował dosięgnąć brata. W ten sposób wymierzył
mu uderzenie z otwartej ręki, akurat tam gdzie trafił, czyli w
okolice ramienia.
– Przestań! – Pochwyciła
jednego syna za nadgarstek, a drugiego za nogę, gdy chciał
wymierzyć kopniaka młodszemu, ciągle przy tym leżąc na łóżku
i opierając się o ścianę. – Obaj przestańcie, w tej chwili, bo
ojca zawołam – zagroziła ostro, posuwając się do ostateczności.
Poskutkowało od razu, choć
dziesięciolatek zrobił niezadowoloną minę, a jego pięści wciąż
pozostawały zaciśnięte.
Mały Matteo wyszedł z łóżka
i na bosaka powędrował do rodzicielki, zazdrosny o to, że to
Antonio siedzi na jej jednym kolanie. Usiłował więc wspiąć się
na drugie, a kiedy mu w tym pomogła, to przyłożył ucho do jej
klatki piersiowej. Odgłos bicia serca matki go uspokajał i lubił,
gdy tuląc go, głaskała jednocześnie po włosach.
– Mamo, a dlaczego on go zbił?
– spytał Antonio i na krótki moment przestał opierać policzek
na ramieniu kobiety, by móc spojrzeć jej w oczy.
– Nie mów „on” na ojca –
odpowiedziała jako pierwsze i zabrakło jej słów, by dodać coś
więcej, a Antonio dopytywał dalej.
– Więc dlaczego tata go
pobił?
– Arturo jest zmęczony, dużo
pracuje, by nam niczego nie brakowało.
Dziesięciolatek wsłuchiwał
się w słowa matki i starał się zrozumieć, ale jego minka
wskazywała na to, że nie ma pojęcia jaki związek ma jedno z
drugim.
– Kiedyś sam będziesz mężem,
zostaniesz ojcem, zobaczysz jak to jest.
– Ja nie będę bił swoich
dzieci, nigdy – stwierdził pewnie, a kobieta poczuła po tych
słowach łzy wzruszenia na policzkach i choć chciała przyznać
synowi rację, to była zmuszona powiedzieć coś, by wciąż
pozostawać po stronie męża.
– Myślę, że tata też tak
mówił, gdy był w twoim wieku. Każdy z dorosłych kiedyś tak
mówił. – Pocałowała Antonia w czoło, a Mattea w policzek.
Starszemu z chłopców nakazała wrócić do łóżka i spróbować
zasnąć, a młodszego sama do łóżka położyła i otuliła
kołderką niemal po samą szyję.
– Zostań – szepnął na
ogół milczący czterolatek.
– Nie mogę, synku. –
Przyklęknęła przy jego łóżku i ponownie zaczęła głaskać po
jasnych jak pszenica włoskach, które barwą przypominały jej
własne. – Muszę iść do swojego pokoiku, do twojej siostry. Ona
jest jeszcze mała. Antonio cię przypilnuje dopóki nie zaśniesz,
prawda? – zapytała, odwracając głowę w stronę łóżka
dziesięciolatka.
– Eche – odburknął, ale
bez gniewu i złości. Powędrował na stronę pokoju młodszego
brata i przechodząc przez zagłówek, znalazł się w jego łóżku.
– Będę spał z tobą, jeśli się boisz.
– Widzisz, Antonio będzie
przy tobie – powiedziała. – Przytul go – poleciła szeptem.
– Sylvia – usłyszała głos
męża dobiegający z korytarza.
Nerwowo spojrzała w kierunku
drzwi, ale Arturo znajdował się znacznie dalej, nie stał w progu.
– Tak?
– To już trwa odrobinę za
długo. Czy ty mogłabyś w końcu przyjść do sypialni? Jest środek
nocy – zaznaczył ostro.
– Idę – odparła na tyle
głośno, by mógł ją usłyszeć, ale zanim opuściła pokój
synów, musnęła jeszcze każdego z nich w czoło lub policzek.
Arturo stał oparty ramieniem o
wytapetowaną ścianę. Na tle bladoróżowych i herbacianych róż,
które zdobiły ściany w korytarzu na piętrze, jak i w salonie na
dole, wyglądał dość łagodnie.
– Ululałem małą –
pochwalił się i lekko uśmiechnął. Spodnie miał już zmienione
na te od piżamy, a koszulę, którą nosił poprzedniego dnia,
rozpiętą. – Powinnaś być już rozebrana – stwierdził,
przyglądając się ubranej w codzienny strój kobiecie. Podszedł do
niej i zaczął rozpinać guziki cienkiego, jasnofioletowego
sweterka, który miała na sobie.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– Położyła dłoń na nadgarstku męża, gdy ten był już przy
ostatnim z guzików.
Uniósł wzrok, by móc spojrzeć
jej twarz. Jednocześnie zastygł jakby w bezruchu, oczekując
kolejnej części wypowiedzi.
– Tylko nie chcę byś mnie
źle zrozumiał – uprzedziła.
– Chodzi o chłopców –
wywnioskował.
– Tak i nie tylko.
Skrzywił się, jakby ten temat
nie był w tej chwili jednym z jego ulubionym. Tak naprawdę, to w
tamtym momencie oczekiwał od żony zupełnie czegoś innego niż
rozmowy. Przystał jednak na jej propozycję i wskazał dłonią na
drzwi prowadzące do sypialni.
– Jesteś kobietą, idź
przodem – polecił, kładąc dłoń na jej plecach, między
łopatkami.
Kiedy Sylvia zbierała wszystkie
myśli, by w jakiś precyzyjny i delikatny sposób ułożyć z nich
odpowiednie słowa, to Pedro wraz z Hadrianem dopiero opuszczali
skromne progi podziemnego baru. Mężczyźni zostali w nim najdłużej
ze wszystkich, a na koniec i tak zakupili butelkę, by móc ją pić
naprzemiennie w drodze do domu. To mieszkanie matki Pedra znajdowało
się bliżej. Alarcon pozostawił więc przyjaciela na klatce
schodowej, na półpiętrze, wierząc, że ten dalej już sobie
poradzi i chwiejnym krokiem ruszył do swojego domu, co jakiś czas
potykając się o własne nogi.
Domek państwa Alarcon był
spory, ale tak naprawdę to tylko jedna czwarta jego należała do
nich i była to ta jedna czwarta znajdująca się na pietrze, po
lewej stronie. Pozostała część piętra należała do siostry jego
żony, a dół do ich babci, która pomimo swojego wieku całkiem
dobrze sobie radziła. Siwa kobieta o miłym usposobieniu, piekąca i
gotująca wyśmienite pyszności, na co dzień pomagała wnuczkom i
opiekowała się ich dziećmi, by te mogły pracować.
Hadrian stanął przed głównym
wejściem i rozpoczął poszukiwanie kluczy po kieszeniach. Co jakiś
czas jednak podpierał się o drzwi, a konkretniej to o nie uderzał
samym sobą, gdy nie udawało mu się utrzymać równowagi. W którymś
momencie drzwi się otworzyły, a on wleciał na korytarz, w
ostatniej chwili dając radę zatrzymać się na drewnianej, masywnej
komodzie, pomalowanej na biało i przyozdobionej błękitnymi
akcentami. Komoda dzięki kolorom wydawała się delikatna, wręcz
jak wyrwana z domku dla lalek, ale to były tylko pozory i spokojnie
dala radę utrzymać na sobie ciężar siedemdziesięciokilogramowego
mężczyzny.
Clara patrzyła na swojego
ślubnego, gdy ten prostował się i za wszelką cenę starał
utrzymać w pionie. Z początku miała surową minę, która tylko
przybrała na sile, gdy tupot małych nóżek dobiegł do jej uszu, a
po schodach, tych umiejscowionych po lewej stronie, zaczęły zbiegać
dwie, niemal identyczne, jasnowłose czterolatki.
– Tatuś, tatuś! Tatko
wrócił! – nawoływały, biegnąc coraz szybciej i w końcu
przyklejając się do obydwóch nóg Hadriana.
– Dlaczego moje aniołki nie
śpią? – zabełkotał i chciał przykucnąć, ale stracił
równowagę i padł na kolana.
Amelia nieco się wycofała i
odowiedziała zgodnie z prawdą, że nie mogła zasnąć, za to
Aurora objęła szyję ojca i odparła:
– Bo jak tatusia nie ma, to
nigdy nie mogę spać. Ale śmierdzisz – skomentowała nagle,
marszcząc drobny, zadarty nosek, czym sprawiła, że jej rodzicielka
nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Nie bardziej niż ty, gdy
waliłaś kupy w pieluchy – odgryzł się i pieszczotliwie poklepał
córkę po pupie. – A tata coś dla was ma – dodał, nim zdążyła
się obrazić o jego poprzednią wypowiedź.
– Co, co? – dopytywała.
– Co on ma? – Amelia złapała
matkę za rękę i zadarła główkę do góry.
– Nie wiem, idź zobacz. –
Pchnęła ją w kierunku Hadriana, który z wewnętrznej kieszeni
ciemnozielonej marynarki wyjął cztery wstążki. Dwie z nich były
granatowe, a kolejne dwie czerwone. Na wszystkich jednak mieściły
się duże, białe kropki.
– Ale ładne – zachwyciła
się Aurora i z wrażenia aż zakręciła dookoła. – Uczeszesz
nas? – Przechyliła głowę do tyłu tak bardzo, by móc dostrzec
matkę.
– Jutro – odpowiedziała
córce Clara.
– Czemu nie dziś? –
dopytywała.
– Nie marudź. – Przysiadła
na drugiej z komód, identycznej jak ta, przy której klękał jej
mąż i wyglądała na naprawdę zmęczoną.
– Ale...
– Mama ma rację, powinnyście
już spać. Biegusiem na górę, zanim się rozmyślę i nie dam wam
tego co jeszcze dla was mam.
– A co to!? – krzyknęły
jednocześnie.
– Dziewczynki, naprawdę,
ciszej – zwróciła im uwagę matka. – Babcia śpi, ciocia i
kuzyni też. Tylko wy łazicie jak takie nocne mary. Wy i wasz
ojciec.
– Głos rozsądku mi
podpowiada, że łatwo się nie wykupię – stwierdził Hadrian,
wstając na równe nogi. Podszedł do żony i wsparł dłonie na
komodzie, na której się opierała, w taki sposób, by nie pozwolić
jej się wymknąć.
– Z kim ty się tak spiłeś?
– zapytała wprost.
– A czy to ważne?
– Wstążki dziewczynek dają
mi do zrozumienia, że byłeś w towarzystwie krawca, ale nie tylko,
bo jak znam życie, to Bosca wrócił do domu w znacznie lepszym
stanie, a w samotności byś się do takiego nie doprowadził, bo
jesteś na to za towarzyski.
Hadrian, skupiony na żonie,
nagle poczuł jak ktoś szarpie go za nogawkę spodni.
– Oddaj wstążki – poleciła
Aurora. – I daj też to drugie.
– Jak pójdziecie ładnie do
łóżek, to do was przyjdę i dam po drugim prezencie –
odpowiedział, oddając wszystkie wstążki na ręce Aurory. –
Podziel się z siostrą.
– Masz tę. – Przekazała
Amelii jedną z czterech.
– Masz oddać dwie – pouczył
ją ojciec.
Niezadowolona mlasnęła, ale w
końcu pozbyła się jeszcze jednej, niebieskiej wstążki.
– Miałyście iść na górę
– przypomniała im matka, a potem odprowadzała wzrokiem dwie,
ubrane w białe koszulki nocne blondyneczki, które wbiegały po
schodach, jakby nie umiały spokojnie po nich iść.
Hadrian wsunął dłoń ponownie
do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej długi i
lśniący sznur białych pereł.
– Kiedy je zobaczyłem, od
razu wiedziałem, że będą do ciebie pasować. Zrozumiałem, że
musisz je mieć. – Uśmiechnął się tak, że pokazał niemal
wszystkie zęby, w tym także charakterystyczne kiełki.
– Dziękuję, ale to nie
sprawi, że nie będę się gniewała – odparła, zabierając od
niego, należącą już teraz do niej, biżuterię. – Mogłeś mnie
chociaż uprzedzić, wtedy bym się tak nie martwiła – dodała
ostro.
– Przepraszam – szepnął,
przybierając minę niesłusznie zbitego kundla. Zaczął wplatać
palce w rude tak mocno, że niemal czerwone włosy. – Znowu je
farbowałaś – zauważył i tą uwagą sprawił, że na moment
straciła czujność, a jego usta już zaczęły błądzić po jej
szyi.
– Długo mamy czekać?! –
krzyknęła Aurora, stojąca u góry schodów. Mała ze
zniecierpliwienia tupnęła bosą nóżką.
– Nie chodź po domu na bosaka
– zwróciła jej uwagę rodzicielka, jednocześnie starająca się
odepchnąć męża od siebie, ale ten nie przestawał kąsać jej
szyi i zasysać skórę między zęby tak mocno, że aż bolało. –
Hadrian – zawołała do jego ucha.
Przerwał i nawet nie patrząc w
tył, by widzieć jedną ze swych córek, powiedział:
– Miałyście czekać w
łóżkach.
– Ale długo?
– Bardzo długo, to was nauczy
cierpliwości – odpowiedział niewyraźnie, starając się
jednocześnie rozpiąć pasek, który miał przy spodniach.
– Długo to ile? – nie
ustępowała Aurora, a Amelia pojawiła się właśnie przy jej boku.
– Tak długo, dopóki tata i
mama nie skończą. – Chwycił żonę za biodra i podniósł.
Jakimś cudem dał radę usadzić ją na komodzie, zanim na dobre
stracił równowagę.
Clara zaśmiała się w taki
sposób, jakby nie dowierzała w scenę, która rozgrywała się na
jej oczach, a której jednocześnie była uczestniczką.
Hadrian powrócił do walki ze
swoim paskiem, a Aurora dalej dopytywała o kolejny prezent. W końcu
skapitulował i przywołał obie córki do siebie. Z kieszeni spodni
wydobył landrynki, opakowane w złote, szeleszczące papierki.
Wysypał je na ręce obydwóch córek, nie licząc, ale starając
się, by było mniej więcej po równo.
– Wyjątkowo możecie się
opchać nimi na noc, ale macie nie wychodzić z łóżek – warknął
przez zęby.
– Dobrze tatusiu –
odpowiedziała zadowolona, blondwłosa dziewczynka. – Idziemy. –
Zamachała dłonią na siostrę, która jej śladem ruszyła schodami
do góry.
– Nie mamy dużo czasu –
zauważył i od razu zabrał się do roboty. Zaczął podciągać
bordową koszulkę na krótki rękawek, sięgającą nieco za kolana,
którą jego żona miała na sobie. W końcu doprowadził do tego, że
tylko i wyłącznie gołymi pośladkami dotykała biało-niebieskiej
komody. Uśmiechnął się zwycięsko i zaczął całować biust,
poprzez jedwabny materiał. – Musimy się uwinąć, zanim te dwa
potwory wrócą – dodał i pomimo że ledwie stał na chwiejnych
nogach, to dał radę wprowadzić swojego penisa w samo wnętrze
kobiecości i udało mu się to za pierwszym razem. – Wreszcie –
szepnął, kładąc głowę na kobiecej piersi, obcałowując ten
fragment ręki, do którego dosięgał.
– Wreszcie? – zapytała
przerywanym oddechem i gdy zaczął napierać mocniej, to
przytrzymała się wieszaka. Ten jednak nie był przymocowany do
podłogi, dlatego po chwili poleciał na ziemię, a huk jego
zderzenia z podłogą obiegł cały dom.
– Co wy tam robicie!? –
krzyknęła staruszka.
– Nic, babciu! – odkrzyknęła
Clara, jednocześnie dając do zrozumienia mężowi, by nawet nie
próbował przerywać. – To Hadrian, wrócił pijany! Przewrócił
wieszak!
– Nieprawda – stwierdził
przez zęby. – Wcale nie przewróciłem wieszaka.
– Uznajmy, że miałeś w tym
swój udział.
Szarpnięciem ściągnął ją
na ziemie, a potem naprowadził tak, by się na niej położyła i
choć pozycja nie należała do najwygodniejszych, bo ją twarda
podłoga cisnęła w plecy, a jego w kolana, którymi się zapierał
między jej nogami, to jednak było im z sobą zadziwiająco dobrze.
– Tym razem chcę mieć dwóch
synów – wyszeptał wprost do jej ucha, czując, że dłużej nie
da rady. Pomylił się, bo po alkoholu zawsze miał takie poczucie,
jakby już dłużej nie mógł, a mimo wszystko, zwykle dawał radę
przeciągać moment finiszu przez co najmniej jeszcze pół godziny.
Ledwie skończyli, dysząc i
leżąc obok siebie na podłodze w przedpokoju, a ponownie dobiegł
do ich uszu tupot małych stóp.
– Tatko, masz jeszcze
cukierki? – dopytywała Aurora.
– Nie – odpowiedział i
spróbował wstać z podłogi. Był zbyt pijany, by udało mu się to
za pierwszym razem i gdyby nie żona, która mu pomogła, to pewnie
wstawałby do pionu godzinami.
– Czemu leżeliście na
podłodze?
– Bo leżeliśmy.
– Ale czemu?
– Bo tak – odpowiadał coraz
mniej uprzejmie, podtrzymując się barierki, by czasami nie polecieć
ze schodów.
– A możemy spać z wami? Albo
chociaż tylko ja?
– Nie, nie możecie –
wtrąciła spokojnie Clara, która nagle jakby napełniła się
większą cierpliwością niż zazwyczaj.
– Ale ja bym chciała –
nalegała dalej jedna z córek i wraz z rodzicami zmierzała w stronę
ich pokoju, zamiast iść do swojego.
Siostra bliźniaczka podążyła
więc za nią.
– Za moment przeciągniesz
strunę – burknął ojciec. – Jest, dziecko, prawie trzecia nad
ranem. Idźże do łóżka.
– Ale ja bym chciała...
– Co? Przez kolano?
Spojrzała na niego spod byka,
zmarszczyła czoło oraz nos i pokręciła głową.
– To do łóżka, raz. –
Wskazał kierunek, myląc się przy tym i przypadkiem pokazując na
drzwi prowadzące do jego i Clary sypialni.
Aurora podskoczyła zadowolona.
– Dziękuję, tatko! –
zawołała i chwyciła siostrę za rękę, by pociągnąć ją za
sobą.
Nim Clara i Hadrian się
obejrzeli, to bliźniaczki wskoczyły już w ich miękką, kremową
pościel i położyły się na samym środeczku.
– Tatko z mojej strony –
wydawała rozporządzenia Aurora.
Clara pokręciła na to głową
i uprzedziła, że to tylko ten jeden, jedyny raz, by córki czasami
za dużo sobie nie wyobrażały.
Arturo Bosca i jego żona nie
mieli takich problemów. U nich dzieci spały w swoich łóżkach, a
malutka Clara, która otrzymała imię po żonie przyjaciela, leżała
w swoim łóżeczku, które miało funkcje kołysania. To ojciec
poruszał kołyską, siedząc przy tym na łóżku i obserwując
żonę, gdy ta przebierała się w koszulkę nocną.
– O czym chciałaś ze mną
porozmawiać? – dopytywał, przypominając Sylvii tym samym, że
gdy zaczęła temat, który jej ciążył, to mała im przeszkodziła,
wybudzając się z głośnym krzykiem, jakby z najmroczniejszego z
koszmarów.
– Obiecaj, że się nie
zdenerwujesz. – Stanęła przed lustrem i na szybko uplotła
niechlujny warkocz, by rano nie mieć trudności z ułożeniem
włosów. Przerzuciła go przez prawe ramię i usiadła w jednym z
dwóch foteli, tym bez biegunów.
– Jak mogę ci to obiecać,
kiedy nie wiem o co chodzi? – zdziwił się, ale nie przestał ani
na moment lulać łóżeczkiem. – Poza tym, ja cię nie biję, nie
krzyczę jakoś bardzo często, więc nie powinnaś mieć żadnych
obaw i zwyczajnie wyznać to co chcesz.
Zapadła niewygodna cisza, więc
podniósł głowę i zaczął się uważniej wpatrywać w twarz żony.
Rozczytał z niej wystarczająco, by móc powiedzieć coś jeszcze,
ale nie chciał wracać do pewnego tematu. Dopytał więc ponownie,
co takiego chce mu powiedzieć.
– Ja wiem, że ty dużo
pracujesz – zaczęła niepewnie, miętoląc fragment błękitnej
koszulki nocnej. – Niczego nam dzięki temu nie brakuje i przez to
głupio mi cokolwiek ci zarzucać.
– A masz mi coś do
zarzucenia? – Wstał, by zerknąć na córeczkę i upewnić się
czy ta na pewno mocno zasnęła, a kiedy już to zrobił, to ponownie
zasiadł na brzegu łóżka, tym razem dbając o to, by znaleźć się
dokładnie naprzeciwko małżonki.
– I tak i nie. Ja rozumiem, że
chodzisz niewyspany, przemęczony, że budzisz się, gdy Clara
płacze, a ona nie przespała jeszcze w życiu ani jednej pełnej
nocy. Wiem, że chcesz ich wszystkich dobrze wychować, ale nie
powinieneś ich tak bić.
– Nie będę używał samej
marchewki.
– To nie znaczy, że masz
zawsze używać kija, Arturo. Oni się ciebie boją.
– Kogoś muszą – stwierdził
twardo. – Inaczej weszliby ci na głowę.
– Ja cię jedynie proszę byś
złagodniał. Nie wymagam, a proszę. – Wstała i obeszła łóżko
naokoło, by móc położyć się z drugiej strony. Poczuła jak mąż
kładzie dłoń na jej ramieniu, a potem zastępuje ją swoimi
ustami.
– Zastanowię się nad tym,
przemyślę – powiedział cicho i zaczął zsuwać jedno ramiączko,
by dosięgnąć językiem nagiej łopatki. Kiedy mu się to udało,
to zajął się całowaniem pleców poprzez materiał, a dłonią
błądził po nagim udzie, wnikając głębiej, coraz głębiej, aż
poczuł znajome w dotyku, lekkie owłosienie.
Ułożyła się wygodnie na
brzuchu, ręce splatając i podkładając pod policzek. Poczuła
wargi męża na swoim karku i to jak schodziły coraz niżej, podczas
gdy jego ręce zadzierały jej koszulkę coraz bardziej do góry. W
końcu dotarł do pośladków i pozostawił pocałunki na każdym z
nich, zahaczając językiem o rowek i zmierzając w dół, między
uda, dając do zrozumienia, by ugięła kolana i nieco się uniosła.
Chwyciła się za brzeg
drewnianego łóżka, obitego w fioletowy, prążkowany materiał. On
położył dłoń tuż obok, jednocześnie docierając swoją
męskością w wiadome miejsce. Drugą dłoń położył na jej
plecach, ciągle po części okrytych koszulką nocną. Sunął po
nich dłuższą chwilę, aż nagle zsunął się na żebra i dotarł
do lewej piersi. Wsunął dłoń pod materiał, by móc bardziej
poczuć jej twardość.
– Karmię – przypomniała
szybko, nim zdążył porządnie ścisnąć i zadać jej tym ból.
Nic na to nie odpowiedział,
jedynie złagodniał, a jego dłoń zmieniła położenie z piersi na
brzuch. Jego wargi całowały po odsłoniętej łopatce, a ruchy
bioder stawały się pewniejsze, aż w końcu przybrały nie tylko na
sile, ale także szybkości.
Antonio nie spał, przez co
słyszał odgłosy dobiegające zza ściany. Nieco niepokoiły go
głośniejsze krzyknięcia, mocniejsze skrzypnięcia łóżka i
trzask, który rozbrzmiał w chwili, gdy Arturo uderzył otwartą
dłonią o ścianę, starając się, by pchnięcia były jeszcze
głębsze.
– Jacopo! – krzyknął
szeptem. – Jacopo, śpisz?! – dopytywał coraz głośniej.
– Nie – odpowiedział
krótko.
– Myślisz, że co oni robią?
Biją się?
Brunet o śniadaj cerze zaśmiał
się i zapalił lampkę nocną.
– Coś ty? Robią to, co
wszyscy dorośli nocami.
– Czyli co? – dopytywał
zaciekawiony tak bardzo, że nawet się podniósł i usiadł,
wspierając plecy na ścianie.
– Kochają się.
– I tak każdej nocy?
– Pewnie tak.
– To kiedy oni śpią?
Jacopo wzruszył ramionami i
doszedł do wniosku:
– Pewnie pół na pół. Pół
się kochają, a pół śpią.
– To dziwne, bardzo dziwne –
stwierdził ciemny blondynek, a potem wyminął młodszego brata,
którego płacz utulił do snu i stanął nad Jacopem. – Mogę ci
coś pokazać, ale obiecaj, że nie wygadasz.
Chłopiec przewrócił oczami.
– Nie wygadam – powiedział.
Antonio przysiadł na brzegu
łóżka i zaczął opowiadać:
– Bo kiedy ty byłeś w
szkole, to ja byłem nad rzeką i tam był trup.
– Zmyślasz.
– Wcale że nie! Mam nawet
dowód! – Wstał i sięgnął spod biurka swoja skórzaną teczkę,
która miała dwie szelki, by mógł ją nosić na dwóch ramionach.
Wyjął z jej wnętrza owinięty w materiałową chusteczkę nóż. –
Jest na nim jeszcze krew, widzisz?
Jacopo wziął narzędzie
zbrodni w dłonie i przyjrzał mu się uważnie.
– To naprawdę krew? –
spytał. – Jakaś taka dziwna – stwierdził, oceniając zaschłą
na ostrzu niegdyś ciecz.
– Naprawdę. Przysięgam. Z
ręką na sercu.
– I tak ci nie wierzę.
– Wyjąłem go z niej,
dostałem za to szklane kulki od Filipo i Marcosa, bo oni bali się
nawet podejść.
– Z niej? – Brunecik
skrzywił się, jakby z odrazą.
– No, z tej umarłej. Jak nie
wierzysz, to mogę ci ją pokazać.
– A co, ją też zabrałeś? –
zażartował.
– Nie, ale wiem gdzie leży.
Pewnie ciągle tam jest. Wyjdziemy oknem.
Nim Jacopo zdążył cokolwiek
powiedzieć i w jakiś sposób zaprotestować, to dziesięcioletni
Antonio już wciągał na piżamę spodnie, zarzucał na ramiona
szelki i przywdziewał beżową, materiałową kurteczkę na duże
guziki.
– Jest prawie maj –
przypomniał mu brat.
– To co? – oburzył się
chłopiec. – Mnie może być zimno – stwierdził i jako pierwszy
przełożył nogę przez parapet, starając się dosięgnąć
drewnianych elementów, które były przytwierdzone do domu, by
podtrzymywać zarośla, oplatające szare mury.
Jacopo wstał. Wciąż był
ubrany, bo wieczorem, po laniu, które otrzymał od ojca, nie miał
siły ani ochoty, by się rozebrać. Ruszył w ślad za
dziesięcioletnim Antoniem, ale on poczynił to ostrożnie, co jego
brat skwitował śmiechem i komentarzem:
– Jak zwykle się wleczesz,
niezdaro ty!
– Ciszej bądź, bo rodzice
nie śpią – zganił go Jacopo.
Poskutkowało, bo Antonio od
razu na te słowa zareagował, zasłonił sobie usta dłońmi i
szepnął:
– Przepraszam, zapomniałem,
że się kochają.
Jacopo zeskoczył tuż obok
brata i klepnął go w ramię, wskazując na furtkę, która na noc
zazwyczaj pozostawała zamknięta. Obaj bez trudu poradzili sobie z
taką przeszkodą i pobiegli w kierunku rzeki, kierując się zasadą,
że im szybciej dotrą na miejsce, tym prędzej powrócą do domu, a
przez to nikt nawet nie dostrzeże ich nagłego zniknięcia.
* Skoro na poprzednim zdjęciu
(tym przy rozdziale pierwszym) znajdował się Antonio, to teraz
nadeszła pora, by wam pokazać jak ja sobie wyobrażam ich ojca.
Ciekawe czy uda im się wrócić niepostrzeżenie. Muszę przyznać, że opowiadanie okazało się ciekawsze niż przypuszczałam. Kama
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie, to moim zdaniem jedno z lepszych jakie napisałem.
UsuńPozdrawiam.
Lubię różnego rodzaju opowiadania kryminalne, ale nie spotkałam się jeszcze z dziećmi zamieszanymi w zbrodnię. Super pomysł i bardzo mi się podoba. Fajnie, że są również wątki poboczne i że ukazujesz życie zwyczajnych ludzi. Pozdrawiam Kama
UsuńDzieci to też ludzie. Pomyślałem, że jeśli opowiadanie opowiada o życiu miasteczka, to też dzieci w tej niewielkiej społeczności nie powinno zabraknąć.
UsuńFaktycznie Pan Bosca - chyba dobrze napisalam - bardzo przesadza i nie popieram takiego wychowania , nic tym nie osiagnie oprucz strachu wlasnych dzieci . Nauczyciel bardzo przypadl mi do gustu ale jego narzeczona przy nim jest poprostu sztywna . A co do glownego bochatera to go uwoelbiam bardzo mi przypomina mojego starszego ;) te opowiesci zycia w miasteczku sa tak ciekawe ze nawet to morderstwo mnie srednio zainteresowalo
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest chyba nawet bardziej obyczajówką niż kryminałem. Skupiałem się równie mocno na innych wątkach, nie tylko na zbrodni. Relacje rodzinne i przyjaźnie bohaterów też były dla mnie ważne.
UsuńPodobała mi się rozmowa w barze. Wydawała się bardzo naturalna, aż miałam wrażenie, że jestem gdzieś obok i się przyglądam. Jestem ciekawa co panowie przekazywali sobie w tych kopertach.
OdpowiedzUsuńJacopo miał pecha. Gdyby wrócił kilka minut wcześniej, nie zastałby ojca. A jeszcze większego pecha miał Matteo, oberwał właściwie za nic.
Zaskoczyła mnie opowieść Antonia. Też myślałam początkowo, że zmyśla z tym nożem, lecz widocznie nie... Obawiam się, czy nocna wyprawa chłopców dobrze się skończy, a jednocześnie zastanawiam się, co tam zobaczą.
Pijany Hadrian był w pewien sposób rozbrajający. Musieli narobić niezłego hałasu tym przewróconym wieszakiem. Zaśmiałam się jak Hadrian przypadkowo pokazał dziewczynkom drzwi do jego i Clary sypialni. Oni wszyscy sprawiają wrażenie tak szczęśliwej rodziny, że mam przeczucie, że ta sielanka nie potrwa długo... Ale może to tylko przeczucie.
Faktycznie, koperty i komitywa Doriana i Arturo została zapomniana przez czytelników, a ten drobny fragment jest bardzo ważny.
UsuńFaktycznie, chłopcy mieli pecha. Choć nie ma pewności czy gdyby wrócił wcześniej to Sylvia nie powiedziałaby mężowi, o której ich syn powrócił do domu.
Ja bym nie powiedział, że rodzina Alarconów to obraz sielanki. Tam też są problemy, niedługo zaczną się mnożyć. Więc tak, masz dobre przeczucie.