Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

poniedziałek, 22 maja 2017

#41 – „Zbrodnia w miasteczku” – Rozdział 5

Najbliżsi ranią najmocniej”

Hadrian stał w kuchni i pochylony nad stołem, kroił ziemniaki w długie i wąskie słupki. Popijał przy tym piwo wprost z butelki. Kiedy wszystkie obrane ziemniaki były już skrojone, upewnił się czy olej na patelni jest rozgrzany. Wydawało mu się, że tak, więc wrzucił do niego pokrojone warzywa i w znudzeniu wpatrywał się w proces smażenia. Nie lubił gotować i tak naprawdę rzadko to robił. Nauczył się jednak dla dziewczynek i dla Clary, by miała możliwość pracować i przy tym nie obciążała babci kolejnym obowiązkiem. Poniekąd żałował, że nie stać go na zatrudnienie służby. Do takich wygód nawykł w domu rodzinnym, ale dokonał wyboru. Wolał poślubić kobietę, którą pokochał, niżeli zostać jednym z dziedziców rodzinnego majątku. Sprzeciwił się więc rodzicom, ożenił i zamieszkał w rodzinnym domu żony, mając świadomość, że pewnie nigdy nie zarobi wystarczająco dużo, by powrócić na ten sam stopień hierarchii społecznej, jaki zapewniło mu przyjście na świat w majętnej rodzinie.
Usmażone ziemniaki wyłowił za pomocą płytkiego sita, otrząsnął z nadmiaru tłuszczu i przerzucił do porcelanowej miski, w której zwykle jadał zupę. Była jednak na wierzchu i pod ręką, więc uznał, że do frytek również się nadaje. Ulubione danie doprawił solą, pieprzem i ususzoną zmieloną papryką. Zdecydował się jeszcze posypać je ziołami prowansalskimi i kiedy już miał wychodzić z kuchni, przypomniał sobie o piwie. Dopił je do końca i pozostawiał butelkę na stole. Wyjął z szafki drugie piwo i uporał się z kapslem przy użyciu zębów. Wypluł zbędny przedmiot wprost do kosza na śmieci.
Zasiadł w salonie, ale nie przy dużym stole, którego nie dało się upchnąć w kuchni, a przy biurku dostawionym do samego parapetu. Zajął się jedzeniem, piciem i wgapianiem w puste, ciemne ulice miasteczka. Raz tylko zerknął na fortepian, przypominając sobie moment zdania ciosu i obraz żony leżącej na klawiszach. Ten żałosny dźwięk, zarówno samego uderzenia, jak i melodię, którą wygrał fortepian słyszał w uszach wciąż i od nowa, dosłownie tak, jakby wydarzenie miało miejsce przed paroma sekundami, a nie ponad godziną.
Wrzucił do ust kolejny kawałek ziemniaka. Ten był mocno usmażony i ociekający olejem, więc zaraz po jego zjedzeniu, oblizał palce i chwycił za butelkę piwa, opróżniając ją niemal do połowy. Był skupiony na wykonywanych czynnościach, gdyż to pozwalało mu na niemyślenie o niczym innym. Miał jednak doskonały słuch, więc nie umknął mu odgłos kroków za plecami. Pomimo tego nie zamierzał odzywać się pierwszy.
Hadrianie? – rzekła pytająco Clara.
Nie odpowiedział. Wrzucił do buzi kolejną frytkę, a po niej kilka następnych. Te także popił alkoholem o naturalnej, chmielowej goryczce.
Ciężko się mówi do twoich pleców – rzuciła w beznamiętny sposób. Miała nadzieję, że to wywrze na nim jakieś wrażenie, że sprawi, iż się odwróci.
Nie odwrócił się. Jadł i pił dalej. Podobnie jak wcześniej, wpatrywał się w szybę i krajobraz za nią.
Jeśli uczyniłam coś czym cię uraziłam, jeśli w jakiś sposób ci zawiniłam, to wtedy osobiście cię przeproszę, ale... ale na chwilę obecną... ja nie wiem za co mnie uderzyłeś. – Podeszła bardzo blisko. Chwyciła za oparcie krzesła i odsunęła je, by móc przysiąść. Oparła się o ścianę tuż przy oknie. – Powiesz mi o co chodzi? – dopytywała.
Oczy Alarcona się zaczerwieniły. Już wcześniej żyłki, które były oznaką zmęczenia i niewyspania, pojawiły się na białkach, ale teraz było w nich coś co sprawiało wrażenie, jakby mężczyzna ledwie powstrzymywał się od płaczu.
Mam prawo wiedzieć co spowodowało twój gniew! – lekko się uniosła.
Nie masz już żadnych praw – rzucił chłodno, ale przy tym niezwykle cicho.
Bo ty tak powiedziałeś? – postanowiła dopytać. Przyjrzała się uważnie jego profilowi. Mocno zarysowanej, zaciśniętej szczęce i drgającemu policzkowi. Wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi. – Spójrz na mnie! – wrzasnęła i szarpnęła za rękaw jego bordowej koszuli.
W tamtym momencie wstał z krzesła tak energicznie, jakby siedzenie go oparzyło. Uderzył otwartą dłonią o blat biurka z taką siłą, że miska do połowy pełna frytek i butelka piwa podskoczyły.
Chcę tylko wiedzieć o co ci chodzi – wyjaśniła płaczliwie, starając się powstrzymać nagły przypływ szlochu. Wycofała się przy tym do tyłu, możliwie jak najdalej, niemal wciskając plecy w ścianę, jakby to miało ją uchronić w razie potrzeby.
Hadrian rzucił żonie niezadowolone spojrzenie, a potem usiadł i siląc się o opanowanie oraz spokój, powrócił do konsumpcji. Przez jakiś czas milczał, aż wreszcie rzekł stanowczo:
Zniknij mi z oczu.
A więc po prostu się wyżyłeś, tak? – zapytała, wstając z miejsca. – Daj mi powód, dla którego pierwszy raz podniosłeś na mnie rękę, bo jeśli nie było powodu, to nie licz, że ujdzie ci to płazem. Nie masz prawa mnie bić. Może inne kobiety sobie pozwalają. Ja nie pozwolę.
I co zrobisz? – wymsknęło mu się z czystej ciekawości. Potem objął gwint butelki ustami i pociągnął spory łyk. Ciągle pijąc, spojrzał na żonę w taki sposób, jakby ją wyzywał na pojedynek.
To co powinna każda kobieta w takiej sytuacji. Pójdę na policję.
Zaśmiał się.
Drzwi szeroko otwarte – oznajmił. – Jak chcesz, możesz złożyć zeznania tutaj.
Pójdę prosto do twojego szefa – zagroziła i udała się do pokoju córek, mając w planach spędzić tam resztę nocy.

Hadrian dokończył jedzenie i jak gdyby nigdy nic, opuścił dom w celu zakupienia kolejnych butelek piwa. Co prawda, sklepy w godzinach nocnych były nieczynne, ale bardzo dobrze znał cukiernika i jego syna, który prowadził jedyny sklep w miasteczku, w jakim można było dostać produkty alkoholowe. Postanowił zabrać z sobą psa. Przy Szogunie czuł się nawet bezpieczniej niż, gdy posiadał przy sobie kaburę z bronią i pełny magazynek naboi.
Państwo Alarcon, jak i pozostali domownicy, rzadko wychodzili głównym wyjściem, które strzeżone było przez pokaźnych rozmiarów wilczura. Wyjście to zdawało się być okrężną drogą do centrum. Korzystali więc z tylnego i przez to nikt wcześniej nie zauważył anonimowej wiadomości pozostawionej przez dwóch chłopców.
Hadrian wychodząc i pogwizdując na Szoguna, w celu przywołania go do siebie, dostrzegł białą, pomiętą kartkę. Schylił się po nią, rozwinął, przeczytał i postanowił osobiście, samodzielnie sprawdzić czy czasami nie jest to żart niesfornych urwisów. Szczególnie zniesmaczyły go ortograficzne błędy, które nie sprawiły, że wziął ową informację na poważnie, ale, by mieć całkiem czyste sumienie, postanowił oprzeć sytuację na „w razie czego” i „przezorny zawsze ubezpieczony”. W ten sposób Hadrian Alarcon dotarł na miejsce zbrodni i nim ruszył na komisariat w celu powiadomienia o swoim znalezisku kolegów z pracy, to najpierw sprawdził puls denatki. Tak naprawdę wcale nie musiał tego robić, bo była bardzo zimna. Odniósł nawet wrażenie, że lodowata. Poza tym w powietrzu unosił się swąd początku rozkładu. Noga kobiety była naruszona przez dzikie zwierzę.
Brunet zmarszczył czoło i podnosząc się z kucek, wyjął chusteczkę z kieszeni granatowego swetra. Przyłożył ją do ust i nosa, chcąc choć na krótki moment poczuć inny zapach niż ten odurzający smród. Zawsze był wrażliwy na zapachy. Jako dziecko pierwszy wiedział, gdy służba piekła placek, ale też robiło mu się niedobrze, gdy poczuł choć mizerny swąd spalenizny owego wypieku. Teraz też było mu niedobrze, na dodatek kręciło mu się w głowie, ale był już dorosły, musiał więc zacisnąć zęby i jakoś sobie z tym poradzić. W jego zawodzie zbytnie rozczulanie się nad innymi, ale też nad samym sobą było nie do pomyślenia i zupełnie nie wchodziło w grę.
No to mamy trupa – szepnął niemal bezgłośnie, powoli zmierzając w stronę policyjnego komisariatu.

Po około godzinie miejsce zbrodni zostało zabezpieczone, fotograf wykonał zdjęcia pozycji w jakiej pozostawiono zwłoki, ale też zdjęcie chaty i wszystkiego co dookoła.
Jak umarła? – spytał Hadrian koronera. – Od tej rany? – wskazał palcem na dziurę w okolicy żeber.
Nie wiem tego na pewno.
A kiedy będziesz wiedział na pewno? – dopytywał wysokiego i szczupłego blondyna.
Daj mi dzień, góra dwa – odparł Javier.
Masz kilka godzin. – Wstał z kucek i poszedł w stronę drzewa, o które opierał się jego partner.
Julio nawet nie spostrzegł, że ktoś koło niego stanął. Zajęty był spalaniem papierosa i czynił to w dużym skupieniu, starając się przy tym nie myśleć. Pierwszy raz na własne oczy widział coś takiego i tak naprawdę, ukończona szkoła i te pół roku pracy w zawodzie, nie były w stanie przygotować go na tak makabryczny widok.
Poczęstuj mnie – polecił Alarcon. – Wyszedłem z domu bez paczki – dodał.
Już po chwili obejmował papierosa ustami i odpalał za pomocą zapałki, których całe opakowanie użyczył mu kolega. Zaciągnął się i przez chwilę poczuł odprężenie, pomimo że ani okoliczności, ani miejsce nie należały do stosownych, by wspierać takie odczucia.
Pewnie zabił ją jakiś przejezdny i tutaj pozostawił zwłoki – stwierdził uspokajająco. Tak naprawdę nie chciał dodawać tym otuchy Juliowi, ale samego siebie przekonać, że w miasteczku nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i że nic nie grozi Clarze ani dziewczynkom, że jego mała rodzina może czuć się tutaj bezpieczna, tak jak to było do tej pory.
A jeśli nie? – spytał Julio wypstrykując niedopałek możliwie jak najdalej.
Co jeśli nie?
Jeśli to tu ją zabito, a nie pozostawiono? Krew o tym właśnie świadczy.
To nadal mógł to zrobić przejezdny! – uniósł się.
A jeśli nie zrobił tego przejezdny!? Wiesz co to wtedy znaczy!?
Tak! – ryknął. – Znaczy, że w miasteczku mamy mordercę. Tylko póki co, sam nie chcę o tym myśleć – dodał i przeczesał włosy, zaczesując do tyłu dwa niesforne kosmyki, które opadały mu na czoło.

Alicia Montero wzięła szybką kąpiel i położyła się do łóżka. Ceniła poukładanie i czystość, więc najlepiej zasypiało się jej w świeżej, wypranej i pachnącej pościeli. Tej nocy jednak nawet to nie pomagało. Wierciła się, przewracając z boku na bok i rozmyślając. Żałowała przeszłości, niejednego z niej wydarzenia, obawiała się przyszłości i czuła tak, jakby nawet jej teraźniejszość nie była do końca pewna. To było dziwne, zupełnie jej obce uczucie, jakby zaraz miała rozsypać się na miliony kawałków, których już nikt nie będzie w stanie poskładać, bo wiele z nich wpadnie w szczeliny podłogi i pozostanie w nich na zawsze.
Położyła się na wznak, wzięła kilka głębszych wdechów, aż w końcu wstała. W pośpiechu założyła na siebie wczorajsze ubranie i wyszła z domu. Udała się wprost pod kamienice, w której mieściło się mieszkanie jej przyszłej teściowej. Wiedziała, że nie wypada składać wizyt o tak późnej porze, ale ta sprawa nie mogła czekać. Ruszyła schodami na pierwsze piętro i delikatnie, aczkolwiek słyszalnie, zastukała.
Wiktoria Rivera nie powiedziała nic przez zamknięte drzwi. Jedynie stanęła na palcach, by dosięgnąć do szkiełka i sprawdzić kto taki zdecydował się na nocną wizytę. Gdy w niespodziewanym gościu, skrytym pod ciemną peleryną, dostrzegła znajome rysy twarzy, od razu wcisnęła klucz do zamka i otworzyła drzwi na oścież.
Alicia? – rzekła z serdecznym uśmiechem. Nie był on sztuczny. Lubiła tę dziewczynę, choć nigdy nie ukrywała, zwłaszcza przed synem, iż wolałaby, by to Clara została jej synową, a nie, by była nią córka Sary. Życie jednak nie ułożyło się po jej myśli. Clara wyszła za mąż za Alarcona, niedługo po tym urodziła dwie córki, a Pedro przez lata wiódł żywot rozwiązłego kawalera aż w końcu oświadczył się Alicii.
Przepraszam, wiem, że jest późno, ale...
Wejdź. – Wiktoria odsunęła się na bok, by jeszcze bardziej zachęcić Alicię do przekroczenia progu. – Pada? – spytała, gdy Alicia zsuwała z głowy kaptur peleryny.
Zaczyna kropić.
Obudzić Pedra? – dopytywała, mając świadomość, że dziewczyna przyszła do niego.
A mogę sama to zrobić?
Wiktoria przez krótki moment się zawahała. Dobrze wiedziała, że Alicii przeszkadza, że narzeczony tak często zagląda do kieliszka. Z resztą, jej jako matce tego narzeczonego, także to wadziło. W końcu jednak doszła do wniosku, że niech Pedro sam wypija piwa, które naważył.
Oczywiście. – Wskazała kierunek, choć wcale nie musiała tego robić. Szczelniej otuliła się szlafrokiem i poinformowała, że ona w tym czasie zaparzy herbatę.
Dziękuję. – Alicia stanęła przed drzwiami pokoju narzeczonego i choć z początku miała w planach zastukać, to w ostateczności zdecydowała się wtargnąć bez jakiejkolwiek zapowiedzi. – Widzę, że nie śpisz – rzuciła z przyganą i szybko zamknęła za sobą drzwi.
Pedro siedział na łóżku, z papierosem w ustach. Przed nim znajdował się drewniany stolik i zdawałoby się, nieodłączne Riverze rekwizyty – papierośnica, butelka wódki i talia kart.
Co tutaj robisz? – zapytał całkiem miłym tonem, jakby się cieszył, że ją zobaczył.
Chciałam sprawdzić jak się czujesz. Myślałam, że zastanę cię w łóżku, leżącego, schorowanego.
Przepraszam, że znowu cię zawiodłem. Poczułem się lepiej, więc postanowiłem...
Co!? – uniosła się. – Co postanowiłeś!? – Sięgnęła po butelkę i nie potrafiąc poskromić gniewu, rzuciła nią wprost na łóżko, wylewając przy tym większą część zawartości. – Co, do cholery, postanowiłeś!? – wydarła się.
Nie urządzaj awantur. – Wstał, mając dość poczucia niższości, które nagle go dopadło.
Bo na nie nie zasługujesz? – dopytywała w drwiący sposób o powód, o jakikolwiek, logiczny argument. – Masz rację – dotarło do niej nagle. – Nie zasługujesz, ani na mnie, ani na to dziecko, ani nawet na tę kłótnię. – Odwróciła się na pięcie i zmierzyła w kierunku drzwi.
Zaczekaj! – krzyknął, gdy chwytała za klamkę. – Odprowadzę cię.
Trafię – zapewniła.
Pedro w pośpiechu wciągał spodnie na kalesony. Nie czekała na niego i nim założył stare, znoszone buty, była już przy drzwiach wyjściowych.
Alicia! – Wbiegł do pokoju matki z marynarką w jednej dłoni. – Zaczekaj! Mówię, kurwa, do ciebie! – nawoływał, gdy ona zbiegała klatką schodową.
Na nic się zdały jego krzyki. Alicia nie zamierzała się zatrzymywać. Zapragnęła być jak najdalej od niego, jego zakłamania, nałogów i obietnic bez pokrycia. Ledwie wybiegła na główną ulicę, a omal się nie przewaliła za sprawą poślizgnięcia na mokrych kocich łbach. Dopiero wtedy zauważyła, że leje jak z cebra. Dostrzegła też, że przed upadkiem ktoś ją uchronił i ten ktoś ciągle trzymał jej ramię w stalowym uścisku, zadając w ten sposób ledwie namacalny ból.
Nic się panience nie stało? – zapytał z przyjaznym uśmiechem, ale wzrok miał dziko rozbiegany.
Nie – odparła i wyczekiwała aż ją puści.
Przepraszam – szepnął zmieszany, zwalniając przy tym uścisk. Nachylił się po upuszczone wcześniej zapałki. – Może podwieźć? – zapytał, wskazując na luksusowy automobil, jeden z lepszych modeli. – Pada jakby ktoś się powiesił – dodał, chcąc ją tym przekonać.
Alicia szybko zważyła w głowie zyski i straty, wszelkie możliwości, a nawet i korzyści. Dostrzegła jak Pedro wybiega zza zakrętu i nagle wyliczenia okazały się zupełnie nieważne.
Zgoda – powiedziała szybko i ruszyła do samochodu.
Na oczach narzeczonego odjechała z innym, który szybko domyślił się, iż jej zgoda podyktowana była ucieczką.
To był panienki brat czy pani mąż? – spytał, zdejmując nogę z gazu, by płynniej wejść w nieostry skręt.
Narzeczony – odpowiedziała całkiem szczerze. – Może mnie już pan tutaj wysadzić.
Mogę też panienkę odwieźć do domu albo w inne miejsce, jak panienka woli.
Wolę, by mnie pan już wysadził. – Chwyciła za klamkę, ale brunet nie przystanął. Zdawało jej się, jakby samochód poruszał się szybciej, coraz szybciej. Zaczęła się bać.
Wysadzić? Tutaj? W taki ziąb? W tak ciemną noc? – dopytywał przerażającym tonem, zatrzymując pojazd przy sadzie, nieopodal rzeki i opuszczonej chaty, która teraz była w centrum zainteresowania policji, zupełnie tak jak nieznana im denatka.
Kierowca samochodu, w którym znalazła się Alicia, także był nikomu nieznany, a przynajmniej ona nie widziała go w miasteczku nigdy wcześniej. Rozejrzała się z przerażeniem dookoła. Tylne siedzenia przykryte były starym kocem, wszędzie walały się okruszki pieczywa, a nawet ogryzki jabłek czy pozostałości po pomidorach. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna przez jakiś czas pomieszkiwał w samochodzie. Najbardziej jednak wystraszyła się broni, gdy dostrzegła jej rękojeść, w momencie odchylenia przez nieznajomego marynarki.
Proszę się nie martwić, nic złego panience nie zrobię – powiedział szybko, wiedząc, że jej wzrok spoczął na pistolecie. – Być może to nie komplement, ale będę szczery. Oczy ma pani piękne, ale nawet dla ich błękitu, nigdy nie polubię blondynek. Straszne suki.
Jak pan śmie? – zapytała w taki sposób, jakby miała do niego jakieś uzasadnione pretensje, a jednocześnie głos jej drżał tak, jakby to były ostatnie minuty jej życia, jakby groziło jej jakieś śmiertelne niebezpieczeństwo.
Patrizio – przedstawił się i wyciągnął dłoń przed siebie. Chciał, by ją uścisnęła. Ona jednak chwyciła za klamkę i spróbowała wysiąść. Ponownie złapał ją za ramię, znów w ten sam silny sposób, zadając tym ledwie namacalny, ale jednak ból. – Jeśli panienka myśli, że pozwolę jej tutaj wysiąść, to panienka jest w błędzie – oznajmił tym samym, przerażającym tonem jakim mówił przez niemal cały ten czas.

Pedro Rivera, po tym jak Alicia go potraktowała, nie wrócił od razu do domu. Mężczyzna udał się do baru, a teraz, gdy było już rano, pomimo tego, że wciąż odczuwał niemiłosierny ból głowy, a przy tym mocne jej zawroty, zdecydował się na zwleczenie z łóżka i przygotowanie do wyjścia z domu. Chciał stawić się w pracy, pomimo że jego matka załatwiła z dyrektorem, by nie musiał do niej przychodzić przez kilka dni. Jelitówka, to choroba, która zapewniała co najmniej tydzień wolnego, ale on nie chciał wykorzystywać tego kłamstwa na swoją większą korzyść, niż ta, która była konieczna.
Tak naprawdę Pedro martwił się o Alicię. W głowie miał ciągle jej obraz, gdy opuszczała jego pokój, a potem zbiegała po schodach, by zniknąć za zakrętem, aż w końcu odjechać samochodem z innym mężczyzną. Zastanawiał się kto mógł nim być. Było ciemno i przez to widział jedynie kontur męskiej, szczupłej, wysokiej sylwetki, ale nie dostrzegł nic więcej. Nie miał możliwości zobaczyć twarzy, więc nie było szans nawet na to, by tego człowieka rozpoznał.
Powiedziałaś jej coś? – pytanie skierował do rodzicielki. Pragnął matkę obarczyć winą za to, że jemu i narzeczonej się nie układa. Uważał, że musiała jej powiedzieć o kilka słów za dużo, skoro ta zdecydowała się na nocne odwiedziny i wywołanie awantury.
Wiktoria spojrzała na syna zawiedzionym wzrokiem i powróciła do poprzedniego zajęcia. Właśnie szykowała kanapki. Pedro chwycił więc za jedną i nawet nie zdążył dotknąć nią ust, a już dostał po łapach.
To dla mnie – oznajmiła kobieta, zabierając kanapkę z jego dłoni i odkładając ją na talerz. – Pijusowi nie będę usługiwała – dodała.
Zrobił niezadowoloną minę i odwrócił się do blatu, by zabrać z niego kubek z kawą.
Kawy też się nie waż ruszyć, jest moja. Ty sam sobie możesz przygotować śniadanie. – Przełożyła talerz z kanapkami na drewnianą tackę i wymaszerowała z niewielkiego pomieszczenia. Wróciła się jeszcze po kawę. Postanowiła zacząć traktować syna dokładnie w taki sposób, jakby był niczym więcej, jak tylko powietrzem.
Mówiłaś coś Alicii? – dopytywał, zapinając guziki białej koszuli. Jednocześnie zagryzając w biegu grubo ukrojony plaster sera.
Nie doczekał się odpowiedzi, więc wszedł do pokoju matki i powtórzył pytanie, tym razem zakładając szelki na szerokie ramiona.
Nie musiałam nic mówić. Najwidoczniej sama się domyśliła. A teraz już idź do tej pracy i zejdź mi z oczu. – Spojrzała na syna z niekrytą odrazą i powróciła do jedzenia dopiero, gdy opuścił pokój, tak jakby w jego towarzystwie nic nie chciało jej przejść przez gardło. W istocie ciągle kochała go tak samo mocno, ale od pewnego czasu ta miłość była inna. Za bardzo przypominał jej męża, jakby odziedziczył po nim wszystkie wady. Podobnie jak on ją przerażał, brzydził, sprawiał, że miłość była równa nienawiści.

Dzień w pracy dla Pedro wcale nie zapowiadał się dobrze. Nie spotkał Alicii na korytarzu, gdzie powinna mieć dyżur. Na dodatek, gdy postanowił poszukać jej w pokoju nauczycielskim, to ledwie przekroczył jego próg, a już został poproszony przez nauczycielkę historii, by przyniósł podręczniki z biblioteki.
Masz więcej siły, a ja nie mogę dźwigać. – Pokazała obandażowany nadgarstek, czym usprawiedliwiła fakt, że wysyła tam właśnie jego.
Coś poważnego? – dopytywał zmartwiony i wcale nie udawał. On naprawdę lubił swoich kolegów i koleżanki z pracy, a przy tym nie był typem człowieka, by zło życzyć innym.
Przeprowadzaliśmy się. Szłam z kartonem i... gapa ze mnie. – Uśmiechnęła się w jego stronę przyjaźnie, a następnie obserwowała jak opuszcza pomieszczenie.
Rivera unikał wizyt w bibliotece jak tylko mógł. Z resztą, Clara w podobny sposób unikała jego, ale tym razem wiedział, że i tak musiał się z nią zobaczyć. W końcu, to ona kryła jego tyłek, gdy zawiódł na całej linii i po prostu nie przyszedł do pracy. Zdecydował się więc wykorzystać ostatnie pół godziny przed zajęciami i odwiedzić cukiernie. Zakupił ulubione bezy Rudej, którą kiedyś, dawno temu nazywał Czarną, przez kolor włosów na jaki je farbowała.
Wszedł do pomieszczenia, które pachniało starymi książkami i mocną, pomarańczową herbatą z dodatkiem cynamonu. Zrobiło mu się cieplej na sercu, podobnie zresztą jak wtedy, gdy wspomniał czekoladę na gorąco z laską wanilii, którą Clara niegdyś przygotowywała dla niego.
Cześć – przywitał się i stanął przy ladzie.
Jednym słowem zmusił ją, by się odwróciła, gdyż wcześniej stała przy oknie i obserwowała zza białej, koronkowej firanki dzieci grające w piłkę i wyginające się na trzepaku.
Clara spojrzała na Pedra i od razu zdjęła ciemne okulary, które były modne w poprzednim sezonie.
Ten nie ukrywał swojego zdziwienia, nawet lekko rozchylił usta, ale nie był pewny czy jest odpowiednią osobą na udzielanie komentarza odnośnie jej wyglądu.
Chciałem ci podziękować za to, że... że... Sama wiesz za co, prawda? – zapytał.
Za to, że dyrektor opierdolił mnie za to, że tak późno powiedziałam mu o tym, że nie przyjdziesz do pracy?
Właśnie za to – odpowiedział ze spuszczoną głową, drapiąc się przy tym po potylicy. Wyglądał przez to jak mały, niesforny i nieporadny chłopczyk.
Drobiazg, Pedro. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a on, choć nie chciał, to i tak zaczął lustrować zasinienie w okolicy jej oka i policzka. – Co mi przyniosłeś? – Sięgnęła po pakunek i gdy tylko do niego zajrzała, to zdawała się rozpromienić jeszcze bardziej. – Moje ulubione bezy – naumyślnie przeciągnęła ostatni wyraz. – Znaj moją dobroć, jedną cię poczęstuję – oznajmiła żartobliwie i przysunęła tytkę z zawartością wprost pod jego nos.
Dziękuję. – Poczęstował się jedną, a potem poczuł, że nie wytrzyma i że koniecznie musi się o coś zapytać. – Z góry przepraszam, jeśli nie chcesz o tym mówić, ale co ci się stało? – Wskazał palcem na lewą stronę jej twarzy.
A więc zauważyłeś? – Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby, tak mocno, że aż świsnęło. – Hadrianowi odbiło – odpowiedziała wprost, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie i oniemienie. – Co się tak gapisz, jak na księdza głoszącego tureckie kazanie?
Pedro potrząsnął głową.
Nie, nie, tylko... nawet się nie spodziewałem – odpowiedział i mocno przy tym zagestykulował jedną dłonią.
Szczerze, to ja też się nie spodziewałam, ale jak widać, życie jest nieprzewidywalne i zawsze można je związać z totalnym dupkiem, nawet o tym nie wiedząc.
Już zapomniałem jaka potrafisz być bezpośrednia – powiedział bardziej dla zmiany tematu, niż dla chęci pociągnięcia go.
Bezpośrednia, to ja dopiero będę po pracy, gdy zawitam na komisariat.
Idziesz z nim to wyjaśnić? – upewniał się, jednocześnie przeczuwając, że Clara miała coś zupełnie odmiennego na myśli.
Z nim? Oszalałeś? Z jego szefem.
Może stracić przez to pracę – uświadomił jej Rivera.
To znajdzie inną – odparła stanowczo.
Claro, nie zrozum mnie źle, ale takie coś powinno się wyjaśniać w czterech ścianach.
Gdyby jeszcze on chciał mi cokolwiek wyjaśnić, to uwierz, wyjaśniałabym, ale z nim się nie da. Czuję się dokładnie tak, jakby nagle do mojego domu wprowadził się obcy mężczyzna i zabrał mi tego mojego. Nie zrozumiesz tego – stwierdziła, widząc jego zakłopotanie i to jak szmera się po policzku.
Pewnie nie – przytaknął jej. – Dla własnego dobra, nawet nie będę próbował, ale pójście donieść na męża do jego miejsca pracy, to ostatnia głupota. Ja bym czegoś takiego nie podarował.
Zacznijmy od tego, że ty nie podniósłbyś ręki na kobietę.
Faktycznie, nie podniósłbym – przyznał jej rację. – Tak właściwie, to ja przyszedłem tutaj po podręczniki do historii. Kornelia mnie o nie prosiła.
A mnie prosił dyrektor, bym tylko gdy cię zobaczę, powiedziała, że masz stawić się u niego w gabinecie.
Cholera – zaklął.
Tak, właśnie tak, będzie opierdol. – Sięgnęła do jego policzka i pogładziła po gęstym zaroście, jakby chciała mu w ten sposób dodać otuchy.

Hadrian, po nocy spędzonej na szukaniu śladów i oglądaniu zwłok, siedział w gabinecie na komisariacie policji. Dzielił to pomieszczenie ze swoim partnerem, na dodatek, gdy kończyła się ich zmiana, to pojawiała się kolejna para policjantów i zajmowała dokładnie ten sam gabinet. Budynek małomiasteczkowej policji był za mały, by mieć możliwość dać do użytku każdego osobny pokój. Byli więc zmuszeni dzielić jeden na czterech, dwójkami, w systemie dwunastogodzinnym. Choć nie ma co ukrywać, że Hadrian już dawno nie pamiętał, by w nocy gościł w pracy. Zazwyczaj zwalał ten obowiązek na młodszego Julio, który w razie, gdyby coś się działo, miał dzwonić na jego numer domowy, a on miał być pod telefonem i nigdzie się nie szlajać. Czasami jednak się szlajał, ale Alarcon wiedział, że gdyby naprawdę to było konieczne, to żona odnalazłaby go bez problemu, w końcu on mógł być tylko w dwóch miejscach – albo u Pedro Rivery, albo w barze wraz z Pedrem Rivera i Arturo Bosca.
Teraz jednak był dzień, godzina obiadowa, a żołądek Hadriana zdawał się zaciskać w pięść. Mężczyzna był głodny jak jeszcze nigdy w życiu, ale też nie miał ochoty na przeżuwanie i przełykanie czegokolwiek. Przed jego oczami ciągle stał obraz trupa znalezionego nad rzeką, nieopodal starej chaty, która była bazą większości dzieci z pobliskiej podstawówki. Z resztą, wiadomość, którą co jakiś czas wyjmował z kieszeni, wskazywała na to, że to dzieci pierwsze znalazły Glorię.
Skąd wiedziały jak ma na imię? – głowił się i nawet pomrukiwał to pytanie na głos, korzystając z okazji, że w gabinecie był całkiem sam. – W miasteczku nie ma nikogo o takim imieniu – dopowiadał, a jednocześnie odnosił wrażenie, jakby już gdzieś słyszał to imię, jakby ktoś je w niedalekiej przeszłości, w jego obecności, wypowiedział. Nie pamiętał tylko kto i w jakich okolicznościach to zrobił.
Zmęczony po niemal trzydziestu godzinach bycia na nogach, miał w planach szybko się ubrać i wrócić do domu. Już gdy wsuwał pierwszą rękę w rękaw granatowego swetra, to wiedział, że konieczne będzie jego szybkie wypranie. Ubranie przesiąknęło swądem trupim i wilgocią ze starej chaty nadrzecznej.
Hadrian! – zawołał Julio, jeszcze zanim sam przed sobą otworzył drzwi. Wszedł do środka i nieco zmieszany stanął przed starszym kolegą.
Co się stało, młody? – Uniósł na niego podbródek i wysilił się na krzywy uśmiech.
Clara, twoja żona...
Wiem jak ma na imię moja żona – warknął nieprzyjemnie, bo tak naprawdę temat rudowłosej był ostatnim, który chciał poruszać. Uważał, że on jest w stanie spędzić mu jedynie sen z powiek, a niczego nie pragnął bardziej jak odlecieć morfeuszowym rydwanem do krainy sennych marzeń i znaleźć się z dala od koszmarów dnia codziennego.
Ona tu jest – syknął szybko Julio.
Jak to, tu jest? – zapytał zaskoczony. Nie czekał na odpowiedź, od razu wyszedł na korytarz, niemal przy tym potrącając kolegę łokciem. – Co ty tu robisz?! – uniósł się, gdy stanął z żoną twarzą w twarz.
Już nic. Już wracam do domu – odpowiedziała beznamiętnie, bez choćby cienia jakichkolwiek emocji.
Po co przyszłaś? – dopytywał, jakby łudził się, że jednak przyszła do niego, że chciała mu wszystko wyjaśnić, przeprosić i obiecać, że nigdy więcej nie popełni takiego błędu.
A jak myślisz? – Spojrzała na niego w taki sposób, jakby rzucała mu wyzwanie. – Ostrzegałam cię, Hadrianie. Nie jestem kobietą, na którą bezkarnie będziesz podnosił rękę.
Mów ciszej – polecił i rozejrzał się dookoła. Dostrzegł, że obok nich jedynie sprzątaczka zmiatała podłogę i poczuł się tym nieco uspokojony.
A co, wstydzisz się prawdy? – dopytywała, bezczelnie patrząc mu w oczy.
Przetarł twarz dłońmi, chcąc w ten sposób zetrzeć z niej wyraźne oznaki zmęczenia. Potem złapał żonę za ramię, wbijając boleśnie palce w miękką, delikatną skórę.
Idziemy. – Uniósł rękę, którą ją trzymał na tyle, by miała możliwość iść jedynie na palcach. W planie miał opuszczenie komisariatu, a następnie, gdy już znajdą się w domu, chciał rozmówić się z żoną i wybić jej z głowy głupie, niedorzeczne pomysły.
W plan Hadriana wszedł jednak głos komendanta, który rozniósł się po całym korytarzu i odbił od pleców Alarcona.
Zapraszam do siebie, milionerze – zachęcał i wskazywał na otwarte drzwi prowadzące do gabinetu, pomimo że Hadrian, stojący tyłem, nie mógł tego gestu zobaczyć.
Powiedziałaś staremu? – zapytał szeptem Alarcon.
Ostrzegałam cię – odparła w odpowiedzi.
Oszalałaś do reszty? – warknął przez zaciśnięte zęby. – W domu sobie porozmawiamy – rzucił ostrzegawczym tonem, a następnie z oburzeniem wymalowanym na twarzy, powędrował na rozmowę z komendantem, za którym, swoją drogą, nie przepadał.

* Alicia i Pedro zazwyczaj byli przeze mnie pomijani, a przynajmniej jeszcze na zdjęciu nie zagościli, tak więc tym razem możecie zobaczyć jak ja wyobrażam sobie Alicie Montero.
* Chciałbym też zachęcić Was do komentowania, więc nie wiem... może powinienem zadawać pod rozdziałami pytania, może chcielibyście pomóc mi kierować fabułą, choćby tymi wątkami pobocznymi, jakimiś konkretnymi wydarzeniami? Co o tym sądzicie?

wtorek, 16 maja 2017

#40 – „Zbrodnia w miasteczku” – Rozdział 4

Kradzież i podejrzenia”

Hadrian wziął małego Boscę na kolana i polecił mu, by oburącz trzymał kierownicę. Następnie nakazał kręcić w jedną ze stron, dzięki czemu udało im się wejść w zakręt. Co prawda nie był to płynny skręt, ale Alarcon pochwalił Antonia, że jak na pierwszy raz to było całkiem dobrze.
Jak będę duży, to też będę miał taki automobil – stwierdził chłopiec z rozmarzonym wzrokiem i nagle zorientował się, że są już pod zakładem krawieckim należącym do jego ojca. Przełknął nerwowo ślinę i pobladł na dziecięcej twarzy.
Co się stało? Gorzej się poczułeś? – zainteresował się brunet i choć nie chciał gasić silnika, tylko od razu odjechać i powrócić do miejsca pracy, to zdecydował się potowarzyszyć chłopcu. – Odprowadzę cię – zaproponował.
Nic mi nie jest. Dobrze się czuję – odpowiedział z lekkim opóźnieniem i samodzielnie sięgnął do klamki, by wysiąść drzwiami od strony pasażera.

Zakład krawiecki Arturo Boscy znajdował się niemal w centrum miasteczka. Cechowała go wielka witryna wystawowa, która przyciągała wzrok tych, którzy ją mijali. Nawet Hadrian, choć nie znał się na fatałaszkach i nie lubił się stroić, przystanął i chwilę obserwował ubrane odświętnie manekiny. W końcu otworzył drzwi i puścił Antonia przodem.
Tata pewnie jest w gabinecie – oznajmił dziesięciolatek.
Hadrian poczuł się jak słoń w składzie porcelany. Wszędzie było pełno wieszaków, materiałów, szpilek i nożyc krawieckich. Było też dużo pań, które się do niego uśmiechały i w tym momencie bycie słoniem w składzie porcelany przestało mu przeszkadzać, bo choć nigdy nie należał do bawidamków i obecność dużej ilości kobiet go niezmiernie krępowała, to mimo wszystko potrafił odczuwać w tym przyjemność.
Szukam Arturo Bosca – powiedział do wysokiej i chudej blondynki. Położył dłonie na ramionach małego Antonia i czekał na odpowiedź.
Arturo? – zdziwiła się.
Przytaknął samym ruchem głowy.
Policja do szefa? – szepnęła jakby sama do siebie. – Znowu coś zmalowałeś? – zwróciła się do chłopca i trąciła go przy tym pieszczotliwie w nos, a potem rozczochrała jego ciemne blond włoski. – Szef jest w gabinecie z telefonem.
Gdzie ten gabinet? – spytał szybko Alarcon, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie ma za dużo czasu. Wyrwał się jedynie na krótką chwilę, wymawiając zjedzeniem ciepłego posiłku, bo chciał odwiedzić cukiernie i dostarczyć żonie do pracy ulubiony przysmak, czyli puszyste, białe bezy.
Na końcu korytarza, ale ja pójdę...
Nie trzeba – przerwał jej stanowczo, po czym ruszył na przód.
Antonio poczłapał za nim, po drodze dotykając lepkimi paluchami wszystko co tylko było w zasięgu wzroku. Dopiero wtedy dziesięciolatek zauważył jak jego paluszki się kleją od wcześniej zjedzonej słodkości. Zdecydował się coś na to zaradzić. Rozejrzał się więc czy nikt nie patrzy, a potem napluł na jedną dłoń, otarł ją o drugą, dokładnie w taki sposób jakby je mył, po czym wytarł w jeden z pobliskich materiałów.
Już czyste – oznajmił cichutko samemu sobie. Był z siebie wtedy niezmiernie dumny. Rozejrzał się dookoła, zważywszy na to, że gdzieś zagubił pana policjanta, a gdy w końcu go dostrzegł to przyspieszył kroku.
Hadrian właśnie łapał za klamkę i otwierał drzwi gabinetu wspomnianego przez pracownicę zakładu krawieckiego. Wszedł bez robienia ceremonii, a więc i bez zastukania. Szybko tego pożałował, bo kiedy otworzył drzwi na oścież, to zobaczył krawca, trzymającego dłonie na pośladkach młodej brunetki.
Dziewczyna, zdając sobie sprawę, że ktoś wtargnął do gabinetu, szybko odskoczyła od mężczyzny, a on sam zdecydował się na okazanie zdenerwowania głośnym:
Czego!?
Hadrian obserwował jak dziewczę poprawia bluzeczkę, ciągnąc ją w dół, by ta zakryła brzuch, a wcześniej jędrny, młody biust, skryty za białym, bawełnianym stanikiem.
Co robiłeś, tato? – zapytał nagle dziecięcy głosik. Chłopiec przecisnął się między futryną a policjantem i stanął dokładnie naprzeciw ojca.
W tym właśnie momencie szatyn się zmieszał i poczuł co najmniej głupio, z pewnością nieswojo.
Zdejmowałem pomiary – odpowiedział.
Hadrian jawnie go wydrwił i poczuł jakby wewnątrz niego coś się zagotowało, choć nie okazał tego ani krzykiem, ani pięściami.
I mówi to ojciec czwórki dzieci – wytknął.
Nie twój interes!
Mój, bo z mojej żony też zdejmujesz pomiary po godzinach!
Powiedziała ci? – Arturo zaskoczony wpatrywał się w bruneta, a potem skupił całą swoją uwagę na synu. – Co ty tu robisz?
Skręcił kostkę. Zajmij się więc może lepiej dzieckiem, zamiast kochanicami. – Zdenerwowany Alarcon odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.
Luna natomiast zupełnie nie wiedziała jak ma się zachować, więc kiedy Arturo przykucnął przy chłopcu, to zdecydowała się zabrać głos.
To twój syn? – zapytała. – Ty pewnie jesteś Antonio, prawda? – dopytywała dalej.
Być może – odpowiedział zadziornie dziesięciolatek i wpatrywał się groźnym wzrokiem w koleżankę ojca, mocno przy tym marszcząc czoło.
Uroczy – oznajmiła. – Bardzo do ciebie podobny. – Przyłożyła dłoń do policzka dziecka, by o niego pieszczotliwie potrzeć, ale Antonio zareagował niemal natychmiast.
Chłopiec odsunął się gwałtownie, ale jakby to mu nie wystarczyło, zdecydował się jeszcze smagnąć kobietę w dłoń na tyle siarczyście, że ta aż syknęła i przyłożyła ją do ust.
Nie lubię ciebie! – krzyknął.
Uspokój się! – ryknął na niego ojciec, po czym klepnął w tył jednego uda. – Coś ty zrobił w tę nogę?
Spadłem – odpowiedział płaczliwie.
Pójdziemy do lekarza. Na szczęście to niedaleko. Dasz radę iść czy cię ponieść?
Ponieść – zadecydował, a gdy tylko Arturo wziął go na ręce, to patrząc przez jego ramię, wytknął język w stronę Luny, oczywiście czyniąc to w taki sposób, by ojciec nie mógł tego zobaczyć. – Nie chcę byś zdejmował w taki sposób pomiary z innych pań niż mamusia – szepnął tacie na ucho.
Czasami to jest coś co czyni mężczyzną, synu – skwitował cicho, a potem zaczął informować jedną z kobiet, że on wychodzi i nie będzie go dłuższy czas, gdyż musi zabrać syna do lekarza, a potem dostarczyć go jeszcze do domu.
Powinieneś też kupić taki automobil jak ma pan policjant. Wtedy byłoby szybciej i o ile wygodniej.
Przestań się mądrzyć, Antonio. Jak mi dasz na taki automobil pieniążki, to go zakupię.
Dobrze, ale wtedy będziesz mnie, tato, musiał wszędzie wozić. Zupełnie tak jakbyś był moim szoferem. Kupię ci nawet taką specjalną czapeczkę.
Dobrze, ale powiedz mi, skąd ty weźmiesz tyle pieniędzy, by kupić samochód?
Sprzedam coś co jest bardzo wartościowe. Ostatnio to znalazłem – pochwalił się i uśmiechnął od ucha do ucha.
Dobrze – przytaknął mu ojciec, nawet nie zastanawiając się dłużej nad znaleziskiem syna.

Hadrian natomiast powrócił do pracy i do papierkowej roboty. W miasteczku nie działo się za wiele, więc jego obowiązki polegały głównie na pilnowaniu porządku, przejściu się od czasu do czasu po mieście i szukaniu zagubionych przedmiotów, które zdaniem ich starszych właścicieli z zanikami pamięci zostały z pewnością skradzione. Tak wyglądała jego praca niemal każdego dnia. Przerywana była zabawą w zawody, która polegała na rzucaniu kulek z papieru do kartonu sporej wielkości, służącego za kosz na śmieci. Tego dnia Hadrian jednak nie miał ochoty na mierzenie się ze swoim partnerem.
Coś ty taki markotny? Byłeś na schadzce z żoną w godzinach pracy i jeszcze ci źle – dogadywał mu młody Julio.
Przestań – syknął, bo ostatnim na co miał ochotę, była rozmowa o Clarze. Wziął długopis w dłoń i powrócił do wypisywania raportów, przeklinając w myślach, że maszyna do pisania uległa zepsuciu i na nową, przez dłuższy czas, nie mają co liczyć. – Muszę zapalić – poinformował.
Wstał z miejsca i skierował się do brązowej listonoszki, którą zwykle miał przy sobie. W pracy odwieszał ją na drewniany wieszak przymocowany do jednej ze ścian. Wyjął z torby papierosy w miękkim opakowaniu, gdyż nie był na tyle nałogowym palaczem, by posiadać męską papierośnicę. Dotarło do niego, że jest właściwie marnym palaczem, skoro nawet zapałek przy sobie nie ma. Szybko dostrzegł też brak portfela. Wtedy rozpoczął gorączkowe przeszukiwanie torby co nie uszło uwadze Julia.
Zgubiłeś coś?
Pieniądze.
Może się gdzieś zawieruszyły – zasugerował.
Cały portfel zgubiłem! – uniósł się.
Niemożliwe. Brałeś go z biurka, gdy szedłeś do cukierni. – Blady brunet, którego włosy lekko się kręciły, spojrzał ciemnymi, niemal czarnymi oczami na starszego stażem kolegę. – Pomyśl, gdzie byłeś potem? Może gdzieś go zostawiłeś? Na przykład na ladzie u cukiernika, tak jak to było ostatnim razem – wypomniał.
Hadrian poruszył nieznacznie głową, przypominając sobie, że faktycznie zawsze należał do ludzi, którzy wiele rzeczy zawieruszali, ale zwykle też je znajdywali jeszcze w ten sam dzień. W tym przypadku jednak zguba mogła być łakomym kąskiem dla złodzieja i wiedział, że jeśli starszy cukiernik imieniem Diego go nie znalazł, to już z pewnością ktoś zakolegował się z jego wnętrzem, a opakowanie wyrzucił na pobliski trawnik.
Idź i poszukaj – zaproponował Julio, po czym powrócił do pisania. Szybko zdał sobie jednak sprawę, że Hadrian stoi w miejscu, zamiast wyjść drzwiami i rozpocząć odnajdywanie swojej własności. – No idź! Będę cię krył przed starym.
Dzięki. – Alarcon zapiął krzywo guziki swetra, a potem zdjął listonoszkę z wieszaka i założył na ramię jej skórzany pasek. Wyszedł, wsuwając papierosa do ust. Szybko zawrócił z zapytaniem – a czy masz może zapałki?

Zapałki Hadriana Alarcona były w posiadaniu małego Antonia, który nudził się u lekarza, czekając na swoją kolej przyjęcia, więc postanowił wyjść na zewnątrz i postrzelać nimi, celując w pobliską ścianę. Podobało mu się jak na szarawym tle kamienicy zostają brązowe ślady opalenizny. Innemu chłopcu, którego dręczył nadmierny kaszel, także się to podobało i nawet chciał spróbować. Antonio jednak mu na to nie pozwolił.
Jak kupisz sobie swoje zapałki, to cię może nawet nauczę – wymądrzał się. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał, gdy usłyszał głos ojca.
Antonio! – wrzeszczał Arturo, wyglądając przez mocno uchylone drzwi.
Już idem! – odkrzyknął i pokuśtykał do wnętrza budynku. Dopiero wtedy spostrzegł, że noga z godziny na godzinę boli go coraz bardziej.

Arturo Bosca po wizycie u lekarza odprowadził syna do domu i postanowił sam na moment do niego wstąpić w celu napicia się mocnej, czarnej kawy i zjedzenia jakiegoś ciepłego posiłku. Oczywiście kiedy Sylvia zobaczyła ich obu w drzwiach to mocno się zaniepokoiła i chyba od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Przykucnęła przy synku i chwyciła za jego ramiona.
Co się stało? Czemu nie jesteś w szkole?
Biegał po schodach, to takie są tego skutki – odwarknął Arturo, po czym wyminął żonę i ruszył w stronę kuchni.
Spadłeś? – zmartwiła się.
Echeś – utwierdził ją w kłamstwie, które wcześniej powtarzał wszystkim dorosłym. – Ale już tak nie boli i dostałem zastrzyk. Wcale nie płakałem. – Podciągnął nogawkę, by pokazać matce, że jego noga jest teraz obandażowana. – Widzisz jak się spuchliła?
Spuchła – poprawiła go i z delikatnym uśmiechem zaczesała jeden z niesfornych kosmyków dziesięciolatka za ucho. – Trzeba będzie przyciąć ci włoski.
Sylvia, jest coś do jedzenia?! – krzyknął Arturo, który w kuchni zaczął już zaglądać pod pokrywki garnków w celu znalezienia czegoś coby nadało się do konsumpcji.
Zaraz ci zgrzeję – odpowiedziała cicho. – Nie drzyj się tak, bo maluchy obudzisz. – Weszła do kuchni i podłożyła ogień pod jeden z rondli.
Usnęły? – zdziwił się, zasiadając na jednym z krzeseł. Ledwie jednak to uczynił, a już się podniósł i objął żonę od tyłu, by móc zatopić usta w skrawku jej szyi.
Przed chwilą poszły spać – odpowiedziała i odwróciła się w jego stronę, wcześniej zgaszając zapałkę mocnym potrząśnięciem dłoni.
Oddalił się od niej na dwa kroki, ale jej dłonie wciąż trzymał w objęciach swoich, jakby nie chciał utracić tej namiastki dotyku.
Pięknie w niej wyglądasz – ocenił, widząc żonę w nowej, pomarańczowej sukience, sięgającej nieco za kolana.
Arturo szybko stwierdził, że do jego kobiety pasują ciepłe, niemal słoneczne, ewentualnie wiosenne barwy, takie jak żółty, pomarańczowy czy zieleń traw. Clary natomiast sobie w sukienkach tego koloru nawet nie wyobrażał. Dla rudej zarezerwowane były czerwienie, borda i brązy.
Dziękuję za prezent, nie musiałeś – odpowiedziała, wyrywając dłonie z jego uścisku. – Poza tym, to mi ciebie nie zastąpi – dodała, odwracając się ponownie w stronę garnków.
Przybrał niezadowoloną minę i ponownie zasiadł na krześle w oczekiwaniu na posiłek. Sylvia pouczyła go o tym, że talerz, to by jednak mógł sam sobie naszykować.
Nie mam w obowiązku cię ciągle obsługiwać. Nie jesteś dzieckiem – dodała niezadowolonym tonem.
Jestem twoim mężem – odparł nieuprzejmie, zasadniczo i ani myślał wstawać po jakiś talerz czy sztućce. – Zrób mi jeszcze kawy – polecił.

Hadrian Alarcon nie odnalazł swojego portfela. Cukiernik Diego zapewniał go, że chował przedmiot z powrotem do torby.
Razem z bezami go pan chował – mówił.
Policjant pomyślał więc, że portfel musiał mu wypaść, gdy Clara wyciągała bezy z jego listonoszki. Udał się do szkoły, choć miał pewność, że jeśli szczęśliwym znalazcą okaże się być któreś z dzieciaków, to już raczej go nie odda. Postanowił jednak spróbować i zawiadomić o tym dyrektora.
Pulchny na twarzy, okrąglutki w tułowiu i siwy jak gołąb mężczyzna obiecał mu, że powiadomi wszystkich nauczycieli, by ci porozmawiali z dziećmi podczas jutrzejszych zajęć.
Mam nadzieję, że nie miał pan tam za dużo pieniędzy – dodał współczującym tonem.
Szczerze? To niemal całą wypłatę tam miałem. Zdążyłem zrobić jedynie rachunki – odparł, samemu sobie uświadamiając jak wielką ponosi stratę.
Tyle dobrego. Pańska żona też pracuje, więc o tyle dobrze, że jakaś znaczna bieda państwu nie grozi.
Clara pracuje bo chce. Ja jej do pracy nie wysyłałem – burknął, nagle przybierając niezadowolony ton i równie nieuprzejmą minę. – A właśnie, w temacie Clary, to biblioteka jeszcze jest czynna?
Dziś wyszła wcześniej. Wybierała się do zakładu krawieckiego. Miała coś odebrać.
Odebrać – powtórzył i zagryzł wargi, potem mlasnął i wycofał się do wyjścia. – Będę już szedł. Może dam radę jeszcze ją odebrać z tego... zakładu krawieckiego – zaakcentował ostatnie dwa słowa i z ledwością powstrzymał się przed trzaśnięciem drzwiami.
Dla Hadriana to był moment, w którym walił mu się dobrze skonstruowany świat. Zawsze uważał samego siebie za doskonałego architekta, który potrafił stworzyć niemal idealny budynek zwany rodziną. Teraz okazywało się, że budynek ten miał kiepską konstrukcję i że cegły, które położyła Clara nie były wystarczająco trwałe, a on sam nie zrobił nic, by je utrwalić, by zapobiec zawaleniu.
Wsiadł do samochodu i gdy już miał ruszać, to nagle z tego zrezygnował. Przeklął siarczyście i uderzył pięścią w kierownicę ze znaczną siłą. Klakson wydał z siebie dźwięk. Z jednej strony chciał przyłapać żonę na gorącym uczynku, a z drugiej bał się zobaczyć jej zdradę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego oczy mogą nie znieść takiego widoku.
Kurwa! – przeklął ponownie i zajął się przeszukiwaniem samochodu, jakby chciał w ten sposób jak najbardziej odłożyć w czasie spotkanie z własną małżonką. W końcu zdecydował się na pójście do baru.
Było już grubo po kolacji, ale Clara nie przejmowała się jego nieobecnością. Nawykła do tego, że jej mąż niemal każdego dnia, za wyjątkiem tych wolnych od pracy, wcześnie wychodził i późno wracał. W towarzystwie jedynie babci i dziewczynek zjadła kolację, a potem wykąpała bliźniaczki i położyła je spać. Sama jednak nie mogła usnąć, jakby przeczuwała, że zdarzy się coś złego. Wstała z łóżka i szczelnie otulona męskim szlafrokiem należącym do Hadriana, zeszła do pokoju, w którym stał fortepian. Dawno nie grywała. Ostatnim czasem czyniła to, gdy dziewczynki były malutkie. Je to uspokajało i pomagało zasnąć. Zdecydowała się jednak spróbować sobie przypomnieć jak to jest. Odnalazła najprostsze z nut i przyłożyła palce do białych klawiszy. Rozpoczęła grę, myląc się kilkakrotnie, ale nie przerywając. W końcu wpadła w coś na wzór transu i poczuła muzykę na tyle, by wygrać bezbłędnie każdy dźwięk. Dumna z siebie, na moment przerwała. Nie było jej jednak dane powrócić do wygrywania melodii.
Tu jesteś – odezwał się Hadrian, wchodząc do pokoju. Stanął przy fortepianie, naprzeciw żony.
Piłeś? – spytała, choć była pewna, że jej przypuszczenia są trafne, bo Hadrianowi specyficznie pobłyskiwały się oczy i by tak się działo, wystarczał choćby kieliszek wódki.
Clara wstała od fortepianu, ale nie odsunęła się od niego. Hadrian zaczął uważnie przyglądać się jej twarzy. Na powiekach ciągle miała delikatny cień, rzęsy okalał ciemny tusz i widać było, że podkręcone zostały zalotką, usta natomiast miała mocno podkreślone bordową szminką. Tego dnia wyjątkowo przeszkadzał mu jej zadbany, efektowny i przyciągający wzrok wygląd. Przeszło mu przez myśl, że nie stroi się tak dla niego, a dla Arturo Boscy albo nawet dla innych, obcych mężczyzn. Clara lubiła czuć na sobie ich spojrzenia, to zdawało się jej imponować. Wiedział o tym, bo powiedziała mu to kiedyś, przed laty, gdy upili się nalewką autorstwa jej babci. To było jeszcze przed ich ślubem. Teraz ta wiedza, ta jedna myśl wystarczyła, by podniósł dłoń, wziął zamach i zatrzymał rękę dopiero na jej policzku.
Cios, którego się nie spodziewała, zwalił ją z nóg. Sprawił, że upadła na klawisze fortepianu, a instrument wydał z siebie żałosny dźwięk. Zatrzęsła się ze strachu, który wcześniej był jej zupełnie obcy, ale nie zapłakała. Nie miała też odwagi podnieść głowy, wyprostować się i spojrzeć na męża.
Tylko mi nie mów, że nie wiesz za co! – wrzasnął, przerażony tym co przed chwilą miało miejsce. Wejrzał się na wciąż otwartą dłoń, gdzie po wewnętrznej stronie odczuwał mocne pieczenie. Zacisnął ją w pięść i skierował się do wyjścia. Na moment jednak przystanął, dostrzegając małą Aurorę. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Wyminął córkę, czyniąc to bez choćby jednego słowa.
Mamusiu? – zapytała cichutko blondyneczka w białej koszuli nocnej, która była na nią odrobinę za długa i przez to zakrywała nawet palce u stóp.
Tak, kochanie? – odpowiedziała, starając się zebrać w całość. Usiadła i odgarnęła włosy do tyłu, gdyż te wcześniej opadły jej na twarz, ograniczając tym widoczność. – Chodź do mnie. – Wyciągnęła ręce przed siebie, a gdy dziecko wbiegło w jej objęcia, to posadziła ją na swoich kolanach i mocno przytuliła. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że cały czas walczy ze łzami, że za wszelką cenę i ze wszystkich sił stara się nie zapłakać.
Czy tatuś jest niedobry? – szepnęła Aurora i oparła główkę o klatkę piersiową matki.
Nie – odszepnęła. – Nie, kochanie – dodała bardziej zdecydowanie. – To tylko gorszy czas – oznajmiła w taki sposób, jakby sama pragnęła w to uwierzyć.

* Tym razem postanowiłem wam pokazać ostatnią scenę, więc widzicie na zdjęciu Clarę i małą Aurorę. Ogólnie to chciałem powiedzieć też, że bardzo lubię tę aktorkę.
* A tak poza tym, to zachęcam was do KOMENTOWANIA!

niedziela, 14 maja 2017

#39 – „Paulina” – Rozdział 29

Ucieczka od konfrontacji”

Kiedy Tomasz opuścił łazienkę, to Emilka była już wykąpana. Nie spała jednak w łóżeczku w sypialni. Znajdowała się przy Paulinie, w salonie. Bordych najpierw spojrzał na dziecko, ułożone na miękkim kocyku, na kanapie, a potem na żonę, która siedziała z nogami założonymi na krzesło i przełączała za pomocą pilota kanały, szukając jakiegoś programu, który byłby w stanie na dłuższą chwilę przykuć jej uwagę.
Nie idziesz spać? – zapytał całkiem zwyczajnie, pokojowo. – Wyglądasz na zmęczoną – dodał z odrobiną troski.
Nie odpowiedziała. Dalej przyciskała ten sam przycisk na pilocie, ale zaczęła czynić to znacznie szybciej niż wcześniej, agresywniej.
Siłą, niespodziewanie wyrwał jej pilota z dłoni.
Mówię do ciebie – zaznaczył, wyłączając plazmę.
Teraz uderzysz mnie za to, że cię nie słucham? – zapytała bezczelnie, ale głos jej zadrgał, jakby sama nie wierzyła w swoją odwagę.
Tomasz odłożył pilot na miejsce, tuż przy telewizorze. Zabrał krzesło spod nóg żony i zasiadł na nim okrakiem.
Byłem zmęczony – przyznał, przeczesując włosy na potylicy obiema dłońmi.
To trzeba było po pracy zostać w domu i położyć się spać, zamiast sprawdzać co robię, z kim to robię, a potem... – zabrakło jej słów. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu i na krótki moment zamilkła.
On także milczał, a mała Emilka zaczęła niespokojnie poruszać rączkami i wykrzywiać usta w podkówkę.
Mam dość, Tomasz – przyznała w końcu Paula, jednocześnie wkładając dziecku smoczek między malutkie wargi. – Nie nadążam za twoimi humorami i wyskokami.
A ja za twoimi muszę!? – uniósł się.
A co takiego zrobiłam tym razem!? – wydarła się i wstała. Nachyliła po małą, która zaczęła kwilić. Rozpoczęła spacerowanie od ściany do ściany z dzieckiem na rękach, tak jak to robiła po kilka razy każdej nocy.
Nie toleruję picia przy dzieciach – postawił sprawę jasno.
Super. Czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej? Czemu nigdy o tym nie rozmawialiśmy? Czemu najpierw robisz, oskarżasz, a potem w ogóle mówisz o co chodziło?
Chciał jej odpowiedzieć cokolwiek, ale nie znał odpowiedzi na ani jedno zadane przez nią pytanie. Wstał z krzesła i stanął przed nią. Wyciągnął ręce przed siebie.
Daj, ja ją ponoszę. Jesteś zmęczona.
Ty też, sam to przyznałeś. Wolę ci jej więc nie dawać na ręce. Najlepiej żebyś się w ogóle do niej nie zbliżał. Skoro mnie bijesz, to jej co zrobisz? Rzucisz o podłogę!?
Nie krzycz! – wrzasnął. – W życiu nie zrobiłbym jej krzywdy.
Mnie też to obiecywałeś – przypomniała, wymijając go. – Wolisz kanapę czy łóżko?
Słucham? – Zmarszczył nos i wykrzywił policzek, jakby nie rozumiał znaczenia słów, które do niego kierowała.
Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim będziemy spali razem.
Jestem twoim mężem – przypomniał.
Dziś mogłam zadzwonić na policję, jutro złożyć pozew do sądu i za jakiś czas, najwyżej kilka miesięcy już byś nim nie był. Więc jak, salon czy sypialnia?
Ty idź do sypialni – odpowiedział. – Ale jak chcesz to mogę się nią zająć. Jutro idziesz do szkoły. Powinnaś się wyspać.
Poradzę sobie – zapewniła.
Poradziła sobie, ale rano zaskoczył ją dźwięk domofonu. Spojrzała najpierw na małą, którą za którymś razem wzięła do łóżka, nie mając już sił, by po raz kolejny do niej wstawać, a potem na zegarek. Zrozumiała, że zaspała, że oboje z Tomkiem zaspali.
Otworzysz drzwi!? – wrzasnęła, nieopatrznie budząc tym Emilkę, która w odwecie zaczęła wrzeszczeć znacznie głośniej niż jej rodzicielka.
Bordych zwlekł się z rozłożonej kanapy i nawet nie sprawdzając kto idzie, zwolnił blokadę drzwi klatkowych na domofonie, następnie otworzył drzwi prowadzące do ich mieszkania i udał się do sypialni, by wziąć na ręce płaczącą córkę.
Tym razem Paulina nie miała oporów, by mu na to pozwolić. Spieszyła się, by nie spóźnić się na zajęcia, a musiała jeszcze się ubrać i nałożyć makijaż, na dodatek taki, który byłby w stanie przykryć siny policzek.
Cześć wam! – zawołała Iwona z przedpokoju. – Okradną was kiedyś – skomentowała, zamykając za sobą drzwi.
Po chwili przed jej oczami zjawił się zięć w samych bokserkach i z Emilką na rękach.
Przepraszam, nie zdążyłem się jeszcze ubrać – wyjaśnił. – Weźmiesz ją na moment ode mnie? – zapytał.
Pewnie. Chodź do babci. Ale musisz dawać im popalić – zagadywała miesięczne niemowlę, jednocześnie głaszcząc je delikatnie po policzku.
Bardziej niż mama myśli – odpowiedział Tomasz, a potem zniknął za drzwiami sypialni, by się ubrać. Gdy wszedł jego żona akurat męczyła się z zapięciem stanika. Przyuważył jak bardzo trzęsą jej się ręce. Chciał pomóc.
Nie dotykaj mnie! – uniosła się, nim chwycił za fragment bielizny.
Dobrze – odszepnął i zajął się sobą. Wciągnął dresowe spodnie i założył pierwszą z brzegu koszulkę.
Kiedy Tomasz powrócił do salonu, to jego teściowa właśnie przyglądała się rozłożonej kanapie. Nie przyuważyła, by jej córka i zięć mieli gości, na dodatek dokładnie słyszała słowa jakie Paula przed chwilą skierowała do męża.
Nie śpicie razem? – zapytała wprost.
W pierwszej chwili Bordych chciał skłamać. Powiedzieć, że był zmęczony po pracy, a mała każdej nocy koncertuje, na dodatek obawia się, by jej nie przygnieść, gdy Paulina bierze ją do łóżka. Zdecydował się jednak na prawdę:
Posprzeczaliśmy się. Kawy czy herbaty? – zaproponował.
Kawy i mleka – odpowiedziała, spoglądając na znowu popłakującą wnuczkę.
Tomek udał się do kuchni, a Paulina wpadła do pokoju, w którym była jej matka i córka. Gorączkowo szukała zeszytów i książek, które pakowała do dużej torebki. Iwona zdecydowała się zadać jej dokładnie takie samo pytanie jak zięciowi:
Nie śpicie razem?
Nie, tej nocy nie. Tomek był zmęczony, ja zasnęłam z małą w łóżku. Jakoś tak wyszło. – Wzruszyła ramionami, by zbyć temat. Na nosie miała już okulary przeciwsłoneczne, na twarzy tonę podkładu, a wokół szyi zawiązany luźno szal. Wybiegła z mieszkania, naprędce żegnając się z córeczką, tak by rodzicielka nie zdążyła już zapytać o nic więcej.
Tomek podał Iwonie butelkę z mlekiem, kawę położył na ławę. Zabrał się do ścielenia kanapy.
A w rękę co ci się stało? – zapytała, spoglądając znacząco na bandaż grubo zawiązany wokół jego dłoni.
To na budowie – odpowiedział szybko.
Jeśli spieszysz się do pracy, to zostaw. Ogarnę wam tutaj.
Dziękuję, ale nie. Jesteśmy wdzięczni, że pomagasz nam przy małej. Ze sprzątaniem poradzimy sobie sami.
Skoro tak chcesz. – Włożyła Emilkę do kołyski i dopiero wtedy zdjęła płaszcz. Przysiadła, przybliżając kołyskę do siebie, by móc jednocześnie kołysać wnuczkę i pić kawę. – Masz chwilę na rozmowę czy musisz już wychodzić? – zapytała zięcia, który po złożeniu kanapy, zasiadł na niej i zajął się wciąganiem, a następnie sznurowaniem butów.
A chodzi o coś ważnego? To nie może poczekać?
Chodzi o twoją żonę.
Wstał, nerwowo przełknął ślinę i w dziwnej, wcześniej mu nieznanej obawie, wyczekiwał ciągu dalszego.
Paula niedługo ma urodziny.
Wiem, dwudzieste czwarte. – Uśmiechnął się.
Masz jakiś pomysł na prezent? Czego by potrzebowała?
Lepszego męża – wymsknęło mu się. – Przepraszam, Iwona, ale naprawdę się spieszę. Pomyślę o tym w pracy. Może przygotujemy jej wspólnie jakieś przyjęcie, chciałem też by w końcu zrobiła prawo jazdy, kupić jej samochód, ale... moim zdaniem za szybko się poddała. Wyjaśnię ci to jak wrócę – obiecał. Nachylił się, by musnąć Emilkę w czoło, a potem wyszedł, zabierając z sobą kurtkę. Zakładał ją zbiegając po schodach, jakby przed czymś uciekał, jakby się bał rozmawiać, jakby po prostu nie chciał kłamać.

#38 – „Paulina” – Rozdział 28

Zrozumieć swój błąd”

Emilka na dworze była dzieckiem idealnym. Tam nigdy nie roniła łez. Zazwyczaj spała, czasami podziwiała białe obłoki płynące po niebie. Nawet Paulina z tego powodu zażartowała do Klaudyny, że poważnie rozważa opcję przeprowadzki pod most.
Ale faktycznie wyglądasz na zmęczoną. Tomek ci nie pomaga? – dopytywała niegdyś najlepsza przyjaciółka Pauli.
Pomaga, na tyle na ile może, ale on chodzi do pracy. Pomagała też mama, ale Bartek ją zaraził i nie chciała zarazić Emi. Ale mów lepiej co tam u ciebie, jak z Norbertem?
Klaudia zaśmiała się w głos.
To było dawno i nieprawda – starała się uciąć temat, ale Paulina samym spojrzeniem ciągnęła ją za język. – Nic nieznaczący epizod, niegodny, by o nim nawet wspominać. – Złapała się za długi, złoty łańcuszek, a następnie sunęła po nim aż dotarła do zawieszki w kształcie sowy. – Wróciłam do Rafała.
Rozumiem – szepnęła blondynka. Naprawdę rozumiała. Rafał był mężczyzną zaradnym, bogatym, wykształconym i dziewczynie takiej jak Klaudia miał coś do zaoferowania. Norbert za to był... ciągle jeszcze był chłopcem.
Buty, jakie Klaudyna miała na nogach, nie do końca nadawały się do dłuższych spacerów, zwłaszcza po nierównych, piaszczystych i kamienistych alejkach najstarszego w mieście parku. Dziewczyna więc szybko zaproponowała, by przysiadły pod parasolami jednego z barów, tego znajdującego się przy samym brzegu.
Piwo i frytki, jak zawsze czy karmisz? – pytała młodą matkę, jednocześnie idąc już do baru, by złożyć zamówienie.
Nie karmię – odpowiedziała blondynka, sądząc, że jedno piwo nie zaszkodzi. W końcu taką ilością nawet nie było szans, by się upić.
Po jednym, małym piwie, które było podkładką do wspominania młodzieńczych lat, przyszła kolej na drugie, duże. Emilka obudziła się, więc Paulina wzięła ją na ręce i nim napoiła herbatką, to okryła nóżki dziecka kocykiem.
Boże, jaka ona jest do Tomka podobna. Dopiero teraz to widzę, gdy oczy otworzyła – powiedziała Klaudia, uśmiechając się do dziewczynki.
Wiem, tyle bólu, ciężkości, a wykapany ojciec – zamarudziła młoda matka, odkładając butelkę z herbatką na drewniany blat stolika. Sięgnęła po frytkę, następnie po wysoką szklankę z piwem.
W tamtym momencie zadzwonił jej telefon, więc zrezygnowała z napicia się i odebrała. Tomek pytał się gdzie jest. Odpowiedziała bez skrępowania i żadnych obaw, potem jednak szybko dodała, że jest z Klaudią, licząc na to, że mężczyzna, który jawnie nie lubił jej koleżanki, zrezygnuje z przyjścia po żonę i dziecko do parku.
Tomek nie zrezygnował. Zjawił się szybciej niż obie się tego spodziewały.
Zimno – stwierdził, zapinając czarną, zimową kurtkę niemal pod samą szyję. Dopiero potem wyciągnął dłoń, by przywitać się z Klaudyną. Uśmiechnął się do niej, jakby nie chciał, by patrzyła na niego pryzmatem dawnych, nieprzyjemnych zdarzeń.
Gratuluję ci córy! – zawołała, gdy siadał na ławce i odbierał od Pauliny Emilkę.
Dzięki. A ty, tęskniłaś za tatą? – zagadał do miesięcznego dziecka. – Nie jest jej zimno? – dopytywał.
Ręce ma ciepłe – odpowiedziała Paula, wcześniej chwytając rączki małej w swoje.
Ja też mam ciepłe ręce, a nie jest mi ciepło.
Przesadzasz. Gdyby coś jej nie pasowało lub było jej zimno, to by płakała. Poza tym, nawet nie godzinę tu jesteśmy.
Może i tak – odparł, a potem sięgnął po szklankę znajdującą się po stronie jego żony. Sam zasugerował, że może to być sok jabłkowy, a potem się napił. – Piwo? – zapytał zdziwiony.
Jedno – odpowiedziała, wstając i zabierając od niego Emi. Położyła małą do wózka i delikatnie zakołysała, by ją uśpić.
Tomek w tym czasie udał się do baru, wcześniej pytając Klaudię czego się napije. Żonie nie zadał takiego pytania, za żonę zdecydował sam. Po chwili wrócił z colą, piwem i sokiem. Zachowywał się całkiem normalnie, rozmawiał, momentami nawet żartował. Nie miał oporów, by objąć Paulinę lub musnąć ją w policzek. Sielanka jednak dobiegła końca, gdy znaleźli się w domu, za zamkniętymi drzwiami.
Paula zabrała kocyk z nóżek córki i chciała przełożyć ją do łóżeczka, wózek pozostawiając w przedpokoju, przy ścianie. Ledwie jednak zwinęła kocyk na cztery i położyła na komodzie, a poczuła mocne szarpnięcie. Wszystko co działo się potem było dla niej chwilą albo nawet jej ułamkiem. Nie miała czasu na jakąkolwiek reakcje.
Bordych wziął zamach znacznie większy niż kiedykolwiek. Wymierzył żonie policzek, który zwalił ją z nóg. Sięgnął dłonią do jej szyi. Zaciskając na niej uścisk, przystawił do ściany.
Nigdy więcej nie pij przy dziecku – powiedział przez zaciśnięte zęby, wskazując na nią palcem jednej dłoni, drugą ciągle odbierając dopływ powietrza.
W końcu puścił, wyprostował się i odszedł w kierunku sypialni, zabierając z sobą płaczącą Emilkę, którą najprawdopodobniej przeraził huk uderzenia lub płacz matki.
Zawsze mówi się, że kobieta ma wyjście, że ma prawo do obrony, walki o swoje i o siebie samą, o dzieci. Paulina zapragnęła podjąć tą walkę tamtego dnia. Wstała z podłogi i sięgnęła do torby, która była przy wózku. Wyjęła z niej telefon komórkowy i wykręciła numer na policję. Nim jednak ktoś podniósł słuchawkę i podjął się rozmowy z nią, to naszły ją wątpliwości, aż w końcu dopadła ją całkowita rezygnacja. Rozłączyła się, a telefon odłożyła na komodę, obok dziecięcego kocyka.
Usłyszała kroki za plecami. Nie wzdrygnęła się. Bardziej skamieniała ze strachu. Nie chciała, by Tomasz dotykał jej telefonu, ale nie miała odwagi, by mu w tym przeszkodzić. Odblokował, doskonale znając kombinację blokady. Zerknął na ostatnio wybierane numery i uśmiechnął się pod nosem w sposób wredny i cyniczny.
Naprawdę chciałaś to zrobić? – zapytał. – Naprawdę chciałaś bym zabrał ci dziecko?
Zadarła głowę i spojrzała na niego, jakby nie rozumiała o czym do niej mówi.
Uderzyłem cię, dobrze, nawet bym tego nie ukrywał. Myślisz jednak, że co jest gorsze, uderzenie żony czy szlajanie się z niemowlęciem po barach? Myślę, że moje wkurwienie byłoby zrozumiałe, twoje pretensje zaś bezzasadne. – Krótko i cicho się zaśmiał. – Idę pod prysznic. Mała śpi. Jak się obudzi, to mogę ją wykąpać – zaproponował jak gdyby nigdy nic. – Zastanów się na jaki kolor chcesz pomalować jej pokoik, bo chciałbym już w ten weekend zacząć.
Tomasz zniknął za drzwiami łazienki, a ona ciągle czuła się jak jakaś skamielina, jak osoba niezdolna do jakiegokolwiek ruchu i wydania z siebie choćby jednego słowa. Porażał ją jego chłód, obojętność, brak skrupułów i nieokazywanie choćby odrobiny wyrzutów sumienia. Zrozumiała, że tym razem jej mąż nie poczuje się winny, nie będzie się kajał, przepraszał ani obsypywał prezentami. Zrozumiała...
Zrozumiała lecz na zmianę decyzji było już za późno, a przynajmniej wtedy tak sądziła, bo wtedy zmiana decyzji równała się dla niej z możliwością cofnięcia czasu. W życiu jednak nie chodzi o to, by nie popełniać błędów, by posiadać zdolność ich zmazywania, a o to, by jedynie nie brnąć w te same błędy wciąż i dalej, często od nowa. Chodzi o to, by zdawać sobie z nich sprawę i je naprawiać.
Tomek był zupełnie w innej sytuacji niż jego żona, był po tej drugiej stronie. Zamknął drzwi łazienki na klucz i przemył twarz lodowatą wodą. Podniósł głowę i spojrzał w lustro, na własne odbicie. Poczuł jak łzy cisną się do jego oczu i by zdusić poczucie winy, zdecydował się na zadanie bólu samemu sobie. Uderzył z całej siły z pięści w mocne kafle. Powtórzył ten zabieg kilkakrotnie, aż posiniała skóra nie wytrzymała, aż pękła i popuściła trochę krwi.
Tomek? – usłyszał, poprzedzone cichym pukaniem.
Milczał, więc Paulina ponowiła pytanie.
Tak? – zapytał w końcu i zdecydował się na otwarcie drzwi.
Zauważyła krew, najpierw na podłodze, a dopiero potem na jego dłoni. W pierwszej chwili przyszło jej na myśl, by się nim zająć. Niemal już miała odruch sięgnięcia do szuflady gdzie trzymali leki, plastry i bandaże, ale szybko wyzbyła się empatii. Wyminęła go i wyjęła z szafki nawilżające chusteczki.
Ja tylko po to – oznajmiła, wymijając go ponownie i wychodząc. Pofatygowała się nawet, by zamknąć za sobą drzwi i uczyniła to w taki sposób, jakby nie chciała go oglądać, a to zabolało go o wiele mocniej niż kolejny cios, tym razem wymierzony w brzeg wanny.