„Kłótnie
i poszukiwania”
Pedro Rivera dotarł pod
kamienicę, w której mieszkała jego narzeczona wraz z matką. Biegł
niemal całą drogę, więc gdy zastukał w drzwi, to wiele go
kosztowało, by się o nie nie oprzeć i po nich nie osunąć. Pomimo
że często grał w piłkę z dzieciakami, to jego kondycja
pozostawiała wiele do życzenia. Nie ma też co kryć, że alkohol i
papierosy, jak każde używki, robiły swoje.
– Pedro? – zdziwiła się
Sara, gdy tylko otworzyła drzwi i zobaczyła przed progiem
przyszłego zięcia. – Co tutaj robisz?
– Szukam Ali – odpowiedział
całkiem szczerze, a oczy miał rozbiegane, zmartwione.
Sara wytarła wilgotne ręce w
fartuch, którym obwiązana była w pasie i postąpiła dwa kroki w
tył, jednocześnie zapraszając mężczyznę do środka. Dopiero
wtedy zdecydowała się na to, by zajrzeć do pokoju córki, sądząc,
że może ta jest już u siebie. Wiedziała, że Alicia musiała
wyjść w nocy, bo nie zjadła z nią śniadania, a to było ich
wspólnym zwyczajem od kiedy dziewczynka skończyła pięć lat i
była na tyle duża, by pójść do szkoły. Zawsze jedna z pań
przekrawała świeżutkie bułeczki na pół, a druga je smarowała
masłem i obkładała wędliną oraz serem.
– Sądziłam, że wróciła,
gdy byłam na targu albo, że razem poszliście do pracy –
powiedziała, omiatając wzrokiem pusty pokój, przykładnie ułożone
książki na regale i jak nigdy niepościelone łóżko.
– Nie wróciła przez całą
noc!? – niemal wykrzyknął Rivera.
– Nie była u ciebie? – Sara
spojrzała na narzeczonego córki pytająco.
– Była – przyznał,
spuszczając głowę. – Ale jak szybko weszła, tak szybko wyszła.
– A ty nawet nie zadałeś
sobie trudu, by ją odprowadzić.
– Chciałem! – warknął
przez zaciśnięte zęby. – Wsiadła do jakiegoś samochodu. Chyba
na nią czekał, więc musiała przyjechać także z nim –
wytłumaczył.
– Do jakiego samochodu? Wiesz
co mówią na targu? – pytała szybko, tylko po to, by zaraz samej
sobie zacząć udzielać odpowiedzi. Zaczęła więc opowiadać o
znalezionych przy rzece zwłokach, jednocześnie odczuwając obawę,
że to mogło być ciało jej córki.
Pedro nakazał Sarze zostać w
domu, na wypadek, gdyby Alicia wróciła, a sam ruszył biegiem w
stronę komisariatu. W połowie drogi jednak się zatrzymał, gdyż
dostrzegł Hadriana, palącego przed cukiernią.
– Cześć – przywitał się.
Hadrian przytrzymał papierosa
ustami i bez słowa podał przyjacielowi rękę. Po chwili wejrzał w
szybę witryny cukierni, by upewnić się czy jego córki nadal
grzecznie siedzą i zajadają kremówki, czy może już jedna drugiej
zamierza wydłubać oko malutkim widelczykiem.
– Znaleźliście zwłoki w
nocy, prawda? – zapytał wprost Rivera i baczniej zaczął
przyglądać się Hadrianowi. Mężczyzna miał kilka mniejszych
siniaków oraz większych zadrapań na twarzy, a do tego opuchniętą,
wyraźnie zaczerwienioną rękę.
– Tak – przyznał policjant.
– Już o tym plotkują?
– Zaginęła Alicia. To nie...
– Pedro nie był w stanie dokończyć zdania, ale Hadrian szybko
odpowiedział na niezadane pytanie. Pokręcił głowę.
– To nie, Alicia, Pedro. Jakaś
przejezdna. Nieznana tutaj.
– Ale Alicii też nie ma –
upierał się Rivera.
– Może jest w domu.
Sprawdzałeś?
– Masz mnie za idiotę?! –
ryknął.
– Nawet jeśli, to siebie mam
za większego. – Oparł się o ścianę i postukał o nią
potylicą. Zaciągnął się ostatnie, szybkie dwa razy papierosem, a
potem odrzucił niedopałek na wyłożoną kamieniami ziemię.
Oczy Hadriana były przemęczone,
białka zaczerwienione, a powieki zdawały się jakby samoistnie
opadać.
– Tatko, ona mnie kopie! –
poskarżyła się Aurora, wybiegając przed cukiernie.
– Ona pierwsza kopła! –
odkrzyknęła Amelia. Dziewczynka dopiero co schodziła z krzesła,
więc chwilę trwało nim znalazła się przy ojcu, wujku i siostrze.
– Idziemy do domu, bo nie
umiecie się zachować – zapowiedział Hadrian i chwycił najpierw
Amelię za rączkę. Potem miał w zamiarze podać drugą dłoń
Aurorze, ale dziewczynka odskoczyła w bok.
– To co, przecież już
zjadłyśmy ciastko – odparła przemądrzale, opierając rączki na
biodrach i wypinając brzuszek do przodu. Rozpoczęła kręcić
kółeczka, jak starsze dzieci podczas zabawy hula-hop.
– Nie rób tak. Nie chcę dla
ciebie kariery tancerki.
– Dlaczego? – Zmarszczyła
czoło, jednocześnie wydymając do przodu usta.
Pedro zaczął się śmiać, bo
pomimo zmartwień, nie potrafił być obojętny na urok pięciolatki,
na to jakie przezabawne miny robiła.
Hadrian przestał rozmawiać z
dziećmi i zaczął zapewniać przyjaciela, że jak tylko dowie się
czegoś o Alicii albo ją spotka, to od razu przyjdzie go o tym
zawiadomić.
– Poza tym, nie martw się.
Mogła zatrzymać się u jakieś koleżanki, chcąc ci dać nauczkę
za ostatnie pijaństwo.
– To nie byłoby do niej
podobne.
– Kobiety czasami robią to
czego byśmy się po nich nie spodziewali, nawet w koszmarach. Nawet
już w biblii pisali o tym, jakie to grzeszne istoty.
– Nigdy nie byłeś
szczególnie religijny – przypomniał Pedro, przypominając sobie
te wszystkie niedziele, gdy spotykali się na mszy świętej i
siadali możliwie jak najdalej, by mogli się wymknąć niezauważeni
i powrócić przed samym zakończeniem.
– Kto wie, może zacznę być.
– Jeżeli wam się nie układa,
to nie jest tylko wina Clary.
– I powiedział to ktoś, kto
się zowie moim przyjacielem.
– Przestań!
– Co!? – zapytał
podirytowany Alarcon.
– Dąsasz się jak
pięciolatek! To, że jestem twoim przyjacielem, nie znaczy, że
zawsze muszę się z tobą zgadzać. Przeglądałeś się w lustrze?
Wiesz jak wyglądasz?
– Domyślam się.
– To znaczy, że Clara była
na policji – stwierdził.
Hadrian zdziwiony spojrzał na
Pedra, ale kiedy już miał o coś zapytać, to mała Aurora weszła
mu w słowo:
– Mama była na policji? Po
co? Odwiedzała cię, tatko?
– Tak, odwiedzała –
odpowiedział szybko, byle jak i bez przekonania. – Chodźmy już
do domu – polecił dziewczynką, a następnie spojrzał na
przyjaciela. – Nie rozmawiajmy o tym przy dzieciach. Pogadamy
kiedyś w barze.
Rivera przytaknął ruchem głowy
i patrzył na oddalającego się z córkami Hadriana. Nagle Aurora
przystanęła i tupnęła nogą.
– Zapomniałeś o bezach dla
mamy! – wykrzyknęła.
– Jeśli się nie uspokoisz,
to dziś zbierzesz ode mnie w skórę – zapowiedział.
– Ale zapomniałeś –
upierała się dalej dziewczynka. – Wróć się i kup – niemal
zażądała.
Pedro, słysząc Aurorę,
zaśmiał się i także zachęcił Hadriana do tego, by ten zawrócił
do cukierni. Uczynił to przywołując go ruchem dłoni.
– Kup te bezy – powiedział,
gdy policjant był na tyle blisko, by mógł go usłyszeć bez
konieczności podnoszenia głosu.
– Gdybym jeszcze miał za co
je kupić. Zgubiłem całą wypłatę. Wszystko biorę na słowo
honoru – wytłumaczył, wchodząc ponownie do cukierni, dziewczynki
pozostawiając na zewnątrz. – Tylko patrz na nie – polecił
przyjacielowi.
Pedro, choć śpieszył się na
poszukiwanie narzeczonej i miał w zamiarze odwiedzić wszystkie jej
przyjaciółki, to zdecydował, że chwila go nie zbawi. Przykucnął
więc przy bliźniaczkach i zaczął z nimi rozmawiać, najpierw
zagadując o wstążki, którymi obydwie miały związane włosy.
– To tatko nam kupił –
powiedziała dumnie Aurora. – Przyniósł je w nocy.
– Razem z cukierkami –
dopowiedziała Amelia, która w porównaniu z siostrą była znacznie
spokojniejsza i małomówna.
Arturo chcąc odciążyć żonę
od opieki nad młodszymi dziećmi lub po prostu chcąc pozostać z
nią sam na sam, zaproponował starszym synom, by wzięli maluchy do
niewielkiego parku, znajdującego się naprzeciwko domu. Co prawda
nie było to najbezpieczniejszym pomysłem, bo w parku tym były aż
cztery niewielkie jeziora, o czym Sylvia napomniała, ale mąż
uznał, że Antonio i Jacopo są na tyle duzi, że sobie poradzą.
– Jak zmęczycie Matteo i
uśpicie Clarę, to wieczorem, przed samym podwieczorkiem, dam wam po
bardzo dużym prezencie – obiecywał.
Antonio skusił się na to od
razu. Chłopiec od dziecka był bardzo łakomy na prezenty i wszelkie
niespodzianki. Ochoczo stwierdził, że weźmie piłkę i pokopie z
młodszym bratem tak długo, dopóki chłopiec się całkiem nie
zmęczy.
Jacopowi pozostało więc
wożenie młodszej siostry w wózku. Nieszczególnie mu się to
podobało, ale postanowił zagryź wargi i dać radę to przetrwać,
gdyż Antonio zapewniał go, że dla tak dużego prezentu to na pewno
warto.
Chłopcy wyszli z domu. Jacopo
przykrył siostrzyczkę białym kocykiem wykończonym fioletową
włóczką, a Antonio złapał Matteo za rączkę, jednocześnie
niosąc piłkę pod pachą.
– Zobaczysz, szybko zleci i
zaraz dostaniemy prezent – mówił podekscytowany dziesięciolatek.
– Oby – powarkiwał pod
nosem Jacopo, starając się skręcić w lewo dużym i ciężkim
wózkiem. Z trudem mu się to udało i w duchu zaczął współczuć
mamie codziennych spacerów z maluchami. Nie wyobrażał sobie jak
sam dałby radę jednocześnie wozić Clarę i pilnować Mattea.
– Miałbym pytanie – zaczął
nagle Antonio i tym wybił starszego brata z poprzednich rozmyśleń.
Jacopo przyjrzał się uważnie
Antoniowi, a ten zdawał się wyglądać tak, jakby zupełnie nie
wiedział jak kontynuować zaczęty temat.
– Jakie? – zapytał więc,
by choć trochę ośmielić brata.
– Chodzi o pomiary – odparł
niepewnie dziesięciolatek.
– O co?! – wykrzyknął
zdziwiony brunecik i ponownie starał się skręcić ciężkim
wózkiem, tym razem w prawo.
– Po-mia-ry – wysylabizował.
– Mierzenie – mądrze zastąpił słowo innym, być może dla
brata bardziej zrozumiałym.
– Co chcesz zmierzyć?
Odległość jaką pokonaliśmy, by policzyć ojcu za każdy metr?
– Nie! To tata mierzy. Kobiety
mierzy.
– Jest krawcem.
– Ale on je bez centymetra
mierzy – trwał przy swoim blondynek. – A tak to się chyba nie
da – stwierdził niepewnie.
– Pracuje już tyle lat, że
może on tak potrafi.
– Moim zdaniem to wyglądało
tak, jakby on tej pani wcale nie mierzył, tylko obłapiał. I to tak
samo obłapiał, jak obłapia mamę.
– To jej o tym powiedz –
zaproponował Jacopo.
– Mamie czy tej pani?
– Mamie – odpowiedział
zirytowany nierozumnością brata.
– Myślisz, że mogę?
Jacopo w odpowiedzi wzruszył
ramionkami.
– Jak chcesz – odparł
obojętnie.
– A ty byś powiedział?
– Nie – odpowiedział szybko
i zdecydowanie.
– To ja powiem, bo ja zawsze
robię inaczej niż ty i nie chciałbym teraz zrobić tak samo.
Jacopo się ucieszył z takiego
obrotu sprawy. Sam nie chciałby przekazywać mamie złych
informacji, a choć zasłaniał ojca długoletnią pracą w zawodzie,
to doskonale wiedział dlaczego mężczyźni dotykają panie inne niż
swoje żony i z jakich robią to pobudek. Wiedział to wszystko od
Caroliny. Dziewczynka opowiadała mu o pracy swojej mamy. O tym, że
choć inni wytykają ją palcami, to przecież musi być dobra, skoro
cudzy mężowie wychodzą od niej zadowoleni. Jacopo też nie miałby
nic przeciwko, gdyby rodzice się rozstali, ale jednocześnie nie
chciałby być odpowiedzialnym za ich rozstanie.
Camila patrzyła na zanoszącą
się płaczem wnuczkę i nie wiedziała jak się zachować. Z jednej
strony chciała dowiedzieć się co wywołało tę burzę, a z
drugiej domyślała się, że to nie jest odpowiedni moment na
zadawanie jakichkolwiek pytań. Poszła więc do kuchni, a tam nalała
do szklanki wcześniej przegotowanej w czajniku wody. Wróciła do
pokoju i podała ją Clarze do ręki.
Ta z trudem usiadła na kanapie,
na której wcześniej leżała i zwijała się z bólu. Ręka trzęsła
jej się tak bardzo, że nim trafiła brzegiem szklanki do ust, to
wylała połowę wody jaka się w niej znajdowała.
– Czekaj, przyniosę miskę z
wodą. – Babcia poderwała się z zamiarem pójścia do łazienki,
ale wnuczka powstrzymała ją jednym pytaniem:
– Po co?
Camila ponownie więc usiadła
na kanapie, tuż przy Clarze.
– Jesteś cała popuchnięta.
Jeśli czegoś z tym nie zrobisz, jutro będzie gorzej.
– I co z tego? – dopytywała
poprzez łzy. – Mam robić okłady, by ludzie nie widzieli, by nie
gadali?
– Clara, nie bądź egoistką.
Masz rodzinę.
– Męża co mnie bije.
– Nie on pierwszy z chłopów
– niemal wykrzyknęła. – Nie jest jedynym ślubnym na świecie,
co się tak zachował. To nie powód, by się szczycić.
– To on powinien się
wstydzić, nie ja – trwała przy swoim.
– Wejdź ty lepiej, dziecko,
do zimnej wody. Sobie ulżysz. Dziewczynkom trochę widoku
oszczędzisz. Lepiej jak nie wiedzą.
Clara odłożyła szklankę na
pobliski stolik, spojrzała na zastawiony do obiadu stół i dotknęła
dwoma palcami nabrzmiałego, bolącego jak jeszcze nigdy policzka.
Przejechała po wardze, która jeszcze niedawno krwawiła z otwartej
rany, ale teraz krew już zaschła. Nie wierzyła. Czuła ból i była
obecna przy tym jak te wszystkie siniaki powstawały, ale pomimo tego
nie wierzyła. O ile w policzek jeszcze mogła dać wiarę, o tyle
takiego silnego pobicia po mężu nigdy się nie spodziewała.
– Powinnaś przemyć chociaż
twarz. Jakoś wyglądać. On nie wyszedł na długo. Wróci i on, i
dziewczynki.
– Co jeszcze powinnam? –
zapytała pełna gniewu.
– Pomówić z mężem. Zrobić
kolację. Załagodzić to.
– Ja mam to łagodzić!? –
nie dowierzała.
– Clara, nikt nie powiedział
ci, że życie kobiety zamężnej jest proste. Stało się, nie
odstanie się. Choćbyś góry i niebo poruszyła, nic z tym nie
zrobisz. Co najwyżej mocniej od niego zbierzesz.
– Bronisz go – zauważyła.
– Nie jest zły – odparła
na zarzut i wstała z miejsca. Podeszła do okna, by upewnić się
czy Hadrian z dziewczynkami czasami już nie wracają ze spaceru. –
Pracowity zawsze był i za tobą zawsze był. Na rękach ciebie
nosił. Dziewczynkami się zajmował. Nauczył się gotować. Nawet
sprzątał. Zrobił więcej niż niejeden. Więcej niż większość.
– Zrobił tyle ile powinien
mąż! – zbulwersowała się. – Nie miał prawa mnie zbić! –
wykrzyknęła pewna swego, nawet wstała, by bardziej to
zaakcentować.
– Za nic to zrobił? –
zapytała Camila i przestała kukać zza firanki. Odwróciła się w
stronę wnuczki. – Za nic cię tak zbił?
Clara spojrzała na nią
pytająco, jakby nie rozumiała jak ta może sądzić, iż zasłużyła
sobie na takie potraktowanie.
– Twój ojciec to był dobry
człowiek, ale straszny pierdoła. Moja córka to się na prawo i
lewo szlajała. W końcu z tych wszystkich szlajeń z brzuchem
wróciła...
– Mam cierpieć za matkę!? –
weszła babci w zdanie. – Bo ojca zdradziła!? Bo Bóg jeden wie z
kim mnie poczęła!?
– „Jaka matka taka córka”
mówią. I ty lepsza nie byłaś. Zawsze z chłopakami biegałaś,
dziewczynki cię od małego nie interesowały. Pedro Rivera to też
fama na twoim życiorysie. A potem, jakby tego było mało, to męża
na długie dwa miesiące zostawiłaś. Jaka matka zostawia tak małe
dzieci?
– Zostawiłam je z ojcem!
– Bez słowa wyjechałaś,
uciekłaś, a on włosy z głowy rwał. To cud, że on cię wtedy nie
zatłukł, jak wróciłaś.
– W ogóle się wtedy do mnie
nie odzywał. Unikał mnie.
– I nie dziwota! Porzuciłaś
go i dziewczynki, a teraz udajesz niewinną.
– To było lata temu!
– Był inny – wypomniała
wnuczce prosto w oczy – i nie ważne czy minie rok, czy dekada.
Mężczyzna takich zniewag nie zapomni.
– Nie było innego! Nigdy,
kurwa, nie było innego! Wyjechałam bo miałam dość płaczu, swądu
pieluch, dzieci. Jego i twoich ciągłych pretensji! Nie nadaję się
na matkę, nie nadaję się na żonę i nigdy nie mówiłam, że się
nadam! Chciałam być sobą, a to niestety wyklucza te dwie role,
więc za jakiś czas może znowu zniknę, zostawię go i dziewczynki.
Tylko tym razem już na zawsze! – wykrzyknęła to wszystko i
wykrzyknęłaby jeszcze więcej, ale cios w twarz odebrał jej mowę.
Nie był mocny. Z tymi jakie otrzymała od Hadriana nawet nie mógł
się równać, ale i tak dał radę ją uciszyć i sprawił, że
przyłożyła otwartą dłoń do rozgrzanego miejsca.
– Więc mogłaś nie wychodzić
za mąż i nie rodzić tych dzieci, jeśli masz w zamiarze je ciągle
porzucać, tak jak matka was. A on, mąż, powinien zbić cię
mocniej za same takie myśli – powiedziała i wyszła z salonu.
Poszła do swojego pokoju, usiadła w fotelu i poczuła jak kręci
jej się w głowie, a przed oczami zobaczyła wirujące, ciemne
obłoki.
Arturo Bosca, siedząc na
krześle w samych majtkach sięgających przed kolana i rozpiętej,
pomiętej koszuli, obserwował jak jego żona odpala papierosa, a
następnie odkłada zapałki na nocny stolik.
– Tyle lat minęło, a ty
nadal robisz to z tą samą gracją – skomplementował, choć
zupełnie nie popierał u kobiet tego rodzaju nałogów. Papierosy i
alkohol zawsze kojarzyły mu się z rzeczami przeznaczonymi do użytku
mężczyzn. Oczywiście istniały od tego wyjątki, takie jak
chociażby wino czy likier.
Sylvia uśmiechnęła się pod
nosem. Ponownie objęła ustnik posiniałymi od intensywnych
pocałunków wargami i zaciągnęła się głęboko, mocno, tak
bardzo, że niemal czuła jak dym wypełnia całe jej płuca. Potem
rozchyliła usta i pozwoliła kłębkowi nikotynowej mgły na
uwolnienie. Gorzkawy posmak jednak pozostał w ustach.
– Goniłeś mnie za te
papierosy – wspomniała i wstała, by móc do niego podejść.
Zdjął nogi z łóżka, by jej
umożliwić przejście.
– Bo byłaś za młoda, by
palić – stwierdził, chwytając ją za nadgarstek i ściągając
na swoje kolana. – O wiele za młoda – dopowiedział, zagarniając
jej blond włosy za ucho. – Niesforne jak ich właścicielka.
– Przestań – syknęła z
uśmiechem skrępowania na ustach. Zagryzła przy tym dolną wargę,
ale potem ją wypuściła, by znowu zaciągnąć się papierosem.
– Oddaj – polecił, a kiedy
nie wykonała polecenia, usiłował zabrać jej papierosa z ręki. –
To niezdrowe – dopowiadał, ale z radością i śmiechem.
Nieopacznie oparzył się o żarzący koniec. – Dostaniesz kiedyś
po łapach – stwierdził niewyraźnie, bo szybko przyłożył
piekące miejsce do ust, by przez poślinienie poczuć ulgę.
– Przecież nie chciałam cię
sparzyć.
– To nie zmienia faktu, że
nie powinnaś palić. – Wykorzystał nieuwagę żony i szybko
zabrał papierosa z jej rąk.
– Niedawno mówiłeś coś o
gracji – przypomniała.
– Przy odpalaniu. Podoba mi
się tylko jak odpalasz, a nie jak palisz. – Zaciągnął się i
zaraz skrzywił. – Jakie okropne – ocenił.
– Nie smakują ci?
– Dziwne takie – przerwał,
by mlasnąć. – Takie... nie takie.
– Przestań się krzywić.
Postanowił spróbować jeszcze
raz. Zaciągnął się ponownie i skrzywił jeszcze bardziej. Szybko
po tym oddał papierosa żonie.
– Jest z miętą –
poinformowała.
– Nie cierpię mięty.
Nie przestawał pomlaskiwać,
łudząc się, że w ten sposób pozbędzie się nieprzyjemnego
smaku.
Sylvia zlitowała się nad
mężem, wstała z jego kolan i podała mu szklankę oraz karafkę z
czerwonym winem.
– Nalejesz? – zapytał
przymilnie.
– Arturo, proszę cię, nie
załamuj mnie – odparła karcącym tonem.
– Ale co ja zrobiłem?
– Ostatnio przesadzasz z tym
swoim „nalejesz”, „podasz”, „nałożysz”. Ile ty masz,
kurwa, lat?
– Nie klnij – warknął,
niemal przy tym nie otwierając ust. – Dobrze wiesz, że mam prawie
czterdzieści.
– A ja dwadzieścia osiem i
nie chcę słuchać tego, że jestem twoją żoną. Żona nie równa
się służąca, kochany. A ty jesteś nieco starszy od Mattea, więc
możesz się sam obsłużyć.
Z wielkim bólem wypisanym na
twarzy, sięgnął po karafkę i przechylił ją, by napełnić
szklankę winem.
– Krzywisz się, jakby cię z
pręgierza zdjęli – skomentowała.
– Bo moja żona, którą
bardzo kocham, jest dla mnie bardzo niemiła. – Teatralnie
pociągnął nosem i zmusił samego siebie do tego, by łzy pojawiły
się w jego oczach.
Sylvia głośno się zaśmiała.
– Nie, proszę cię, przestań.
– Oczywiście. Możesz zrobić
to za mnie. – Niemal natychmiast się rozpromienił, a przy tym też
odłożył karafkę, pomimo że szklanki nie napełnił nawet do
połowy.
– Arturo, za moment ci strzelę
– zagroziła żartobliwie.
– Strzelaj – zachęcił,
zamykając oczy i nastawiając jeden z policzków.
– Naprawdę mogę? –
dopytywała z ustami wykrzywionymi w delikatnym półuśmiechu.
Przytaknął ruchem głowy i
mruknięciem.
– Ale nie oddasz mi? –
upewniała się.
– A czy kiedykolwiek ci
oddałem?
Sylwia z trudem przypomniała
sobie jeden jedyny moment, gdy podniosła na męża rękę. Było to
wiele lat temu. Miało to miejsce w czasach, gdy jeszcze nie byli
małżeństwem. Faktycznie, wtedy jej nie oddał. Nigdy później też
jej nie uderzył. Uznała więc, że ten raz, skoro on sam się tego
niemalże doprasza, może sobie pozwolić.
Uniosła otwartą dłoń i to
tak bardzo, że niemal miała ją nad głową. Kolanami trąciła o
kolana męża. Zaczęła się obawiać, że jak go uderzy, to jego
głowa zostanie odrzucano na tyle, że uderzy się o wysokie oparcie
krzesła lub, co gorsza, o ścianę, którą miał zaraz obok. W
końcu uświadomiła sobie, że z pewnością nie ma tyle siły, by
uderzyć go aż tak mocno.
– Za moment zgodzę się z
naszymi synami, że oczekiwanie na lanie jest gorsze od samego lania
– powiedział, lekko podglądając spod półprzymkniętych powiek.
Sylvia zdecydowała się spuścić
dłoń na policzek męża. Uczyniła to szybko, mocno, ale nim
dosięgnęła jego twarzy, to poczuła silny uścisk na nadgarstku.
Arturo zacisnął dłoń
najpierw na jednej ręce żony, następnie na drugiej. Wstał i
postąpił dwa kroki do przodu, sprawiając tym samym, że tyłem
łydek dotknęła drewnianego łóżka.
– Nie tak to miało być! –
zaprotestowała, gdy pchnął ją z taką siłą, że opadła na
miękki materac i górę poduszek, przykrytych niechlujnie rzuconą
pościelą.
– Za długo się namyślałaś.
Zdążyłem się rozmyślić. – Wsunął kolano między jej uda.
Następnie zabrał papierosa z jej dłoni i wrzucił go do szklanki
pełnej fusów po kawie. Ponownie uwięził ręce żony nad jej głową
i kiedy już miał zabrać się do całowania, ktoś zaczął dobijać
się do drzwi wejściowych. – Mieli ich zmęczyć – zamarudził,
sądząc, że to dzieci już wróciły ze spaceru.
Wstał, pośpiesznie wciągając
spodnie na krótkie, sięgające ledwie do kolan kalesony. Koszulę
zapinał, jednocześnie zbiegając schodami w dół. Za drzwiami
jednak nie zobaczył swoich pociech. Przed progiem jego domu stał
Pedro Rivera.
– Jest u was Alicia? –
zapytał bez grzecznego przywitania. Był już zmęczony bezowocnymi
poszukiwaniami narzeczonej.
– Nie – odpowiedział
zgodnie z prawdą Arturo. Podciągnął jeden rękaw koszuli nad
łokieć, bo brak sztywnych mankietów oraz spinek sprawiał, że
rękawy opadały niemal po czubki palców. Nim zabrał się za
podciąganie drugiego, to zapytał Pedra dlaczego szuka Alicii i czy
stało się coś ważnego.
– Ostatni raz widziałem ją
wczoraj w nocy – wyznał, nie ukrywając, że między nimi nie
wszystko było dobrze.
– Wejdź, zrobię ci czegoś
do picia.
– Powinienem...
– Wejdź – niemal rozkazał.
– Wypijesz kawę, uspokoisz się, może do tego czasu sama się
znajdzie. W takim stanie, w jakim jesteś, lepiej byś jej nie
spotkał.
– Nie uspokoję się dopóki
jej nie spotkam! – uniósł się.
– Jak ją zobaczysz, to będzie
jeszcze gorzej – uprzedził Arturo i wskazał Pedrowi fotel w
salonie, a następnie na drzwi kuchni. – Gdzie wolisz – pozwolił
mu zadecydować, jednocześnie bratersko poklepując po plecach i
ramieniu.
Sylvia, okryta jedynie samym,
damskim szlafrokiem, zatrzymała się w połowie schodów. Pedro od
niechcenia, jakby samoistnie zaczął sunąć wzrokiem po jej bosych,
drobnych stopach, a następnie po delikatnych smukłych łydkach.
Arturo spojrzał najpierw na
Pedra, następnie podążył za jego wzrokiem, a potem zatrzymał
swój na twarzy małżonki.
– Jak widzisz, to nie nasi
chłopcy – poinformował.
– Widzę – odparła w stronę
męża. – Kawy czy herbaty, a może woli pan kompotu? – zapytała
Rivery, schodząc w dół, przytrzymując się przy tym barierki.
– Najpierw się ubierz –
usłyszała w odpowiedzi, ale nie od bruneta, a od własnego męża.
– Za moment, tylko wstawię
wodę, by się zagotowała.
Jak powiedziała, tak uczyniła,
pomimo że Arturo nie był z tego szczególnie zadowolony, ale nie
chciał wykłócać się przy gościu. Zasiadł z Pedrem w kuchni i
rozpoczął wypytywać go w jakich miejscach już poszukiwał Alicii.
– W pracy jej nie było. Do
Clary na pewno by nie poszła, więc nawet nie sprawdzałem.
Odwiedziłem jednak wszystkie nauczycielki ze szkoły, nawet te, z
którymi się nie przyjaźniła jakoś tak bardziej. Odwiedziłem też
was, choć to też mało prawdopodobne...
– A żona Doriana? – zapytał
szybko Arturo, jednocześnie przerywając przyjacielowi. – Jedynie
tam jest wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić dodatkowego
gościa. Poza tym one zawsze wydawały się być blisko. Nawet gdy
tam pracowałem, to...
– Pracowałeś u Alarcona!? –
wykrzyknęła Sylvia, stojąc za plecami męża.
Arturo odwrócił głowę i
patrząc na w pełni ubraną żonę, stwierdził, że nie miał
innego wyjścia.
– Tylko u nich byłem w stanie
zarobić aż tyle dodatkowych pieniędzy – wyjaśnił.
– Nie potrzebujemy dodatkowych
pieniędzy – odparła zdecydowanie, jednocześnie podchodząc do
kuchenki, by zdjąć rondelek z najmniejszego palnika i zalać wrzącą
wodą dwie kawy.
– Nie możesz tego wiedzieć,
nie zajmujesz się naszymi finansami.
Pedro poczuł się dziwnie,
jakby znajdował się w nieodpowiednim miejscu i o złym czasie.
Liczył na to, że wymiana zdań między małżonkami na tym się
zakończy. Arturo także na to liczył, ale Sylvia poczuła się
dotknięta.
– To ja robię zakupy, bo ty
nie masz na to czasu – powiedziała, agresywnie wrzucając rondelek
do zlewozmywaka. – To ja płacę rachunki i chodzę do banku, bo ty
jesteś ciągle w pracy! – uniosła się, odwracając w stronę
męża i jego kolegi.
– Przestań – syknął cicho
i rozpoczął mierzenie się z nią na spojrzenia, jakby sądził, że
samym wzrokiem coś wskóra, że tym przywoła ją do porządku.
– I jeszcze śmiesz mi
powiedzieć, że nie mam pojęcia o naszych wydatkach!? Z naszej
dwójki, to ty nie wiesz niczego, nawet jaka jest cena marchewki czy
kawy, którą chlasz hektolitrami!
– Przestań – powtórzył
nieco głośniej, ale nie podniósł głosu. Na krzyk zdecydował się
dopiero wtedy, gdy zauważył, że Sylvia ponownie otwiera usta. –
Zamknij się! – ryknął i wstając, przyłożył otwartą dłonią
w blat stołu kuchennego z taką siłą, że szklanki z kawą aż
podskoczyły.
Pedro szybko odsunął się z
krzesłem do tyłu, by czasami nie oberwać rykoszetem i nie zostać
poparzonym.
– Przepraszam – powiedział
do niego Arturo.
– Nie sparzyłeś mnie –
odparł cicho.
– Za co przepraszasz!? Za to,
że w końcu przestałeś przed publicznością udawać idealnego
męża i ojca?
– Nigdy niczego nie udawałem.
– Usiadł i chcąc zakończyć awanturę, odwrócił się przodem
do Rivery, dając tym samym żonie do zrozumienia, że zamierza ją
ignorować.
– W takim razie, od dziś, na
ulicy, też zacznij do mnie mówić tak jak tutaj. Tam jakoś nie
wykrzykujesz „zamknij się”!
– Bo tam nie urządzasz
awantur o nic! – Ponownie wstał i poczuł się tak, jakby cały
się zagotował. Niemal czuł wypieki na policzkach i szyi, a nawet
na rękach i ramionach.
– Nie są o nic! –
zaprotestowała. – Nieszanowanie żony uważasz za nic!? –
zapytała.
Znajdowali się blisko siebie na
niebezpieczną odległość. On nieco wycofany, wyraźnie mający
dość. Ona z wojowniczo wystawionym podbródkiem, gotowa na kolejne
starcie.
Pedro zauważył jak Arturo
zaciska dłoń w pięść, a potem ją rozluźnia. Przyuważył, że
mężczyzna wykonał ten gest kilkakrotnie nim chwycił żonę za
ramię z zamiarem wyprowadzenia jej z kuchni.
Chciał powiedzieć, by oboje
przestali, że awantury nie mają najmniejszego sensu, ale nie czuł
się odpowiednią osobą do dawania tego typu rad, poza tym nie
wiedział czy powinien się wtrącać. Sam nie chciałby, by ktoś w
takiej sytuacji wtrącał się, gdyby chodziło o niego i Alicię.
– Nie szarp mną! –
krzyknęła, jednocześnie usiłując się wyrwać.
Wtedy Arturo przestał ciągnąć
żonę w kierunku salonu. Już nie chciał wyprowadzać jej z kuchni.
Zacisnął pięści na obydwóch ramionach Sylvii z taką siłą, że
kłykcie mu pobielały. Intensywnie potrząsnął.
– Z wariatem się na rozum
zamieniłaś!? – zapytał, podnosząc głos bardziej niż wcześniej
podczas trwania tej ostrej wymiany zdań. Potrząsnął jeszcze
kilkakrotnie, a potem sprawił, że jej plecy dotknęły ściany i
nie miała możliwości się ruszyć. – Sądzisz, że pozwolę się
tak traktować, bo ktoś na to patrzy!? Uważasz, że Pedro cię
obroni, gdy najdzie mnie ochota, by ci przylać!? – Dla
zaakcentowania swoich słów i swej prawdomówności wypuścił jej
jedno ramię, a następnie podniósł dłoń, jakby się zamierzał.
Przyłożył w ścianę i to tak bardzo, że aż go zabolało. – Na
górę! – polecił, odsuwając się na krok. – Na górę, zanim
narobię ci wstydu! – powtórzył, wskazując jednocześnie
kierunek.
– Uspokój się – szepnął
Pedro, gdy Sylvia z płaczem pobiegła na górę.
Arturo kilka razy mocniej
odetchnął, jeszcze raz uderzył w ścianę, tuż przy szafie,
którą on i dzieci nazywali spiżarnią, a potem podszedł do
zlewozmywaka i włożył zaczerwienioną, piekącą dłoń pod zimną
wodę.
– Niepotrzebnie ciągnęliście
to dalej. Oboje mogliście przestać wcześniej – zauważył
Rivera. Napił się kawy, a gdy spostrzegł, że Arturo nadal milczy,
postanowił pociągnąć temat i tym nieco go ośmielić. – Może
to taki okres. U mnie i Ali też nie jest dobrze. Clara i Hadrian też
się kłócą.
Bosca nagle otworzył oczy i to
tak szeroko, jakby przestraszył się jakieś zjawy. Usta także
rozdziawił na kształt litery „o”.
– Co z Clarą i Hadrianem? –
zapytał pośpiesznie. Zakręcił kurek z zimną wodą i usiadł
naprzeciw Rivery.
Pedro spuścił wzrok, rozpoczął
zabawę dłońmi.
– Nie wiem czy mogę mówić.
Nie powinienem.
– Jak zacząłeś to dokończ
– naciskał.
– Clara doniosła na niego na
policję. Spoliczkował ją. Dziś go widziałem, wygląda jakby go z
krzyża zdjęli.
– A ją? Widziałeś ją? –
dopytywał niemal histerycznie.
Pedro zaczął błądzić
wzrokiem po twarzy krawca. Dostrzegł w nim żywą troskę,
zmartwienie silniejsze niż u niejednego męża, gdy chodziło o jego
żonę.
– Dlaczego się tak o nią
martwisz? – zapytał wprost.
– Bo to moja wina –
przyznał, jednocześnie wbijając samemu sobie szpilę i zmuszając
do większego poczucia winy. – Nie chciałem, by wciskał nos w
nieswoje sprawy. Dopiekłem mu i... mógł to zrozumieć tak, jakby
mnie i ją...
– Jakbyście mieli romans?
Arturo przytaknął ruchem
głowy, a potem przeklął pod nosem.
– Teraz tam nie idź.
Widziałem go z dziewczynkami. Na pewno wrócił do domu i odsypia
noc. Bójka wam niepotrzebna.
– Teraz nawet nie mogę.
Obiecałem coś chłopakom. Jutro postaram się do niej zajrzeć albo
do niego, do pracy. Nie sądziłem, że bez upewnienia się,
sprawdzenia, jedynie na fundamentach mojej głupiej aluzji... Boże,
co za kretyn.
– Zawsze był narwany, od
dziecka. Skryty, nieśmiały, wstydliwy, od dziewczynek trzymający
się na odległość, bo przy nich się jąkał, ale jednak narwany.
Jak mu ktoś podpadł, to... kiedyś jednego prawie kamieniem zabił,
bo ten leżał po tym jak się poszarpali i Hadrian złapał za
cegłę, i już z nią nad nim wisiał. W ostatniej chwili go
powstrzymali, bo by upuścił.
– Nie pocieszasz mnie tą
opowieścią, wiesz?
– Możliwe, ale tak było. –
Dopił kawę i wstał. Chciał tego dnia jeszcze odwiedzić ostatnie
miejsce, do którego mogła udać się Alicia, czyli rezydencję
państwa Adeli i Doriana Alarconów.
Pedro wyszedł od Bosców,
Arturo udał się na górę, w kierunku sypialni, a Hadrian dopiero
co powracał do domu, gdyż zdecydował się na dłuższy spacer z
córkami.
– Smakowała wam kolacja? –
dopytywał, trzymając ziewającą Aurorę za kaptur pelerynki i
niosąc, usypiającą już Amelię na rękach.
– Tak, ja lubiem frytki –
odpowiedziała Aurora.
– Ja też – zawtórowała
jej zaspanym głosem siostra.
Hadrian wiedział, że bar to
nie było najodpowiedniejsze miejsce dla tak małych dzieci, ale
zdawał sobie też sprawę z tego, że w tak wczesnych godzinach
świeci on pustkami. Mógł więc spokojnie zasiąść w loży,
przemyśleć pewne sprawy, a dziewczynki miały wystarczająco dużo
miejsca do zabawy w ganianego pomiędzy stołami. Kilkakrotnie nawet
pytał właścicielkę baru i barmanki czy im nie przeszkadzają.
Wszystkie zgodnie mówiły, że póki nie ma dużo osób i nie ma
obaw, by potrąciły jakiś kufel czy wpadły na pijanego, to mogą
się bawić.
Aurorze najbardziej spodobało
się, gdy jedna z pań zaprosiła ją za bar i pokazała jak nalewać
piwo. Była dumna z siebie, gdy mogła stać na wysokim krześle,
gdyż inaczej nie była w stanie dosięgnąć do nalewaka, i
opuszczać dźwignie. Koniecznym było przytrzymywanie tej dźwigni
przez to, że zamontowane były w niej sprężyny i jak nikt nie
trzymał ręką, to szybko ponownie uciekała do góry. Przynajmniej
tak objaśnił jej to tata. Aurora już nie mogła doczekać się aż
opowie o tym wszystkim mamie, dlatego bardzo nie spodobało jej się
to co tata powiedział przed samą furtką.
Hadrian posadził Amelię na
murku, a Aurorę powstrzymał przed sięgnięciem do klamki.
– Jest już bardzo późno –
zauważył.
Aurora wejrzała na niebo i choć
była zmęczona, to nie miała ochoty, by przyznawać ojcu rację.
Nie było chmur, nie zbierało się na burze, a godzina jeszcze nie
była na tyle wieczorna, by niebo zachodziło czernią czy chociażby
granatem.
– Wcześnie jeszcze jest –
powiedziała.
– Bo idzie lato, gorące,
wtedy ciemno robi się później.
– Więc też ciemno... też
później się chodzi spać – stwierdziła.
– Nie, tak nie ma.
– Jest – trwała przy swoim.
– Tylko ty jeszcze tego nie wiesz.
– Jest już bardzo późno –
powtórzył, zupełnie nie zważając na wcześniejsze zdanie córki.
– Poza tym, ja muszę dziś z mamą poważnie porozmawiać, dlatego
gdy wejdziemy do domu, to od razu idziemy do łazienki się wykąpać,
a potem kładziecie się spać.
– Z wami?
– Nie, bo wtedy nie moglibyśmy
porozmawiać. Poza tym, macie swoje łóżka.
– Wolimy wasze. Jest większe.
– Przyłączę wam te wasze,
też wtedy będzie jedno większe.
– Ale ciebie nie będzie –
powiedziała smutno i zawiesiła się kucającemu ojcu na szyję.
Pocałowała w policzek.
– Aurora, ja wiem, że ty mnie
bardzo mocno kochasz, ale nie możesz spać ze mną i z mamą.
– Dlaczego!? – zirytowana
tupnęła nogą. W oczekiwaniu na odpowiedź, zmarszczyła czoło i
nosek. Patrzyła na ojca spod spuszczonej głowy, z taką samą
agresją jaką i on w sobie miał, gdy coś nie szło po jego myśli.
Przy dzieciach jednak zawsze
potrafił się opanować. Na córki nie potrafił złościć się
dłużej niż kilka minut.
– Jak będziecie z nami spały,
to nigdy nie doczekacie się brata – uargumentował.
– To ja chyba go już nie
chcę. Obie nie chcemy, prawda?
Amelia choć zaspana, to jednak
przytaknęła siostrze.
– Nie macie nic do gadania.
Kąpiemy się i idziemy spać. Wy do siebie, ja z mamą do siebie. –
Otworzył furtkę przed córkami i ruchem głowy wskazał, że mają
iść.
– Ja i tak przyjdę do was –
wyszeptała Aurora, ale na tyle głośno, by ojciec ją usłyszał.
– To wtedy dostaniesz w dupę
i i tak będziesz musiała iść do siebie.
– Nieprawda. Zawsze tak nas
straszysz, a nigdy nas nie bijesz.
Hadrianowi samo nasunęło się
na myśl, że była już taka jedna co sądziła podobnie i się
przeliczyła. W końcu Clara też nieraz na jego groźby i wygrażanie
palcem mówiła, że zawsze straszy, ale nigdy jej nie bije. I po
ponad pięciu latach małżeństwa okazało się, że jednak potrafi
podnieść na nią rękę.
Przestał rozmyślać. Odszukał
klucze w kieszeni spodni i otworzył drzwi. Wpuścił Amelię i
Aurorę do środka. Kazał zdjąć buty, zanim zaczną biegać po
domu. Sam także zdjął swoje. Zachowywał się więc normalnie,
całkiem zwyczajnie, dokładnie tak jak zawsze, jakby to co między
nim a Clarą nigdy nie miało miejsca.
Cóż, w tym miasteczku chyba wszyscy mają coś do ukrycia. Jak słusznie zauważył Pedro każda z rodzin przechodzi jakiś kryzys. Niestety, wszystko ma swoje konsekwencje. Choćby to pobicie, którego dopuścił się policjant. Nie zapanował nad nerwami, a sam tylekroć patrzył na ofiary domowej przemocy Jednak jest wiele prawdy w twierdzeniu iż wykonywany zawód nie zawsze idzie w parze z tak zwaną życiową mądrością. Te dodatkowe zlecenia Artura brzmią niby wiarygodnie, tylko nie dla jego żony. Zresztą z jakichś powodów ukrywa swoją znajomość, czy też wiedzę o Glorii. To akurat oczywiste niemal tak, jak dwa razy dwa cztery. Wtedy kiedy omyłkowo wymówił imię dziewczyny w trakcie rozmowy w barze, o ile pamiętam. Aż nadto kompilacji, a będą się mnożyć. Zniknięcie Akcji, to poważna sprawa. Czyżby została pobita może zgwałcona? Masz talent bez dwóch zdań.
OdpowiedzUsuńAkurat w czasach w jakich dzieje się ta opowieść, to kobiety nie przychodziły na komisariat skarżyć się na mężów, więc Hadrian nie miał okazji patrzeć na ofiary domowej przemocy. Zresztą to były czasy, gdy spotkania sufrażystek policja rozpędzała wymierzaniem uderzeń gdzie popadło i wtrącaniem kobiet za kratki (i taka akcja tu będzie). Tak więc to, że pobił żonę nie jest jakimś brakiem moralności policyjnej, przynajmniej nie w tamtych czasach. Tylko, że miasteczko jest małe, to martwią się co ludzie powiedzą.
UsuńTak, Arturo ukrywa przed całym miasteczkiem swoją znajomość z Glorią, tylko że on jeszcze nie wie, że ta kobieta nie żyje. Zaskoczę Cię też, ale Sylvia o Glorii wie.
Dziękuję za uznanie, że mam talent, ale to tylko taka pisanina dla zabicia wolnego czasu i sposób na to, by na chwilę nie myśleć, by umysł odpoczął od codziennych frasunków.
O Alicii będzie w następnym rozdziale.
A więc Ali jednak nie wróciła do domu, wiem, że to nie jej ciało znaleziono nad rzeką, ale i tak mnie martwi to, że jeszcze jej nie ma, że zniknęła i nawet matce nie dała znać, że wszystko z nią w porządku. No bo jestem w stanie zrozumieć, że chciałaby dać nauczkę narzeczonemu, ale do matki powinna się odezwać i to mnie bardzo niepokoi, mam nadzieję, że ten mężczyzna z który odjechała spod domu Pedra nie zrobił jej nic złego i jej nieobecność jakoś się wyjaśni.
OdpowiedzUsuńWidać, że Pedro bardzo się przejął, z jednej strony coś we mnie krzyczy, że dobrze mu tak, niech się martwi, a z drugiej to mi teraz trochę szkoda, a zwłaszcza w momencie jak pomyślał, że to mogła być Ali tam nad rzeką.
Zastanawiam się czemu Rivera szukał żony u Bosców, moim zdaniem to mało prawdopodobne, żeby Alicia poszła do nich. Ale co się dziwić, zdesperowany człowiek nie myśli racjonalnie.
No i było tak miło u Bosców i nagle od miłości przeszli szybko do kłótni. Rozumiem, że Sylvia ma dość samotności i zamknięcia w domu z dziećmi i wszelkimi obowiązkami i wkurzyło ją zachowanie męża, ale nie musiała zaraz wszczynać awantury, bo nie byli sami. Pedro naprawdę nie musiał wysłuchiwać tego wszystkiego, jak chciała szczerości od męża, to powinna zagryźć zęby i poczekać aż Rivera opuści ich dom i wtedy żądać wyjaśnień od męża.
Dziewczynki Alarconów są przezabawne, zwłaszcza Aurora, mała cwana bestia. Uśmiałam się jak czytałam o tupaniu nogą, bo tatuś nie kupił dla mamusi bezików.
Z jednej strony żal mi Clary i cały czas uważam, że mąż nie miał prawa podnosić na nią ręki, a z drugiej strony zaczynam mieć mieszane uczucia po tym jak dowiedziałam się, że kiedyś porzuciła maleńkie dzieci i męża, bo miała dość obowiązków. Teraz coś takiego nazywa się depresją poporodową, a w tamtych czasach było to postrzegane jako porzucenie. I tak z jednej strony staram się ją zrozumieć, że miała dość, że nie dawała sobie ze wszystkim rady, bo wiem jak to jest mieć maleńkie dziecko i mieć ochotę zwiać gdzie pieprz rośnie, a z drugiej strony to myślę sobie, że może faktycznie jej babcia wypowiedziała mnóstwo okrutnych słów w jej kierunku, ale może prawdziwych, że jak nie chciała mieć dzieci to nie powinna ich rodzić, ale może jestem za surowa.
Ciekawa jestem jak będzie wyglądała ta planowana przez Hadriana rozmowa, którą planuje z Clarą, czy ona w ogóle będzie chciała z nim rozmawiać, czy jego znowu nie poniesie.
Faktycznie, Pedrowi się nauczka należała. Pozostaje jednak pytanie czy on nie da nauczki narzeczonej, gdy już ją odnajdzie.
UsuńRivera mógł pomyśleć, że Alicia przyszła naskarżyć na Antonia xD
Pedro faktycznie był niepotrzebnie świadkiem kłótni.
Dla mnie nadal takie coś jest porzuceniem. Nie ma czegoś takiego jak depresja poporodowa, to wymysł naszych czasów i durnych psychologów, którzy musieli na czymś zarobić. Clarę mogło przerosnąć to, że to jednak były bliźniaki, to zawsze więcej pracy niż przy jednym maleństwie, ale ona nie była sama, miała do pomocy męża i babcie, także siostrę.
U Clary i Hadriana teraz nie będzie lepiej. Długi czas nie będzie u nich lepiej.