„Miała
na imię Gloria”
Dorian siedział w przestronnym
gabinecie i sprawdzał listę zamówień. Nie spodziewał się Adeli,
bo choć kiedyś bardzo była zainteresowana jego pracą, to w
ostatnim czasie jej zainteresowanie znacznie zmalało.
Adelaida weszła po cichu,
niemal ukradkiem. Z pewnością udałoby jej się pozostać
niezauważoną przez męża, gdyby nie stukot obcasów. Buty nie były
wysokie, ale hałaśliwe, a jej krok na tyle charakterystyczny, że
rozpoznał ją po nim bez problemu.
– Cóż to za święto, że
zawitałaś w te progi? – zapytał, podchodząc do biurka. Zgasił
papierosa, bo nie był przyzwyczajony do palenia w towarzystwie damy,
poza tym nie chciał zasmrodzić żonie sukienki. Odłożył
dokumenty i zasiadł dokładnie naprzeciw niej, w wygodnym, obrotowym
fotelu.
– Nie bądź złośliwy. Nie
mam ochoty na sprzeczki.
– Ty nie masz? – nie
dowierzał. – To z pewnością jakieś święto. – Wykrzywił
twarz i ponownie sięgnął po dokumenty. – Mów szybko czego
chcesz, jestem zajęty.
– Chcę byś przestał się
boczyć. – Nieco podniosła pupę z krzesła, by dosięgnąć do
papierów, które trzymał jej mąż. Nie wyrwała mu ich z rąk, ale
odchyliła na tyle, by móc patrzeć w jego oczy. Lubiła ich
niespotykaną barwę. Szczerze to nawet mu ich zazdrościła. Ona
chciałaby mieć jasnoniebieskie, niemal błękitne. Tymczasem w
spadku po ojcu otrzymała nijakie, ni to piwne, ni zielone.
– Nie boczę się, Adelo.
Jestem na to za stary.
– To jak mam inaczej nazwać
to co robisz?
– Naturalną konsekwencją. –
Zostawił dokumenty w jej rękach i oparł się wygodniej o oparcie
fotela. Splótł ręce na piersi. – Nie możesz decydować sama, a
potem oczekiwać, że mimo tego, wciąż i nadal, będziemy
partnerami.
– Przesadzasz. – Uśmiechnęła
się, nie wierząc, że naprawdę wziął to aż tak bardzo do serca.
– Wyolbrzymiasz.
– Jeśli tak uważasz, to po
co tu przyszłaś?
– Bo chcę się pogodzić.
Nie wytrzymał, energicznie
wstał z miejsca i wyjął z szuflady papierośnicę. Odpalił
kolejnego tego dnia papierosa.
– Jeśli naprawdę chcesz się
pogodzić – zaczął, stając z boku biurka – to najpierw
przeproś. – Uderzył dwoma palcami o blat ciężkiego mebla. – A
nim przeprosisz, to jeszcze zrozum. Uprzedzam, że by zrozumieć,
trzeba pomyśleć...
– Nie obrażaj mnie! –
przerwała szybko.
– Nie dałaś mi dokończyć!
– wytłumaczył podniesionym tonem. – Aby zrozumieć, trzeba
pomyśleć o kimś innym, nie tylko o sobie. Widzieć coś więcej
niż czubek własnego nosa.
– Widzę coś więcej niż
czubek własnego nosa! Nieustannie myślę o tobie i Marcosie.
Jesteście moją rodziną, jesteście dla mnie najważniejsi! –
wywrzeszczała i także wstała. Nie lubiła czuć się od niego
niższa, zwłaszcza, że już nawykła do tego, iż byli niemal tego
samego wzrostu.
– To że podejmujesz decyzje
za Marcosa, wcale mnie nie dziwi. To dziecko, na dodatek twoje...
– Nasze – poprawiła.
– Nasze – przytaknął. –
Jednak jakim prawem podejmujesz decyzje za mnie? Tak nie robi żona.
– Powrócił na swoje miejsce, strzepnął popiół z papierosa i
ponownie się zaciągnął.
– A co, może mąż tak robi!?
Wydawało mu się, że słuch
zaczął go zawodzić. Nawet zawahał się czy by nie poprosić o
powtórzenie. W końcu jednak zdecydował się odpowiedzieć:
– A czy kiedykolwiek tak
zrobiłem? Nigdy nie wystawiłem siebie na piedestał ani nie
zaniżyłem twojej wartości. Uzgadniałem z tobą wszelkie decyzję,
szczególnie te, które w jakiś sposób ciebie dotyczyły lub mogły
cię dotknąć ich konsekwencje.
Im więcej mówił, tym bardziej
spuszczała wzrok. Czuła się dziwnie mała pod siłą jego oskarżeń
i nagle wzrost stracił na znaczeniu, bo w chwili obecnej to Dorian
siedział, a ona stała, ale pomimo tego to on był zwycięzcą w tym
pojedynku.
– Mogę jeszcze dodać, że ja
nigdy cię nie poniżyłem, a to co ty wypomniałaś podczas
śniadania było ciosem znacznym i nieco przeczy twym zapewnieniom,
iż członkowie rodziny są dla ciebie ważni. – Wstał i podszedł
do drzwi. – A teraz, myślę, że powiedzieliśmy sobie już
wszystko. Wyjdź, bo muszę pracować.
– Kiedyś potrafiliśmy
pracować razem – wspomniała, jakby z nostalgią i wyraźnym bólem
malującym się na twarzy.
– Kiedyś potrafiliśmy też z
sobą rozmawiać bez sprzeczek. – Uśmiechnął się smutno i
wsunął dwa palce pod podbródek żony. Nieco uniósł jej twarz. –
Potrafiliśmy patrzeć sobie w oczy. Umieliśmy z sobą sypiać.
Uciekła od niego wzrokiem, a
gdy zabrał dłoń, to ponownie spuściła głowę. Czmychnęła za
próg.
– Do widzenia, panie Alarcon –
powiedziała cicho, ale na tyle pewnie i wyraźnie, by był w stanie
to usłyszeć.
Hadrian Alarcon siedział w
pokoju na komisariacie. Wyczekiwał na wyniki autopsji, te pisemne,
by mógł się z nimi udać do komendanta i podjąć dalsze
działania. Tego dnia czekanie wyjątkowo go irytowało. Normalnie
nie miał nic przeciwko takim dłuższym przerwom w pracy, nauczył
się nawet sypiać na biurku, gdy był bardzo zmęczony. Pomimo tego
jednak należał do osób, które wolały działać i być w ciągłym
ruchu. Często odpoczywając w domu, robił to czynnie. Jeśli nie
miał ochoty jeździć na rowerze czy robić pompek, to bawił się z
dziewczynkami lub pomagał Clarze albo babci w przygotowaniu obiadu
czy sprzątaniu. Sam nigdy nie rozumiał, jak niektórzy mężczyźni
mogą w domu jedynie zalegiwać na kanapie i nie być tym zwyczajnie
zmęczeni, ospali. Jego takie odpoczywanie bardziej męczyło niż
regenerowało.
– Znalazłeś portfel? –
zapytał Julio niespodziewanie i tym wyrwał Hadriana z twórczego
zajęcia, jakim było wpatrywanie się w rozłożoną kartkę, na
której dziecięce pismo powiadamiało o tym, że trup znajduje się
w chacie nad rzeką.
– Nie – odparł szybko i nie
czekając na pisemny wyniki autopsji ani na zgodę swojego szefa,
zdjął kamizelkę z wieszaka i skierował się do wyjścia. – Kryj
mnie przed starym, jakby co – polecił młodszemu koledze.
Nim Julio zdążył cokolwiek na
to odpowiedzieć, to Hadrian był już na schodach i pośpiesznie
przywdziewał ubranie oraz przykładnie zapinał guziki koszuli pod
samą szyję. Miał w planach dotrzeć do szkoły najszybciej jak to
tylko było możliwe, dlatego skorzystał ze swojego prywatnego
samochodu.
Dyrektor wydawał się być
zaskoczony, widząc go ponownie w swoim gabinecie.
– Tym razem przybyłem
służbowo – wytłumaczył i wyciągnął kartkę przed oczy
starszego, grubiutkiego mężczyzny. – Nie chcę robić
zamieszania, ale mamy w miasteczku trupa i ważne jest, by dowiedzieć
się kim była ta kobieta oraz kto ją zabił. Muszę porozmawiać z
dziećmi.
– Pan? – zdziwił się.
– Może pan, ale ważne jest,
by znaleźć dziecko, które napisało tę wiadomość.
Roberto podrapał się po głowie
i choć bardzo chciał pomóc, to widział wady planu Hadriana.
– Dzieciaki to straszne paple
– uprzedził.
Hadrianowi przeszło przez myśl,
że ostatnio sam miał okazję się o tym przekonać, gdy jeden
chłopiec informował go o zdradach jego żony. Przyznał też w
myślach, że wcześniej w ogóle nie brał pod uwagę plotek, a tego
za wszelką cenę chciał uniknąć. Gdyby całe miasteczko
dowiedziało się o nieboszczce, to nie tylko komendant wyrwałby mu
nogi przy samej dupie, ale też wystraszyłoby to wszystkich
mieszkańców, a tym samym utrudniło śledztwo.
Niespodziewanie do drzwi
gabinetu ktoś zastukał, więc Hadrian spojrzał w ich kierunku i
odruchowo, nie czekając na reakcję dyrektora szkoły, powiedział:
– Proszę.
Pedro wszedł do środka i
przywitał się jedynie skłonieniem głowy.
– Chciałem poinformować, że
Alicii nie będzie dzisiaj w pracy.
– Następny! – wrzasnął
nerwowo Roberto. – Wyście się dzisiaj wściekli czy co? Ten
przyszedł poinformować, ten też przyszedł poinformować, tamta
też przyszła poinformować! To kto będzie tutaj uczył!? Dzieci
dzieci!? Starsze klasy młodsze!? – wydzierał się nerwowo.
– To nie moja wina –
powiedział szybko Pedro. – Szukałem jej wszędzie, ale nigdzie
jej nie ma.
Dopiero wtedy, zarówno Hadrian
jak i Roberto, zauważyli zaczerwienione białka u bruneta.
– Ale szukałeś jej naprawdę
wszędzie? – dopytywał Alarcon.
– Odwiedziłem każdy dom,
każde mieszkanie, do ostatniego zawitałem o pierwszej w nocy.
Otwierali mi ludzie w piżamach i wszyscy mówili, że nie widzieli
Alicii.
Hadrian spuścił głowę, w
której już kiełkowała pewna teoria. Zaczął sądzić, że
mordercą naprawdę był przejezdny i tak jak wcześniej zabrał
skądś Glorię, zabił i porzucił u nich, tak teraz podobny los
czekał Alicię. Nie zamierzał jednak mówić o swoich
przypuszczeniach przyjacielowi. Postanowił jednak nalegać na
konieczność rozmowy z dziećmi. Nagle miał głęboko w poważaniu,
to że wystraszy całe miasteczko, a sam może stracić pracę przez
samowolkę. Uważał, że ludziom dobrze zrobi odrobina strachu, gdyż
dzięki temu będą ostrożniejsi i będą unikali wychodzenia z domu
po zmroku. Poza tym, za wszelką cenę, chciał odnaleźć Alicię
żywą.
Adelaida wkroczyła do pokoju,
który zazwyczaj był wolny, ale od dwóch nocy zajmowała go jej
jedyna, a zarazem też najlepsza przyjaciółka. Te dwie kobiety
dzieliło wszystko. Jedna z nich pracowała zawodowo, a druga nigdy
nie zhańbiłaby się podjęciem pracy, zwłaszcza w tak licznym
wymiarze godzin i za tak niską płacę. Jedna z nich oddała się
przed ślubem najbardziej znanemu w mieście bawidamkowi, a druga
trzymała to co najcenniejsze do dnia zaślubin, zresztą swego
wianka nie oddała byle komu, a dziedzicowi najmajętniejszej rodziny
w miasteczku.
– Dobrze spałaś? –
zapytała, wiedząc, że Alicia dopiero niedawno musiała wstać z
łóżka. Znała pannę Montero już na tyle, by zdawać sobie sprawę
z tego, że ta zawsze zaraz po wstaniu ścieliła posłanie. W
dzieciństwie, jak i później, we wczesnej młodości, wielokrotnie
nocowały u siebie nawzajem.
– Nie mogłam zasnąć, a gdy
w końcu mi się to udało, to miałam jakieś niespokojne sny –
wyznała, pociągając drobny łyk kawy z filiżanki. Napój bym
niemal wrzący, dlatego nie zdecydowała się na dalsze picie.
Odłożyła filiżankę ze spodkiem na marmurowy parapet, przy którym
stała. Jakiś czas jeszcze wpatrywała się w przestrzeń
rozchodzącą się za oknem. Zazdrościła Adeli widoku na wąski
strumyk i niewielki lasek, na pola pełne cytrusowych drzew i
winorośli.
Adela postanowiła zająć
miejsce przy okrągłym stoliku, który stał nieopodal drzwi. Jej
zdaniem pokój był idealny jak dla jednej osoby. Nie mieściło się
w nim więcej niż łóżko, szafa, stolik z dwoma krzesłami,
toaletka i parawan. Pokój ten miał też ważną zaletę, znajdował
się bardzo blisko jej małżeńskiej sypialni i w przeszłości
miała nadzieję, że kiedyś odnowi jego wystrój i ofiaruje go
córce w prezencie na piąte lub szóste urodziny. Bóg jednak nie
był łaskaw ziścić jej marzeń. Ofiarował jej jedynie jedną
ciążę i brak możliwości na zajście w kolejną. Bóg w ogóle
był istotą, która nigdy nie spełniała jej żądań ani nie
słuchała modlitw. Był też głuchy na wszelkie prośby jakie do
niego kierowała, dlatego Adelaida od lat w niego nie wierzyła. Co
prawda chodziła do kościoła regularnie, co niedzielę, bo Dorian
sobie tego życzył i dla niego było to ważne, ale na tym kończył
się jej udział we wszelkim duchowieństwie. Od lat się nie
spowiadała ani nie przyjmowała komunii świętej.
– Śniło ci się coś
konkretnego czy nawet nie pamiętasz? – dopytywała Alicię, gdy ta
zdecydowała się usiąść na krześle po drugiej stronie stolika.
– Nawet nie pamiętam, za to
przed snem dużo myślałam. Uważam, że dostał już nauczkę.
– I nadal chcesz za niego
wyjść? – nie dowierzała Adela. – Nie zrozum mnie źle,
przyjaźnimy się, dlatego nie będę kłamała. Pedro to przystojny
mężczyzna. Jest o wiele bardziej pociągający niż mój mąż,
nawet na mnie działa, ale przy Dorianie mam przyszłość. Pedro, to
idealny kandydat na kilka gorętszych nocy, to mężczyzna do tańca,
wina i łóżka.
– Wina, tańca i łóżka –
powtórzyła po niej Alicia, starając się rozczytać co kryło się
pod tymi słowami.
– Tak, dokładnie tak samo jak
żona mojego szwagra. Clara też jest idealną kobietą dla wielu
mężczyzn, ale nadaje się tylko do tańca, wina i łóżka. To nie
jest typ matki ani żony, tak jak Pedro nie jest typem ojca i męża,
i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, dlatego masz wątpliwości.
– Ty przed ślubem nie miałaś
żadnych?
Adelaida pokręciła głową.
– Żadnych – przytaknęła.
– Ty też nie miałabyś żadnych, gdyby udało ci się uwieść
Hadriana. Pamiętasz jeszcze nasze plany z dzieciństwa?
– Tak – odpowiedziała
szybko. – To ty miałaś wyjść za Hadriana, a ja miałam wziąć
młodszego z braci. Taki był nasz plan – przypomniała.
– Hadi był całkowicie
nieosiągalny. – Adel na samo to wspomnienie przewróciła oczami.
– Ja nie wiem co ta dziwka musiała zrobić, by został jej mężem.
Ja w ogóle zaczynałam mieć co do niego podejrzenia, że wcale nie
interesują go kobiety.
– Ja też. – Alicia zaśmiała
się, mając świadomość, że teraz Hadrian wcale nie przypominał
już tamtego młodego, zagubionego, nieśmiałego chłopca, choć
nadal w obecności kobiet czuł się niezręcznie i łatwo było to
dostrzec. Kiedy otaczało go za dużo przedstawicielek płci pięknej,
to bardzo się peszył, czerwienił i nagle milkł.
– I pomyśleć, że taki
pierdoła został policjantem. Gdyby dwadzieścia czy piętnaście
lat temu ktoś wskazał na niego palcem i powiedział jaki będzie
miał zawód w przyszłości, to składałabym się ze śmiechu w
pół.
– Ja też, ale zmężniał. –
Alicia zrobiła minę jakby była pod wrażeniem. – Pamiętam, że
zawsze był szczupły, a miesiąc temu jak weszłam do biblioteki i
akurat był u żony, to...
– Widziałaś go bez koszulki?
– zgadywała pani Alarcon.
– Tak, ale to nie to co
myślisz. Musiał poplamić koszulę, bo Clara poszła do szkolnej
łazienki ją zaprać. Zostawiła go samego.
– Samego, od pasa w górę
nagiego – rozmarzyła się Adela.
– Przestań – zganiła ją
przyjaciółka i nawet odważyła się na rzucenie serwetką. –
Przypominam ci, że to brat twojego męża.
– No i co z tego? Myślisz, że
Dorian nie ma takich fantazji o własnej bratowej?
– A myślisz, że ma? – nie
wierzyła Alicia.
– Oczywiście, że tak. O
Clarze z pewnością fantazjuje męska część miasteczka, a
przynajmniej jej spora część. Ty wiesz jak wzrósł obrót w
bibliotece od kiedy ją tam zatrudniono.
– Przecież to biblioteka
szkolna.
– Tak, ale dorośli mogą w
niej założyć kartę i wypożyczać książki lub bazować na
karcie własnego dziecka czy jakiegoś z sąsiedztwa. Zapytaj tych,
którzy tam wypożyczyli, jaki był tytuł tej książki, którą
ostatnio oddali. Nie będą wiedzieć, ale spytaj o sukienkę czy
kolor paznokci Clarity. To z pewnością zapamiętali.
– I myślisz, że twój mąż
też?
– Nie, bo Dorian tam nie
chodzi, by go nie wodziło na pokuszenie – zażartowała,
wyśmiewając tym samym fragment jednej ze słynniejszych modlitw. –
Dorian też nie byłby na tyle głupi, by iść do łóżka z kimś z
rodziny, to byłby zbyt duży skandal, niewybaczalny skandal.
– Mówisz o nim tak, jakbyś
wiedziała, że kiedyś cię zdradzi.
– O ile już tego nie zrobił
– odparła. – Nie rób takiej miny. Jesteśmy małżeństwem od
dwunastu lat. Byliśmy młodzi, gdy się pobieraliśmy. Wtedy byłam
jego drugą, może trzecią kobietą. Jeśli jakiś mężczyzna
skończyłby swoją przygodę z seksem na trzech paniach, to
zapewniam, żywcem by go wzięli do nieba.
Alicia słuchała Adelaidy i
zastanawiała się dlaczego nie słychać żalu w jej głosie, ani
nutki rozczarowania.
– Czegoś tu nie rozumiem.
Mówisz mi, że mąż cię zdradzi albo, że już to zrobił i nie
jesteś o to zła?
– To tolerancja, akceptacja, a
nie przyzwolenie – objaśniła. – Jeśli nie jesteś w stanie
wygrać z kimś wojny, to nie stawaj z nim do walki, bo nie warto.
Nawet jeśli wygrasz jedną czy dwie bitwy, to przegrana będzie
kosztowała cię więcej niż tego z kogo uczyniłaś swojego wroga.
Jeśli nie masz pewności, że wygrasz wojnę, to jej po prostu nie
zaczynasz.
Alicia zamilkła. Nie wiedziała
co ma na to odpowiedzieć ani czy wolno jej zapytać o coś więcej.
– Mężczyźni tacy już są –
ciągnęła dalej Adela. – Lubią przygody. Każdy, wcześniej lub
później, zdradzi. Matka uświadomiła mi to w dniu moich zaręczyn.
Kiedyś, gdy byłam mała, zastanawiałam się czemu ojciec tak
często nie wraca na noce, a mama wtedy płacze tak długo aż ten
płacz ją zmęczy i uśpi. Mówiłam, że mnie to nie spotka, że
nie będę spędzała nocy samotnie, ani wypłakiwała łez nad tym,
że mój mąż ma kochankę. Ona dała mi receptę jak to osiągnąć.
– Akceptacją? – dopytywała
Alicia.
– Dokładnie tak. Lepiej, by
mężczyzna poprzestał na lubieniu przygód, próbowaniu różnych
smaków, a nie szukał nowego dania głównego. Jeśli więc żona
urządza mu awantury, ma pretensje, odmawia mu wspólnych nocy, nie
cieszy się z prezentów jakie on jej daje, to w końcu zacznie
spędzać te noce gdzie indziej i tamtej będzie wręczał upominki –
objaśniła. – Można akceptować zdrady męża i wciąż mieć
męża lub dąsać się o każdy jeden skok w bok z jakąś wywłoką
i w końcu doprowadzić do tego, że znajdzie sobie stałą,
elegancką nałożnicę. Wtedy się go straci, pomimo że wciąż
będzie się z nim miało wspólny dom, dzieci i tę samą obrączkę
na palcu.
– Właśnie obrzydziłaś mi
małżeństwo – stwierdziła Alicia. – Mojej matce się to nie
udało, a próbowała od zawsze, a ty... w jeden poranek, niebywałe.
– Nie dziw się swojej matce.
Podobnie jak moja, nie umiała tego akceptować, dlatego cierpiała.
Moja także uważała, że lepiej dla mnie, gdy zostanę starą
panną, choć zawsze podkreślała, że wtedy nigdy nie zaznam
radości płynącej z macierzyństwa.
Słowo „macierzyństwo”
przypomniało Alicii o stanie w jakim aktualnie się znajdowała.
– Będę miała z nim dziecko
– wyznała przyjaciółce.
Adelaida zrobiła duże oczy, a
potem uśmiechnęła się całkiem szczerze, choć nieco kpiąco.
– A więc klamka zapadła! –
wykrzyknęła. – Choć wiesz co, nie jest powiedziane, że Pedro
będzie zdradzał. Zazwyczaj to cicha woda brzegi rwie. On się już
wyszumiał, wylatał, nawkładał w różne... – znacząco
odchrząknęła – a więc może być wiernym mężem, może być
wyjątkiem, właśnie przez to, że nikt by się tego po nim nie
spodziewał.
– Nie pocieszaj mnie teraz na
siłę. – Alicia oparła się wygodniej i splecione w koszyczek
dłonie położyła na brzuchu, zaczęła się śmiać, choć powodów
do radości właściwie żadnych nie miała. Czasami śmiech był
jednak najlepszym wyjściem, oznaczał akceptację życia takim jakim
jest i pomimo wszystko cieszenia się z tego, że wciąż trwało.
Adelaida odpowiedziała na
radość Alicii dokładnie tym samym, a potem zapowiedziała jej, że
po obiedzie udają się na strych.
– Mam jeszcze wszystkie rzeczy
po Marcosie, zachowane w dobrym stanie. Dawno temu liczyłam na cud,
teraz już wiem, że się nie stanie. Komu innemu mam je dać? Nie
mam siostry, a wam się przydadzą.
Pedro Rivera wpadł na pomysł
jak inaczej można dowiedzieć się, które dziecko było nadawcą
anonimowej wiadomości, bez konieczności obwieszczania im i ich
rodzicom o zbrodni. Od razu, w obecności Hadriana, powiedział
dyrektorowi, że najlepiej będzie zorganizować konkurs, zwołać
wszystkich na salę gimnastyczną z kartką i ołówkiem, i urządzić
dyktando, umieszczając w nim słowa z anonimu, ale w taki sposób,
by dzieciaki nie domyśliły się o co chodzi.
– Ten co napisał wiadomość
się domyśli – stwierdził Hadrian.
– Tak, ale nie od razu. Ty i
reszta nauczycieli będziecie chodzili między rzędami i
przypatrywali się uczniom. Może zauważycie, gdy któreś się
wystraszy albo jakoś specyficznie poruszy.
– To znaczy, że nauczycielom
trzeba powiedzieć o zbrodni – powiedział dyrektor, nie będąc
przekonanym do tego pomysłu. Nie chciał, by z powodu strachu ktoś
jeszcze się rozchorował i przestał stawiać się w miejscu pracy.
– Niekoniecznie – niemal
wykrzyknął Hadrian. – Ja mogę porozmawiać z gronem
pedagogicznym i powiedzieć, że chodzi o przestępstwo, ale nie
zdradzić o jakie. Dziecko mogło być świadkiem włamania,
kradzieży, pobicia lub czegokolwiek innego, ale nie muszę wspominać
o tym, że nad rzeką znaleźliśmy trupa.
– Lepiej żebyś nie wspominał
– pouczył go Roberto. – To w takim razie, Pedro zwołaj
wszystkich do mojego gabinetu, pan Alarcon z nimi porozmawia, a my w
tym czasie, wraz z kilkoma uczniami, przygotujemy salę gimnastyczną
Antonio i Jacopo wbiegli do
szkoły, będąc już mocno spóźnionymi. Zdziwiło ich, że nikogo
nie ma w sali lekcyjnej. Antonio chciał już zawrócić do domu, ale
brat przekonał go, że lepiej się rozejrzeć, bo wszystkich lekcji
z pewnością by nie odwołali.
– A czemu nie? – dopytywał
ciemny blondynek. – Ja tam bym nie miał nic przeciwko, gdyby
jednak odwołali – dopowiedział, przytakując przy tym głową,
jakby sam siebie chciał poprzeć, wiedząc, że od nikogo innego nie
uzyska poparcia.
Weszli na piętro i wtedy
usłyszeli z dołu nawoływanie:
– Chłopcy! Wszyscy są na
sali gimnastycznej!
Antonio widząc męża
bibliotekarki uśmiechnął się od ucha do ucha. Bardzo lubił
Hadriana, głównie dlatego, że ten dał mu poprowadzić automobil.
Jacopo natomiast przy policjancie czuł się niezręcznie i choć
Alarcon często bywał w ich szkole, bo odwiedzał żonę i przynosił
jej ulubione smakołyki, to jednak chłopiec spodziewał się, że
tym razem może chodzić o coś innego. Domyślał się nawet o co i
szczerze obawiał co zrobi ojciec, gdy dowie się, że wyszli w nocy
z domu, by oglądać nieboszczkę.
– Byliśmy w cukierni –
pochwalił się Antonio, stając przed Hadrianem. – Mama dziś nie
zrobiła śniadania i dała nam na drożdżówki.
– To cudownie. – Rozczochrał
włosy chłopca i położył swoją dłoń na jego plecach, idąc z
nim w odpowiednim kierunku.
– A pan nie był dziś w
cukierni? – postanowił dopytać Jacopo i przeszedł tak, by nie
iść po stronie brata, a po stronie policjanta.
Alarcon spojrzał na chłopca,
jakby nie rozumiał o czym mówi.
– Po bezy – dopowiedział
brunecik. – Zawsze pan kupuje tam bezy, a potem przynosi je do
naszej biblioteki. Pana żona nieraz nas nimi częstuje, gdy akurat
wejdziemy, gdy je.
Hadrian uśmiechnął się
smutno, gdyż w jego głowie powstało przekonanie, że przez bardzo
długi czas nie odwiedzi żony w pracy i to nie tylko z tego powodu,
że Clara jakiś czas nie będzie do pracy chodziła. Nie sądził,
by umiał już spędzać z nią czas tak jak dawniej.
– Nie, dziś przyszedłem do
pomocy przy konkursie – odpowiedział chłopcu i wysilił się na
lekki uśmiech.
– A jakim konkursie i co można
wygrać?! – ożywił się nagle Antonio i to na tyle, że nawet
zaczął podskakiwać. – Mam nadzieję, że nie rower, bo rower już
mam. Dostałem od taty!
Jacopo przewrócił oczami i
pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Chwalipięta – przezwał
brata.
– Mam czym to się chwalę –
odpowiedział Antonio i pchnął brata oburącz.
Jacopo wcale się tego nie
spodziewał, dlatego, pomimo że starał się utrzymać równowagę
za wszelką cenę, zderzył się kolanami z podniszczonymi deskami
podłogowymi, jakimi była wyłożona cała szkoła.
– Ej, łobuzie ty! – uniósł
się niespodziewanie Hadrian i szturchnął dziesięciolatka za
ubranie. – W domu też tak robisz? – zapytał.
– Tylko, gdy tata nie patrzy –
odpowiedział zgodnie z prawdą i uśmiechnął się przy tym tak
niewinnie, jakby był najgrzeczniejszym w świecie aniołkiem.
Alarcon nie potrafił nie
odwzajemnić uśmiechu. Przypomniał sobie jak to było, gdy on i
Dorian byli dziećmi. Jednak z bratem nigdy się nie przepychał,
właściwie to bardzo szybko każdy z nich poszedł inną, swoją
drogą. Nawet się wspólnie nie bawili. Natomiast z Pedrem krzyczeli
na siebie, szarpali się i bili dokładnie tak, jakby byli
najprawdziwszym rodzeństwem. Do dzisiaj czasami im się zdarzało,
że jeden dał drugiemu przez łeb lub przez plecy, niekiedy w
żartach, a niekiedy w emocjach albo na otrzeźwienie.
Hadrian otworzył przed
chłopcami drzwi sali gimnastycznej i szybko dostrzegł, że po
korytarzu idą trzy dziewczynki.
– A wy gdzie byłyście!? Czy
wy wszyscy musicie się albo spóźniać, albo wiercić!? –
krzyknął.
– Jakby już do toalety nie
można było iść – bąknęła niezadowolona Carolina, a potem,
przepuszczona przez Jacopo, jako pierwsza przekroczyła próg.
– Jakiś ty głupi, babom się
nie ustępuje, bo wlezą na głowę – szepnął Antonio Jacopowi
wprost do ucha.
Brunecik jednak już wcale nie
słuchał tego co mówi młodszy brat, właściwie to miał
ważniejsze sprawy na głowie. Odegnał się więc od Antonia jak od
natrętnej muchy i dogonił Carolinę. To przy dziewczynce usiadł,
gdy dyrektor krzykiem prosił o ciszę i to taką jak makiem zasiał.
Już gdy Pedro przeczytał
pierwsze słowa dyktanda, które rzekomo było zorganizowane na rzecz
konkursu, Jacopo zrozumiał, że chodzi o anonim jaki napisał. Słowa
te brzmiały bowiem „W chacie nad rzeką...”. Przypomniał sobie
też co mówił dyrektor, że jeśli ktoś zacznie hałasować, to
zostanie wyproszony z sali i nie będzie miał szansy na żadną
nagrodę, nawet na tę pocieszenia. Zastanawiał się czyby czasami
się nie odezwać, ale z drugiej strony wiedział, że tym może
wzbudzić podejrzenia. Wtedy przypomniał sobie, że Carolina
pochwaliła mu się kiedyś, iż potrafi pisać obiema dłońmi.
Szybko napisał na swojej kartce, by napisała dyktando podwójnie,
także za niego.
– Dlaczego? – szepnęła,
zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi jej przyjacielowi.
– Jestem słaby z ortografii –
odszepnął. – Możesz popełnić kilka błędów, bym był od
ciebie gorszy – zachęcał.
Carolina przytaknęła ruchem
głowy, a potem uśmiechnęła się promiennie. Miała przy sobie
cały zeszyt, bo kazali takowy zabrać, by wygodnie im było pisać
na kolanie, więc wyrwanie kolejnej kartki nie stanowiło żadnego
problemu, a Pedro dyktował bardzo wolno i wielokrotnie się
powtarzał.
Jacopo dalej pisał swoje
dyktando, mając świadomość, że reszta nauczycieli nieustannie
obserwuje, krążąc między rzędami. Jednak, gdy przyszła kolej
oddania prac, to swoją kartkę zmiął i wsunął do kieszeni
spodni, a tę, którą otrzymał od Caroliny oddał Hadrianowi, gdyż
to on zbierał pracę w ich rzędzie.
Po zakończonym dyktandzie,
klasy zostały przyłączone tak, by żadna nie pozostała bez
opieki. Ciągle brakowało nauczycielek matematyki, gdyż jednej mąż
nakazał się zwolnić, a druga przepadła jak kamień w wodę.
Rozchorowały się też dzieci pani od historii, przez co ta wzięła
przymusowy urlop, wiedząc, że mąż sam sobie w takiej sytuacji nie
poradzi. O ile był w stanie zaopiekować się zdrowymi, wesołymi
maluchami, tak z marudnymi, ciągle płaczącymi dziećmi, nie dawał
sobie rady. Roberto w takiej sytuacji liczył na bibliotekarkę, ale
i Clara nie stawiła się tego dnia w pracy. Na dodatek Pedro zgodził
się pomóc Hadrianowi w przeglądaniu prac i z racji na zaginięcie
Alicii, Roberto wiedział, że lepiej będzie, gdy panowie zabiorą
się do tego od razu, a nie będą czekali na późne popołudnie,
gdy lekcje zostaną już zakończone. Udostępnił im więc
dyrektorskiego gabinetu, a sam wziął opiekę nad trzema klasami na
siebie.
– Zauważyłeś coś? –
dopytywał Rivera, wertując szybko dyktanda uczniów i odkładając
te, w których nie było rażących błędów.
– Starszy Bosca szeptał do
córki Elsy, ale być może tylko flirtowali, w końcu to już ten
wiek – odpowiedział. – No i Marcos bardzo się spiął, gdy
przeczytałeś „dziewczynka miała na imię Gloria”.
– Marcos? Który? – Pedro
naprędce policzył, że chłopców o tym imieniu było w szkole co
najmniej czterech.
– Syn mojego brata.
– Czyli Alarcon –
wywnioskował i rozpoczął ponowne wertowanie dyktand w poszukiwaniu
tego jednego konkretnego. – To nie on – stwierdził widząc
bardzo ładny charakter pisma. – Matka pewnie zapisała go na
kaligrafię – zażartował.
– Wcale by mnie to nie
zdziwiło. Gdy miał ledwie trzy lata, uczyła go czytać i pisać, i
to nie tylko w naszym języku – wspomniał Hadrian śmiertelnie
poważnie.
– Ty zmuszasz córki do grania
na instrumentach – wypomniał Pedro przyjacielowi.
– Bo taki obowiązek dobrze
robi – uciął temat. – Gdybym bywał więcej w domu, to bym tego
dopilnował. Clara im na za dużo pozwala. Przy niej się wygłupiają
zamiast ćwiczyć.
Rivera znacząco odchrząknął.
– Ostatnio nieustannie na nią
narzekasz. Nigdy nie uważałeś jej za złą matkę.
– I nadal jej za taką nie
uważam. Nie jest wzorową gospodynią domową, ale tego byłem
świadomy, gdy brałem ją za żonę i akceptowałem to przez
wszystkie te lata. O dziewczynki jednak zawsze dbała. Nadal dba –
ostatnie słowa dopowiedział ze specyficznym rodzajem smutku, mając
przed oczami obraz Clary z poranka, kiedy kłamała Amelii i Aurorze,
że spadła ze schodów, byleby kryć jego poczynania i ich zepsute
relacje.
Arturo nie był w stanie
wysiedzieć w pracy. Ciążyła mu kłótnia z żoną, bo choć z
Sylvią nigdy nie byli udanym małżeństwem i sprzeczali się nader
często, to jednak nigdy nie trwali w niezgodzie godzinami. Zazwyczaj
po paru minutach, któreś z nich wykonywało pierwszy krok i jeśli
nie przepraszało tego drugiego, to chociaż starało się załagodzić
sytuację lub jakimś miłym gestem zachęcało do tego, by przestać
się boczyć i przejść do porządku dziennego.
– Zamknij dziś za mnie zakład
– zwrócił się do młodej dziewczyny, która przyjmowała u niego
praktyki.
– Nie będzie cię? –
zdziwiła się. – Cały dzień?
Luna mówiła szefowi na „ty”
tylko w sytuacjach, gdy byli sam na sam. W obecności osób trzecich,
pozostałych pracowników, a nawet dzieci pana Boscy starała się
stwarzać pozory i przyjmowała służbowy ton. On także grał w tę
grę i kiedy mógł sobie pozwolić, to traktował ją zupełnie
inaczej niż pozostałe pracownice, a nawet zupełnie inaczej niż
pozostałe kobiety.
Ta młoda brunetka imponowała
mu samą swoją młodością, świeżością. Przypominała mu Sylvię
sprzed laty, choć obie miały inny kolor włosów i różne
kształty. Właściwie wcale nie były do siebie podobne i Arturo,
jako krawiec, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Kobiety te
dzieliło wszystko, rozmiar biustu, stopy, szerokość ramion, a
nawet obwód głowy.
– Cały nie – odpowiedział.
– Jakiś czas już tu dzisiaj byłem. – Puścił do niej oczko i
ciepło się uśmiechnął. – Żona mnie potrzebuje – dodał,
odkładając mydło do znaczenia tkanin na długą ławę krawiecką.
Rozwiązał tasiemkę podtrzymującą jego rękaw.
– Dowiedziała? Ten mały
jej...
– Nie, nie. – Pokręcił
głową. – Nie wie o nas i lepiej żeby tak zostało, bo właściwie
nie ma o czym wiedzieć, w końcu do niczego nie doszło, prawda?
– Mam ci przytaknąć, bo
skoro nie doszedłeś, to do niczego nie doszło? – zapytała,
lekko się przy tym śmiejąc.
Arturo w odpowiedzi się
zaśmiał. Poprawił wiązanie sznurówki przy prawym bucie i
kierując się do wyjścia klepnął Lunę siarczyście w pośladek.
– Nawet nie włożyłem, to
jak miałem dojść? – zapytał. – Takie rzeczy, to tylko u
nastolatków zobaczysz. Jak wspominam swoje lata młodości, to
nieraz nawet spodni nie zdążyłem zdjąć, a już...
– Chyba nie chcę tego słuchać
– przerwała, a jej policzki spąsowiały.
– Chyba nie – przyznał jej
rację i chwycił za klamkę.
– Arturo! – krzyknęła nim
otworzył drzwi. – Był tu ten policjant.
– Hadrian? – zdziwił się,
bo jego akurat się nie spodziewał. Znał Alarcona już na tyle, by
wiedzieć, że do konfrontacji trzeba mu czasu. Poza tym wątpił, by
mężczyzna tak po prostu, kulturalnie, przyszedł do jego pracy. Już
prędzej spodziewał się, że podzieli los Clary i dostanie od
policjanta w twarz, gdy będą sami i bez świadków lub publicznie,
na tyłach baru.
– Nie, ten drugi, ale w
sprawie Hadriana. Zgubił portfel w dzień, gdy przywiózł twojego
chłopca.
– Antonia – szepnął
Arturo.
– Ponoć miał tam całą
wypłatę plus jeszcze jakieś oszczędności.
– Jak znam Hadriana, tak
jestem pewien, że on nigdy nie ma oszczędności. Jest bardziej
rozrzutny niż trzy baby razem zebrane – poinformował Lunę. –
Ale wypłatę mógł mieć. Przeszukałaś zakład? – zapytał i
zaczekał aż dziewczyna przytaknie lub zaprzeczy. Przytaknęła. –
Powiedz też pracownikom. Trzeba mu to zwrócić i nie chcę, by ktoś
się połaszczył i sobie to przywłaszczył. Jak ktoś raz ma lepkie
ręce, to potem się przyzwyczaja i ma takie zawsze, gdy tylko okazja
się nadarzy.
– Okazja czyni złodzieja –
wtrąciła Luna.
– Faktycznie, ale takie czyny,
wcześniej czy później, ale zawsze wychodzą na jaw, a ja brzydzę
się kradzieżą. Jeśli więc kogokolwiek stąd przyłapię na
kradzieży choćby guzika, to najpierw spiorę na kwaśne jabłko, a
potem wyrzucę na zbity pysk i nie ma żadnej zależności płeć
takiego osobnika. Możesz reszcie powtórzyć, że tak powiedziałem
i dodaj, że to nie był żart ani czcza groźba. – Nie czekając
na jakąkolwiek odpowiedź, wyszedł z pracowni, gdzie rysował i
wykrawał wzory, nim oddał je pozostałym do powielenia. Następnie
wyszedł z pracowni i zmierzając do domu, przypomniał sobie jak
Antonio mówił coś o samochodzie i tym, że zdobędzie na niego
pieniądze albo, że już je ma. Wtedy nieszczególnie interesował
się tym co opowiadał jego syn, był zły, że musiał przerwać
pracę, a przy tym też, także to co nieprzyzwoitego w niej czynił.
Teraz natomiast sprawa pieniędzy na samochód bardzo go
zainteresowała.
Sylvia krzątała się po
kuchni, przygotowując obiad. Miała świadomość, że za niedługo
chłopcy wrócą ze szkoły, a i Arturo zrobi sobie przerwę w pracy,
by zjeść coś ciepłego nim ponownie do niej powróci.
Instynktownie przyłożyła otwartą dłoń do brzucha, ale gdy zdała
sobie sprawę z tego co zrobiła, szybko ją stamtąd zabrała.
Wiedziała, że nie może się przyzwyczajać do myśli, że nosi
dziecko pod sercem, bo potem tylko trudniej będzie jej się go
pozbyć. Nie widziała innego wyjścia. Urodzić nie mogła na pewno
i to nie tylko dlatego, że Arturo tego dziecka nie chciał. To
przede wszystkim ona go nie chciała. Miała już dzieci, czworo,
kolejne nie było jej potrzebne i nie powinno było się począć.
Zamknęła oczy i zdusiła chęć
płaczu w zarodku. Co jakiś czas zerkała na bawiącego się
drewnianym samochodem Mattea i na Clarę, wyjmującą garnki z dolnej
szafki. Jej nie przeszkadzał hałas jaki dziewczynka przy tym
robiła. Spokojnie mieszała w garnku wywar na zupę i soliła
gotujące się ziemniaki.
Arturo wszedł do domu i pomimo
hałasu jaki robiły maluchy, Sylvia wyczuła jego obecność,
usłyszała kroki i szelest jakiegoś papieru. Odwróciła się
powoli i nawet lekko uśmiechnęła na widok bukietu kwiatów w jego
dłoniach.
– Chciałem przeprosić –
zaczął. – Poniosło mnie, a ty nie jesteś temu winna – dodał,
czekając aż odbierze bukiet.
Wzięła go, ale zamiast włożyć
do wazonu, wcześniej napełniając go wodą, zdecydowała się na
odrzucenie kwiatów na stół.
– To nie załatwi naszego
problemu – oznajmiła.
– Wiem, że przesadziłem.
Naprawdę jest mi przykro. – Przykucnął przy synu, który
nieustannie szarpał go za nogawkę. Wziął chłopca na ręce i
zaczął trącać palcem w nos, czym zazwyczaj wprawiał go w
rozbawienie.
– Wieczorem o tym porozmawiamy
– zapowiedziała Sylvia, wiedząc, że decyzji o aborcji nie może
podjąć sama, zwłaszcza, że jeśli mąż nie da jej pieniędzy, to
nie będzie miała środków ani na zabieg, ani na nocleg w mieście.
Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by przekonać Arturo do tego,
że to jedyne wyjście z tej sytuacji i uzyskać jego zgodę. Ktoś
też musiał zająć się dziećmi podczas jej nieobecności.
– A może zjemy kolację w
centrum? – zapytał. – Zabierzemy dzieci na gofry, ucieszą się.
Przytaknęła i powróciła do
gotowania. Wyjątkowo tego dnia się do niej nie kleił kiedy miał
ku temu możliwości. Zupełnie tak jakby przeczuwał, że coś jest
nie tak lub, że zdarzy się coś złego. Postanowił zapytać o
portfel Hadriana.
– Nie, nie widziałam u
chłopców żadnego portfela – odpowiedziała zgodnie z prawdą. –
Chyba nie sądzisz, że Antonio go znalazł i nie oddał? –
dopytywała.
– Nie sądzę, by go znalazł.
Prędzej, by go ukradł. – Arturo wziął na drugie kolano córkę,
której wyraźnie przeszkadzało, że tata zajmował się jej
starszym bratem zamiast nią.
– Arturo...
– A co, pierwszy raz, by to
było?! – przerwał żonie podniesionym tonem. – Zawsze go
broniłaś, bo on nie dla siebie, bo on chciał kolegom kupić
cukierki albo, bo przypadkiem wziął i zapomniał oddać lub nikt
nie szukał, a on znalazł i... – zamilkł na krótką chwilę,
jakby się zapowietrzył, a potem wypuścił powietrze z ust bardzo
powoli, ale jednostajnie. – Uprzedzam cię, że nie tym razem.
– Co nie tym razem?
– Tym razem masz się nie
wtrącać – zadecydował. – Ja wieczorem, gdy wrócimy ze
spaceru, sprawdzę sobie ich pokój, w szczególności rzeczy
Antonia.
– Jak mam się nie wtrącać?
Ja jeszcze pamiętam, jak potraktowałeś mnie, gdy pożyczyłam
sukienkę twojej żony! – nie umiała powstrzymać krzyku ani
zdenerwowania.
– Nie będę do tego wracał –
stwierdził spokojnie, ale tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I nie
żony, a Glorii. Miała na imię Gloria. Moją żoną jesteś ty i...
nigdy nie było innej – powiedział zupełnie tak, jakby sam bardzo
chciał w to uwierzyć.
– Była. Była inna – Sylvia
nie dawała za wygraną i dalej trwała przy swoim.
– Gloria była żoną Klaudia
Fossy. Ty jesteś żoną Arturo Boscy. To różnica.
– Tylko na papierku. W oczach
Boga żadna.
– Dla mnie znaczna – warknął
niezadowolony.
– Ty nawet nie unieważniłeś
tego małżeństwa – przypomniała. – Popełniłeś bigamię.
– Ty zrobiłaś coś gorszego
– wytknął. – Zabrałaś jej dziecko. Ukradłaś go.
– Bo nigdy byś mi nie
wybaczył, gdybyś przeze mnie go stracił! – wykrzyczała. –
Gloria miała dowód twojej zdrady. Unieważniłaby małżeństwo, a
cała rodzina, twoja i jej, trzymałaby jej stronę. Nie mógłbyś
go nawet widywać.
– Może tak byłoby lepiej. –
Spuścił głowę, a potem odstawił dzieci na podłogę, by
powróciły do swoich zabaw. – On mnie nawet nie lubi. Zupełnie
tak, jakby przeczuwał, że mu coś tak cennego jak matkę odebrałem.
– Gloria nigdy nie była mu
matką i dobrze o tym wiesz. Chłopcem zajmowali się wszyscy, mamka,
służba, ja, ale nigdy ona.
– Była młoda – stanął w
obronie byłej żony.
– Ja też – przypomniała mu
Sylvia.
– Była inna – uargumentował
patrząc żonie w oczy bez żadnego skrępowania. – Kiedy
dowiedziała się, że jest w ciąży, powiedziała tylko najlepszej
koleżance. Gdyby nie ta koleżanka, to Jacopo by dzisiaj nie było,
a ja chyba bym ją zatłukł na śmierć. Jednak potem, gdy urodził
się za wcześnie, gdy walczył o życie, to Gloria się modliła
najwięcej o to, by żył. Może nigdy nie chciała mieć dzieci, ale
na swój sposób go kochała.
– Nigdy też nie chciała być
niczyją żoną, ale na swój sposób ciebie kochała – skwitowała
z urażoną miną, a potem odwróciła się do męża plecami i
powróciła do przygotowywania obiadu, tym razem wbijając jajka na
rozgrzaną patelnię.
Arturo chciał powiedzieć coś
jeszcze, ale gdy chłopcy weszli do domu, postanowił udawać, że
wszystko jest w porządku. Nie chciał też od razy pytać o portfel
Hadriana, zdecydował się to zrobić dopiero w centrum miasteczka,
gdy będą jedli kolację albo gofry. Jego zdaniem winowajca powinien
czuć się bardziej ośmielony i bezpieczny w otoczeniu innych ludzi.
To miała być szansa na przyznanie się i zmniejszenie konsekwencji.
* Na obrazku przedstawiłem
„nową parkę”, czyli Adelaidę i Doriana Alarconów. Wbrew
pozorom są bardzo ważni dla całej historii.
A tak poza tym, wyjątkowo na
zakończenie rozdziału, mam kilka pytań do czytelników:
1 (i najważniejsze). Kogo
podejrzewacie? Kto według waszych przypuszczeń zabił Glorię i
dlaczego to zrobił?
2. Jak sądzicie, o co
sprzeczają się Adela i Dorian?
3. Czy Clarze i Hadrianowi może
się jeszcze ułożyć?
4. Czy Antonio przyzna się do
kradzieży?
5. Jak zareaguje Pedro, gdy
Alicia zostanie odnaleziona?
Po przeczytaniu tego rozdziału, to przyszło mi do głowy, że może Sylvia zabiła rywalkę. Odebrała Glorii nie tylko męża, ale ona ukradła jej syna, zabrała Jacopo, bo Arturo nigdy by jej nie wybaczył, że nie mógłby być z synem. To co zrobiła Sylvia to okrucieństwo, Gloria jaka by nie była to jednak była jego matką, Sylvia nie miała prawa tak postąpić, dziecko to nie rzecz, nie pluszowy miś, to żywa istota. Tak mi przyszło do głowy, że Gloria jakoś odkryła, gdzie oni mieszkają i pojawiła się, żeby odebrać Arturo i Sylvii swojego syna i wtedy Sylvia jakoś ją zaatakowała. No chyba, że to Arturo postanowił się raz na zawsze pozbyć kłopotu. A tak w ogóle to nie tylko Sylvia jest winna kradzieży Jacopo Arturo też, bo na to pozwolił. Pewnie żadne z nich jej nie zabiło, bo to przypuszczenie samo się nasuwa i jest za proste, poczekam na dalszy rozwój wypadków i może wtedy ktoś inny wysunie się na prowadzenie.
OdpowiedzUsuńAdela i Dorian są dziwni, tu nawet nie chodzi o to, że zachłanni i chcą całego majątku dla siebie i swojego syna.Cały czas się zastanawiam o co im poszło, o co Dorian ma pretensje do żony, co ona takiego zrobiła, jaką decyzję dotyczącą ich obojga podjęła sama za jego plecami. Przyznam szczerze, że jakoś chwilowo nic konkretnego w ich przypadku nie przychodzi mi do głowy. Ale to musiało być coś poważnego, że Dorian ma takie pretensje do żony, jest dla niej taki oschły i nawet nie sypiają ze sobą. Swoją droga Adelka mnie nieco przeraża tymi swoimi teoriami na temat życia w ogóle, a przede wszystkim małżeństwa.
Myślę, że są duże szanse, żeby Hadrian i Clara się pogodzili, zwłaszcza, że Clara nie zdradziła męża, więc jak się to wyjaśni i Hadrian przekona się, że nie miał racji to moim zdaniem zrobi wszystko, żeby żona mu wybaczyła. Tylko, że będzie potrzeba na to dużo czasu, starań i cierpliwości ze strony ich obojga.
Arturo już zaczął na poważnie podejrzewać Antonia, że to on ukradł portfel Hadriana. Niesłychane dla mnie jest to, że Arturo nawet nie dopuszcza myśli, że Antonio mógł znaleźć portfel, on z góry zakłada, że jeżeli syn ma z tym coś wspólnego to oznacza tylko i wyłącznie, że ukradł. Myślę, że Antonio sam z siebie nie przyzna się do kradzieży, może niechcący się z czymś wysypie, na co liczy Arturo, ale uważam, że na pewno się sam nie przyzna. Obawiam się, że on nawet jak ojciec znajdzie portfel Alarcona w jego rzeczach to będzie kombinował, że znalazł i zapomniał oddać. Już mi tak na zaś szkoda Antośka, bo jak Arturo potwierdzi swoje podejrzenia to obawiam się, że będzie masakra.
Alicia powoli dorasta do myśli, że powinna już wyjść z ukrycia i wrócić do domu. Przecież wie nie może ukrywać się w nieskończoność, że musi podjąć decyzję, po za tym ona już chyba tęskni za Pedro. Myślę, że Pedro jak już zobaczy Alicię całą i zdrową to najpierw się ucieszy, że nic jej się nie stało, a później się wkurzy, że tak długo nie dawała znaku życia, że skazała i jego i swoją matkę na myślenie o najgorszym, może być ciekawie.
Myślałam, że z braci Bosców to Antonio jest taki mega cwany, a Jacopo taki grzeczny i spokojny, a tu proszę Jacopo pokazał, że też nie brakuje mu pomysłowości, zwłaszcza jak grunt pali się pod nogami. Na razie ładnie wybrnął z konkursowego zadania, wykorzystał Carolinę, ale ciekawa jestem jak długo uda mu się to ukrywać. Obawiam się, że Pedro może zauważyć, że kartka z podpisem Jacopo jest napisana nie jego charakterem pisma.
Arturo nie pozwolił Sylvii na zabranie Jacopo. Ona postawiła go przed faktem dokonanym, przyznała się do tego, gdy już było za późno, by zawrócić.
UsuńAdela i Dorian są zupełnie inni od pozostałych.
Sugerujesz, że Clara i Hadrian mogą się pogodzić, gdy on się przekona, że żona go nie zdradziła. Pytanie jednak czy ona będzie potrafiła mu wybaczyć to, że zbił ją niesłusznie?
Sprawa portfela wychodzi już na jaw w kolejnym rozdziale, więc zobaczysz jaka to będzie masakra.
Reakcja Pedro stoi pod dużym znakiem zapytania i przyznam, że sam miałem z tym duży problem. Cholernie ciężko ubierało mi się w słowa jego wkurzenie i wymianę zdań z Alicią.
Każdy z nas chwyta się nawet brzytwy, gdy tonie. Jacopo działał w stresie, musiał coś wymyślić, grunt palił mu się pod nogami. Miał więc wielką motywację, by kombinować.
Czekałam na Zbrodnię w miasteczku i Nawet wręcz przeciwnie, bo dbasz o emocje u Czytelnika! Największym zaskoczeniem była informacja o Jacopo. Nie sądziłam, że to syn Glorii. Jak wspomniałam porzednio podejrzewałam nie do końca jasne okoliczności narodzin jego młodszego brata. Ściślej, że może doszło do gwałtu, ale czegoś podobnego zakładałabym nawet teoretyczne. Mieszkańcy miasteczka mają naprawdę wiele sekretów! Choćby krawiec, Uh, z rozmowy w zakładzie można wywnioskować, iż jednak ma kochankę, a robi wyrzuty o kolejną ciążę u żony. Do tego potrzeba dwojga. Na razie nie umiem powiedzieć kto zabił. Sprawca z pewnością zrobił to, by coś ukryć. Takich kandydatów jest kilu, ale tak na prawdę nie znamy motywu. Nie zdziwiłabym się, gdyby doszło do rozwodu. Clara została pobita, upokorzona. To dość, by wnieść pozew, przynajmniej o separację. Na pewno oboje muszą od siebie odpocząć.
OdpowiedzUsuńW tamtych czasach nie było czegoś takiego jak "wnieść o separację". Małżeństwo można było anulować, gdy udowodniło się gwałt albo cudzołóstwo, albo z tych powodów też się rozwieść. Prawa do dzieci jednak zwykle dostawał ojciec. Bardzo rzadko matka. Mało który sąd też dawał rozwód z powodu pobicia kobiety. To było prawo męża, stal na czele rodziny, był jej głową, zarabiał na utrzymanie, to mógł skarcić tak jak uważał za należne.
UsuńBo Antonio się począł w "zły" sposób, ale przez gwałt. Krawiec będzie ten moment z uśmiechem na ustach wspominał.