„Za
późno”
Marcela Ramírez obejmowała
kieliszek obiema dłońmi, jakby to nie był alkohol, a kubek ciepłej
herbaty. Lubiła smak wina, szczególnie wytrawnego. Marzyła, by
napić się go kiedyś z mężem, przy kominku, pewnej chłodnej
nocy. Wiedziała, że to marzenie się nie ziści. Miguel nie lubił
pić. Alkohol zupełnie mu nie smakował i to w żadnej postaci.
Mężczyzna także nie palił, a jego żonę tego dnia wyjątkowo
naszła ochota na papierosa. W domu nie było żadnej papierośnicy.
To przez to zawitała do sąsiadki, do Elsy Real.
Panie mieszkały w tej samej
kamienicy, na tym samym piętrze. Ich życia jednak znacznie się od
siebie różniły. Jedna z nich była zamężna, druga była starą
panną z dzieckiem. Pierwsza jeszcze do niedawna pełniła
odpowiedzialną funkcję wicedyrektorki w szkole podstawowej, a druga
przyjmowała klientów w domu i parała się zawodem, który choć
najstarszy na świecie, to nie należał do szanowanych.
Elsa dolała Marceli wina,
brudząc przy tym butelkę mąką. Znajdowały się w kuchni. Jedna
siedziała i popijała, a druga starała się przygotować coś na
obiad.
– Co ty tak właściwie
robisz? – zapytała Marcela. Wstała i podeszła do okna. Otworzyła
je szerzej i bez pytania poczęstowała się papierosem.
W mieszkaniu Elsy papierosy
znajdowały się w drewnianym pudełku, a to stało niezmiennie na
parapecie.
– Kluski śląskie –
odpowiedziała, przecierając czoło dłonią, jakby co najmniej
pracowała na polu i to w pełnym słońcu.
– Slązkie? – usiłowała
powtórzyć po sąsiadce.
– Ślą... – Elsa zaczęła,
ale zrezygnowała z wypowiedzenia tego obcobrzmiącego słowa na
głos. Tak naprawdę nie była pewna czy udałoby jej się po raz
kolejny poprawnie je wymówić. – Takie okrągłe, z dziurką –
objaśniła. – Przepis od Clary – dodała i zaczęła odrywać
niewielkie fragmenty ciasta, a potem je kulać i układać na desce
do krojenia obsypanej mąką.
– A, to jak od Clary, to już
się nie martwię. – Machnęła ręką. – Jeśli ona była w
stanie je zrobić, to tobie tym bardziej wyjdą.
– Nie naigrywaj się z niej –
stanęła w obronie rudowłosej.
– Przepraszam, zazwyczaj tego
nie robię, ale... Nawet ją lubię, tylko ty patrzysz na nią
inaczej, z wiadomego względu. Dla ciebie nie jest żadną
konkurencją.
– A dla ciebie to niby jest? –
zakpiła panna Real. – Miguel nigdy nie włóczył się za jej
spódnicą.
– Ale się przyjaźnili...
– Jak to dzieci, które dużo
z sobą przebywały – stwierdziła.
Miała rację. Miguel nigdy nie
patrzył na Clarę w sposób w jaki powinien patrzeć mężczyzna na
kobietę. Dla niego była kimś na miarę młodszej siostry. Dużo
czasu spędzali wspólnie, bo jego matka była szwaczką, a ojciec
Clary miał zakład krawiecki. Często po nim biegali, pochłonięci
zabawą w chowanego.
– Teraz już nie są dziećmi.
Wyrosła na piękną kobietę.
– Bo ma czas być piękna! –
warknęła Elsa. – Gdyby każda z nas miała na głowie takie
minimum co ona, to też byłaby piękna. Czym ona ma się martwić?
Póki babcia żyje i jest pełna sił, to niczym. Poza tym, tam jest
jeszcze jej siostra, jest też mąż. Tam jest dużo rąk do roboty,
przez to może poświęcać czas tylko sobie, stroić się, malować,
upiększać...
– Skończ wymieniać, bo
zacznę jej zazdrościć – przerwała. – I to jeszcze bardziej
niż zazdroszczę jej długich nóg i lśniących, gęstych włosów
mimo tylu zabiegów kolorystycznych.
Elsa się zaśmiała, ale po
chwili spoważniała. Rozpoczęła robienie dziurek w kulanych
wcześniej kluskach.
– Nie masz czego jej
zazdrościć. Okazuje się, że życie dla nikogo nie jest bajką i
każdy winien jest zapłacić w nim odpowiednią cenę.
– O czym ty mówisz? –
zainteresowała się Marcela. Nigdy wcześniej nie lubiła plotkować
i obgadywać innych, ale w chwili gdy straciła pracę, to zaczęło
brakować jej zajęć, a przy tym miała za dużo wolnego czasu. Poza
tym chciała się oderwać od swych prywatnych zmartwień i trosk, a
słuchanie o zmartwieniach i troskach innych wydawało się być
idealnym na to sposobem.
– Carolina przyniosła tę
informację ze szkoły i nie wiem czy jest prawdziwa – uprzedziła.
Marcela ugasiła papierosa o
gzyms starej kamienicy, a niedopałek wyrzuciła przez okno,
wcześniej upewniając się czy aby na pewno nikt nie przechodzi tą
ulicą.
– Opowiadaj – zachęcała,
siadając na poprzednim miejscu. Znowu objęła kieliszek obiema
dłońmi, a czarny jak smoła kot wskoczył na jej kolana.
U Elsy było dużo czworonogów.
Przygarniała każde bezpańskie zwierzę, karmiła, czasami leczyła,
a potem nie była w stanie wyrzucić go z powrotem na ulice.
– Wśród dzieci krążą
plotki, że mąż zbił żonę. Hadrian Clarę.
Pani Ramírez zrobiła duże
oczy. Nie wierzyła własnym uszom. Nie znała Hadriana zbyt dobrze,
a w miasteczku mieszkała dopiero od pięciu lat, ale pomimo tego, w
życiu nie spodziewała się po nim czegoś takiego.
– Za co? – zainteresowała
się w końcu, bo była zdania, że jeśli Alarcon nie uderzył żony
wcześniej za jej sposób bycia, ciągłe spóźnienia i brak
umiejętności kulinarnych, to powód musiał być zupełnie od tych
trzech różny.
– Tego nie wiem. Mogę się
tylko domyślać.
– Myślisz, że go zdradziła?
– podłapała Marcela. – Mówią, że jej matka zdradzała męża.
Powiedzieli mi o tym pierwszego dnia jak zawitałam do miasteczka –
wspomniała.
– Carina była piękna i miała
powodzenie. Podobnie jak Clara lubiła towarzystwo mężczyzn, od
zawsze się nimi otaczała, a żony tych panów były zazdrosne,
ale...
– Nigdy nie...
– Tylko jeden zwrócił jej w
głowie.
– Mąż?
– Mąż to był rozsądny
wybór. Kochała kogoś innego, choć wypierała się tego jak tylko
mogła. Nawet przed nim się tego wypierała i myślę, że w końcu
jej w to uwierzył. Wiara ta była mu na rękę. Był bardzo młody.
Dużo młodszy od niej.
– Znam go? – zapytała z
ciekawości Marcela. Chciała ocenić gust matki Clary. Sprawdzić
czy ów mężczyzna też byłby w stanie jej czymś zaimponować.
– Nie – odpowiedziała po
chwili wahania Elsa. – Był tu tylko chwilę. Może nieco więcej
niż rok, może trochę mniej niż dwa. Nazywał się Claudio Fossa.
– Włoch?
– Tak i krawiec. Mąż Cariny
był jego mistrzem.
– I sypiał z jego żoną? –
zapytała z uśmiechem niedowierzania Marcela.
Elsa przytaknęła ruchem głowy.
– Byłam dzieckiem, ale
pamiętam rozterki Cariny. To było na tydzień przed wyjazdem
Claudia. Wiedziała, że jest w ciąży. Wiedziała, że nie z mężem.
Wiedziała też kto jest ojcem. Jej mąż też to wiedział. Dał jej
ultimatum, że może gnać za miłością, ale starsza córka zostaje
przy nim albo zostanie z nim, a on wychowa bękarta jak swoje.
– Clara jest tym bękartem –
wywnioskowała Marcela.
– Tak, ale nigdy nie dał jej
tego odczuć. Chyba nawet wręcz przeciwnie. Jakby wiedział, że nie
jest jego i nie wolno mu jej ganić, a należy jedynie rozpieszczać,
by nigdy nie poczuła się przez niego niekochana, gdy w końcu się
dowie.
– Dowiedziała się?
– Oczywiście, że tak, ale
dopóki ojciec nie umarł, to nie miała sumienia zadawać mu bólu i
szukać tego, który... zresztą, nie znalazła go albo raczej
przybyła za późno. Claudio Fossa zmarł na statku. To była jakaś
wielka, morska katastrofa. W każdym razie, nie był dobrym
człowiekiem. Na ten statek wszedł wraz z kochanką, pozostawiając
żonę. Wcześniej zabrał jej syna.
– Straszne. – Marcela
westchnęła i opróżniła kieliszek do dna. – Chyba powinnam się
radować z własnego nudnego, spokojnego życia rodzinnego. –
Wstała i podeszła do okna.
Zrzucony z kolan kot zamiauczał
gniewnie, jakby zirytował go fakt, że pozbył się miękkiego
miejsca do spania. Marcela poczęstowała się kolejnym papierosem.
– Chyba tak. Masz cudownego
męża. Upartego jak osioł, nieco za bardzo ambitnego i
staroświeckiego, ale jednak cudownego – podsumowała.
Rudawa blondynka uśmiechnęła
się i w duchu przyznała Elsie rację. Szybko jednak w jej głowie
znowu pojawiła się Clara i sprawa domniemanego pobicia.
– Myślę, że historia kocha
powtórki – powiedziała w głębokim zamyśleniu.
– To na pewno. Wojny są na to
najlepszym dowodem, bo były i będą. Na kartkach historii ciągle
powtarza się to samo. Zmienia się jedynie tło – podsumowała
panna Real, która historie ubóstwiała. W jednym z dwóch pokojów
jej mieszkania znajdował się regał duży na całą ścianę. Półki
zdawały się na nim giąć pod ciężarem książek.
– Tak, ale myślę o Clarze i
jej matce. Tamta miała romans z krawcem.
– Z uczniem krawca –
sprostowała Elsa.
– Tak, a Clara... Clara wydaje
się być blisko z Arturo. Często odwiedzał szkołę, ale nie
dzieci. Odwiedzał bibliotekę. Pijał tam kawę i rozmawiał z
bibliotekarką. Śmiali się do siebie, wymieniali spojrzenia. Zdawał
się ją... kochać samym wzrokiem.
Elsa starała się wyglądać na
zaskoczoną, nawet zastanawiała się o co mogłaby dopytać, ale
nigdy nie potrafiła udawać. Tak naprawdę stosunek Arturo Boscy do
Clary Alarcon wcale, ale to wcale jej nie dziwił. Jako jedyna w
miasteczku znała jego historię... jego przeszłość. To ona go do
tego miasteczka ponownie sprowadziła, bo kiedyś komuś coś
przysięgła i pomimo braku świętości, danego słowa zawsze
dotrzymywała.
– Nie wydałaś się
zaskoczona tym, że Clara i Arturo się spotykają – zauważyła
Marcela.
– Nie – przyznała – ale
on nie jest jej kochankiem – dokończyła. – Zapewniam cię, że
tych dwoje nie ma romansu. Szczerzę wątpię, by Clara zdradzała
męża.
– Mówi się, że niedaleko
pada jabłko od jabłoni.
– Ma matka była bardzo
bogobojna i świętoszkowata – wyznała Elsa, jakby to miało być
potwierdzenie na nieprawdziwość przysłowia, które przytoczyła
Marcela.
Arturo Bosca odwiedził szkołę
podstawową, sądząc, że zastanie tam jeszcze Clarę. Biblioteka
jednak okazała się być zamknięta. Pedro Rivera poinformował go,
iż Clary nie było tego dnia w pracy i że nie będzie jej jakiś
czas.
– Dlaczego? – zdziwił się
mężczyzna.
Pedro poruszył głową w
specyficzny sposób, jakby chciał tym gestem powiedzieć „przecież
dobrze wiesz”. W głowie jednak rozmyślał czy podać prawdziwy
powód, którego i on się domyślał, czy przedstawić krawcowi tę
samą wersję, którą Hadrian opowiedział dyrektorowi. Zdecydował
się na:
– Hadrian powiedział, że
zachorowała.
– Zachorowała – powtórzył
z niedowierzaniem Bosca. – Zatłukę gnoja jeśli jej coś zrobił
– zagroził i nie czekając na jakąkolwiek reakcję Rivery,
odszedł. Szybko pognał schodami w dół, a potem szedł takim
tempem, by jak najszybciej znaleźć się pod domem Alarconów.
Arturo nie bał się podejść
do furtki ani zadzwonić wymyślnym dzwonkiem, zawieszonym na tyle
wysoko, że przechodzące tamtędy dzieci, nie miały możliwości
się nim bawić i irytować tym domowników. Obawiał się jednak
jaki widok zastanie, gdy już zostanie wpuszczony do środka albo gdy
Clara wyjdzie mu na przywitanie.
Oczekiwał chwilę, ale ta
zdawała mu się być wiecznością i gdy zobaczył w oddali postać
z długimi włosami, nie aż tak rudymi jak je zapamiętał, ale
ciągle utrzymanymi w podobnym tonie kolorystycznym, to szepnął pod
nosem „nareszcie”.
Clara podeszła bliżej.
Najpierw krzyknęła na psa, czym skutecznie pogoniła go do budy, a
potem otworzyła furtkę. Zrobiła miejsce, by Arturo mógł wejść,
ale ten zdawał się nagle zamienić w słup soli. Jedynie jego oczy
chodziły i to w taki sposób, jakby śledziły każdy jeden minimetr
jej ciała, nawet ten skryty pod ubraniem.
– Nic nie powiesz? –
zapytała, bo cisza i takie trwanie w bezruchu ją nie tylko
irytowało, ale także martwiło.
Wyciągnął do niej ręce,
jakby chciał pochwycić ją za ramiona, ale zatrzymał się na kilka
centymetrów od nich. Kilka razy nabrał i wypuścił powietrza.
Starał się uspokoić.
– Nie wiem co powiedzieć –
przyznał w końcu i zdecydował się na podniesienie rękawa jej
zielonej, codziennej sukni. Sukni, którą sam uszył przed kilkoma
tygodniami. Zobaczył siniaki na jej ręce i to wcale nie takie
zwyczajne. One nie były zielone ani fioletowe, były wręcz prawie
czarne. Zamknął oczy i przeklął pod nosem. – Tak jest wszędzie?
– zapytał, patrząc w jej twarz, na której także widniały ślady
pobicia, których nie dało się przykryć nawet pudrem ryżowym.
Chciał usłyszeć zapewnienia, że nie, że to jedyne ślady, ale
nie usłyszał nic.
Clara nie wypowiedziała ani
słowa. Objęła go, tak po prostu, zwyczajnie, jakby potrzebowała
się w kogoś wtulić.
– Nie płacz – szepnął,
delikatnie gładząc jej plecy, choć wiedział, że to marna
pociecha. – To nic nie da – stwierdził cicho, znacznie ciszej
niż poprzednie szepnięcie. Po raz kolejny tego dnia zacisnął
powieki i starał się powstrzymać płacz.
Odsunęła się od niego nagle,
jakby zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nierozsądnym jest
tulenie na dworze innego mężczyzny niż własny mąż. Wygładziła
suknie i spytała:
– Wróciłeś się po linijkę?
– Linijkę? – zapytał.
Potrząsnął głową, starając się zrozumieć o czym Clara mówi.
Jego myśli jednak ciągle błądziły przy Hadrianie. Chciał
zamienić żal i ból w najprawdziwszy gniew. Rozmyślał więc na
ile sposobów da Hadrianowi nauczkę, gdy tylko stanie z nim twarzą
w twarz.
– Zostawiłeś ją, jak byłeś
tu poprzednim razem.
– Faktycznie – przypomniał
sobie. – Mogę wejść?
Clara się zawahała. Co prawda
nawet przez myśl jej nie przeszło, że lanie jakie otrzymała od
męża jest za spotykanie się z krawcem. Uważała jednak, że
Hadrian nie życzyłby sobie żadnych gości, którzy mogliby widzieć
ją w takim stanie i przekazać to dalej, czym zepsuliby jego niemal
nieskazitelną opinię.
– Możesz – powiedziała w
końcu i poprowadziła go do drzwi, a stamtąd od razu do dużego
pokoju, gdzie dziewczynki układały krzesła. – Kawy? Herbaty? –
zapytała grzecznie.
Pokręcił głową.
– Jak to się stało? –
zapytał wprost.
– Tylko mi nie mów, że
dlatego przyszedłeś. – Była nerwowa, jej ruchy były inne niż
zwykle, mniej stabilne.
– A myślałaś, że po głupią
linijkę!? – uniósł się. – Mam takich wiele w zakładzie.
Dowiedziałem się co się stało, to przyszedłem.
– Skąd się dowiedziałeś? –
zaciekawiła się.
– To nieważne. Dowiedziałem
się, że poszłaś na policję, bo Hadrian... – nagle zamilkł,
odchylił się mocniej na krześle i głośno westchnął. – Nie
sądziłem, że jest aż tak... aż tak źle. Nigdy nie skarżyłaś
się na męża – zauważył.
– Nigdy nie musiałam. –
Ukryła twarz w dłoniach, a potem przeczesała włosy, odrzucając
je przy tym do tyłu. – Nie miałam powodów. Choć, może miałam,
wszyscy mamy powody, by narzekać.
– Nie wszyscy aż takie –
zauważył. – Jak długo to trwa?
Clara wychwyciła słowo „trwa”
i postanowiła powiedzieć prawdę.
– To nie trwa. To był
pierwszy raz. Właściwie drugi, ale można to zbiec w jedno.
Najgorsze, że ja nawet nie wiem o co się tak wściekł. –
Zapłakała. Emocje wzięły górę i nie potrafiła dłużej
powstrzymywać łez.
– Kto się wściekł? –
zapytała zaciekawiona Aurora, czym wcale nie poprawiła matce
humoru. Wręcz przeciwnie. Clara po pytaniu córki poczuła się
jeszcze słabsza.
Arturo uśmiechnął się do
dziewczynki, wziął ją na kolana i poprawił wstążki, które
miała wplecione we włosy. Zaczął zagadywać o ulubione kolory,
byleby dziewczynka zapomniała o poprzednim pytaniu. W końcu mu się
to udało i Aurora zaproponowała, że coś dla niego namaluje.
Amelia nie chcąc być gorsza, także pobiegła na górę, bo to w
swoim pokoju miały kartki i kredki.
– Rozumiem, że dziewczynki
tego nie widziały – bardziej stwierdził niż zapytał. – Dobre
chociaż tyle.
Clarze przypomniało się, że
Aurora widziała, co prawda nie to jak Hadrian okładał ją gdzie
popadnie, ale świadkiem pierwszego policzka była. Nie zamierzała
jednak tego mówić Arturo. Uznała, że to nie jego sprawa i że
wiedza na ten temat nie jest mu do niczego potrzebna.
Babcia Clary weszła do pokoju,
by poinformować wnuczkę, że dokończyła za nią przygotowywanie
obiadu. Najpierw jednak przywitała się z gościem.
– Dzień dobry –
odpowiedział Arturo grzecznie.
– Nie chcę pana wypraszać,
panie Bosca, ale Hadrian...
– Co Hadrian? – zapytał
zirytowany. – Chętnie bym na niego zaczekał i obił mu mordę –
przyznał na głos.
– Niech pan tak nawet nie
mówi. To by dopiero kłopoty przyniosło – stwierdziła Camila.
– Sam je na siebie sprowadził.
W ogóle była pani tutaj, gdy to się działo? Jak mogła pani na to
pozwolić?
– A co miałam zrobić?
Broniłam jej! – krzyknęła zirytowana tymi wszystkimi
oskarżeniami.
– Mało skutecznie! – uniósł
się. – Trzeba było wybiec na ulicę, zawołać kogoś...
kogokolwiek.
– Hadrian jest jej mężem –
przypomniała Camila Bossie, sądząc, że to będzie odpowiednim
wyjaśnieniem tego, że lepiej takie sprawy zachować w czterech
ścianach.
– Po tym co jej zrobił, na
takie miano, z całą pewnością, nie zasługuje. – Uśmiechnął
się złowrogo, ale też nieco cynicznie, jakby nie dowierzał, że
po tym wszystkim ktoś może Hadriana jeszcze bronić albo chociażby
usprawiedliwiać.
– Możecie nie mówić o mnie
przy mnie, w taki sposób, jakbym była tutaj nieobecna? – zapytała
Clara i zbulwersowana podniosła się na równe nogi.
– Pan Bosca nie powinien mówić
nic więcej.
– Chyba raczej pani – odciął
się, pomimo że była od niego znacznie starsza i kultura
nakazywałaby trzymać język za zębami.
– Buntując ją nic pan nie
zdziałasz – stwierdziła pewnie Camila. – Namieszasz jej tylko w
głowie, a potem co? Postawi mu się raz, drugi, trzeci i oboje wiemy
jaki będzie tego efekt.
– Nie pozwolę na to, by...
– A co pan zrobisz? Zabierzesz
ją i dzieci do siebie? Jak to żonie wyjaśnisz?
Arturo przez chwilę zamilkł.
Faktycznie nie wiedział, jakby miał wytłumaczyć Sylvii obecność
Clary i jej córek u nich w domu, ale był pewny, że zrobiłby coś
co skutecznie by rudowłosej pomogło.
– Jeśli bym musiał,
wyjaśniłbym. Moja żona zrozumiałaby przyjaźń – zapewnił.
– Pańską i obcej kobiety? –
nie wierzyła Camila. – A nawet jeśli masz pan rację, to na co to
by się zdało? Hadrian, by z listem gończym sprowadził ją z
powrotem do domu, a wtedy dopiero... – postanowiła przemilczeć
oczywiste. – Niech lepiej stara się załagodzić ten z nim
konflikt, a nie sieje wiatr i potem burzę zbiera.
Arturo przytaknął ruchem
głowy, a potem szybko przemyślał sprawę i przyznał na głos:
– Dobrze. – Po czym zwrócił
się do Clary: – Ale gdyby się coś działo, masz się nie wahać,
tylko do mnie przyjść. Nieważne jaka będzie pora dnia czy nawet
nocy.
Clara gestem pokazała mu, że
rozumie, bo żadne słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
– Nie pozwolę mu cię
krzywdzić – zapewnił, a potem się pożegnał, z babcią Clary
chłodnym „do widzenia”, a samą Clarę mocno uścisnął i dodał
otuchy, mówiąc, że będzie dobrze, że wszystko się jakoś ułoży,
choć sam wtedy jeszcze nie miał pewności jak to wszystko
poukładać. Pewnym jednak był, że gdy spotka Hadriana, to udowodni
mu, że ktoś kto ma odwagę tak zbić kobietę, nie ma żadnych
szans z mężczyzną, bo od zawsze był zdania, że w taki sposób
wyżywają się na swoich żonach tylko słabi, którzy nikomu innemu
nie daliby rady.
Patrizio wraz z szoferem znieśli
ostatnią skrzynię do samochodu. Ta miała zepsute wieko, spadło
więc na ubitą z piasku drogę. W ten sposób Patrizio dowiedział
się jakie rzeczy Alicia zabiera od Alarconów. Nawet wziął jeden z
kaftaników i dokładnie obejrzał, zanim ponownie umieścił go w
skrzyni i zamknął wieko. Udał się na tył budynku, by zapalić.
– Wszystko przeniesione –
poinformował Alicię, choć wcale nie spodziewał się jej tam
spotkać. Ponownie zaproponował jej papierosa. Nie wyciągnął
jednak w jej stronę papierośnicy. Podał jej go wprost do ręki,
przez co palce ich dłoni się o siebie otarły.
– Dziękuję, ale chyba nadal
nie lubię palić – wyznała, ale mimo tego, gdy odpalił zapałkę,
to objęła papierosa ustami i zbliżyła jego kraniec do
niewielkiego płomienia. Zakasłała, ale potem złapała odpowiedni
dryg i już się nie krztusiła.
– Nie wiedziałem, że ten
mężczyzna to twój mąż. – Oparł się o murowaną barierkę.
– Jaki mężczyzna? –
Zaczęła nerwowo się rozglądać, jakby sądziła, że Pedro ją
odnalazł. Nie chciała jeszcze tego. Najpierw chciała wrócić do
domu, pokazać się matce na oczy i wyjaśnić swoje zniknięcie w
pracy. Rivera był w jej planach na ostatnim miejscu, jakby jemu nie
była winna żadnych tłumaczeń.
– Ten, od którego uciekałaś
w nocy.
– Nie uciekałam, tylko...
nieważne. To nie jest mój mąż – odparła twardo. – Miał nim
się stać, ale teraz to sama nie wiem – przyznała przed nim, ale
bardziej przed samą sobą.
– To ojciec dziecka, którego
się spodziewasz? – domyślił się.
– Skąd...? Grzebałeś w
moich rzeczach! – oburzyła się.
– Przypadkowo... to było
przypadkowo – zapewnił. – Dowiedziałem się, choć nie chciałem
wiedzieć. Jednak skoro już wiem, to... – Odwrócił od niej wzrok
i zaciągnął się kilkakrotnie papierosem, ale na tyle szybko, by
być w stanie dokończyć myśl: – Zgodzenie się na zamążpójście
to najgorsze co kobieta może uczynić sama sobie. Potem już każda
jej zgoda będzie zbędna. To jedyna decyzja jaką kobieta może
podjąć, na dodatek nieodwołalna.
„Nieodwołalna” odbiło się
mocnym echem w głowie Alicii i uświadomiło jej prawdziwość tych
słów. Wcześniej w ogóle nie brała pod uwagę, że jej „tak”
wypowiedziane przed ołtarzem, przed Bogiem, przed gośćmi, księdzem
i Pedrem, będzie miało aż takie duże znaczenie.
– Hiszpania nie jest gotowa na
samotne matki, a to jest małe miasteczko.
– W którym nie musisz spędzić
całego życia. – Uśmiechnął się do niej w łobuzerski sposób.
– Wszędzie indziej mogłabyś uchodzić za wdowę. Można nawet
zakupić taki papier. Wdowa z dzieckiem wygląda już całkiem
nieźle. Lepiej niż panna.
– Z pewnością tak –
przyznała mu rację. Miała świadomość, że dziwce z bękartem
nie współczułby nikt, zaś nad kobietą, która straciła męża
jeszcze przed narodzeniem dziecka, każdy by się litował.
Nastała cisza. Patrizio pokazał
Alicii zupełnie inne wyjście z niewygodnej sytuacji, a ona zaczęła
je analizować. Z jednej strony nie wyobrażała sobie wyjazdu,
porzucenia doczesnego życia, z drugiej zaś strony, przyszłość z
Pedrem jawiła jej się w strasznie ciemnych, smutnych barwach.
– Kochasz go? – zapytał
niespodziewanie.
– Sama nie wiem.
– Nawet jeśli kochasz, to
wiedz, że miłość trwa krótko. – Odwrócił się w stronę
blondynki i przybliżył swoją twarz na tyle, by móc dojrzeć
głębię w jej oczach. – Miłość trwa najwyżej trzy lata –
podsumował.
– Jesteś młody. Co ty możesz
o tym wiedzieć? – nieco zadrwiła.
– Wiem co to miłość.
Widziałem ją wiele razy, choć nigdy nie czytałem o niej w
książkach. Widziałem ją i to nie tylko na obrazach. Widziałem
też jak upada i jak nie może się po tym upadku pozbierać. Sam
jednak nigdy nie kochałem. I wiesz co? Nie żałuję. Nie chcę
kochać. – Wymijając ją, na moment przystanął. – Ty też nie
chcesz kochać – wyszeptał wprost do jej ucha, a potem wyrzucił
niedopałek przed siebie, zdeptał go butem i odszedł.
Alicia zamknęła oczy i wzięła
bardzo głęboki oddech. Patrizio właściwie jej nie znał, ale co
do jednego miał rację, nie chciała kochać. Nigdy nie była
romantyczką, jedynie zawsze starała się postępować racjonalnie i
rozsądnie, mieć wszystko pod kontrolą. Pedro był mężczyzną,
przez którego złamała wszystkie sobie samej postawione reguły.
Nie bałamucił jej, niczego nie obiecywał, nie uwodził ani nie
rozkochiwał powolnie w sobie, tak jakby wypadało. Mimo tego mu się
oddała, jednocześnie świadoma tego co robi i będąc poza tą
świadomością. Nie myślała wtedy o konsekwencjach, nie sądziła,
że jakiekolwiek kiedykolwiek nadejdą. Nie chciała tej ciąży, a
mimo tego nawet przez myśl jej nie przeszło, by się jej po kryjomu
pozbyć. Powiedziała Pedro prawdę. Nie wątpił, że to będzie
jego dziecko, nie przepędził jej ani nie wcisnął w dłoń
odpowiedniej sumy pieniędzy. Zdecydował się z nią być, a ona
sama zaczęła go nakłaniać, by postąpili oboje tak jak należy,
czyli pobrali się nim w ogóle będzie cokolwiek widać. Tak
wyglądał ich związek, jego fundamenty. Alicia nie dostrzegała w
nim miłości. Była pewna, że Pedro także jej tam nie zauważa.
Było jednak już za późno, by móc cokolwiek zmienić.
Arturo ledwie przestąpił próg
domu, a już został otoczony przez troje synów.
– Gofly, gofly! –
wykrzykiwał Matteo, jednocześnie podnosząc swoje rączki do góry,
by tym skłonić ojca do wzięcia go na ręce.
Antonio także upominał się o
to co zostało mu przyobiecane. Chciał się też dowiedzieć czy
będzie mógł pojechać do centrum rowerem, a kiedy otrzymał
twierdzącą odpowiedz, to czym prędzej wziął klucz od komórki i
wybiegł na zewnątrz.
– Nie pytałaś go jeszcze? –
zwrócił się Arturo do żony, która zawiązywała Clarze
kapelusik pod szyjką, by dziewczynka nie ściągała go z głowy i
nie upuszczała nieustannie na ziemię.
Jacopo, choć w pierwszym
momencie chciał pobiec za Antoniem, to słysząc pytanie ojca,
zaciekawił się na tyle, by pozostać jeszcze na trochę w domu.
Przykucnął i udawał, że sznurówka przy bucie mu się rozwiązała.
– Nie – odpowiedziała
Sylvia zgodnie z prawdą. – Poza tym nie sądzę, by Antonio był w
stanie coś komuś ukraść. Z pewnością nie coś takiego jak
portfel.
Arturo nie pokładał w synu
takiej wiary co jego żona.
– To się jeszcze okaże –
szepnął i w końcu zlitował się nad Matteo krążącym wokół
jego osoby. Wziął chłopca na ręce i kilkakrotnie podrzucił do
góry, łapiąc w locie.
Blondynek roześmiał się w
głos, a potem nie dawał tacie spokoju, krzycząc:
– Jesce, jesce!
Jacopo zdecydował się najpierw
pomóc mamie z wózkiem, a dopiero potem udał się po swój rower.
Antonio już na niego czekał. Widać było, że młodszy brat bardzo
się niecierpliwił.
– Już miałem zamknąć i na
ciebie wcale nie czekać! – powiedział głośno, wielce zirytowany
tym, że zamiast jeździć, to musi stać przy komórce i czekać na
takiego ślamazarę.
Jacopo, choć najpierw chciał
brata uprzedzić o tym, że tata uważa, że ten ukradł jakiś
portfel, to po tym jak Antonio go potraktował, zdecydował się
milczeć, uważając, że z pewnością nie zdąży wyrzucić
skradzionego przedmiotu i w końcu dostanie za swoje.
Antonio oddał klucz ojcu, tylko
dlatego, że ten się o niego upomniał, a potem pognał przodem.
Jacopo ruszył za nim, ale znacznie spokojniej. Matteo nie odstępował
ojca na krok i ciągle domagał się noszenia na rękach albo wzięcia
na barana, na co ten nieustannie odpowiadał:
– Jak przejdziesz sam jeszcze
kawałeczek.
– Jesce kawalecek –
powtarzał chłopczyk, coraz bardziej zdenerwowany tym, że
kawałeczek co rusz się wydłuża, jednak nim zdążył jawnie
zaprotestować, to byli już w centrum. – Gofly! – ucieszył się
i pobiegł w stronę kawiarenki, gdzie Jacopo już siedział na
jednym z krzeseł ustawionych na dworze.
– Jesteś dziś wyjątkowo
milczący – zauważyła Sylvia.
– Problemy w pracy –
skłamał. – Nie martw się, jutro wszystko naprostuję i będzie
jak dawniej – dodał, choć nie miał pewności czy wytrzyma do
kolejnego dnia, by pokazać Hadrianowi jak to jest bić słabszego.
O tym, że Hadrian jest od niego
słabszy był święcie przekonany. W końcu nie raz mierzyli się na
rękę w barze. Zdarzyło im się też przywdziać rękawice
bokserskie Pedra i walczyć do pierwszych trzech trafień. Alarcon
nigdy nie umiał się koncentrować na walce, która w sobie zawierać
powinna także obronę, czyli trzymanie gardy. Hadi szedł w zaparte,
byleby uderzyć, byleby trafić, byleby powalić przeciwnika, a wtedy
zupełnie zapominał o tym, że przeciwnik może uderzyć i powalić
jego.
Antonio przerwał jazdę na
rowerze, by wybrać owoce i polewę swojego deseru, a potem chciał w
szybkim tempie spałaszować gofra i powrócić do jazdy. Ojciec
jednak zaczął prowadzić z nim rozmowę, czym, zdaniem Antonia,
zupełnie niepotrzebnie przedłużał jedzenie.
Arturo jak zwykle pytał o
szkołę, czego chłopiec szczerze nienawidził, ale zgodnie z prawdą
opowiedział o konkursowym dyktandzie, za co Jacopo kopnął go
bardzo mocno w kostkę.
– Ajć! – krzyknął,
skrzywił się, a potem pochylił, by potrzeć bolące miejsce.
– Przepraszam, to było
niechcący – zapewnił Jacopo, napotkawszy na surową minę
rodziciela. – Naprawdę to było niechcący – dodał ze znacznie
większym przekonaniem.
– Na pewno – syknął z
niedowierzaniem Antonio. – I tak ci nie wierzę – dodał ze
zbulwersowaną miną. – Jesteś gamoń i piszesz ładniej, ale
gamoniowato i z błędami – wytknął bratu prosto w oczy.
– Obaj się zachowujcie, bo
nigdzie was więcej nie zabiorę – uprzedził Arturo. – I zabiorę
rowery – ostrzegł, mając świadomość, że ta groźba podziała
i od razu uspokoi obydwóch synów.
Antonio zrobił duże oczy i
szybko złapał ramę roweru stojącego obok krzesła, na którym
siedział, jakby chciał tacie zakomunikować, że on nie zamierza
swojego przyjaciela oddawać.
– Poza tym ostatnio policjant
zgubił portfel – zaczął spokojnie Arturo, biorąc przy tym Clarę
na kolana i karmiąc ją bitą śmietaną wprost z łyżeczki.
Antonio głośno przełknął
ślinę i zdawał się nieco przestraszyć, co nie umknęło uwadze
jego mamy siedzącej naprzeciwko. Kobieta była pewna, że jeśli ona
zauważyła reakcje syna, to jej mąż także musiał ją widzieć,
co potwierdził patrząc znacząco na nią i uśmiechając się w
taki sposób, jakby chciał powiedzieć „a nie mówiłem”.
– Ale który policjant, tato?
– zaciekawił się Jacopo.
– Mąż bibliotekarki.
– Pan Alarcon? – upewniał
się Antonio, choć przecież dobrze wiedział czyj portfel sobie
przywłaszczył. – To ten co ostatnio pobił żonę. Zasłużył
sobie na zgubienie portfela – stwierdził pewnie, choć wcześniej
miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Chłopiec jednak w obecnej
chwili oczekiwał aprobaty.
– Pewnie nie zgubił, tylko
ktoś mu ukradł – sprostował Arturo.
– Nawet jak ukradł, to temu
złodziejowi się nagroda należy, bo policjant sobie zasłużył –
trwał przy swoim Antonio.
– A ty jesteś od wymierzania
sprawiedliwości? – zapytał nagle. Ułamał kawałek suchego gofra
i podał go córeczce.
– Nie, nie, ja nie. Ja go nie
ukradłem. Ja choćbym nawet znalazł, to bym oddał – zapewniał,
a oczy aż mu się świeciły od kłamstwa. – Mówię tylko, że
ten kto ukradł, to dobrze zrobił, nie uważasz?
– Nie – odpowiedział wolno
i przeciągle Arturo. – Kradzież, to kradzież, nic dobrego.
– Policjant też nie zrobił
niczego dobrego. W ogóle ja jeszcze ani razu nie widziałem, by on
zrobił coś dobrego. Jedynie mnie przewiózł automobilem, gdy
skręciłem kostkę.
– Właśnie – podchwycił
Arturo. – I właśnie wtedy zgubił portfel.
– Może i tak – wtrąciła
Sylvia. – Ale co racja to racja. Miasteczko spokojne, jako
policjant się za dużo nie napracuje. Mając dyżur chodzi z tobą i
z Pedro do baru. Do Elsy też chodzi. Tak więc, ja też jeszcze
nigdy nie widziałam, by on zrobił coś dobrego dla kogokolwiek, a
już teraz, gdy okazał się jeszcze znęcać nad żoną, to może
faktycznie jakaś nauczka mu się należała.
– Teraz już wiem po kim nasz
syn odziedziczył tę specyficzną moralność.
– Nie mówię, że kradzież
jest dobra, tylko że...
– Że? – nalegał na
kontynuację Arturo.
– Że okraść dobrego, a
okraść złego, to jednak różnica. To tak jak okraść złodzieja.
– Ukraść złodziejowi to co
sobie przywłaszczył i nie oddać tego prawowitemu właścicielowi
to taka sama kradzież jak ta, którą popełnił ten złodziej.
– Nie do końca się z tym
zgadzam, wiesz? – Sylvia uśmiechnęła się znacząco do męża,
jakby chciała mu dać coś do zrozumienia.
– Wiem – wtrącił Antonio.
– I całkiem się zgadzam z mamą. Ukraść złodziejowi, to co nie
należało do niego, to tak jakby wcale nic nie ukraść, tylko sobie
wziąć niczyje.
– Nicyje – powtórzył
umorusany na całej buzi Matteo, który z zadowoleniem siedział na
osobnym krzesełku i zajadał słodycz.
– Tylko, że policjant nie
jest złodziejem, a jego sprawy prywatne, to jego sprawy prywatne i z
portfelem nie mają niczego wspólnego – podkreślił Arturo, z
czym Antonio oczywiście też nie zamierzał się zgadzać.
– Portfel policjanta też nie
był służbowy. Był prywatny – stwierdził z całym przekonaniem
dziesięciolatek.
– A skąd wiesz, że nie był
służbowy? – podpytywał Arturo, chcąc, by syn w którymś
momencie się zapętlił i zaliczył typową wtopę.
– To policjanci mają służbowe
portfele? – zdziwił się. – I dostają dwie wypłaty? –
dopytywał, w tamtej chwili żałując, że nie ukradł policjantowi
obydwóch portfeli, bo wtedy miałby więcej pieniędzy i znacznie
mniej dzieliłoby go od wymarzonego samochodu, którym tata mógłby
go wszędzie wozić, zwłaszcza pod szkołę, by inne dzieciaki mu
zazdrościły. A potem, gdy już by dorósł, to sam by mógł nim
jeździć i wzbudzać zazdrość wszystkich w miasteczku.
– Oczywiście, że mają dwa –
skłamał Arturo. – Ten policyjny ma wyszytą odznakę na przedzie.
– A to nie, to ten był
prywatny, a nie służbowy, bo nie miał żadnej odznaki – odparł
Antonio i sekundę później zdał sobie sprawę z tego co zrobił i
że było to równe przyznaniu się do winy.
Chłopiec nie czekał na to aż
tata przyłoży mu przy ludziach czy zacznie na niego publicznie
krzyczeć. Szybko zerwał się z miejsca, porzucając jedzenie gofra
i czym prędzej wsiadł na rower. Ruszył i chciał przyspieszyć,
ale między krzesłami to wcale nie było takie proste, przez co o
mały włos uniknął przewrócenia się. Potem poczuł, jak ktoś
złapał za siodełko i szarpnął w tył. Zeskoczył więc z roweru
i postanowił dalej ruszyć na piechotę, biegiem, ile sił w
płucach, ale tata okazał się mieć dłuższe nogi i, jak na swoje
lata, całkiem dobrą kondycję, więc dogonił go nim dał radę
dotrzeć choćby do fontanny, która stała na środku placu.
O ile wcześniej Arturo był zły
na syna, wiedząc, że ten jest zdolny do kradzieży, to teraz był
wściekły bardziej za jego tchórzostwo niż złodziejstwo. Poczuł
więc jakby się w nim coś zagotowało i wciąż trzymając Antonia
za materiał kremowej koszuli, wymierzył pierwsze uderzenie. Otwarta
dłoń miała spaść na policzek dziesięciolatka, ale trafiła go w
skroń, przez to, że chłopiec nie zamierzał stać spokojnie.
– Masz odwagę kraść, ale
nie masz odwagi się przyznać, a potem masz czelność jeszcze
uciekać?! – zapytał Arturo podniesionym głosem i szarpnął syna
w stronę stolików, gdzie Sylvia starała się doprowadzić Mattea
do choćby względnego porządku.
Buzię chłopca dało się
wytrzeć chusteczką, ale koszulę miał całą w polewie. Kobieta
nie wiedziała jakim cudem jej najmłodszy syn dał radę umorusać
nawet swoje włosy i czapkę chroniącą jego głowę przed słońcem.
– Uszami też jadłeś? –
zapytała, chcąc zająć myśli czymś innym, byle nie tym co stanie
się, gdy już powrócą do domu.
– A mój rower? Chcę wziąć
mój rower – mówił Antonio, starając się powstrzymywać łzy,
choć nie bardzo mu to wychodziło.
– Poprowadzę obydwa –
zapewnił Jacopo bardziej ojca niżeli brata. Nim jednak zabrał się
za prowadzenie pojazdów, to przełożył siostrę z krzesełka, na
którym zostawił ją ojciec, do wózka i przypiął szelkami, by
czasami z niego nie wypadła.
Antonio bardzo nie chciał
znaleźć się w domu, ale nie miał szans, by wyrwać się ojcu,
który trzymał mocno za jego ubranie. Postanowił chwycić się
ostatniej deski ratunku i poddać się negocjacji.
– A gdybym ja nie ukradł,
tylko znalazł? Bo tak naprawdę to ja znalazłem – zapewniał.
– Oczywiście – syknął z
niedowierzaniem Arturo.
– Naprawdę znalazłem.
– Ja też znajdę, ale
odpowiedniej grubości pasek w szafie i ci nim przyrżnę tak mocno
jak jeszcze nigdy – zagroził.
– A jakbym sam oddał? I sam
przeproszę policjanta i oddam sam, i... w ogóle sam – zająknął
się kilkakrotnie.
Arturo nie zamierzał wdawać
się z synem w bezsensowne dyskusje, zwłaszcza, że byli już blisko
domu.
Clara nadal spokojnie zajadała
suchego gofra, siedząc w swoim wózku, a Matteo szedł, trzymając
Jacopa za spuszczoną szelkę, co jakiś czas licząc kroki, a że
umiał liczyć tylko do czterech, to nieustannie powtarzał te same
liczby, czasami jednak w innej kolejności.
Sylvia natomiast starała się
znaleźć w głowie jakiekolwiek usprawiedliwienie dla Antonia, coś
czym mogłaby skutecznie odwieść męża od pomysłu zbicia dziecka.
Nic jednak nie przychodziło jej na myśl.
Arturo wyjątkowo przyspieszył,
by jak najszybciej dostać się do furtki. Otworzył ją bez pomocy
klucza, gdyż rzadko zamykali z żoną bramę, a potem pchnął syna
do przodu, puszczając przy tym jego koszulę. Wiedział, że teraz
Antonio nie da rady już uciec. Nie przewidział jednak, że gdy
tylko otworzy drzwi prowadzące do domu, to chłopiec ruszy biegiem
na górę, chcąc zabarykadować się w sypialni rodziców.
Plan Antonia jednak się nie
powiódł, bo choć zdążył wbiec na górę i do pokoju, to nie
zdążył zamknąć za sobą drzwi, gdyż ojciec już na nie naparł
dłonią.
– W ganianego się bawimy? –
zapytał wściekły.
Antonio usiadł na łóżku,
pociągnął nosem i szybko pokręcił głową.
– Nie, nie – powiedział,
odsuwając się możliwie jak najdalej, ale czując materiałowe
zagłowię za plecami, nie miał już dokąd uciec. – Ja
przepraszam – dodał szybko. – I... i... ja już nie będę –
zapewnił.
Arturo ani trochę nie wierzył
synowi. Był przekonany, że o winie bez kary zapomina się na tyle
szybko, by być gotowym po raz kolejny zawinić podobnie. W pierwszej
chwili splótł ręce na piersi i oparł się o ścianę przy
drzwiach. Wyczekiwał co jeszcze mądrego powie Antonio, a ponieważ
ten powtarzał w kółko to samo, płacząc na przemian, to w końcu
zamknął drzwi i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Bosca mógł otworzyć szafę i
wyjąć z niej jakiś pasek, tak jak przyobiecał Antoniowi po
drodze, ale szczotka do włosów żony leżała na toaletce i była
pod ręką.
Antonio chciał stanąć na
łóżku w butach i spróbować jeszcze uciec, ale jego stopa zsunęła
się z łóżka razem z pościelą, a potem to już ojciec go
trzymał, więc stracił szansę na jakąkolwiek ucieczkę, ale nie
nadzieję na ratunek. Już po pierwszym uderzeniu zaczął wołać
mamę, licząc na to, że ta przybiegnie i go ocali.
– Masz odwagę na każdy
wygłup, na każdą głupotę, nawet na to, by kraść, a jak
przychodzi ponieść konsekwencje to wzywasz matkę? – zapytał
Arturo, jawnie przy tym drwiąc z syna. – Co z ciebie za facet
kiedyś wyrośnie? Całe życie się będziesz za spódnicą matki
chował?
Antonio nic nie odpowiadał,
jedynie płakał i kiedy sądził, że nie da rady znieść ani
jednego uderzenia więcej, to zawsze nadchodziło kolejne, a po nim
jeszcze jedno i jeszcze jedno, i tak zdawało się trwać bez końca.
Chłopiec nie słyszał
otwieranych drzwi. Nie wychwycił też momentu, w którym mama
szarpnęła ojcem, jakby przebudził się dopiero wtedy, kiedy
usiadła obok niego i zaczęła go przytulać.
– Zamierzasz go całe życie
bronić!? – krzyknął Arturo.
– A co mam zrobić? Pozwolić
byś go zabił!?
– Jeśli ma żyć jak łajdak,
to niech lepiej zdechnie jak pies! Mój syn nie będzie złodziejem.
A teraz go zostaw i wyjdź stąd – polecił, wskazując przy tym na
drzwi.
Sylvia pokręciła głową. Była
pewna, że nie może zostawić syna z ojcem, choć wiedziała, że
Arturo nie posunąłby się do zakatowania dziecka. Mimo wszystko
była zdania, że mąż przesadził i że Antonio już zrozumiał.
Poczuła łzy w oczach, a potem na policzkach.
– Płakać to dopiero
będziesz, gdy go będą prowadzili na garotę. Czekać tylko aż na
kogoś napadnie i kogoś przypadkiem zabije! Lepiej go wychować póki
jeszcze na to czas, bo bandyta rośnie!
Sylvia nie dopuszczała do
siebie tego co wykrzykiwał jej mąż. Była pewna, że Antonio nie
byłby w stanie na nikogo napaść. Łudziła się, że jej syn po
prostu znalazł ten portfel, a potem nie chciał oddać, bo chciał
kupić za to coś sobie i innym dzieciom.
– Nie wyjdę – zapewniła,
gdy Arturo po raz kolejny usiłował ją wyprosić z pokoju.
– Ustaliliśmy coś –
przypomniał.
– Ty ustaliłeś. Nie dam ci
go więcej bić.
Arturo chciał podejść i
szarpnąć Antonia, by przestał zasłaniać się matką, ale Sylvia
wstała i ukryła syna za sobą.
– Jeśli chcesz go zbić, to
najpierw będziesz musiał uderzyć mnie – postawiła sprawę
jasno, sądząc, że Arturo po czymś takim odpuści, bo przecież
zarzekał się nieraz, że żony by nie uderzył.
Przez dobrą minutę mierzyli
się spojrzeniami i choć Arturo w pierwszej chwili chciał odpuścić,
odłożyć szczotkę na toaletkę i wyjść, to już chwilę później
stwierdził, że nie może tak postąpić, nie na oczach Antonia, bo
tym straciłby tylko autorytet ojca i sprawił, że dzieci skakałyby
mu po głowie.
– Zatem, proszę bardzo, skoro
jesteś taka odważna, to zbierz za niego – powiedział bez
zbędnego wrzasku, zdając się być pewnym każdego wypowiadanego
słowa.
Sylvia starała się dostrzec w
oczach męża blef, jakąś podpuchę, ale kiedy zobaczyła w nich
jedynie pewność siebie, to zdecydowała się powiedzieć synowi aby
wyszedł.
Arturo jednak słowami zatrzymał
Antonia w miejscu.
– Na jego oczach –
zakomunikował. – Skoro jemu nie można wymierzyć nauczki, to może
odbierze odpowiednią w wyrzutach sumienia, gdy jego matka oberwie za
niego i przez niego będzie płakała.
W tamtym momencie Sylvia stała
między mężem a synem. Antonio siedział na łóżku i płakał
coraz bardziej, a Arturo nie wyglądał na takiego, który miałby
zamiar odpuścić. Nie wiedziała jak ma postąpić. Wcześniej była
pewna, że mąż jej nie uderzy. Teraz traciła na tej pewności.
– Obiecałeś mi, że nigdy
więcej... – zaczęła, ale nie chciała kończyć. Uważała, że
taka dyskusja nie jest odpowiednia, by prowadzić ją w obecności
dzieci, a Antonio ciągle był obecny w pokoju.
– To coś zupełnie innego –
stwierdził Arturo. – Ja cię do niczego nie zmuszam. To twój
wybór.
Antonio podniósł głowę i
najpierw spojrzał na plecy mamy, a potem wychylił głowę, by móc
zobaczyć wyraz twarzy ojca.
– Mam się może jeszcze
rozebrać? – zapytała Sylvia, grając przy tym na zwłokę i chcąc
wzbudzić w mężu jakieś poczucie winy, zmusić go tym do
zakończenia tej farsy, bo ona ciągle nie wierzyła, że to dzieje
się naprawdę. Dla niej to była farsa, jakieś przedstawienie
podobne do teatralnego, ale nic więcej.
– Nie będzie wskazane –
odpowiedział. – Mam wystarczająco ciężką rękę byś poczuła
przez ubranie. – Wskazał dłonią na okrągłą ławę i bez
cienia skrupułów rozkazał: – Kładź się.
Sylvia już wcześniej była w
stresie i trzęsły jej się dłonie, a płakać zaczęła jeszcze
zanim wbiegła do sypialni, teraz jednak odczuwała najprawdziwszy
strach. Zrobiła niepewny krok na przód. Antonio złapał ją za
rękę, ale wyrwała ją z uścisku chłopca.
– Nic mi nie będzie –
zapewniła.
– Jemu też by nic nie było –
stwierdził Arturo. – Nie usiadłby na dupie kilka dni, nic więcej.
A tak ty nie usiądziesz.
Kobieta starała się opanować
strach i szybko pojęła, że im szybciej pokona dystans jaki dzieli
ją od stołu, tym prędzej wszystko się zacznie i także zakończy.
Ruszyła więc pewnie do przodu i położyła dłonie na meblu. Już
miała w planach nawet się pochylić, wypiąć i oczekiwać
pierwszego uderzenia, ale drzwi sypialni otworzyły się.
– Tato, bo... – zaczął
Jacopo.
– Nie teraz! – wrzasnął
Arturo. – Wyjdź!
– Ale...
– Zaraz. Zaczekaj – warknął
i w pierwszej kolejności podszedł do żony. Stał tak blisko niej,
że niemal nosem dotykała jego klatki piersiowej.
Jedną dłonią ciągle dotykała
ławy i zastanawiała się co teraz będzie. W końcu podniosła
wzrok i spojrzała na męża. Szybko jednak spuściła głowę, bo on
nie patrzył na nią, patrzył gdzieś w dal, w stronę okna.
Usłyszała charakterystyczny dźwięk upuszczania kawałka drewna na
większą drewnianą powierzchnie. Domyśliła się, że Arturo
odrzucił szczotkę na ławę.
– Nie uderzyłbym cię –
zapewnił. – Jednak jeśli byłaś w stanie zrobić dla niego tyle,
to obawiam się, że do więzienia też byś była gotowa za niego
iść. I wiesz co? Nie widzę w tym niczego dobrego – dopowiedział
cicho, ale mimo tego nawet Antonio i Jacopo go usłyszeli.
Jacopo w końcu otrząsnął się
i przypomniał sobie po co tak właściwie pobiegł na górę,
zostawiając maluchy na dole.
– Bo pan Rivera mówi, że
zakład krawiecki się pali! – wykrzyknął.
Arturo szybkim krokiem ruszył w
stronę otwartych drzwi, a kiedy opuścił sypialnię, to zbiegł po
schodach i zagarnął po drodze Pedra, który czekał w salonie i
pilnował młodszych dzieci.
– Co się dzieje? – zapytał,
wychodząc na zewnątrz. Nawet się nie zatrzymywał.
– Zobaczyłem ogień, ludzie
zaczęli gasić. Przybiegłem ci powiedzieć – zdał szybkie
relacje, mówiąc właściwie do pleców Boscy. – Pewnie już
ugasili – starał się pocieszyć.
* Na obrazku jest Alicia i
Patrizio, bo wkrótce będzie o nich więcej.
I standardowo mam do Was kilka
pytań:
1. Po czyjej stronie racja –
Sylvii czy Arturo? (mowa oczywiście o ostatniej scenie, którą
osobiście bardzo ciężko mi się pisało, choć sam nie wiem
konkretnie dlaczego tak było).
2. Relacja Clary i Arturo. Było
wiele przesłanek na ten temat, starałem się w subtelny sposób
naprowadzić Was na właściwy trop i zastanawiam się czy mi się to
udało. Dlatego zapytam: co łączy Clarę Alarcon i Arturo Bosca?
3. Alicia i jej niezdecydowanie.
Pojawił się pewien pomysł i ciekaw jestem czy Waszym zdaniem Ali
powinna z niego skorzystać, w sensie czy powinna uczynić się wdową
i wyjechać zanim urodzi, czy poślubić Pedro i założyć normalną
rodzinę?
4. Gdy już dojdzie do walki, to
kto wygra – Arturo czy Hadrian?
5. (to nie będzie pytanie)
Byłem zmuszony wprowadzić nową postać. Będę zmuszony wprowadzić
jeszcze kilka takowych, bo choć nie będą oni główni, to jednak
będą ważni dla opowiadania. Jeśli więc macie jakieś
zastrzeżenia, chcecie o coś dopytać lub ktoś Wam się myli, to
śmiał zgłaszajcie skargi, udzielajcie rad, dopytujcie.
Od emocji, aż kipi!Kradzież portfela wyszłaby na jaw prędzej czy późne. Oczywiście takie wyżywanie się na Antonio nic nie da. Pomimo iż w tamtych czasach było normalne wymierzanie surowych kar, nawet za błahe winy. Będzie postępował nagannie coraz częściej. Skoro w kółko dostaje lanie, to w końcu zobojętnieje. Kiedyś przejmie metody ojca, wobec innych, słabszych, o wiele bezradniejszych. Rzeczywiście wyrośnie na bandytę bez skrupułów. Jak to mówią od koniczka do rzemyczka. Relacje Klary i Arturo może jakieś powikłane. Nie łączy ich romans, to dawna znajomość? Więzy przyjaźni zerwanej na skutek zdarzeń losowych?
OdpowiedzUsuńOsobiście bym się nie zgodził, że dziecko bite zobojętnieje i będzie robiło ciągle to samo. Często jest tak, że dzieciak by nie oberwać, więcej tego samego nie zrobi. Bywa też tak, że dopiero jak dostanie, to dopiero przemyśli za co, a nie wzruszy ramionami i pójdzie dalej.
UsuńNie zgodzę się też, że wszyscy bici biją, gdyby tak było, to do dziś nie mielibyśmy tego debilnego zakazu bicia dzieci i rodziców, którym daje się kuratora czy asystenta rodziny za wymierzenie dziecku klapsa. W końcu ten zakaz wprowadziło pokolenie, które samo obrywało. No i nie ma też co się sprzeczać, że wielu ludzi co dostawało lanie od czasu do czasu wyrosło na pracowitych, zaradnych ludzi, nie każdy został bandytą.
A myślałem, że każdy się domyśli iż Arturo jest ojcem Clary.
Nie byłam tu od kilku dobrych miesięcy i nie obiecuje ze będę zaglądać jakoś bardzo często, ale raz na jakiś czas wpadnę i nadrobię "zbrodnie w miasteczku", bo jak już kiedyś mówiłam nie jestem fanką "Pauliny" przeczytałam jej kilka części i to tak wyrwanych z kontekstu, ale nie mogę się przekonać jakoś, dlatego przestałam tu zaglądać, ale teraz już mam co u ciebie czytać :)
OdpowiedzUsuńJa jestem po stronie Arturo, uważam że kradzież to kradzież i że na takiego zachowanie trzeba reagować, teraz zbicie dziecka jest nie do pomyślenie, jednak w tamtych czasach była to normalna kara nie zabroniona żadną ustawą, a uważam, że za to co zrobił Antonio kara jak najbardziej się należy. Jednak postawę Sylwii szanuje i to bardzo, taka właśnie powinna być matka, kochająca i wierząca dziecku bezgranicznie i gotową dla niego znieść wszystko. Podobało mi się to. W ogóle ta ostatnia scena była ciekawa, zestawienie dwóch mocnych charakterów.
Ja zrozumiałam,że Arturo jest biologicznym ojcem Clary. Zgadzał by się fakt że jej ojciec jest krawcem. Oprócz tego Arturo miał wcześniej inną tożsamość, oraz jeden z jego synów nie jest dzieckiem Sylwii. A ojciec Clary miałby mieć syna z inną kobietą niż jej matka, gdzieś poza miasteczkiem. Ale mogę coś nadinterpretowywac dlatego nie daje sobie ręki uciąć.
Postaci Alicii za bardzo nie lubię. Jest dla mnie jakąś taka nie spójna i nie zrozumiała, niby jej sytuacja życiowa jest jasno zarysowana, a jednak jej zachowanie mi jakoś nie pasuje. No ale odpowiadając na pytanie to uważam że powinna zostać z Pedro, bo jaki by nie był na pewno może jej dać trochę szczęścia skoro zapewniał je wcześniej, a uważam że warto z kimś być nawet dla krótkich radosnych momentów niż niedoświadczać ich w ogóle, poza tym Pedro będzie dobrym ojcem, można to ocenić po tym jakim jest nauczycielem, więc jakbym miałabym doradzać Alicii to powiedziałabym jej że ślub to mimo wszystko lepsza opcja.
Ja całym serduszkiem jestem za Arturo, po prostu wyobrażam go sobie jako takiego wiekiego, postawnego mężczyznę z nieprawdopodobną siłą i doświadczeniem wyniesionym z młodocianych bijatyk po pubach, a Hadrian to dla mnie taki przecietniaczek, stereotypowy policjant który znalazł się w tym zawodzie z przypadku, bez przygotowania i predyspozycji. Poza tym Arturo jest moją ulubioną postacią poza Antonio wiec wiadome że jemu będę kibicować.
Pozdrawiam i życzę weny ;)
Na bieżąco to nie ma co być. Sam na bieżąco nigdzie nie bywam, chyba że u tych, którym doradzam i wysyłają mi części czy fragmenty mailowo. Rozumiem też, że "Paulina" nie jest opowiadaniem dla każdego, bo nie wszyscy lubimy to samo. Tak samo jak ktoś na Wattpadzie dodał moje "Między alejkami" do biblioteki "nudne, nic ciekawego, itd" i miał do tego prawo, bo dla niego mogło to czymś takim być. W każdym razie nie mam o to, że coś się komuś nie podoba pretensji :)
UsuńFaktycznie opowiadania osadzone w przeszłości trzeba czytać ze świadomością, że kiedyś było inaczej, że czasy inne, obyczaje inne i prawdą jest, że kiedyś lanie było normalną karą i nie było czegoś takiego jak za karę zabrać tablet czy dać szlaban na internet xD
Chciałem, by ta ostatnia scena taka była. A zestawienia dwóch silnych charakterów będzie ciąg dalszy, bo Sylvia i Arturo jeszcze nie skończyli.
Tak, Arturo jest biologicznym ojcem Clary. Jednak ten, którego Clara uważała za ojca nigdy nie miał romansu. Jacopo jest synem Arturo i jego pierwszej żony - Glorii.
Postać Alicii jest niespójna i często niezrozumiała, jak to kobieta w ciąży - raz uważa tak, a innym razem inaczej. Trzeba się jednak zgodzić z Ali, że Pedro to kobieciarz, pijak i hazardzista, a to nie jest dobry materiał na partnera. Poza tym, to że jest dobry dla obcych dzieci, takich już starszych dzieci, nie daje gwarancji, że będzie się zajmował niemowlęciem i pomagał żonie np w kąpieli i wstawaniu po nocach.
Te bójki po pubach by się nie zgadzały, Arturo był arystokratycznie urodzony, ale jakieś tam doświadczenie w walkach ma, choćby bokserskich. I faktycznie wysoki, postawny... muszę kiedyś lepiej go opisać w opowiadaniu. Hadrian jest z pewnością niższy, wysportowany, ale to nie jest typ, który umie się bić, bo w dzieciństwie i młodości nie miał ku temu wielu okazji. Policjantem też faktycznie jest z przypadku, ale jest bardzo inteligentny i on ma szansę rozwiązać zagadkę zbrodni w miasteczku.
Ciekaw jestem czym ten łobuz - Antonio, zdobył taką sympatię wszystkich czytelników.
Zgadzam się, że nie można przewidzieć czy Pedro będzie dobrym ojcem dla maleństwa, ale jest na to jakaś szansa, a jak Alicja ucieknie to nie da dziecku żadnej szansy na posiadanie kochającego ojca, po za tym to też jego dziecko i skoro on się poczuwa do wychowania go, to moim zdaniem Alicja nie powinna decydować sama. Przecież Pedro nie kazał jej "pozbyć się problemu" tylko chce chociaż spróbować sprostać tej sytuacji, a jak Pedro więc roli ojca sie nie sprawdzi touna ucieczkę zawsze jest czas xD
OdpowiedzUsuńAntonia właśnie lubię za łobuziarstwo i postrzeganie świata, sama bym pewnie takie dziecko zatłukła xD ale w opowiadaniu jest uroczy i na pewno nie nudny, po prostu lubię to że jego postać wnosi taką groteskę do opowiadania, tak samo zresztą jak cudna Aurora. Bo już na przykład Jacopo też jest bardzo fajną postacią, ale on myśli inaczej, bardziej pasuje do "świata dorosłych" a nie do tego wydumanego i przedstawionego trochę w krzywym zwierciadle świata Antonia, Jacopo doskonale wie co jest dobre a co złe, a Antonio, niby to wie, ale i tak uważa że "co złego to nie on". Poza tym buntownicy z reguły są kochani przez wielu xD A Antonio jest zdecydowanie takim buntownikiem z wyboru.
Nieładnie, obgadują Clarę, no przecież chyba nie jest taka najgorsza. Clarę zwyczajnie dom parzy i cóż na to poradzić, haha. Rozbawiła mnie Marcela jak stwierdziła, że jak przepis od Clary i Clarze się udaje, to Elsie tym bardziej się uda, oj nie ma Clara u niej wysokich notowań.
OdpowiedzUsuńNo to teraz wszystko zaczyna się składać się w logiczna całość, Arturo Bosca to tak na prawdę Claudio Fossa, który był mężem Glorii, był też kochankiem Cariny i jest ojcem Clary Alarcon. Coś co Hadrian i inni ludzie wzięli za więź kochanków, jest więzią ojca i córki. Elsa zna całą prawdę o Arturo i dlaczego to ona go sprowadziła z powrotem do miasteczka, komu złożyła taką obietnicę?
To dlatego Arturo tak bardzo martwi się o Clarę, zwyczajnie martwi się o własne dziecko, jak ojciec. Dlatego jest taki wściekły na Hadriana i chce go porządnie obić. Przyznam szczerze, że uważam, że Hadrianowi się należy i myślę, że kiedy już dojdzie do konfrontacji między panami to Hadrian sromotnie tę walkę przegra.
Zastanawia mnie jedno, dlaczego babcia Clary nie zna prawdy, dlaczego wnuczka nie powiedziała jej, że Arturo jest jej biologicznym ojcem? A tak to wcale nie dziwię się, że najchętniej to by Arturo poszczuła psami i wyrzuciła z domu. Co ona sobie ma myśleć, wnuczka jest w zażyłych stosunkach z obcym mężczyzną, mąż ją zbił, bo podejrzewa ją o zdradę, więc jedyne co jej przychodzi do głowy to to, że Clara dopuściła się tej zdrady,
Patrizio pomimo takiego młodego wieku jest strasznie zgorzkniały. Wydaje mi się, że chłopak napatrzył się na małżeństwo starszej siostry, widział co się z nią dzieje, po tym jak mąż ją zostawił i zabrał synka i stąd takie a nie inne jego poglądy.
Patrizio poddał Ali pomysł, jak wybrnąć z sytuacji nie wychodząc za mąż. Pomysł niby dobry i myślę, że do wykonania, tylko wydaje mi się, że Ali się nie zdecyduje jednak, choćby z tego względu, że nie będzie się mogła zdobyć na definitywne rozstanie z Pedro, a przede wszystkim nie będzie chciała pozbawić dziecka już na starcie ojca. Myślę, ze pomimo wszystko powinna spróbować założyć z Pedro rodzinę, jeśli miała odwagę z nim sypiać, to teraz powinna stawić sytuacji czoła.
No i wydało się, Arturo umiejętnie podszedł syna i Antonio się wysypał. Arturo ma rację, kradzież to kradzież i kara jak najbardziej się należy, tylko wydaje mi się, że Arturo przesadził, że nie musiał aż tak bić syna. Zdaję sobie sprawę, że w tamtych czasach takie kary były na porządku dziennym i nie były niczym nadzwyczajnym, ale pomimo, że uważam, że za coś takiego kara się należała to i tak żal mi Antonia, bo to tylko dziecko. No i muszę przyznać, że w tym wszystkim żal mi też Sylvii, pewnie też tak jak ona broniłabym dziecka. Przez chwilę myślałam, że Arturo na prawdę uderzy Sylvię, żeby dać i jej i Antoniowi nauczkę, ciesze się, że tego nie zrobił. Ciekawa jestem jak to by się dalej potoczyło, gdyby Jacopo im nie przerwał, czy Arturo przekonałby żonę do wyjścia z sypialni i dalej kontynuowałby wymierzanie kary synowi, czy to Sylvia wygrałaby tą potyczkę.
Zastanawiam się, czy ten pożar zakładu krawieckiego to przypadek, czy ktoś podłożył ogień celowo.