„Małżeńska
terapia”
Paulina i Tomasz obiecywali
samym sobie i sobie wzajemnie, że sytuacje, w których reagowali
przemocą nigdy się w ich małżeństwie już nie powtórzą. Oboje
chodzili na terapię, bo Paulina doszła do wniosku, że często to
ona była motorem napędowym dla gniewu męża.
Zdaniem psycholog robili
postępy. Stali się niemalże mistrzami w łagodzeniu konfliktowych
sytuacji. W ostateczności, któreś z nich decydowało się na
wyjście i trzaśnięcie drzwiami. Tomek w takich chwilach uciekał
do garażu, gdzie robił różne rzeczy, choćby drewniany, ogrodowy
domek dla dzieci, zaś Paulina decydowała się na rolki lub rower.
Zmęczenie się pomagało jej uspokoić skołatane nerwy. Tomek wolał
się na czymś skupiać, wyciszać.
– Wiecie, że będzie wam
trudno? – dopytywała często psycholog, do której chodzili na
spotkania co drugi tydzień. – Nigdy nie jest łatwo. Małżeństwo,
dobre małżeństwo, polega na znalezieniu osoby odpowiedniej, ale
też na byciu odpowiednią osobą. Wy oboje macie w sobie cechy,
które... jakby wam to wyjaśnić? Kochacie się, wzajemnie się o
siebie troszczycie, domyślam się, że w łóżku też wam się
układa. Tyle lat, a wzajemna fascynacja nie umarła. Te cechy, które
na siebie tak napierają, wam w tym pomogły. Te cechy, też
doprowadzają do waszych sporów.
– Czyli problem jest w tym
jacy jesteśmy? – dopytywała Paulina.
– Niezupełnie. Gdybyście
byli inni, byłyby inne problemy. Małżeństwa bez zmartwień, nie
istnieją. Singlom jest ciężko, bo mają swoje problemy, demony
przeszłości, zmartwienia dnia codziennego. W małżeństwie
teoretycznie jest łatwiej, bo mamy kogoś z kim możemy te swoje
problemy dzielić i nagle wydaje nam się, że problemów jest mniej
o połowę, ale to tylko złudzenie. Do twoich, Paulino, problemów...
do tej połowy problemów, dochodzi też połowa problemów twojego
męża oraz problemy wspólne. I nagle z jedynki, robi się półtora.
Rozumiecie?
– Tak – odpowiedział Tomek
i spojrzał na żonę. Przyznał w myślach, sam przed sobą, że
nigdy w taki sposób nie myślał o małżeństwie. On nie czynił
kalkulacji, on się zwyczajnie zakochał i zrobił wszystko, by
Paulinę zdobyć, a później zechciał założyć z nią rodzinę. I
sprawić, by była taką, której sam w dzieciństwie nie miał. –
Mamy szanse? – zapytał i z początku wciąż patrzył na żonę,
później przerzucił spojrzenie na terapeutkę.
– Szanse są zawsze, pa...
Tomku – poprawiła samą siebie, przypominając sobie, że przecież
lata temu przeszli na ty, by skrócić dystans i ułatwić rozmowę.
– Tylko zamiast się zmieniać. Zamiast starać się zmienić
wzajemnie, lepiej nauczyć się żyć z tym jacy jesteście. A jeśli
chodzi o zmiany, to w pierwszej kolejności zmieniać siebie, nie
żonę i nie męża. Zależy wam na sobie. Powinniście docenić
starania, jedno drugiego. I nie ułatwiać samemu sobie, gdy już
doszło do czegoś, do czego, bez dwóch zdań, dojść nie powinno.
Bordych spuścił głowę, mając
świadomość, że to o nim.
– Tak, Tomku. Ja wiem, że
jest łatwiej, gdy da się komuś prezent. Wydaje się to
wynagrodzeniem zadanej krzywdy. W rzeczywistości jednak, to się
tylko wydaje. Tak naprawdę robisz to dla siebie, nie dla żony.
Uciszasz swoje sumienie. Załagadzasz krytyczne myślenie o samym
sobie. A w ten sposób nigdy nie zmienisz tych swoich zachowań,
których, wierzę, że chcesz się pozbyć. I powiedziałabym ci o
tym wcześniej, ale nigdy się nie chwaliłeś, że w ten sposób
działasz.
– Nie powiedziałeś? –
zdziwiła się Paulina.
– Nie myślałem, że to ważne
– usiłował się wybronić. – Zapamiętam. Już żadnych
prezentów. – Wzruszył ramionami. – Jest szansa, że w ciągu
dziesięciu lat kupimy trzy mieszkania, dla każdego z dzieci, jeśli
mam zrezygnować z dawania ci prezentów – dopowiedział
żartobliwie.
Paulina spuściła głowę i
starała się zamaskować uśmiech.
– Brzmiało zabawnie –
przyznała terapeutka. – Nie było zabawne. Pytasz się mnie, czy
macie szanse, a sam z góry zakładasz, że żonie przyłożyłbyś
tyle razy, że jakbyś miał ją za każdy raz przepraszać
prezentem, to łącznie, w ciągu dziesięciu lat, wydałbyś na te
prezenty około dwustu tysięcy złotych. Nadal was to bawi?
– Nie – odezwała się
pierwsza Paulina.
Tomek zdecydował się jej
przytaknąć, wcześniej kręcąc głową.
– Macie jeden spory problem,
bo agresja to nie jest coś, co można nazwać błahostką.
Przychodził kiedyś do mnie mężczyzna, który zdecydował się
rozwieść z żoną, bo nie prasowała mu koszul.
– Co? – zdziwiła się
Paulina.
– Tak. Wydaje się głupie,
prawda?
– Bardzo – przyznała i aż
westchnęła na myśl o prasowaniu, które czekało na nią w domu.
Przy trójce dzieci nie mogła narzekać na nudę i brak zajęć tego
typu.
– Te koszule były szczytem
góry. Podłoże było inne.
– Jakie?
– A jakie byłoby wasze? Bo
wiecie co mogłoby być na szczycie?
– To, że mnie uderzył –
stwierdziła pewnie Paulina.
– Nie. To jest gdzieś
pośrodku. Szczytem byłoby „zadowalaliśmy siebie prezentami”.
Dostrzegacie tylko agresję. Uderzenia widzicie, ale nic ponad nie.
Nawet, ty Paulo... Paulino – poprawiła się szybko.
– Bez różnicy. Paula też
mówią – wtrąciła.
– Właśnie tak. Tak
podchodzisz do wielu spraw, nie tylko do swojego imienia. Mówisz
„bez różnicy, bo tak się dzieje i już”. Nawet nie dostrzegasz
co się tak naprawdę dzieje. I dziś wytknęłaś mężowi, że
wynagradza tobie kłótnie, sprzeczki, spory, uderzenia prezentami i
mnie o tym nie powiedział na terapii. Dopiero ty to zrobiłaś.
Jednak sama też dajesz mu prezenty z podobnych okazji i też o tym
nie powiedziałaś.
– Nie prawda. Ja mu nic nie
daje – niemal się zbulwersowała.
– Dajesz, dajesz. Tylko twoje
prezenty nie zawsze są materialne. Przygotowanie obiadu, wysprzątany
dom, wyjątkowa noc, to też prezenty. Wygląda to trochę tak jak po
deszczu słońce, ale w rzeczywistości, wy celebrujecie te złe
chwile, traktujecie je jak urodziny czy inne święta. I nie
sprawicie, że one znikną, jeśli będziecie tak się w stosunku do
siebie zachowywali, gdy jest już po wszystkim. Te „złe chwile”,
umownie je tak nazwijmy, będą wracały jak Halloween, Boże
Narodzenie czy Wielkanoc. Prezenty daje się albo bez okazji albo z
jakieś okazji. Okazje to święta. Święta mają to do siebie, że
się powtarzają – starała się im za wszelką cenę uświadomić,
że choć siniaki są widoczne, to ich podłoże głęboko ukryte we
wzajemnych relacjach. By nie było siniaków, to podłoże trzeba
było wyeliminować.
– Jeszcze trochę i powie mi
pani, że jestem winna tego, że mąż mnie bije – oburzyła się
Paula.
– Nie, tego nie powiem. Nigdy
nie powinien. Jednak swoim zachowaniem nie sprawiasz, że przestanie.
Wręcz przeciwnie. Utwierdzasz go w przekonaniu, że mu wolno. To tak
jakby w pracy ukraść pieniądze, później je oddać, gdy już
sprawa wypłynie, ale nie zostać zwolnionym, nawet nie dostać
nagany. Później „pożyczanie” pieniędzy z kasy staje się
coraz łatwiejsze i z czasem czyni się to już bez wyrzutów
sumienia. Tomek to wielokrotnie przekalkulował. Uderzył cię, więc
dał prezent. Uderzeniem cię unieszczęśliwił. Prezentem cię
pocieszył. W jego rozrachunku bilans wyszedł na zero. Jeno pokryło
drugie. Kredyt został spłacony.
– Nieprawda – wtrącił
Tomek. – Nigdy tak nie myślałem.
– Nie? Naprawdę nie?
– Nie – odpowiedział, ale
bez przekonania. Głośne zaprotestowanie było prostsze, niż cicha,
spokojna i szczera rozmowa z samym sobą.
– Ja sądzę, że pierwszy
raz... dwa razy... może nawet trzy, faktycznie chciałeś żonie
wynagrodzić ból, łzy, strach i zrobić to tylko dla niej. Nie
jesteś jednak skałą i takie doświadczenia na ciebie wpływają.
Jesteś też biznesmenem, prowadzisz firmę, umiesz kalkulować skoro
wiedziecie raczej dostatnie życie. Potraktowałeś więc Paulinę
jak klienta, któremu raz z czymś nawalisz, oczywiście nie
specjalnie, po prostu tak wyjdzie, by zaś mu to wynagrodzić.
Pierwszy taki przypadek, z klientem, cię stresował. Obawiałeś się
nawet pięciu minut spóźnić. Dziś wiesz, że możesz nie
dotrzymać terminu nawet o kilka dni i jeśli uwzględnisz to w
rachunkach na korzyść klienta, ale też tak, by samemu nie ponieść
dużych strat i wciąż zarabiać, to świat się nie zawali, a kula
ziemska ciągle będzie się obracała swoim rytmem. Z żoną dziś
działasz tak samo. Wiesz już, że nic się nie stanie, dlatego
twoja przemoc się nasiliła i jej częstotliwość też się
zmniejsza. W znaczeniu takim, że odstępy się skracają. A jeśli
ten odstęp się znacznie wydłuża, to gdy już w końcu dochodzi do
aktu przemocy, to pozwalasz sobie na więcej, bo przecież tyle
miesięcy funkcjonowałeś bez zarzutu, to wydaje ci się, że ci
wolno. Ja nie chcę was, jak wy to mówicie, dołować. Nie chcę
odbierać wam nadziei i mówić, że nie macie szansy. Macie szansę,
bo szanse są zawsze. Dopóki żyjemy i zdrowie nam pozwala, mamy
szanse wszystko zmienić, naprawić, poukładać. Musicie jednak
wziąć się w garść. Przestać bagatelizować podłoże i szczyt.
Jeśli tego nie zrobicie i nie zdecydujecie się na... już nie mówię
rozwód, ale na choćby separację, to może dojść do tragedii. –
Psycholog dołożyła spokojną gestykulacje dłońmi. Zrobiła to
świadomie, by ich oczom pokazać choćby namiastkę mowy, na wypadek
jakby któreś z małżonków było wzrokowcem. Spodziewała się, że
Tomek nim jest, dlatego zdecydowała się zwrócić tylko do niego. –
Wydaje ci się, że nie, że nie mógłbyś żony skrzywdzić trwale,
doprowadzić do kalectwa. Tobie, Paulino, też się tak wydaje.
Wydaje wam się. Wystarczy odpowiednio długi czas bez przemocy, w
międzyczasie wynagradzanie nawet drobnych sprzeczek dużymi
prezentami i wzajemnymi przywilejami, i już, tragedia gotowa. Za
mocny cios, za dużo ciosów, być może samoobrona, a przy tym
działanie w stresie i jedno z was, niekoniecznie Paulina, stanie się
kaleką do końca życia lub jeszcze gorzej.
– Niemożliwe – stwierdził
Tomasz.
– Możliwe. Takie sytuacje się
zdarzają. Nie bylibyście pierwsi.
– Myli się pani. Tak samo jak
z kalkulacją. Nie przeliczam żony tak jak firmowych faktur –
postawił się.
– Nie. Ja tylko to porównałam,
by ci zobrazować problem. Przeliczasz podobnie, ale nieco inaczej.
Za pierwszym razem, może kilkoma pierwszymi razami, naprawdę
chodziło ci o żonę i jej samopoczucie. Nie jesteś jednak głupi i
szybko pojąłeś, że to działa nie tylko na Paulinę i jej
samopoczucie, ale także na ciebie. Działa na twoje sumienie,
wyciszając je, poprawia twoje samopoczucie, plus dodatkowo jeszcze
żona poprawia ci samopoczucie, bo chce by było między wami dobrze.
Poza tym przeprosiłeś, dałeś prezent i go przyjęła, to też
czuje się w obowiązku dać coś tobie. I tak to się kręci, moi
państwo. To taki mechanizm. Mechanizm bomby zegarowej. Jeśli nie
zrozumiecie jak działa, to nigdy go nie rozbroicie. Bomba będzie
tykać i tykać, i być może kiedyś naprawdę wybuchnie, bo bez
wiedzy jak działa mechanizm, któreś z was może zerwać
nieodpowiedni kabel.
Pukanie do drzwi gabinetu,
uświadomiło wszystkim, że czas się skończył. Tomek zapłacił,
a Paulina na pożegnanie podała terapeutce dłoń. Dopiero wtedy
dostrzegła kolor jej paznokci. Bardzo jej się spodobał. Nawet o
niego zapytała.
– Nie wiem. Nie maluje sama –
odpowiedziała.
– A mogę prosić namiar na
kosmetyczkę? Podoba mi się wzór.
– Koniecznie weź adres –
wtrącił Tomek w rozmowę pań. – Zawiozę cię nawet dzisiaj,
kochanie. Zapłacę dziesięciokrotność, jeśli przyjmie cię z
miejsca. W końcu jestem mistrzem w dawaniu prezentów, wyłączaniu
sumienia i takich tam innych bzdur. – Żartobliwie, ale jednak z
namiastką bezczelności, puścił do psycholożki oczko. Do żony
zaś się uśmiechnął.
– Ooo, a więc to jest twoja
kolejna twarz. Ta prawdziwa? Przyznaję, że tej jeszcze nie znałam.
– Terapeutka odpowiedziała mu serdecznym uśmiechem. – Ochłoń
– dodała, podając Paulinie wizytówkę do salonu kosmetycznego,
do którego regularnie chodziła.
– Przepraszam za niego –
odezwała się Paulina, wrzucając tekturkę z telefonem i adresem do
swojej torebki. Skórzanej, jakościowo dopieszczonej pod każdym
względem i z wieloma detalami. Kosztownej.
– To też do niczego nie
prowadzi. Tomek jest dorosłym mężczyzną. Sam ponosi
odpowiedzialność za swoje słowa i czyny, i nie powinnaś nigdy za
niego przepraszać. To on się powinien wstydzić swoich wyborów,
działań, decyzji, a nie jego bliscy.
– Zapamiętam – zapewniła
Paula i wskazała Tomkowi wyjście. – Do zobaczenia za dwa tygodnie
– rzuciła, wyprzedzając męża, który jak zawsze otworzył drzwi
przed nią i je przytrzymał.
Tomasz nie ruszył od razu za
żoną. Cofnął się do stolika, przy którym wcześniej toczyły
się rozmowy z panią psycholog. Chwycił za jej dłoń i przyjrzał
się jej paznokciom.
– Amarant – powiedział i
bez pożegnania opuścił gabinet. – Sam ci mogę pomalować
paznokcie – zapewnił żonę, gdy już ją dogonił. – Masz
wszystko, musimy tylko kupić lakier. Amarant. Zapewne samilac –
odgadywał.
– Łał – skomentowała.
Witam moich czytelników po...
miesiącu? Chyba nawet po ponad miesiącu. Bardzo przepraszam, że
tak długo, ale już do Was wracam i zapewniam, że „Paulina”
zakończy się jeszcze w tym roku.
Został już właściwie jeden
rozdział do opublikowania. Być może podzielę go na dwa krótsze
lub trzy jeszcze krótsze. Zobaczę jak to będzie. Przemyślę.
Tymczasem jednak chciałbym Was
zaprosić na „Miejskie opowieści”, które są dostępne na
TwojejOdskoczni.
Myślę też o tym, by
opublikować krótkie, już ukończone opowiadania, nim ponownie
wrócę do „Zbrodni w miasteczku” lub sięgnę po „Jabłka i
śniegi”. Nosiłem się też z zamiarem, by opublikować
wszystkiego po trochu. Mianowicie po trzy lub cztery rozdziały
wszystkich swoich opowieści. Najlepiej uczynić to wszystko za
jednym zamachem, w jeden dzień... tydzień i zobaczyć, które
opowiadanie zdobędzie największą popularność. W ten sposób
wiedziałbym, które najmocniej przypadło Wam do gustu i to za nie
wziąłbym się najostrzej. Co Wy na to?
Podoba mi się twój pomysł z opublikowaniem wszystkiego po trochu. Tylko fajnie by było gdybyś po ustaleniu, które przyjmie się najlepiej, nie kontynuował wszystkuch na raz, lecz skupił się na jednym (i na Miejskich Opowiescuech oczywiscie). Prawdę mówiąc "Jabłka i śnieg" przeczytałam chyba z 5 razy i fajnie byłoby przeczytać dalszą część.
OdpowiedzUsuńTak z ciekawości, ile masz jeszcze opowiadań w zanadrzu?
Mam też taką małą sugestie co do "Miejskich Opowieści", gdybyś poinformował o tym na stronie "Odchlani szarości", to osoby, które by tam trafiły mogłyby się odrazu dowiedzieć o istnieniu tego bloga, bo nie wiem jak inni, ale ja czytam posty od początku i zanim ktoś przebrnie przez te wszystkie wpisy może minąć trochę czasu.
Czytam kolejne rozdzialy Pauoiny i mam wrazenie,że ona co raz głupsza jest. Uparcie wierzy w zmiane Tomka,ciągle wmawia sobie to samo: dla dzieci,dla dzieci i tak się zapętla koło. Za moment stwierdzi,że ta terapia im nie potrzebna ,bo psycholog nie wie co mowi. Jeden raz Tomek miał prawo w nerwach zareagowac( czego absolutnie nie popieram) ,jak maly wyjechał samochodzikiem na ulicę,reszta sytuacji do mnie nie przemawia. Ale ostatniej części tytul widzę "separacja",to może jednak Paula pójdzie po rozum do glowy😀
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie,że ruszyły miejskie opowieści,moje ulubione opowiadanie😀
OdpowiedzUsuńJak czytałam ten rozdział to normalnie poczułam się jakbym sama uczestniczyła w tej ich terapii. Plus dla nich obojga, że próbują coś zrobić dla ratowania małżeństwa. I o ile w przypadku Pauliny jestem skłonna uwierzyć, że ona uświadomiła sobie, że często bywa zarzewiem ich kłótni i próbuje to sama w sobie zmienić, o tyle w przypadku Tomasza takiego przeświadczenia nie mam. Cały czas gdzieś z tyłu głowy plącze mi się myśl, że on wcale do końca nie jest szczery. Wkurza mnie zwłaszcza ta jego prześmiewczość, ten jego tekst, że zapamięta, żeby żonie nie dawać prezentów, bo wtedy tak zaoszczędzą, że będą mogli dzieciom kupić mieszkania, może i jego rozbawił, ale mnie nie szczególnie. Niby pracuje nad tym, żeby się zmienić, żeby uratować nie tylko małżeństwo, ale w ogóle całą ich rodzinę, ale cały czas mam wrażenie, że on w to w dużej części robi to z wyrachowania. Chciałabym się mylić, ale wydaje mi się, że mam rację, jeśli chodzi o Bordycha.
OdpowiedzUsuń