„Najbliżsi
ranią najmocniej”
Hadrian stał w kuchni i
pochylony nad stołem, kroił ziemniaki w długie i wąskie słupki.
Popijał przy tym piwo wprost z butelki. Kiedy wszystkie obrane
ziemniaki były już skrojone, upewnił się czy olej na patelni jest
rozgrzany. Wydawało mu się, że tak, więc wrzucił do niego
pokrojone warzywa i w znudzeniu wpatrywał się w proces smażenia.
Nie lubił gotować i tak naprawdę rzadko to robił. Nauczył się
jednak dla dziewczynek i dla Clary, by miała możliwość pracować
i przy tym nie obciążała babci kolejnym obowiązkiem. Poniekąd
żałował, że nie stać go na zatrudnienie służby. Do takich
wygód nawykł w domu rodzinnym, ale dokonał wyboru. Wolał poślubić
kobietę, którą pokochał, niżeli zostać jednym z dziedziców
rodzinnego majątku. Sprzeciwił się więc rodzicom, ożenił i
zamieszkał w rodzinnym domu żony, mając świadomość, że pewnie
nigdy nie zarobi wystarczająco dużo, by powrócić na ten sam
stopień hierarchii społecznej, jaki zapewniło mu przyjście na
świat w majętnej rodzinie.
Usmażone ziemniaki wyłowił za
pomocą płytkiego sita, otrząsnął z nadmiaru tłuszczu i
przerzucił do porcelanowej miski, w której zwykle jadał zupę.
Była jednak na wierzchu i pod ręką, więc uznał, że do frytek
również się nadaje. Ulubione danie doprawił solą, pieprzem i
ususzoną zmieloną papryką. Zdecydował się jeszcze posypać je
ziołami prowansalskimi i kiedy już miał wychodzić z kuchni,
przypomniał sobie o piwie. Dopił je do końca i pozostawiał
butelkę na stole. Wyjął z szafki drugie piwo i uporał się z
kapslem przy użyciu zębów. Wypluł zbędny przedmiot wprost do
kosza na śmieci.
Zasiadł w salonie, ale nie przy
dużym stole, którego nie dało się upchnąć w kuchni, a przy
biurku dostawionym do samego parapetu. Zajął się jedzeniem, piciem
i wgapianiem w puste, ciemne ulice miasteczka. Raz tylko zerknął na
fortepian, przypominając sobie moment zdania ciosu i obraz żony
leżącej na klawiszach. Ten żałosny dźwięk, zarówno samego
uderzenia, jak i melodię, którą wygrał fortepian słyszał w
uszach wciąż i od nowa, dosłownie tak, jakby wydarzenie miało
miejsce przed paroma sekundami, a nie ponad godziną.
Wrzucił do ust kolejny kawałek
ziemniaka. Ten był mocno usmażony i ociekający olejem, więc zaraz
po jego zjedzeniu, oblizał palce i chwycił za butelkę piwa,
opróżniając ją niemal do połowy. Był skupiony na wykonywanych
czynnościach, gdyż to pozwalało mu na niemyślenie o niczym innym.
Miał jednak doskonały słuch, więc nie umknął mu odgłos kroków
za plecami. Pomimo tego nie zamierzał odzywać się pierwszy.
– Hadrianie? – rzekła
pytająco Clara.
Nie odpowiedział. Wrzucił do
buzi kolejną frytkę, a po niej kilka następnych. Te także popił
alkoholem o naturalnej, chmielowej goryczce.
– Ciężko się mówi do
twoich pleców – rzuciła w beznamiętny sposób. Miała nadzieję,
że to wywrze na nim jakieś wrażenie, że sprawi, iż się odwróci.
Nie odwrócił się. Jadł i pił
dalej. Podobnie jak wcześniej, wpatrywał się w szybę i krajobraz
za nią.
– Jeśli uczyniłam coś czym
cię uraziłam, jeśli w jakiś sposób ci zawiniłam, to wtedy
osobiście cię przeproszę, ale... ale na chwilę obecną... ja nie
wiem za co mnie uderzyłeś. – Podeszła bardzo blisko. Chwyciła
za oparcie krzesła i odsunęła je, by móc przysiąść. Oparła
się o ścianę tuż przy oknie. – Powiesz mi o co chodzi? –
dopytywała.
Oczy Alarcona się
zaczerwieniły. Już wcześniej żyłki, które były oznaką
zmęczenia i niewyspania, pojawiły się na białkach, ale teraz było
w nich coś co sprawiało wrażenie, jakby mężczyzna ledwie
powstrzymywał się od płaczu.
– Mam prawo wiedzieć co
spowodowało twój gniew! – lekko się uniosła.
– Nie masz już żadnych praw
– rzucił chłodno, ale przy tym niezwykle cicho.
– Bo ty tak powiedziałeś? –
postanowiła dopytać. Przyjrzała się uważnie jego profilowi.
Mocno zarysowanej, zaciśniętej szczęce i drgającemu policzkowi.
Wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi. – Spójrz na mnie! –
wrzasnęła i szarpnęła za rękaw jego bordowej koszuli.
W tamtym momencie wstał z
krzesła tak energicznie, jakby siedzenie go oparzyło. Uderzył
otwartą dłonią o blat biurka z taką siłą, że miska do połowy
pełna frytek i butelka piwa podskoczyły.
– Chcę tylko wiedzieć o co
ci chodzi – wyjaśniła płaczliwie, starając się powstrzymać
nagły przypływ szlochu. Wycofała się przy tym do tyłu, możliwie
jak najdalej, niemal wciskając plecy w ścianę, jakby to miało ją
uchronić w razie potrzeby.
Hadrian rzucił żonie
niezadowolone spojrzenie, a potem usiadł i siląc się o opanowanie
oraz spokój, powrócił do konsumpcji. Przez jakiś czas milczał,
aż wreszcie rzekł stanowczo:
– Zniknij mi z oczu.
– A więc po prostu się
wyżyłeś, tak? – zapytała, wstając z miejsca. – Daj mi powód,
dla którego pierwszy raz podniosłeś na mnie rękę, bo jeśli nie
było powodu, to nie licz, że ujdzie ci to płazem. Nie masz prawa
mnie bić. Może inne kobiety sobie pozwalają. Ja nie pozwolę.
– I co zrobisz? – wymsknęło
mu się z czystej ciekawości. Potem objął gwint butelki ustami i
pociągnął spory łyk. Ciągle pijąc, spojrzał na żonę w taki
sposób, jakby ją wyzywał na pojedynek.
– To co powinna każda kobieta
w takiej sytuacji. Pójdę na policję.
Zaśmiał się.
– Drzwi szeroko otwarte –
oznajmił. – Jak chcesz, możesz złożyć zeznania tutaj.
– Pójdę prosto do twojego
szefa – zagroziła i udała się do pokoju córek, mając w planach
spędzić tam resztę nocy.
Hadrian dokończył jedzenie i
jak gdyby nigdy nic, opuścił dom w celu zakupienia kolejnych
butelek piwa. Co prawda, sklepy w godzinach nocnych były nieczynne,
ale bardzo dobrze znał cukiernika i jego syna, który prowadził
jedyny sklep w miasteczku, w jakim można było dostać produkty
alkoholowe. Postanowił zabrać z sobą psa. Przy Szogunie czuł się
nawet bezpieczniej niż, gdy posiadał przy sobie kaburę z bronią i
pełny magazynek naboi.
Państwo Alarcon,
jak i pozostali domownicy, rzadko wychodzili głównym wyjściem,
które strzeżone było przez pokaźnych rozmiarów wilczura. Wyjście
to zdawało się być okrężną drogą do centrum. Korzystali więc
z tylnego i przez to nikt wcześniej nie zauważył anonimowej
wiadomości pozostawionej przez dwóch chłopców.
Hadrian wychodząc i pogwizdując
na Szoguna, w celu przywołania go do siebie, dostrzegł białą,
pomiętą kartkę. Schylił się po nią, rozwinął, przeczytał i
postanowił osobiście, samodzielnie sprawdzić czy czasami nie jest
to żart niesfornych urwisów. Szczególnie zniesmaczyły go
ortograficzne błędy, które nie sprawiły, że wziął ową
informację na poważnie, ale, by mieć całkiem czyste sumienie,
postanowił oprzeć sytuację na „w razie czego” i „przezorny
zawsze ubezpieczony”. W ten sposób Hadrian Alarcon dotarł na
miejsce zbrodni i nim ruszył na komisariat w celu powiadomienia o
swoim znalezisku kolegów z pracy, to najpierw sprawdził puls
denatki. Tak naprawdę wcale nie musiał tego robić, bo była bardzo
zimna. Odniósł nawet wrażenie, że lodowata. Poza tym w powietrzu
unosił się swąd początku rozkładu. Noga kobiety była naruszona
przez dzikie zwierzę.
Brunet zmarszczył czoło i
podnosząc się z kucek, wyjął chusteczkę z kieszeni granatowego
swetra. Przyłożył ją do ust i nosa, chcąc choć na krótki
moment poczuć inny zapach niż ten odurzający smród. Zawsze był
wrażliwy na zapachy. Jako dziecko pierwszy wiedział, gdy służba
piekła placek, ale też robiło mu się niedobrze, gdy poczuł choć
mizerny swąd spalenizny owego wypieku. Teraz też było mu
niedobrze, na dodatek kręciło mu się w głowie, ale był już
dorosły, musiał więc zacisnąć zęby i jakoś sobie z tym
poradzić. W jego zawodzie zbytnie rozczulanie się nad innymi, ale
też nad samym sobą było nie do pomyślenia i zupełnie nie
wchodziło w grę.
– No to mamy trupa – szepnął
niemal bezgłośnie, powoli zmierzając w stronę policyjnego
komisariatu.
Po około godzinie miejsce
zbrodni zostało zabezpieczone, fotograf wykonał zdjęcia pozycji w
jakiej pozostawiono zwłoki, ale też zdjęcie chaty i wszystkiego co
dookoła.
– Jak umarła? – spytał
Hadrian koronera. – Od tej rany? – wskazał palcem na dziurę w
okolicy żeber.
– Nie wiem tego na pewno.
– A kiedy będziesz wiedział
na pewno? – dopytywał wysokiego i szczupłego blondyna.
– Daj mi dzień, góra dwa –
odparł Javier.
– Masz kilka godzin. – Wstał
z kucek i poszedł w stronę drzewa, o które opierał się jego
partner.
Julio nawet nie spostrzegł, że
ktoś koło niego stanął. Zajęty był spalaniem papierosa i czynił
to w dużym skupieniu, starając się przy tym nie myśleć. Pierwszy
raz na własne oczy widział coś takiego i tak naprawdę, ukończona
szkoła i te pół roku pracy w zawodzie, nie były w stanie
przygotować go na tak makabryczny widok.
– Poczęstuj mnie – polecił
Alarcon. – Wyszedłem z domu bez paczki – dodał.
Już po chwili obejmował
papierosa ustami i odpalał za pomocą zapałki, których całe
opakowanie użyczył mu kolega. Zaciągnął się i przez chwilę
poczuł odprężenie, pomimo że ani okoliczności, ani miejsce nie
należały do stosownych, by wspierać takie odczucia.
– Pewnie zabił ją jakiś
przejezdny i tutaj pozostawił zwłoki – stwierdził uspokajająco.
Tak naprawdę nie chciał dodawać tym otuchy Juliowi, ale samego
siebie przekonać, że w miasteczku nie ma żadnego
niebezpieczeństwa, i że nic nie grozi Clarze ani dziewczynkom, że
jego mała rodzina może czuć się tutaj bezpieczna, tak jak to było
do tej pory.
– A jeśli nie? – spytał
Julio wypstrykując niedopałek możliwie jak najdalej.
– Co jeśli nie?
– Jeśli to tu ją zabito, a
nie pozostawiono? Krew o tym właśnie świadczy.
– To nadal mógł to zrobić
przejezdny! – uniósł się.
– A jeśli nie zrobił tego
przejezdny!? Wiesz co to wtedy znaczy!?
– Tak! – ryknął. –
Znaczy, że w miasteczku mamy mordercę. Tylko póki co, sam nie chcę
o tym myśleć – dodał i przeczesał włosy, zaczesując do tyłu
dwa niesforne kosmyki, które opadały mu na czoło.
Alicia Montero wzięła szybką
kąpiel i położyła się do łóżka. Ceniła poukładanie i
czystość, więc najlepiej zasypiało się jej w świeżej, wypranej
i pachnącej pościeli. Tej nocy jednak nawet to nie pomagało.
Wierciła się, przewracając z boku na bok i rozmyślając. Żałowała
przeszłości, niejednego z niej wydarzenia, obawiała się
przyszłości i czuła tak, jakby nawet jej teraźniejszość nie
była do końca pewna. To było dziwne, zupełnie jej obce uczucie,
jakby zaraz miała rozsypać się na miliony kawałków, których już
nikt nie będzie w stanie poskładać, bo wiele z nich wpadnie w
szczeliny podłogi i pozostanie w nich na zawsze.
Położyła się na wznak,
wzięła kilka głębszych wdechów, aż w końcu wstała. W
pośpiechu założyła na siebie wczorajsze ubranie i wyszła z domu.
Udała się wprost pod kamienice, w której mieściło się
mieszkanie jej przyszłej teściowej. Wiedziała, że nie wypada
składać wizyt o tak późnej porze, ale ta sprawa nie mogła
czekać. Ruszyła schodami na pierwsze piętro i delikatnie,
aczkolwiek słyszalnie, zastukała.
Wiktoria Rivera nie powiedziała
nic przez zamknięte drzwi. Jedynie stanęła na palcach, by
dosięgnąć do szkiełka i sprawdzić kto taki zdecydował się na
nocną wizytę. Gdy w niespodziewanym gościu, skrytym pod ciemną
peleryną, dostrzegła znajome rysy twarzy, od razu wcisnęła klucz
do zamka i otworzyła drzwi na oścież.
– Alicia? – rzekła z
serdecznym uśmiechem. Nie był on sztuczny. Lubiła tę dziewczynę,
choć nigdy nie ukrywała, zwłaszcza przed synem, iż wolałaby, by
to Clara została jej synową, a nie, by była nią córka Sary.
Życie jednak nie ułożyło się po jej myśli. Clara wyszła za mąż
za Alarcona, niedługo po tym urodziła dwie córki, a Pedro przez
lata wiódł żywot rozwiązłego kawalera aż w końcu oświadczył
się Alicii.
– Przepraszam, wiem, że jest
późno, ale...
– Wejdź. – Wiktoria
odsunęła się na bok, by jeszcze bardziej zachęcić Alicię do
przekroczenia progu. – Pada? – spytała, gdy Alicia zsuwała z
głowy kaptur peleryny.
– Zaczyna kropić.
– Obudzić Pedra? –
dopytywała, mając świadomość, że dziewczyna przyszła do niego.
– A mogę sama to zrobić?
Wiktoria przez krótki moment
się zawahała. Dobrze wiedziała, że Alicii przeszkadza, że
narzeczony tak często zagląda do kieliszka. Z resztą, jej jako
matce tego narzeczonego, także to wadziło. W końcu jednak doszła
do wniosku, że niech Pedro sam wypija piwa, które naważył.
– Oczywiście. – Wskazała
kierunek, choć wcale nie musiała tego robić. Szczelniej otuliła
się szlafrokiem i poinformowała, że ona w tym czasie zaparzy
herbatę.
– Dziękuję. – Alicia
stanęła przed drzwiami pokoju narzeczonego i choć z początku
miała w planach zastukać, to w ostateczności zdecydowała się
wtargnąć bez jakiejkolwiek zapowiedzi. – Widzę, że nie śpisz –
rzuciła z przyganą i szybko zamknęła za sobą drzwi.
Pedro siedział na łóżku, z
papierosem w ustach. Przed nim znajdował się drewniany stolik i
zdawałoby się, nieodłączne Riverze rekwizyty – papierośnica,
butelka wódki i talia kart.
– Co tutaj robisz? – zapytał
całkiem miłym tonem, jakby się cieszył, że ją zobaczył.
– Chciałam sprawdzić jak się
czujesz. Myślałam, że zastanę cię w łóżku, leżącego,
schorowanego.
– Przepraszam, że znowu cię
zawiodłem. Poczułem się lepiej, więc postanowiłem...
– Co!? – uniosła się. –
Co postanowiłeś!? – Sięgnęła po butelkę i nie potrafiąc
poskromić gniewu, rzuciła nią wprost na łóżko, wylewając przy
tym większą część zawartości. – Co, do cholery,
postanowiłeś!? – wydarła się.
– Nie urządzaj awantur. –
Wstał, mając dość poczucia niższości, które nagle go dopadło.
– Bo na nie nie zasługujesz?
– dopytywała w drwiący sposób o powód, o jakikolwiek, logiczny
argument. – Masz rację – dotarło do niej nagle. – Nie
zasługujesz, ani na mnie, ani na to dziecko, ani nawet na tę
kłótnię. – Odwróciła się na pięcie i zmierzyła w kierunku
drzwi.
– Zaczekaj! – krzyknął,
gdy chwytała za klamkę. – Odprowadzę cię.
– Trafię – zapewniła.
Pedro w pośpiechu wciągał
spodnie na kalesony. Nie czekała na niego i nim założył stare,
znoszone buty, była już przy drzwiach wyjściowych.
– Alicia! – Wbiegł do
pokoju matki z marynarką w jednej dłoni. – Zaczekaj! Mówię,
kurwa, do ciebie! – nawoływał, gdy ona zbiegała klatką
schodową.
Na nic się zdały jego krzyki.
Alicia nie zamierzała się zatrzymywać. Zapragnęła być jak
najdalej od niego, jego zakłamania, nałogów i obietnic bez
pokrycia. Ledwie wybiegła na główną ulicę, a omal się nie
przewaliła za sprawą poślizgnięcia na mokrych kocich łbach.
Dopiero wtedy zauważyła, że leje jak z cebra. Dostrzegła też, że
przed upadkiem ktoś ją uchronił i ten ktoś ciągle trzymał jej
ramię w stalowym uścisku, zadając w ten sposób ledwie namacalny
ból.
– Nic się panience nie stało?
– zapytał z przyjaznym uśmiechem, ale wzrok miał dziko
rozbiegany.
– Nie – odparła i
wyczekiwała aż ją puści.
– Przepraszam – szepnął
zmieszany, zwalniając przy tym uścisk. Nachylił się po upuszczone
wcześniej zapałki. – Może podwieźć? – zapytał, wskazując
na luksusowy automobil, jeden z lepszych modeli. – Pada jakby ktoś
się powiesił – dodał, chcąc ją tym przekonać.
Alicia szybko zważyła w głowie
zyski i straty, wszelkie możliwości, a nawet i korzyści.
Dostrzegła jak Pedro wybiega zza zakrętu i nagle wyliczenia okazały
się zupełnie nieważne.
– Zgoda – powiedziała
szybko i ruszyła do samochodu.
Na oczach narzeczonego odjechała
z innym, który szybko domyślił się, iż jej zgoda podyktowana
była ucieczką.
– To był panienki brat czy
pani mąż? – spytał, zdejmując nogę z gazu, by płynniej wejść
w nieostry skręt.
– Narzeczony – odpowiedziała
całkiem szczerze. – Może mnie już pan tutaj wysadzić.
– Mogę też panienkę odwieźć
do domu albo w inne miejsce, jak panienka woli.
– Wolę, by mnie pan już
wysadził. – Chwyciła za klamkę, ale brunet nie przystanął.
Zdawało jej się, jakby samochód poruszał się szybciej, coraz
szybciej. Zaczęła się bać.
– Wysadzić? Tutaj? W taki
ziąb? W tak ciemną noc? – dopytywał przerażającym tonem,
zatrzymując pojazd przy sadzie, nieopodal rzeki i opuszczonej chaty,
która teraz była w centrum zainteresowania policji, zupełnie tak
jak nieznana im denatka.
Kierowca samochodu, w którym
znalazła się Alicia, także był nikomu nieznany, a przynajmniej
ona nie widziała go w miasteczku nigdy wcześniej. Rozejrzała się
z przerażeniem dookoła. Tylne siedzenia przykryte były starym
kocem, wszędzie walały się okruszki pieczywa, a nawet ogryzki
jabłek czy pozostałości po pomidorach. Wyglądało to tak, jakby
mężczyzna przez jakiś czas pomieszkiwał w samochodzie.
Najbardziej jednak wystraszyła się broni, gdy dostrzegła jej
rękojeść, w momencie odchylenia przez nieznajomego marynarki.
– Proszę się nie martwić,
nic złego panience nie zrobię – powiedział szybko, wiedząc, że
jej wzrok spoczął na pistolecie. – Być może to nie komplement,
ale będę szczery. Oczy ma pani piękne, ale nawet dla ich błękitu,
nigdy nie polubię blondynek. Straszne suki.
– Jak pan śmie? – zapytała
w taki sposób, jakby miała do niego jakieś uzasadnione pretensje,
a jednocześnie głos jej drżał tak, jakby to były ostatnie minuty
jej życia, jakby groziło jej jakieś śmiertelne niebezpieczeństwo.
– Patrizio – przedstawił
się i wyciągnął dłoń przed siebie. Chciał, by ją uścisnęła.
Ona jednak chwyciła za klamkę i spróbowała wysiąść. Ponownie
złapał ją za ramię, znów w ten sam silny sposób, zadając tym
ledwie namacalny, ale jednak ból. – Jeśli panienka myśli, że
pozwolę jej tutaj wysiąść, to panienka jest w błędzie –
oznajmił tym samym, przerażającym tonem jakim mówił przez niemal
cały ten czas.
Pedro Rivera, po tym jak Alicia
go potraktowała, nie wrócił od razu do domu. Mężczyzna udał się
do baru, a teraz, gdy było już rano, pomimo tego, że wciąż
odczuwał niemiłosierny ból głowy, a przy tym mocne jej zawroty,
zdecydował się na zwleczenie z łóżka i przygotowanie do wyjścia
z domu. Chciał stawić się w pracy, pomimo że jego matka załatwiła
z dyrektorem, by nie musiał do niej przychodzić przez kilka dni.
Jelitówka, to choroba, która zapewniała co najmniej tydzień
wolnego, ale on nie chciał wykorzystywać tego kłamstwa na swoją
większą korzyść, niż ta, która była konieczna.
Tak naprawdę Pedro martwił się
o Alicię. W głowie miał ciągle jej obraz, gdy opuszczała jego
pokój, a potem zbiegała po schodach, by zniknąć za zakrętem, aż
w końcu odjechać samochodem z innym mężczyzną. Zastanawiał się
kto mógł nim być. Było ciemno i przez to widział jedynie kontur
męskiej, szczupłej, wysokiej sylwetki, ale nie dostrzegł nic
więcej. Nie miał możliwości zobaczyć twarzy, więc nie było
szans nawet na to, by tego człowieka rozpoznał.
– Powiedziałaś jej coś? –
pytanie skierował do rodzicielki. Pragnął matkę obarczyć winą
za to, że jemu i narzeczonej się nie układa. Uważał, że musiała
jej powiedzieć o kilka słów za dużo, skoro ta zdecydowała się
na nocne odwiedziny i wywołanie awantury.
Wiktoria spojrzała na syna
zawiedzionym wzrokiem i powróciła do poprzedniego zajęcia. Właśnie
szykowała kanapki. Pedro chwycił więc za jedną i nawet nie zdążył
dotknąć nią ust, a już dostał po łapach.
– To dla mnie – oznajmiła
kobieta, zabierając kanapkę z jego dłoni i odkładając ją na
talerz. – Pijusowi nie będę usługiwała – dodała.
Zrobił niezadowoloną minę i
odwrócił się do blatu, by zabrać z niego kubek z kawą.
– Kawy też się nie waż
ruszyć, jest moja. Ty sam sobie możesz przygotować śniadanie. –
Przełożyła talerz z kanapkami na drewnianą tackę i wymaszerowała
z niewielkiego pomieszczenia. Wróciła się jeszcze po kawę.
Postanowiła zacząć traktować syna dokładnie w taki sposób,
jakby był niczym więcej, jak tylko powietrzem.
– Mówiłaś coś Alicii? –
dopytywał, zapinając guziki białej koszuli. Jednocześnie
zagryzając w biegu grubo ukrojony plaster sera.
Nie doczekał się odpowiedzi,
więc wszedł do pokoju matki i powtórzył pytanie, tym razem
zakładając szelki na szerokie ramiona.
– Nie musiałam nic mówić.
Najwidoczniej sama się domyśliła. A teraz już idź do tej pracy i
zejdź mi z oczu. – Spojrzała na syna z niekrytą odrazą i
powróciła do jedzenia dopiero, gdy opuścił pokój, tak jakby w
jego towarzystwie nic nie chciało jej przejść przez gardło. W
istocie ciągle kochała go tak samo mocno, ale od pewnego czasu ta
miłość była inna. Za bardzo przypominał jej męża, jakby
odziedziczył po nim wszystkie wady. Podobnie jak on ją przerażał,
brzydził, sprawiał, że miłość była równa nienawiści.
Dzień w pracy dla Pedro wcale
nie zapowiadał się dobrze. Nie spotkał Alicii na korytarzu, gdzie
powinna mieć dyżur. Na dodatek, gdy postanowił poszukać jej w
pokoju nauczycielskim, to ledwie przekroczył jego próg, a już
został poproszony przez nauczycielkę historii, by przyniósł
podręczniki z biblioteki.
– Masz więcej siły, a ja nie
mogę dźwigać. – Pokazała obandażowany nadgarstek, czym
usprawiedliwiła fakt, że wysyła tam właśnie jego.
– Coś poważnego? –
dopytywał zmartwiony i wcale nie udawał. On naprawdę lubił swoich
kolegów i koleżanki z pracy, a przy tym nie był typem człowieka,
by zło życzyć innym.
– Przeprowadzaliśmy się.
Szłam z kartonem i... gapa ze mnie. – Uśmiechnęła się w jego
stronę przyjaźnie, a następnie obserwowała jak opuszcza
pomieszczenie.
Rivera unikał wizyt w
bibliotece jak tylko mógł. Z resztą, Clara w podobny sposób
unikała jego, ale tym razem wiedział, że i tak musiał się z nią
zobaczyć. W końcu, to ona kryła jego tyłek, gdy zawiódł na
całej linii i po prostu nie przyszedł do pracy. Zdecydował się
więc wykorzystać ostatnie pół godziny przed zajęciami i
odwiedzić cukiernie. Zakupił ulubione bezy Rudej, którą kiedyś,
dawno temu nazywał Czarną, przez kolor włosów na jaki je
farbowała.
Wszedł do pomieszczenia, które
pachniało starymi książkami i mocną, pomarańczową herbatą z
dodatkiem cynamonu. Zrobiło mu się cieplej na sercu, podobnie
zresztą jak wtedy, gdy wspomniał czekoladę na gorąco z laską
wanilii, którą Clara niegdyś przygotowywała dla niego.
– Cześć – przywitał się
i stanął przy ladzie.
Jednym słowem zmusił ją, by
się odwróciła, gdyż wcześniej stała przy oknie i obserwowała
zza białej, koronkowej firanki dzieci grające w piłkę i
wyginające się na trzepaku.
Clara spojrzała na Pedra i od
razu zdjęła ciemne okulary, które były modne w poprzednim
sezonie.
Ten nie ukrywał swojego
zdziwienia, nawet lekko rozchylił usta, ale nie był pewny czy jest
odpowiednią osobą na udzielanie komentarza odnośnie jej wyglądu.
– Chciałem ci podziękować
za to, że... że... Sama wiesz za co, prawda? – zapytał.
– Za to, że dyrektor
opierdolił mnie za to, że tak późno powiedziałam mu o tym, że
nie przyjdziesz do pracy?
– Właśnie za to –
odpowiedział ze spuszczoną głową, drapiąc się przy tym po
potylicy. Wyglądał przez to jak mały, niesforny i nieporadny
chłopczyk.
– Drobiazg, Pedro. –
Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a on, choć nie chciał, to i
tak zaczął lustrować zasinienie w okolicy jej oka i policzka. –
Co mi przyniosłeś? – Sięgnęła po pakunek i gdy tylko do niego
zajrzała, to zdawała się rozpromienić jeszcze bardziej. – Moje
ulubione bezy – naumyślnie przeciągnęła ostatni wyraz. – Znaj
moją dobroć, jedną cię poczęstuję – oznajmiła żartobliwie i
przysunęła tytkę z zawartością wprost pod jego nos.
– Dziękuję. – Poczęstował
się jedną, a potem poczuł, że nie wytrzyma i że koniecznie musi
się o coś zapytać. – Z góry przepraszam, jeśli nie chcesz o
tym mówić, ale co ci się stało? – Wskazał palcem na lewą
stronę jej twarzy.
– A więc zauważyłeś? –
Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby, tak mocno, że aż
świsnęło. – Hadrianowi odbiło – odpowiedziała wprost, czym
wprawiła mężczyznę w osłupienie i oniemienie. – Co się tak
gapisz, jak na księdza głoszącego tureckie kazanie?
Pedro potrząsnął głową.
– Nie, nie, tylko... nawet się
nie spodziewałem – odpowiedział i mocno przy tym zagestykulował
jedną dłonią.
– Szczerze, to ja też się
nie spodziewałam, ale jak widać, życie jest nieprzewidywalne i
zawsze można je związać z totalnym dupkiem, nawet o tym nie
wiedząc.
– Już zapomniałem jaka
potrafisz być bezpośrednia – powiedział bardziej dla zmiany
tematu, niż dla chęci pociągnięcia go.
– Bezpośrednia, to ja dopiero
będę po pracy, gdy zawitam na komisariat.
– Idziesz z nim to wyjaśnić?
– upewniał się, jednocześnie przeczuwając, że Clara miała coś
zupełnie odmiennego na myśli.
– Z nim? Oszalałeś? Z jego
szefem.
– Może stracić przez to
pracę – uświadomił jej Rivera.
– To znajdzie inną –
odparła stanowczo.
– Claro, nie zrozum mnie źle,
ale takie coś powinno się wyjaśniać w czterech ścianach.
– Gdyby jeszcze on chciał mi
cokolwiek wyjaśnić, to uwierz, wyjaśniałabym, ale z nim się nie
da. Czuję się dokładnie tak, jakby nagle do mojego domu wprowadził
się obcy mężczyzna i zabrał mi tego mojego. Nie zrozumiesz tego –
stwierdziła, widząc jego zakłopotanie i to jak szmera się po
policzku.
– Pewnie nie – przytaknął
jej. – Dla własnego dobra, nawet nie będę próbował, ale
pójście donieść na męża do jego miejsca pracy, to ostatnia
głupota. Ja bym czegoś takiego nie podarował.
– Zacznijmy od tego, że ty
nie podniósłbyś ręki na kobietę.
– Faktycznie, nie podniósłbym
– przyznał jej rację. – Tak właściwie, to ja przyszedłem
tutaj po podręczniki do historii. Kornelia mnie o nie prosiła.
– A mnie prosił dyrektor, bym
tylko gdy cię zobaczę, powiedziała, że masz stawić się u niego
w gabinecie.
– Cholera – zaklął.
– Tak, właśnie tak, będzie
opierdol. – Sięgnęła do jego policzka i pogładziła po gęstym
zaroście, jakby chciała mu w ten sposób dodać otuchy.
Hadrian, po nocy spędzonej na
szukaniu śladów i oglądaniu zwłok, siedział w gabinecie na
komisariacie policji. Dzielił to pomieszczenie ze swoim partnerem,
na dodatek, gdy kończyła się ich zmiana, to pojawiała się
kolejna para policjantów i zajmowała dokładnie ten sam gabinet.
Budynek małomiasteczkowej policji był za mały, by mieć możliwość
dać do użytku każdego osobny pokój. Byli więc zmuszeni dzielić
jeden na czterech, dwójkami, w systemie dwunastogodzinnym. Choć nie
ma co ukrywać, że Hadrian już dawno nie pamiętał, by w nocy
gościł w pracy. Zazwyczaj zwalał ten obowiązek na młodszego
Julio, który w razie, gdyby coś się działo, miał dzwonić na
jego numer domowy, a on miał być pod telefonem i nigdzie się nie
szlajać. Czasami jednak się szlajał, ale Alarcon wiedział, że
gdyby naprawdę to było konieczne, to żona odnalazłaby go bez
problemu, w końcu on mógł być tylko w dwóch miejscach – albo u
Pedro Rivery, albo w barze wraz z Pedrem Rivera i Arturo Bosca.
Teraz jednak był dzień,
godzina obiadowa, a żołądek Hadriana zdawał się zaciskać w
pięść. Mężczyzna był głodny jak jeszcze nigdy w życiu, ale
też nie miał ochoty na przeżuwanie i przełykanie czegokolwiek.
Przed jego oczami ciągle stał obraz trupa znalezionego nad rzeką,
nieopodal starej chaty, która była bazą większości dzieci z
pobliskiej podstawówki. Z resztą, wiadomość, którą co jakiś
czas wyjmował z kieszeni, wskazywała na to, że to dzieci pierwsze
znalazły Glorię.
– Skąd wiedziały jak ma na
imię? – głowił się i nawet pomrukiwał to pytanie na głos,
korzystając z okazji, że w gabinecie był całkiem sam. – W
miasteczku nie ma nikogo o takim imieniu – dopowiadał, a
jednocześnie odnosił wrażenie, jakby już gdzieś słyszał to
imię, jakby ktoś je w niedalekiej przeszłości, w jego obecności,
wypowiedział. Nie pamiętał tylko kto i w jakich okolicznościach
to zrobił.
Zmęczony po niemal trzydziestu
godzinach bycia na nogach, miał w planach szybko się ubrać i
wrócić do domu. Już gdy wsuwał pierwszą rękę w rękaw
granatowego swetra, to wiedział, że konieczne będzie jego szybkie
wypranie. Ubranie przesiąknęło swądem trupim i wilgocią ze
starej chaty nadrzecznej.
– Hadrian! – zawołał
Julio, jeszcze zanim sam przed sobą otworzył drzwi. Wszedł do
środka i nieco zmieszany stanął przed starszym kolegą.
– Co się stało, młody? –
Uniósł na niego podbródek i wysilił się na krzywy uśmiech.
– Clara, twoja żona...
– Wiem jak ma na imię moja
żona – warknął nieprzyjemnie, bo tak naprawdę temat rudowłosej
był ostatnim, który chciał poruszać. Uważał, że on jest w
stanie spędzić mu jedynie sen z powiek, a niczego nie pragnął
bardziej jak odlecieć morfeuszowym rydwanem do krainy sennych marzeń
i znaleźć się z dala od koszmarów dnia codziennego.
– Ona tu jest – syknął
szybko Julio.
– Jak to, tu jest? – zapytał
zaskoczony. Nie czekał na odpowiedź, od razu wyszedł na korytarz,
niemal przy tym potrącając kolegę łokciem. – Co ty tu robisz?!
– uniósł się, gdy stanął z żoną twarzą w twarz.
– Już nic. Już wracam do
domu – odpowiedziała beznamiętnie, bez choćby cienia
jakichkolwiek emocji.
– Po co przyszłaś? –
dopytywał, jakby łudził się, że jednak przyszła do niego, że
chciała mu wszystko wyjaśnić, przeprosić i obiecać, że nigdy
więcej nie popełni takiego błędu.
– A jak myślisz? –
Spojrzała na niego w taki sposób, jakby rzucała mu wyzwanie. –
Ostrzegałam cię, Hadrianie. Nie jestem kobietą, na którą
bezkarnie będziesz podnosił rękę.
– Mów ciszej – polecił i
rozejrzał się dookoła. Dostrzegł, że obok nich jedynie
sprzątaczka zmiatała podłogę i poczuł się tym nieco uspokojony.
– A co, wstydzisz się prawdy?
– dopytywała, bezczelnie patrząc mu w oczy.
Przetarł twarz dłońmi, chcąc
w ten sposób zetrzeć z niej wyraźne oznaki zmęczenia. Potem
złapał żonę za ramię, wbijając boleśnie palce w miękką,
delikatną skórę.
– Idziemy. – Uniósł rękę,
którą ją trzymał na tyle, by miała możliwość iść jedynie na
palcach. W planie miał opuszczenie komisariatu, a następnie, gdy
już znajdą się w domu, chciał rozmówić się z żoną i wybić
jej z głowy głupie, niedorzeczne pomysły.
W plan Hadriana wszedł jednak
głos komendanta, który rozniósł się po całym korytarzu i odbił
od pleców Alarcona.
– Zapraszam do siebie,
milionerze – zachęcał i wskazywał na otwarte drzwi prowadzące
do gabinetu, pomimo że Hadrian, stojący tyłem, nie mógł tego
gestu zobaczyć.
– Powiedziałaś staremu? –
zapytał szeptem Alarcon.
– Ostrzegałam cię –
odparła w odpowiedzi.
– Oszalałaś do reszty? –
warknął przez zaciśnięte zęby. – W domu sobie porozmawiamy –
rzucił ostrzegawczym tonem, a następnie z oburzeniem wymalowanym na
twarzy, powędrował na rozmowę z komendantem, za którym, swoją
drogą, nie przepadał.
* Alicia i Pedro zazwyczaj byli przeze mnie pomijani, a przynajmniej jeszcze na zdjęciu nie zagościli, tak więc tym razem możecie zobaczyć jak ja wyobrażam sobie Alicie Montero.
* Chciałbym też zachęcić Was do komentowania, więc nie wiem... może powinienem zadawać pod rozdziałami pytania, może chcielibyście pomóc mi kierować fabułą, choćby tymi wątkami pobocznymi, jakimiś konkretnymi wydarzeniami? Co o tym sądzicie?
Mam nadzieję, że Hadrian nie straci pracy. Choć uważam, że powinien porozmawiać z żoną, kiedy ta go o to prosiła. Jak zwykle świetne i ciekawe. Pozdrawiam Kama
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział jest znacznie ciekawszy, niestety jestem cholernie zapracowany i dopiero za tydzień zajmę się publikowaniem opowiadań.
UsuńPozdrawiam.
Pedro mnie zwyczajnie osłabia, wyprowadza z równowagi, Ali się o niego zamartwiała, nie mogła spać, w środku nocy pobiegła do niego i co zastała? Ni mniej ni więcej, tylko moczymordę jednego. Nie dziwię się, że się wściekła jak go zobaczyła w towarzystwie flaszki i nie chciała z nim gadać. Tak w ogóle, która kobieta na jej miejscu by się nie zdenerwowała, chyba żadna, zwłaszcza, że tu już nie chodzi tylko o nich dwoje, ale też i o dziecko, które ma się im urodzić. Szkoda mi Alicii, nie zazdroszczę jej tej sytuacji, ma ciężki orzech do zgryzienia, ona teraz potrzebuje wsparcia ze strony Pedro, a właśnie dotarło do niej, że raczej nie powinna na niego zbytnio liczyć.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że była wściekła, rozczarowana narzeczonym i chciała przed nim uciec, ale wsiadanie do auta obcego człowieka, w środku nocy, to raczej nie było rozsądne. Ale cóż, łatwo tak oceniać patrząc na to z boku, a na prawdę to pewnie postąpiłabym podobnie. Też chciałabym zrobić na złość i dokopać facetowi. Martwię się o Ali, ten facet mi się nie podoba, ciekawe kto to jest i skąd się tak nagle pojawił? Dlaczego nie lubi blondynek? A przede wszystkim czemu nie chce jej wypuścić z auta, chce jej zrobić coś złego, czy tylko nastraszyć? Ciekawa jestem czy on ma coś wspólnego ze śmiercią Glorii?
Pedro jest pijakiem, tu nie ma innych opcji, ale ma przy tym dobre serce i może się jeszcze okazać, że mimo jego wad Ali będzie mogła na niego liczyć.
UsuńAlicia zadziałała w stresie, pochopnie, bez przemyślenia i być może to się na niej zemści, ale jest też opcja, że czeka ją za to nagroda :)
Hej. Ja odpowiem tylko na Twoje pytanie pod postem. Wydaje mi się, że bardzo by mi pomogły w komentowaniu takie pytania pod rozdziałami. Nie wiem jak z pozostałymi czytelnikami, ale ja jestem jak najbardziej na TAK.
OdpowiedzUsuńOkay, to jest do zrobienia :-)
UsuńCzyżby Alicja stanęła twarzą w twarz z mordercą? Tajemniczy nieznajomy miał, wszakże broń. Nie poza tym nie zachowywał się wcale, jak przystało dżentelmenowi. Pośrednio zawinił Pedro, ale w sumie oboje mają co nieco za uszami. Oby to się nie skończyło tragedią. O pozostałych wątkach w tym rozdziale już pisałam. Moim zdaniem publikowanie „Zbrodni w miasteczku” na osobnym blogu było praktyczniejsze. Rozumiem, że chciałeś stworzyć zbiór opowiadań, ale w efekcie można się trochę pogubić w pogubić w tym kto i z kim. Tak czy siak czekam na dalsze perypetie mieszkańców miasteczka.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, Patrizio nie jest dżentelmenem, ale nie jest też mordercą. Gdyby był mordercą to byłoby za proste.
UsuńA dlaczego można się pogubić w tym kto jest z kim? Jaki to ma związek z publikacją na blogu autorskim, przecież fabuła nie uległa znacznej zmianie?
Pozdrawiam.
Nie podoba mi się zachowanie Hadriana, a konkretnie to, że nie chciał niczego wytłumaczyć żonie, kiedy ta go o to poprosiła. Za to jej zachowanie utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że ona go nie zdradza, bo wtedy chyba domyśliłaby się, że on o tym wie i z tego powodu ją uderzył. Rozumiem jej decyzję o wizycie na policji, zwłaszcza, że wcześniej chciała przecież porozmawiać z mężem i ostrzegała go. Hadrian tej szansy nie wykorzystał, więc ma za swoje. Ale obawiam się, że to tylko pogorszy ich i tak już złe relacje...
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co z Alicią i czy jej niezjawienie się w pracy ma cokolwiek wspólnego z tym facetem. Nie obstawiałam go jako mordercy i przekonałam się, czytając w komentarzach, że nim nie jest, mimo wszystko nie zaspokoiło to mojej ciekawości, bo nadal nie wiem kim jest i czemu tak się podejrzanie zachowywał.
Lubię Wiktorię za jej stanowczość, a jednocześnie takie patrzenie jak jej syn się stacza pijąc za dużo musi ją bardzo boleć. Szczerze to nie wierzę w to, by zmądrzał przy Alicii i ich dziecku i to mnie martwi.
Hadrian jest za dumny na to, by przyznać się, że został zdradzony, że uważa się za zdradzonego i to nawet przed tą kobietą, która go rzekomo zdradziła.
UsuńCo do Pedra, to ludzie niby się nie zmieniają ot tak, ale z drugiej strony, nie jesteśmy też ciągle tacy sami, więc może facet ma jeszcze szansę.