„Tło
codzienności”
Antonio i Jacopo dotarli przed
dom. Jacopo zszedł z roweru i poprowadził go do komórki. Antonio
postanowił ten kawałeczek jeszcze przejechać. Szkoda mu było
rozstawać się z „nowym przyjacielem”, jak nazywał rower w
myślach, więc głaskając go pieszczotliwie po ramie, mówił:
– Nie zdążysz się za mną
stęsknić. Jeszcze rano, przed pójściem do szkoły tobą pojeżdżę.
Jacopo w odpowiedzi miał ochotę
postukać się dłonią po czole, ale przypomniał sobie co
powiedział na ten temat pan Pedro Rivera. Mężczyzna uświadomił
chłopca w tym, iż w Hiszpanii ten gest wcale nie oznacza wytknięcia
komuś głupoty, a jest nietypowym poklaskiem dla jego mądrości i
inteligencji. Jacopo Antonia wcale nie uważał za mądrego i
inteligentnego, zdecydował się więc na przewrócenie oczami i
pogonienie go:
– Zamykaj szybciej!
– Gdzie wyście byli? –
usłyszeli głos ojca, a następnie jego kroki.
Im Arturo był bliżej, tym
bardziej Jacopo zdawał się sztywnieć i wrastać w ziemię. Nawet
nie miał odwagi, by się odwrócić i upewnić jak blisko znajduje
się ojciec. Antonio natomiast operował przy kłódce, ale ta jak
zwykle nie okazywała mu posłuszeństwa. Złościł się już bardzo
i kręcił kluczem we wszystkich możliwych kierunkach, nerwowo,
chaotycznie.
Arturo wyciągnął dłoń przed
siebie, będąc już na tyle blisko Antonia, by ten mógł dostrzec
ten gest. Chłopiec jednak z uporem dalej próbował zamknąć
komórkę samodzielnie, byleby nie musieć oddawać tacie klucza, w
obawie, że jak ten go weźmie w swoje łapska, to wcale tak szybko
nie odda, a on obiecał rowerowi, że jeszcze rano się na nim
przejedzie. Chciał dotrzymać tej obietnicy.
– Antonio – wypowiedział
melodyjnie Arturo, kładąc przy tym dłoń na ramieniu syna.
– Ja sam, sam. Ja sam –
odparł pośpiesznie dziesięciolatek i w tym momencie kłódka
ustąpiła, klucz się przekręcił, a komórka została zamknięta.
– Mówiłem, że ja sam – dopowiedział, wykrzywiając usta w
cwaniackim uśmiechu i wkładając klucz do kieszeni.
– A ja mówiłem, że do końca
ulicy i z powrotem, a was prawie godzinę nie było.
Antonio zmarszczył nos i to na
tyle mocno, że brwi niemal się dotknęły. Bardzo nie podobało mu
się to co tata opowiadał. Wiedział, że musi szybko coś wymyślić
i gdy wpadła mu do głowy idealna wymówka, to wystrzelił brwiami
do góry, a zębami przygryzł dolną wargę.
– Ale nie mówił tata, że
raz do końca ulicy i z powrotem.
Arturo przymknął na chwilę
oczy. Faktycznie, tego nie mówił, a tak naprawdę nie wyglądał
przez okno i nie sprawdzał czy chłopcy pojechali gdzieś dalej.
Wcisnął palce, za wyjątkiem kciuków, do kieszeni i wskazał
głową, w którą stronę powinni się wszyscy udać.
– Pomożecie mi przy kolacji –
uprzedził.
– A co się stało mamie? –
zapytał przejęty Jacopo.
– Nic. A co się miało stać?
– odpowiedział synowi pytaniem na pytanie.
– No bo to nie jest normalne,
że tata będzie robił kolacje. Tata w ogóle potrafi?
– Właśnie, bo jestem bardzo
głodny i nie chciałbym dostać niedobrej kolacji – wtrącił się
Antonio, szczęśliwy z tego powodu, że klucz bezpiecznie spoczywał
w jego kieszeni.
– Potrafię – zapewnił. –
Przynajmniej kiedyś potrafiłem – dodał już znacznie ciszej,
niemal jakby mówił do samego siebie.
– Ale z mamą wszystko dobrze?
– upewniał się Jacopo, wpuszczając Antoniego jako pierwszego do
domu. – Nie jest chora?
– Nie, tylko zmęczona. Potem
do nas zejdzie. A ty. – Wskazał brodą na młodszego z synów. –
Odwieś ten klucz byś go czasami nie zgubił.
– Nie zgubię – zapewniał.
– Ale w tej komórce są też
inne rzeczy, nie tylko rowery. On może mi być potrzebny, gdy ciebie
nie będzie w domu.
– A mnie, gdy ciebie – trwał
przy swoim Antonio.
– Zaraz ci dam w ucho.
Powiedziałem odwieś, to odwieś! – krzyknął, wskazując dłonią
na mały wieszak, przytwierdzony do drzwi.
Antonio wyjął klucz z kieszeni
i już prawie odwiesił go na haczyk, jednak w ostatniej chwili się
zawahał.
– A jak ktoś ukradnie? On
tutaj nie jest tak całkiem bezpieczny.
Spojrzał przez ramię na ojca,
ale widząc jego niezadowoloną minę zrezygnował z dalszych
dyskusji.
– No dobrze, dobrze, odwieszę.
Widzi tata? Odwiesiłem. – Odsunął się od drzwi i nim udał się
do kuchni, to jeszcze kilkakrotnie spojrzał na przedmiot, którego
został pozbawiony. Zastanawiał się czy nie wykorzystać chwili
kiedy nikt nie patrzył i nie wsadzić klucza z powrotem do swojej
kieszeni. Wiedział jednak, że wszyscy od razu domyślą się, że
to jego sprawka i przez to będzie narażony na nieprzyjemności.
Postanowił więc nie zabierać klucza z wieszaka, ale go pilnować,
by czasami nikt go nie wziął i nie ukradł rowerów.
Do kuchni wszedł wolnym
krokiem. Nie czuł się tam szczególnie dobrze, gdy trzeba było w
czymś pomagać. O wiele bardziej wolał zasiąść przy stole
przykrytym serwetą w kratę i zajadać się tym co przygotowała
mama. Zdecydował się więc na cichą obserwacje i nierobienie
niczego dopóki ojciec go o to nie poprosi. Patrzył jak Jacopo
napełniał duży garnek wodą, a tata odpalał palnik, by potem
postawić na nim ten duży gar z wodą. Zaciekawiony był co takiego
będą jedli na tę kolację. Miał cichą nadzieję, że to nie
będzie sama woda z solą, zakropiona odrobiną oliwy. Nieco się
uspokoił, gdy został poproszony o wyjęcie makaronu z górnej
szafki, choć wcale mu się nie podobało to, że to właśnie jego
wykorzystano do tego zadania. Wyciągnięcie makaronu z szafki wcale
nie było takie proste jakby się mogło wydawać, zwłaszcza, gdy
nie było się tak wysokim jak dorośli. Musiał przysunąć sobie
krzesło, wdrapać się po nim na blat, a potem jeszcze stanąć na
palcach, gdyż ktoś był na tyle złośliwy, by makaron postawić na
najwyższej z półek.
Kiedy Antonio podawał makaron
Jacopowi, przy tym namawiając brata do tego, by to lepiej on wsypał
go do wody, Arturo zajmował się krojeniem żółtej i czerwonej
papryki, a Sylvia, wsparta o futrynę, obserwowała wszystko w
milczeniu.
– Dlaczego ja? – dopytywał
Jacopo.
– Bo ty lepiej dostrzeżesz,
gdy ta woda zacznie bąbelkować.
– Jeszcze trochę nie zacznie
– wtrącił się do rozmowy synów Arturo i po pokrojeniu papryki i
przesypaniu jej do miseczki zaczął krzątać się po kuchni,
zaglądając do niemal każdej szafki.
– Szukasz czegoś? –
zapytała Sylvia, czym zdawała się wystraszyć męża.
Arturo złapał się za klatkę
piersiową, wziął głębszy oddech i dopiero podniósł się z
kucek.
– Myślałem, że śpisz. Nie
chciałem cię budzić.
– A ja myślałam, że nie
umiesz gotować.
– Bo praktycznie nie umiem,
ale jak każdy rodowity Włoch, potrafię zrobić spaghetti.
– No proszę. Nie umiesz
zaparzyć kawy, nigdy nawet wody nie zagotowałeś, a umiesz
przyrządzić spaghetti. – Usiadła na krześle i z nieprzystępną
miną wpatrywała się w małżonka.
– Chcesz się pokłócić? –
zapytał w taki sposób, jakby nie rozumiał jej intencji.
– Nie, w życiu. Jeszcze byś
zrezygnował wtedy z gotowania, a taki wyjątek warto zobaczyć. W
ogóle, miałam wykąpać Mattea, bo położyłeś go do łóżka
umorusanego, jakby nie wiem co robił, ale zmieniłam zdanie. Wolę
tu zostać, bo mogę drugi raz takiego widoku nie zastać, szkoda
przegapić. – Poprawiła się, by siedzieć wygodniej i założyła
nogę na nogę.
– Dobra, wystarczy! – uniósł
się. – Zrozumiałem aluzję. – Zaśmiał się zwycięsko, pomimo
że wewnętrznie mógł czuć się tylko przegranym. Odnośnie takiej
wymiany zdań, nie miał z żoną żadnych szans. – Powiesz mi
gdzie jest...?
– Gdybyś częściej bywał w
kuchni, to byś wiedział – odpowiedziała pośpiesznie, nim zdążył
dokończyć pytanie.
– Sylvia! – warknął.
– Dobrze, już dobrze.
Przestaję ci dokuczać. Czego szukałeś?
– Korbki albo chociażby tego
mojego noża.
– Korbki?
– Tak, korbki, takiej do
mielenia mięsa. – Pokazał dłońmi o co mu mniej więcej chodzi.
– A jak jej nie ma, to chociaż powiedz mi gdzie jest mój nóż,
bo tylko nim dam radę pokroić na drobne kawałki. Każdy inny jest
tępy.
– Bo miałeś je naostrzyć –
nie omieszkała wypomnieć. – Maszynka do mielenia jest w dolnej
szafce, tej po lewo. – Ledwie powstrzymała śmiech na wspomnienie,
że mąż tę maszynkę nazwał „korbką”.
– A mój nóż? – dopytywał,
przyczepiając maszynkę do blatu. Chwycił Antonia za ramię i
nakierował na szafę kuchenną, którą wszyscy domownicy nazywali
spiżarnią. – Wyjmij z osiem pomidorów.
Antonio spełnił prośbę ojca
i miał nadzieję, że ten dalej nie będzie kazał mu nic z tymi
pomidorami robić. Jego nadzieja została spełniona, ale nie do
końca, gdyż kolejna prośba dotyczyła wstawienia czajnika na
palnik, bo ojcu do czegoś potrzebny był wrzątek.
– Wiesz o jaki nóż mi
chodzi? O ten co nim zawsze ryby skrobałem i łeb im ucinałem –
nie odpuszczał Arturo.
Sylvia za rybami nigdy nie
przepadała i tyczyło się to zarówno ich łowienia, zabijania,
patroszenia, jak i jedzenia, ale pomimo tego doskonale wiedziała o
jaki nóż mężowi chodzi. W odpowiedzi wzruszyła ramionami i
pokręciła głową.
– Może za szafkę wpadł –
odpowiedziała. – Przydałoby się wino. – Poprawiła drugie z
krzeseł, by móc na nie założyć nogi. Dzięki temu było jej
jeszcze wygodniej. – Najlepiej czerwone, słodkie.
Arturo właśnie skończył
mielenie mięsa. Wrzucił je na patelnie i nim odpalił palnik, to
dodał jeszcze odrobinę oliwy. Jacopowi nakazał pilnować, by się
nie przypaliło, a Antoniowi mieszać makaron, by nie przykleił się
do dna garnka. Sam miał w planach zabrać się za wyparzenie,
obranie i pokrojenie pomidorów, ale nim się do tego zabrał, to
opłukał ręce pod kranem, wytarł je w ścierkę kuchenną i udał
się do salonu po kieliszek i karafkę.
– Nie mam pojęcia czy wziąłem
słodkie, czy wytrawne – uprzedził, wręczając żonie kieliszek
wprost do dłoni, a potem napełniając go do połowy. – Na zdrowie
– dodał, głęboko wpatrując się w jej oczy.
Antonio podszedł do nich, by
zabrać jedno z krzeseł. Był zmuszony na nim stanąć, by dosięgnąć
do garnka z makaronem. Mieszał w nim intensywnie drewnianym widelcem
przeznaczonym do nakładania sałatki.
– To kiedy się nauczyłeś
przygotowywać spaghetti? – wypytywała Sylvia męża, mając
świadomość, że kiedy był mężem Glorii, do kuchni nie zaglądał
właściwie nigdy. Zawsze czekał w salonie aż obiad i wszelkie inne
posiłki zostaną mu podane.
– Za młodzieńczych lat –
odpowiedział całkiem szczerze i przypomniał sobie moment łudząco
podobny do obecnego. Wtedy także obierał i kroił pomidory, a
piękna kobieta piła wino, siedząc wygodnie na jednym krześle, z
nogami założonymi na drugie. Ona także powątpiewała w jego
zdolności kulinarne.
– Myślałam, że bogate
dzieciaki nie gotują – mawiała.
– Zgadza się. We Włoszech
miałem służbę – odpowiadał z lekkim uśmiechem przygnębienia.
– Nie boisz się, że ojciec
cię wydziedziczy za ten kaprys? – pytała. Dopiero wtedy
dostrzegł, że wstała z krzesła i trzymała w dłoniach jego
szkicownik. Zrozumiał więc, że mianem „kaprysu” określała
projekty.
– A ty, nie boisz się, że
mąż złoi ci skórę za ten kaprys? – podkreślił ostatnie dwa
słowa i wskazał obiema dłońmi na siebie.
– Mój mąż to dobry
człowiek, ale nie jest brutalny. Wybaczyłby mi wszystko, nawet
zdradę.
– Wyczuwam nutkę smutku w tym
zapewnieniu.
– Nigdy nie umiał o mnie
zadbać, nie umiał za mną szaleć. Przez lata był dobrym mężem
mężem, stał się dobrym ojcem, ogólnie dobrym człowiekiem, ale
przy tym bardzo zobojętniałym kochankiem.
– A ja? Kim jestem dla ciebie
ja? – Przyglądał jej się, gdy odrzucała szkicownik na stół i
chwytała za kieliszek. Lubił obserwować, gdy oplatała jego brzeg
pełnymi ustami.
– Trofeum – odpowiedziała
prosto z mostu, z bardzo łobuzerskim uśmiechem. – Ciężko
sprawić byś dokończył dzieła. Jesteś wyzwaniem.
– Nie chcę w Hiszpanii
zostawić bękarta.
– Nie zostawisz, to nie są
moje dni.
– „Te dni” lubią spłatać
figla, Claritto.
– Patrz, zapomniałam, że
studiowałeś medycynę. – Uśmiechnęła się. Zawsze się
szczerze uśmiechała, gdy nazywał ją Clarittą.
– Studiowałem prawo, choć
ojciec wolał bym wybrał medycynę, chciał bym kontynuował
rodzinną tradycję – sprostował.
– Nie będę cię kłopotała
obowiązkiem płacenia na mleko i pieluchy. Jakby coś poszło nie po
mojej myśli, to mój mąż wychowa to dziecko – zapewniała. –
Zdradzisz mi kiedyś czemu zwracasz się do mnie Claritta? Nie mam na
imię Clara.
– Wiem. – Zaczesał kosmyk
jej gęstych włosów za ucho, ale ten niesfornie znowu się uwolnił
i opadł na policzek. – Clara, by do ciebie pasowało. Kojarzy mi
się z kobietą pewną siebie, swej zmysłowości, z typem
uwodzicielki, z pięknem. – Wtedy połączył swoje usta z jej
ustami, tak jak czynił wielokrotnie, tak jak czynił od ponad dwóch
tygodni za plecami swojego szefa, nawet w jego zakładzie krawieckim.
Posadził ją na kuchennym blacie, zupełnie tak jak sadzał ją
wcześniej na biurku należącym do jej męża.
– Tato, tato, bo chyba się
przypala! – krzyczał Jacopo i tym wyrwał ojca z rozmyśleń o
dawnej przeszłości, o czasach, gdy jeszcze był kawalerem i pełnym
marzeń młodym chłopcem.
– Nic się nie przypala –
uspokajał, wkrawając pomidory prosto na patelnie i zalewając je
odrobiną wody. Potem do tego wszystkiego dodał jeszcze paprykę i
wsypał odrobinę przypraw. – Możesz obudzić Mattea, za chwilkę
będzie gotowe – polecił Sylvii i zabrał się za ścieranie
żółtego sera na tartce.
Blondynka odłożyła kieliszek
na blat, więc skorzystał z niego, poczynił kilka łyków. Kiedy
myślał o swojej pierwszej kobiecie, zawsze robiło mu się sucho w
ustach i duszno w klatce piersiowej, zupełnie tak jakby jednocześnie
żałował, ale też pragnął cofnąć czas tylko po to, by poczynić
w nim dokładnie to samo co poczynił przed laty, pomimo że teraz
już znał konsekwencje tamtejszej namiętności.
Hadrian obudził się w
małżeńskim łóżku, przy żonie. Butów co prawda nie miał na
sobie, ale z pozostałej odzieży zdjął jedynie marynarkę,
pozostając w koszuli i spodniach, które opuściły się do połowy
pośladków. Szybko przypomniał sobie dlaczego tego dnia nie miał
przy nich paska.
Spojrzał na Clarę. Ciągle
spała. Oddychała płynnie, miarowo, spokojnie. Kiedyś uwielbiał
na nią patrzeć, specjalnie budził się jakąś godzinę przed nią,
by móc jeszcze trochę napawać się widokiem jej takiej bezbronnej,
z rozrzuconymi na poduszce włosami, nierzadko z lekko rozmazanym
makijażem, jeśli przed pójściem do łóżka nie zdążyła go
zmyć. Najbardziej rozczulała go szminka, w kilku miejscach starta,
której pozostałość z ledwością trzymała się na opuchniętych
od pocałunków wargach. Uświadomił sobie, że tak było jeszcze
przed dwoma dniami. Przełknął ślinę żalu za tamtymi chwilami.
Tęsknił za tamtejszą atmosferą, ale wiedział, że nie może tego
w żaden sposób okazać.
Wstał, wyjął z szafy rzeczy
na zmianę i udał się do łazienki. Nie brał kąpieli, nie miał
na to czasu. Jedynie szybko się obmył i przebrał. Kiedy wrócił
do pokoju, Clara siedziała już na łóżku. Zaczesywała włosy do
tyłu za pomocą dłoni.
– Nie musiałaś wstawać –
powiedział, ponownie zaglądając do szafy, tym razem w poszukiwaniu
kamizelki. Na marynarkę, jego zdaniem, tego dnia było stanowczo za
ciepło.
Nie wiedziała jak ma się do
niego odezwać, choć wiedziała co chce mu powiedzieć. Po tym
wszystkim co miało miejsce, po prostu ciężko było jej skierować
do męża jakiekolwiek słowa.
– Muszę iść do pracy –
odparła cicho. Sama zdziwiła się faktem, że głos lekko jej
drżał.
Hadrian zamknął szafę i
odwrócił się do żony. Kamizelkę trzymał w dłoniach, kręcił
między palcami jeden z jej guzików.
– To nie jest dobry pomysł –
uświadomił sobie i szybko wypowiedział to na głos. – Lepiej
żebyś przez kilka dni została w domu.
Clara zrozumiała jego intencje.
Nawet na niego nie patrzyła, nie potrafiła. On za to przyglądał
się jej i miała tego świadomość. Wiedziała też, że oczekuje
przytaknięcia. Zebrała w sobie całą odwagę, by jednak rzucić mu
przelotne spojrzenie i jednocześnie zapytać:
– Dlaczego?
Spuściła wzrok na podłogę,
on także zdawał się oglądać swoje stopy.
– Bo nie chcę, by ludzie
zaczęli gadać – odpowiedział szczerze. – Plotki na nasz temat
ani mnie, ani tobie, nie przyniosą niczego dobrego.
– Wstydzisz się ludzi? –
spytała w sposób bezczelny, lekko drwiący.
– Wstydzę się za żonę,
dlatego zostaniesz w domu tak długo jak ci każę i nie próbuj ze
mną dyskutować. – Nie czekał na jej odpowiedź, wyszedł z
sypialni.
Na korytarzu na piętrze
przywdziewał kamizelkę, na schodach siedziały dziewczynki i
zajadały się bezami, które dzień wcześniej nakazały mu zakupić
dla mamy. Już miał je zganić za opychanie się słodyczami przed
śniadaniem, ale słowa Clary, skierowane do jego pleców, skutecznie
odwiodły go od tego pomysłu i sprawiły, że to na niej skupił
całą swoją uwagę. Ich spojrzenia ponownie się spotkały i znowu
każde z nich opuściło wzrok na podłogę.
– Jeśli mam nie chodzić do
pracy, to muszę pójść tam chociaż dzisiaj i powiadomić, że
przez jakiś czas...
– Sam się tam udam. Podjadę
jeszcze przed pracą – zapewnił. – Powiem, że jesteś chora.
– Mama jest chora? –
podłapała szybko Aurora i zaczęła biec w kierunku Clary.
Amelia uczyniła dokładnie to
samo.
– Nie jest chora, tylko się
mocno potłukła – odpowiedział Hadrian i szczerze miał nadzieję,
że córkom taka odpowiedź wystarczy, i że nie będą o nic więcej
dopytywały.
Aurora jednak szybko zadała
kolejne pytanie:
– A jak to się stało, tatko?
Nie wiedział jak z tego
wybrnąć. Już chciał przepędzić dziewczynki na dół, na
śniadanie, tłumacząc, że mama potrzebuje teraz spokoju.
Niespodziewanie to Clara wybawiła go z opresji.
– Spadłam ze schodów. –
Przykucnęła przy córkach, a gdy Amelia ją objęła, to lekko się
skrzywiła pod wpływem nagłego bólu, ale pomimo tego nie odpędziła
jej od siebie. – I właśnie dlatego zawsze na was krzyczę, gdy po
nich biegacie – dodała, jednocześnie zaczesując włosy Aurory do
tyłu. – Trzeba was uczesać. Przyniesiecie wstążki? – Bardzo
chciała, by już nie pytały o nic więcej, tylko zachowywały się
normalnie, tak jak zwykle.
Obydwie szybko pobiegły w
kierunku swojego pokoju, a gdy Hadrian krzyknął, by nie biegały,
to zatrzymała się jedynie Aurora, ale wcale nie po to, by przestać
biegać, tylko by zmienić kierunek i ponownie dobiec do rodzicielki.
– Będziesz cały dzień w
domu? – upewniała się dziewczynka.
– Tak. – Spojrzała na męża
z wyraźną, jeszcze wciąż żywą pretensją jawiącą się w
zielonych oczach. Zapewniła ponownie, ale jakby specjalnie tylko
jego: – Nigdzie nie wyjdę.
– To nam zagrasz na
fortepianie! – krzyknęła ucieszona Aurora. Szybko przekazała tę
informacje siostrze, która dopiero co wyszła z pokoju, niosąc z
sobą sporawych rozmiarów szkatułkę pełną kolorowych wstążek i
ozdób do włosów.
Fortepian był kolejną rzeczą,
która źle się Clarze kojarzyła. To w tamtym miejscu Hadrian
uderzył ją po raz pierwszy. Dokładnie pamiętała smak tamtego
policzka, głuchy dźwięk w uszach i żałosne brzmienie klawiszy,
na które wpadła. Poczuła jak łzy cisną jej się do oczy, a
Hadrian w tym czasie zachował się dokładnie tak, jakby przyszło
mu na myśl to samo co żonie. Powiedział więc na głos, że musi
już iść, że spieszy się do pracy, bo w takim momencie wygodniej
było się wycofać, niż być obecnym przy żonie i córkach.
Adelaida wyjątkowo tego dnia
wstała wcześniej i zjawiła się na śniadaniu. Należała do
kobiet, które prawie nigdy nie wstawały przed południem, a tym
samym nie miały zbyt wielu okazji, by zjeść pierwszy posiłek dnia
ze swoimi bliskimi.
Marcos wydał się być
zaskoczony jej obecnością. Przestał namaczać rogalika w gorącym
kakale i z zaciekawieniem obserwował jak ojciec odkłada na bok
gazetę. Spodziewał się, że jakoś powita matkę, że chociażby
się uśmiechnie, ale ten najpierw spojrzał na opuszki palców, by
upewnić się, że gazeta została dokładnie wyprasowana. Nie lubił
gdy tusz plamił jego dłonie.
– Honorowe salwy są doprawdy
niepotrzebne – rzekła Adela, odsuwając dla samej siebie krzesło.
– Dobre maniery widzę, że także są zbędne w tym domu.
– Nie wiem w co grasz –
zaczął Dorian i zajął się smarowaniem maślanej bułki – ale
wiedz, że w tej grze nie stanę się twym partnerem ani tym bardziej
twym przeciwnikiem. – Chwycił za porcelanową miseczkę, w której
znajdowała się domowej roboty konfitura o smaku malinowym,
nieprzypadkowo jego ulubionym.
– Mógłbyś dla mnie też
taką przygotować. – Położyła łokcie na stole i splotła palce
dłoni jak do modlitwy.
– Wera! – zawołał i
pstryknął palcami.
Marcos i Adela z
zainteresowaniem obserwowali jego poczynania, ale gdy zaczął zlecać
służącej, by obsłużyła jego żonę, to Adelaida postanowiła
przerwać tę farsę.
– Nie kłopocz się! –
niemal krzyknęła na kobietę. – Potrafię zrobić to sama,
jedynie chciałam, by mąż mnie zaczął choć odrobinę
rozpieszczać, choćby drobnymi gestami.
– Po tym drobnym geście
jakiego dokonałaś, to cud, że jeszcze mieszkasz w tym domu –
rzucił gniewnie, ale bez podnoszenia głosu. Ponownie chwycił za
gazetę, oznajmiając jej w ten sposób, że zamierza ją ignorować
przez cały poranek, a być może nawet do końca życia.
– Dziw, że jeszcze jestem
twoją żoną po tym czego nie byłeś w stanie dokonać – odbiła
sprawnie piłeczkę i wyrwała gazetę z jego rąk. – Gdy jadasz z
żoną i synem, to skoro nie chcesz zajmować się żoną, to chociaż
zajmuj się synem, a nie prasą.
– Nieustannie się nim
zajmuję! – podniósł głos.
– Nim? – nie dowierzała. –
Marcosem – poprawiła męża szybko. – Ma na imię Marcos,
zapomniałeś? Dokładnie tak samo jak twój ojciec.
– Sama mu takie imię nadałaś.
Nie nalegałem – przypomniał, przybierając twarz w złośliwy
uśmieszek.
Adelaida odpowiedziała mężowi
dokładnie tym samym gestem, także wykrzywiła usta w złośliwy
uśmiech, starając się być w tym lepszą od niego.
– Widzę powiało miłością
z samego rana – powiedziała Carlota, wkraczając do salonu.
Powitała brata muśnięciem w policzek i zajęła miejsce obok
bratanka. – Dużo mnie ominęło? – szepnęła do Marcosa.
– Zdaje się, że najlepsze –
odpowiedział również szeptem.
– Jaka szkoda. – Wychyliła
się po rogalika i podobnie jak dziesięciolatek zaczęła go
namaczać w kakale, które już nieco wystygło, gdyż jak zwykle nie
mogła zdecydować się jaki naszyjnik włożyć, by jednocześnie
pasował do sukienki, jak i do dodatków takich jak buty i torebka.
– To ci kiedyś zejdzie z
włosów? – zapytała bezczelnie Adela, mierząc szwagierkę od
czubka głowy po czubki paznokci.
– Lubisz swoją naturalność,
nie przeszkadza mi to, ale nie narzucaj tego samego innym.
– Uwierz, nie przeszkadzałoby
mi to tak bardzo, gdybyśmy nie nosiły tego samego nazwiska.
– Ja je noszę od kołyski, a
ty od jakiś... dziesięciu lat? – zgadywała.
– Dwunastu – poprawiła
szybko Adela i przykryła swoją dłonią dłoń męża. – Kochamy
się już od dwunastu lat.
– Nie dotykaj mnie! –
wrzasnął i zabrał rękę tak szybko jakby dotyk żony go oparzył.
– I obie przestańcie! – ryknął jeszcze donośniej. – Ani ja,
ani Marcos, nie chcemy być świadkami tego przedstawienia –
wyjaśnił.
– Twoja siostra zrobi
przedstawienie, gdy wyjdzie na ulice z pomalowanymi na czerwono
paznokciami i platynowymi włosami. Upodabnia się do tej dziwki
twojego brata.
Na słowa matki Marcos wyraźnie
się ożywił.
– A wiecie, że wujek pobił
żonę!? – krzyknął, by dać radę przedrzeć się przez
zaistniały gwar.
Wszyscy nagle zamilkli i wbili w
dziesięciolatka zaciekawione spojrzenia.
– Coś ty powiedział? –
upewniała się Adelaida, choć wcześniej dobrze usłyszała co jej
syn wszystkim ogłosił.
– Że Hadrian pobił żonę –
powtórzył blondynek.
– Pięknie, kolejny skandal –
skwitowała Adela. – Powiesz mi kiedy on z łaski swojej przestanie
nas pogrążać? – zwróciła się do męża.
– Najlepiej będzie kiedy jego
o to zapytasz.
– Skoro nie potrafisz wpłynąć
na brata, by zachowywał się jak na Alarcona przystało, to bądź
łaskaw chociaż wpłynąć na ojca, by przed śmiercią
wydziedziczył tego kundla i te jego dwie szczeniary.
– Tym akurat już się
zająłem. – Sięgnął po gazetę i zwinął ją w rulon. Wstał z
miejsca i zaszedł żonę od tyłu. Pochylił się, by musnąć ją w
czoło, choć uczynił to bardziej z przyzwyczajenia, niż z
faktycznej ochoty ofiarowania jej całusa. – Ojciec od zawsze był
konserwatywny. Nie zostawi ani grosza w rękach kogoś kto nie
spłodził syna. Pobicie Clary jest nam na rękę. Mamy przynajmniej
pewność, że przez najbliższy czas nie powołają na świat
męskiego potomka, a gdyby tak się jeszcze rozwiedli, to... –
świsnął powietrzem między zębami.
– Ojciec nigdy, by mu tego nie
wybaczył – dokończyła Carlota. Wstała i poklepała bratanka po
ramieniu. – Współczuję ci, mały – szepnęła wprost do jego
ucha. – Rodzice to ci się nie udali – dodała, by Marcos
zrozumiał co takiego miała na myśli okazując mu współczucie.
Arturo obudził się później
niż zwykle. Poprzedniego dnia specjalnie nie nastawił budzika.
Chciał się wyspać, ale pomimo tego spodziewał się, że Sylvia
zbudzi go na śniadanie. Zdziwił się więc, że nic takiego nie
nastąpiło.
Zerknął w kierunku łóżeczka,
gdzie mała Clara trzymała się barierek i w zabawny sposób
przebierała nogami. Dziewczynka uśmiechała się do ojca, a on
odwzajemniał ten uśmiech, ucieszony przede wszystkim tym, że małej
tej nocy nie dokuczały zęby, przez co zbudziła się tylko raz, ale
po przyssaniu się do cyca matki, szybko zasnęła ponownie.
– Matteo jeszcze śpi.
Wykończyła go tak późna kolacja i prawie nocna kąpiel –
oznajmiła Sylvia, będąc jeszcze za uchylonymi drzwiami. Popchnęła
je i wkroczyła z dużą, drewnianą tacą, na której stały dwa
kubki pełne kawy i szybkie śniadanie. Wiedziała, że Arturo nie
wzgardzi jajecznicą, nawet jeśli nie dostanie do niej żadnego
pieczywa. – Chłopcy kupią chleb w drodze ze szkoły.
Arturo się uśmiechnął, choć
w głębi miał ochotę skrytykować żonę za kiepską organizację.
Jajecznica jednak była jego ulubionym daniem, idealnym na początek
dnia, dlatego w obawie, że mogłaby mu ją odebrać, postanowił
przemilczeć to co mu się na język cisnęło.
– Muszę ci coś powiedzieć –
zaczęła, sięgając po kubek. Wcześniej odłożyła talerzyk ze
swoją jajecznicą na stolik nocny. Nie miała ochoty jeść,
właściwie to nie była w stanie niczego przełknąć. Trzymała
kubek w taki sposób, jakby chciała ogrzać nim dłonie.
Arturo przybrał poważną minę.
Znał żonę już na tyle, by zdawać sobie sprawę z tego, że w
taki sposób zachowywała się tylko wtedy, gdy obawiała się jego
reakcji.
– Cokolwiek zrobiłaś, jestem
twoim mężem, wybaczę ci – zapewnił. – Mogę się zdenerwować,
różne rzeczy wykrzyczeć, ale lepiej bym wiedział od ciebie, a
nie...
– Nie zrobiłam, tylko
zrobiliśmy – przerwała mu szybko i obserwowała jak powoli
otwiera usta, by powtórzyć po niej słowo „zrobiliśmy”. W jego
przypadku jednak na końcu jawił się znak zapytania. – Spóźnia
mi się już dwa tygodnie – dopowiedziała, sądząc, że tyle
wystarczy, by zrozumiał.
– Co się spóźnia? –
Spojrzał na nią podejrzliwie i dostrzegł niezadowoloną minę. –
Chcesz mi powiedzieć, że jesteś w ciąży? – zapytał wprost.
Przytaknęła ruchem głowy.
– Chyba, nie mam pewności –
odpowiedziała szczerze, bo dwutygodniowe opóźnienie w okresie
wcale jeszcze nie musiało oznaczać, że powiększy im się rodzina.
– Pierwsza powinnaś wiedzieć
– stwierdził. – W ogóle do tego nie powinno dość! – uniósł
się nagle. – Mówiłem ci, że nie chcę więcej dzieci. –
Wstał, nie zwracając uwagi na to, że talerz z jajecznicą poleciał
na podłogę. Pośpiesznie zaczął ubierać bieliznę, następnie
spodnie. – Gdyby Matteo urodził się dziewczynką, to Clary, by
nie było – przypomniał.
– Gdyby to zależało ode
mnie, to poprzestalibyśmy na Antoniu! – wykrzyknęła mu prosto w
twarz. Wstała, odłożyła kubek na stół i postanowiła wypomnieć
coś jeszcze. – To ty się zawziąłeś, by mieć za wszelką cenę
córkę.
– Jeśli się ze mną nie
zgadzałaś, to mogłaś powiedzieć cokolwiek i lepiej liczyć!
– Liczyć? Przy tobie i przy
nich nie wiem kiedy jest początek tygodnia, a kiedy koniec.
Wszystkie dni wyglądają tak samo, a ty mi mówisz, że...
– Że jesteś cholernie
niezorganizowana! – wydarł się tak bardzo, że nawet Clarę
przestraszył.
Mała zaczęła płakać, ale
nikt z dorosłych nawet nie myślał o tym, by ją wziąć na ręce i
uspokoić. Zajęci byli wzajemnym wrzeszczeniem na siebie.
W końcu Sylvia nie wytrzymała
oskarżeń ze strony męża, gdyż w jej mniemaniu był winny
zaistniałej sytuacji dokładnie na równi z nią. Chwyciła za kubek
z bardzo ciepłą kawą i wylała całą zawartość na Arturo. Lekko
go sparzyła, ale nie na tyle, by pozostały mu po tym blizny.
Poczuła stalowy chwyt na nadgarstku i mocne szarpnięcie w dół.
Nie miała siły z tym walczyć, więc opadła pupą na stojące za
nią krzesło. Nie odzywała się ani słowem, a myśli biegały po
jej głowie, jedna przy drugiej, sprawiając tym samym, że szumiało
jej w uszach. Nabrała powietrza, wcześniej nieświadoma tego jak
długo wstrzymywała oddech. Pierwszy raz od bardzo dawna widziała
taki wyraz twarzy u własnego męża. Pierwszy raz od bardzo dawna
naprawdę się obawiała jego reakcji.
– Powinienem ci dopierdolić
tak mocno byś na dupie nie mogła usiąść – warknął niemal
przez zaciśnięte zęby. – Myśl następnym razem, kurwa, co
robisz, bo tylko to, że jesteś w ciąży mnie teraz powstrzymuje –
dodał, zaciskając jedną dłoń na jej nadgarstku, a drugą na
ramieniu tak mocno, iż miała pewność, że pozostaną jej po tym
siniaki.
Antonio mnie rozbraja, nie może się rozstać ze swoim nowym przyjacielem. Ja go rozumiem całym sercem, jak dostałam jako dziecko wymarzone łyżwy, to musieli mi je w nocy jak zasnęłam po kryjomu zabrać z łóżka, bo też były moimi przyjaciółmi, haha.
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że chłopcy dostaną burę od ojca za to, że ich tak długo nie było, gdyby nie refleks Antonia to mogłoby być nieprzyjemnie, nie można odmówić gałganowi pomysłowości, haha.
Chłopcy bardzo się różnią, Jacopo spina się okropnie w obecności ojca, zwłaszcza, jeśli myśli, że Arturo mógłby się za coś pogniewać, ale to także Jacopo od razu zmartwił się o matkę, czy przypadkiem nie jest chora, a Antonio jakby nawet nie słyszał, że Sylvia nie przygotowała kolacji, jedyne co go interesowało to to, jak zatrzymać klucz od komórki w której są rowery, no i żeby przypadkiem ojciec nie kazał mu pomagać. Ciekawe po kim on jest taki cwany i leniwy.
Arturo to pies na baby, to jego wspomnienie o kochance z lat młodości, kurcze on uwiódł żonę swojego szefa i poobracał ją na jego biurku. I coś mi się zdaje, że jednak tamten romans miał swoje konsekwencje, tylko teraz ciekawe kto jest tą konsekwencją.
Czemu Arturo wyżywa się na żonie, nawet jeśli jest w ciąży to nie tylko jej wina, do tego żeby zrobić dziecko potrzebni byli oboje, tak więc nie widzę powodu, czemu to tylko Sylvia ma być winna.
Hadrian to tchórz, najpierw pobił żonę, tak na prawdę bez powodu, a teraz jeszcze wmawia jej, że się za nią wstydzi, to za siebie powinien się wstydzić, a nie za nią, ona nic złego nie zrobiła. Ale pewnie, ma siedzieć teraz w domu, nikomu na oczy się nie pokazywać, żeby nikt się nie dowiedział jakiego ma męża, hipokryta jeden. Jak on może patrzeć swoim córkom w oczy i mówić, że mamusia się potłukła, kłamca, damski bokser i tchórz i jeszcze na koniec zwiał bo nie dał rady patrzeć żonie w oczy po tym co jej zrobił.
Co to za rodzina, gdzie ojciec i syn dziwią się, że matka i żona siada z nimi do śniadania, chodzi mi tu o Doriana I Adelę. Zastanawiam się dlaczego oni oboje są dla siebie tacy wyjątkowo i uprzedzająco grzeczni. Ciekawa jestem co takiego zrobiła mężowi Adele, że ten ją teraz tak traktuje. Oni w ogóle są jacyś tacy pazerni i nastawieni wyłącznie na własną korzyść, niby czymś podzieleni, ale szybko o tym zapomnieli na wieść, że Hadrian pobił Clarę i dzięki temu ojciec wydziedziczy Hadriana i wszystko trafi w ręce Doriana.
Ja zasnąłem w życiu z butelką, liczy się? Uznajemy, że na tamtą chwilę była moim przyjacielem?
UsuńWłaśnie Arturo nie jest stabilny jako rodzic. Są sytuacje, gdy wleje za drobnostkę i takie, gdy odpuści, bo zwyczajnie sam nie ma już siły lub jest w dobrym humorze.
Antonio też zmartwiłby się o matkę, ale w innych okolicznościach. On ma słabą podzielność uwagi, a w tamtym momencie był zajęty rowerem, kluczem... nie było w tym wszystkim czasu, by jeszcze myśleć o mamie.
Tak, Arturo to typowy kobieciarz, choć zaskoczę cię... on nie do końca zdradza żonę.
W mniemaniu Arturo Sylvia mogła policzyć dni płodne, unikać zbliżeń z nim w owulację.
Wyrzuty sumienia Hadriana i to, że nie potrafi spojrzeć Clarze w oczy świadczą o nim bardzo dobrze, bo to znaczy, że mężczyzna ma jeszcze serce i sumienie.
Taka rodzina, gdzie matka i żona przesypia wszystkie śniadania xD Bo czasy początku XX wieku to jednak były czasy intryg, interesów, nastawienia na zysk, zwłaszcza w tych rodzinach zamożnych, w arystokracji.