„Nieszczęśliwcy”
Marcela Ramírez po cichu
przekroczyła próg drzwi wejściowych. Przysiadła na drewnianej
ławeczce i przymierzała się do zdjęcia butów. Zgrzytnęła
zębami, gdy uświadomiła sobie, że na stopach ma pantofle, te
same, w których zwykle chodziła po domu. Wstanie okazało się być
trudniejsze, niż się tego spodziewała. Bezskutecznie spróbowała
tego aż trzy razy. Za czwartym w końcu się udało. Niemiłosiernie
kręciło jej się w głowie od wypitego u Elsy wina.
– Mogłaś wrócić jeszcze
później – skomentował Miguel. W jednej dłoni trzymał szklaną
butelkę, a w drugiej ścierkę do wycierania naczyń.
Marcela odpowiedziała na zarzut
męża złośliwym uśmieszkiem, a po chwili dodała:
– Nie muszę wcześnie
wstawać, więc mogłabym zostać nawet do rana.
– I czemu nie zostałaś? –
dopytywał. Wyglądał na znudzonego. Wsparł się na futrynie drzwi
prowadzących do kuchni.
– Hadrian Alarcon –
odpowiedziała niewyraźnie. Chwiejnym krokiem ruszyła na przód.
Mijanego męża poklepała po ramieniu i weszła do kuchni. Stamtąd
przeszła od razu do pokoju, gdzie kanapa była już rozłożona do
spania. Nie miała siły, by zdjąć z siebie sukienkę, więc tę
noc postanowiła spędzić w ubraniu.
Miguel przyjrzał się trzymanej
w dłoni butelce. Oglądał ją kilkakrotnie i z każdej strony pod
światłem lampy naftowej. Butelka nieustannie wydawała mu się być
brudną. Zdecydował się więc pozostawić ją, ale używać co
najwyżej w formie naczynia na wodę, która niezbędna będzie do
przedłużenia żywotności jakiegoś zielska. Wiedział, że jego
żona kochała kwiaty, choć nie miała do nich ręki. Nigdy nie
hodowała doniczkowych. Co najwyżej kupowała ich za dużą ilość
od miejscowej kwiaciarki.
Westchnął i odkładając
butelkę do szafki kuchennego kredensu, przekonywał samego siebie:
– Jeszcze dwa dni, góra trzy,
może tydzień.
Miguel miał nadzieję, że żona
w końcu pogodzi się z utratą pracy. Wiedział, że nie mogą oboje
pracować, gdyż jego rodzice byli coraz starsi i nie mogli zajmować
się wnukami każdego dnia, a dzieci były jeszcze za małe, by zająć
się same sobą. Taka sytuacja miała się utrzymywać jeszcze przez
co najmniej kilka lat.
– Nie będę przepraszał za
konieczność – powtarzał szeptem. – Nie będę. Nie będę. Nie
będę – warczał przy końcu, pragnąc jedynie nie dać się
złamać.
Sylvia, leżąc na łóżku,
tuliła do siebie Antonia. Głaskała czule przepocone włosy syna i
szeptem starała się go uspokoić.
– Nie możesz tak płakać.
Rozchorujesz się – powtarzała zmartwiona.
Chłopiec w odpowiedzi jedynie
pociągał nosem, nieustannie powtarzając jedno słowo – boli.
Wzbudzał w ten sposób w matce poczucie winy, choć nie robił tego
specjalnie.
Sylvia starała się nie płakać,
ale łzy same cisnęły się do jej oczu.
– Mamo, Clara bardzo płacze!
– krzyknął Jacopo i tym oderwał matkę od pocieszania Antonia.
Sprawił, że kobieta musiała pozostawić syna, by móc zająć się
dwójką młodszych dzieci.
Zeszła po schodach i od razu
porwała małą na ręce. Uznała, że nie warto jej przewijać, że
lepiej przygotować kąpiel. Z dziewczynką na rękach zabrała się
za podgrzewanie wody w dużym garnku, by potem przelać ją do dużej,
blaszanej miski. W tym pomógł jej Jacopo, choć z początku
obawiała się powierzyć chłopcu to zadanie. Martwiła się, że
może się sparzyć.
– Dlaczego od niego nie
odejdziesz? – zapytał wprost ciemnowłosy chłopiec i w chwili,
gdy matka wrzucała brudną pieluchę siostry do pełnego wody
wiaderka, on zajął się rozpinaniem koszuli młodszego braciszka. –
Dlaczego, mamo? – dopytywał, czochrając kręcone blond włosy
Mattea.
Chłopczyk zaśmiał się, ale
jego dobry humor nie udzielił się nikomu z obecnych. Mama ciągle
była smutna, siostra płaczliwa, a brat przygnębiony.
Sylvia z początku nie chciała
odpowiadać na pytanie syna. Nie wiedziała jak ma to uczynić.
Jedyną słuszną odpowiedzią, odpowiednią dla dwunastolatka,
wydawało jej się powiedzenie „kocham”, ale w takich sprawach
nie umiała kłamać, a miłości do męża nie była pewna. Jacopo
jednak nieustannie pytał i nie dawał się zbyć słowami „To są
sprawy dorosłych”.
– Mam dwanaście lat. Jestem
prawie dorosły – powtarzał. – Zrozumiem – zapewniał.
– To mój mąż.
– Pani z baru też kiedyś
miała męża, ale już nie ma.
– Wiem o kim mówisz. –
Spojrzała na Jacopo, a później ponownie skupiła swój wzrok na
córce. Umyła jej krótkie włoski szarym mydłem i spróbowała je
spłukać w taki sposób, by woda nie naleciała do małych,
błękitnych oczek. – Nie jestem jak Helena. Nie rozwaliłabym
rodziny z kaprysu.
Jacopo zamilkł. Zajął się
rozbieraniem brata, podczas gdy ich matka wycierała siostrę i
zakładała jej suchą pieluchę. Kiedy nakazywał Matteo, by wszedł
do wody po Clarze, nie zwracał uwagi na mamę, na jej zamyślenie.
– Już kiedyś rozwaliłam
rodzinę – uświadomiła sobie w myślach Sylvia. – Twoją
rodzinę – dodała bezgłośnie, spoglądając przy tym na Jacopo.
Sylvia ostatnio coraz częściej
zastanawiała się nad tym co by było, gdyby kilka razy w życiu
postąpiła zupełnie inaczej. Wiedziała, że wystarczyłaby jedna
odwrotna decyzja, by historia miała zupełnie różny od obecnego
bieg.
Mogła nie zgodzić się na
zamieszkanie z wujostwem i przebywać w przytułku aż do osiągnięcia
pełnoletności. Mogła wyjechać do szkoły z internatem, a nie
wybrać tę najbliższą miejscu zamieszkania. Mogła nie zgodzić
się na współżycie z żonatym mężczyzną. Mogła nigdy nie
powiedzieć mu o ciąży i pozbyć się problemu, tak jak to radziły
koleżanki. Mogła nie odbierać Glorii Jacopo, mogła poprzestać
jedynie na odebraniu jej męża. Mogła, mogła, mogła... Nie
uczyniła tak jak mogła. Uczyniła tak jak chciała i za tę chęci
przyszło jej dźwigać obecny krzyż.
– Chodzi o pieniądze? –
zapytał nagle Jacopo. – Helena ma bar i restaurację, a ty nie.
– Tak, finanse, to też jakiś
powód – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Była zbyt zmęczona, by
szukać w głowie wymówek.
– Ja mógłbym iść do pracy.
Antonio za jakiś czas też – przekonywał. – Moglibyśmy wszyscy
wyjechać – stwierdził, przyglądając się siniakom, ciągle
widocznym na pupie i nogach czterolatka.
– To nie tak, Jacopo –
szepnęła Sylvia. – Nie da się uciec od dorosłych decyzji –
dodała, patrząc głęboko w oczy chłopca. Były identyczne jak
oczy Glorii. Jego włosy także były równie ciemne co jej. Ją
jednak szczerze nienawidziła, a jego nie potrafiła nie kochać.
Hadrian powrócił do domu
trzeźwy, co zdziwiło Camilę. Babcia Clary zamiast cieszyć się z
trzeźwości męża wnuczki, to była tym faktem szczerze
zaniepokojona. Jej zdaniem jeśli mężczyzna wracał w środku nocy
podpity, to była nadzieja, że czas spędził w barze, jedynie ze
swoimi kompanami od kieliszka czy kufla piwa. Zaś jeśli powracał
on o tak późnej porze trzeźwy, to istniało duże
prawdopodobieństwo, iż wraca od innej kobiety.
– Gdzie byłeś tak długo? –
zapytała wprost.
Hadrian mógł skłamać. Miał
świadomość, że Camila nie sprawdzi jego prawdomówności, ale
pomimo tego zdecydował się na całkowitą szczerość.
– Najpierw w sklepie. Później
u Pedro. Alicia nadal się nie odnalazła.
– Zaginęła? Narzeczona
Rivery?
– Nie wiem czy nadal są
narzeczeństwem... czy kiedykolwiek tak naprawdę nim byli. –
Wzruszył ramionami i podtrzymując się jedną dłonią komody,
podniósł nogę i zabrał się za rozsznurowywanie butów. –
Później byłem u Elsy.
– U Elsy?
– Tak i nie, nie zdradzam
Clary. Nie potrafiłem.
– Mam ci w to uwierzyć? Byłeś
u... i nic?
Alarcon zaśmiał się, ale w
dziwny, nieco bolesny i jednocześnie kpiący sposób.
– I nic – odparł. – I
nie, nie musisz mi wierzyć. Możesz sobie myśleć co tam chcesz. –
Odłożył buty na wycieraczkę i wyminął kobietę. Udał się do
kuchni. – Obiecałem, że naprawię kran – przypomniał, gdy po
spojrzeniu za siebie zauważył zdziwione spojrzenie.
Najpierw ukląkł i rozsunął
firankę, a następnie wyjął spod zlewozmywaka wiaderko pełne
wody. Bez trudu znalazł przeciekającą zawleczkę. Szczerze
ucieszył się, że to tylko nieszczelna zawleczka, a nie pęknięta
rura, bo na wymiany nie byłoby go w tym miesiącu stać. Zresztą, w
obecnym miesiącu nie było go na nic stać, pomimo że ten dopiero
się zaczął. Mężczyźnie ciążyła zaginiona wypłata, choć
serce bardziej tęskniło za portfelem. Dostał go od żony bez
okazji, bo nie chciała, by nosił pieniądze luzem lub w białych
kopertach. Nigdy nie podobał jej się ten zwyczaj u bogaczy, tym
bardziej, że byli to ludzie, których przecież było stać na
skórzane dodatki. Przyuważyła, że bogaci zwykle nawet nie noszą
pasków, bo spodnie mężczyzn trzymały się głównie na szelkach,
zaś kobiece torebki, to zazwyczaj były kopertówki, noszone pod
pachą lub na delikatnym łańcuszku.
Hadrian, którego głowa
owładnięta była wspomnieniami, za mocno poruszył trzymaną w
dłoni zawleczką i woda, która dotychczas powolutku, spokojnie
kapała, nagle trysnęła.
– Cholera! – zaklął,
uświadamiając przy tym samemu sobie, że nigdy nie był dobry w
pracach domowych i zwykłe przybicie gwoździa stanowiło dla niego
nie lada problem.
Wycierając podłogę starym,
dziurawym prześcieradłem, pocieszał samego siebie, że naprawianie
zlewu, to przynajmniej praca, która nie odbywa się na wysokościach.
Hadrian bał się wysokości i nawet na stabilnie postawionej
drabinie trzęsły mu się nogi. Ostatni raz znajdował się ponad
metr nad ziemią, gdy zawieszał portret ślubny.
– Trochę w lewo i daleko
wyżej – mówiła wtedy Clara, stojąca na podwiniętym dywanie.
– Jak będzie w lewo, to nie
da się wyżej! – krzyknął zbulwersowany tym, że robota, która
miała mu zająć dosłownie dwie minutki, przedłużała się w
nieskończoność i trwała już blisko pół godziny.
– Dlaczego się nie da? –
zdziwiła się.
– Bo nie jestem koszykarzem! –
wrzasnął. – Nie sięgnę – dopowiedział, podając tym samym
powód w znacznie konkretniejszy sposób.
– Jak zejdziesz z drabiny i
nieco ją przesuniesz, to sięgniesz – zapewniała wtedy
czarnowłosa Clara.
– Jak zejdę z drabiny, to już
na nią nie wejdę.
– A to niby dlaczego? Boisz
się? Naprawdę się boisz? – nie dowierzała i dopiero wtedy
dostrzegła jak jej świeżo upieczony mąż zaciska zęby i ze
wszystkich sił stara się powstrzymać drżenie nóg. – W takim
razie zejdź. Sama sobie poradzę. – Przejęła od niego płótno
oprawione w drewnianą, rzeźbioną ramę i przyjrzała się uważniej
swojemu wizerunkowi. – Nie mam czasami krzywego nosa? Myślisz, że
to światło tak padało, czy że...
– Masz przecież do cholery
lustro! – ryknął. – Zamiast siebie podziwiać, powiedz mi w
końcu gdzie mam przybić tego cholernego gwoździa – powiedział
rozkazującym tonem.
– Teraz to już nie wiem, bo
jak mi podałeś ten obraz i przestałam patrzeć na ścianę, to
każde miejsce na niej wydaje się być takie samo – stwierdziła
spokojnie, z miną niewiniątka.
Hadrian zagryzł zęby i
kilkakrotnie nimi zazgrzytał, a następnie rozpoczął odliczanie.
– Rozpoczynasz zabawę w
chowanego czy starasz się może w ten sposób uspokoić? –
dopytywała, wchodząc pod drabinę, na której stał.
– A jak sądzisz? – Spojrzał
w dół i przez to o mały włos, a utraciłby równowagę.
– Sądzę, że jesteś bardzo
nerwowy. Naprawdę, bardzo szybko się denerwujesz. I to niesłusznie.
– Jak za moment... –
przemilczał kilka wyrazów i dopowiedział – to będziesz miała
niesłusznie.
– Co?
– Nic. Gdzie? – warknął i
wskazał obiema dłońmi na ścianę, a sekundę po tym chwycił się
oburącz drabiny i głęboko nabrał powietrza.
– A mógłbyś przyłożyć
ten obraz jeszcze raz?
– Nie – odpowiedział
szeptem. Chwycił za młotek i gwóźdź, które spoczywały w
wiaderku zawieszonym na rogu drabiny. Dokończył robotę, więcej
nie pytając Clary o zdanie.
– Będzie za nisko –
skomentowała.
– Daj – polecił, wychylając
się po obraz.
– Będzie za nisko –
powtórzyła, chowając portret za swoje plecy.
– Clara, daj.
– Jeśli poprawisz – trwała
przy swoim.
– Poprawię, z pewnością
poprawię, ale po twoim ojcu.
– Co chcesz poprawiać po moim
ojcu?
– Twoje wychowanie. – Zszedł
z drabiny i wyrwał portret z jej rąk. Postawił go na komodzie,
opierając o ścianę. – Niech sobie stoi – powiedział
zadowolony z siebie.
– A ten gwóźdź? Będziemy
mieli dziurę w ścianie? – dopytywała i wykrzywioną twarzą
okazywała pełne niezadowolenie.
– Poczeka na utratę mojej
cierpliwości.
– Będziesz się na nim
wieszał? – zgadywała.
– Nie. – Sięgnął do
szuflady komody, w której Clara trzymała ulubione szale. Wyjął
jeden z nich, o ładnej, miętowej barwie i wyciągnął dłonie po
żonę. Szarpnął za jej nadgarstki.
Środek szalu sprawnie opętał
wokół gwoździa, zaś krańce zawiązał na przegubach drobnych
dłoni.
– Powinno mi się to podobać?
– dopytywała, stojąc przy ścianie z rękoma mocno uniesionymi w
górę.
– Tobie nie musi. Mnie będzie
– oznajmił, szybko odstawiając drabinę i jeszcze szybciej
podciągając spódnicę żony.
– Nie jesteś normalny, wiesz
o tym?
– Nigdy nie byłem. Gdybym był
nie byłoby nas.
Nie zdążyła mu nic
odpowiedzieć, gdyż włożył język do jej ust, głęboko,
dotykając niemal gardła.
– Nie dziś! – krzyknęła
kiedy tylko przestał ją całować. – Nie dziś! – krzyczała
coraz głośniej, próbując się uwolnić z prowizorycznych, ale
jednak mocnych więzów. – W dzieciństwie byłeś, kurwa,
marynarzem czy co?! – spytała podniesionym tonem, nie kryjąc przy
tym swojego zirytowania.
– Co? – zapytał zdziwiony.
– Nie dziś – odpowiedziała.
Spojrzał głęboko w oczy żony
i nie spuszczał spojrzenia, jednocześnie, bardzo powoli, padając
na kolana. Złożył pocałunek najpierw na jej kolanie, następnie
tuż nad nim, a później na udzie, bardzo blisko kobiecości.
– Nie dziś? – zapytał.
Uśmiechał się w taki sposób, by nie mogła tego dostrzec.
– Nie dziś – powtórzyła,
choć by to zrobić wcześniej musiała stoczyć walkę z własnym
pragnieniem. – Nie chcę dzieci, jeszcze nie – wyjaśniła kiedy
wstawał z kolan. – Jest za duże prawdopodobieństwo, wiesz? –
tłumaczyła, nie chcąc by się na nią obraził.
– Rozumiem – odparł.
Spojrzała w górę na swoje
obwiązane nadgarstki.
– Mógłbyś...?
– Oczywiście. Tylko
najpierw... coś zjem.
– Nie. Hadrian! Nie odwracaj
się plecami! Słyszysz!? Hadrian! – nawoływała, kiedy znikał za
drzwiami. – Ratunku! – wrzasnęła na całe gardło i nie minęło
pięć sekund, a ponownie zobaczyła Hadriana.
– Przestań – syknął
cicho. – Wiesz co sobie sąsiedzi pomyślą?
– Pomyślą coś o wiele
gorszego jeśli mnie nie rozwiążesz. Nie przestanę krzyczeć –
uprzedziła.
– Zawsze musisz wygrać? –
zapytał, zabierając się do rozsupływania więzów.
– Zawsze – odpowiedziała. –
I nie rób tak nigdy więcej – dodała śmiertelnie poważnie.
– To były żarty, Clara. –
Zaśmiał się z niedorzeczności jej powagi.
– Nieważne. Nigdy nie
odwracaj się plecami kiedy cię wołam. – Wymijając, trąciła go
ramieniem. – I zawieś w końcu ten obraz. Nie może stać na
komodzie. W końcu któreś z nas go potrąci i będzie po nim.
Obraz wspomnień rozmazał się.
Hadrian powrócił do rzeczywistości, w której Camila mówiła mu,
że wcale nie musi naprawiać tego zlewozmywaka dzisiaj, bo przecież
nie jest jej wcale tak pilnie potrzebny.
– Możesz się położyć
spać, wnusiu, pewnie jesteś zmęczony.
– Nie aż tak, by zasnąć –
odpowiedział i wyjął spod stołu skrzynkę z narzędziami, która
nigdy nie miała stałego miejsca. Zawsze odkładał ją gdzie
indziej, najbliżej miejsca, w którym akurat dokonywał jakieś
naprawy.
– Bezsenność w twoim wieku?
– nie dowierzała.
Wyjął fragment jakiegoś
materiału i postanowił nim uszczelnić rury. Położył się pod
szafką i zabrał się do roboty.
Camila przysiadła na taborecie
nieopodal. Wsunęła dłonie do kieszeni fartucha.
– O coś tyś się tak
zdenerwował?
Odpowiedziało jej milczenie.
Powtórzyła więc pytanie, sądząc, że Hadrian mógł go nie
usłyszeć. Mężczyzna jednak wciąż nie odpowiadał.
– Ja byłam przeciwna, wiesz?
Przeciwna waszemu ślubowi. Uprzedzałam cię, że moja wnuczka to
nie jest typ żony i matki. Próżno teraz to zmieniać. O wiele za
późno.
Podniósł się do siadu.
Uczynił to o wiele za szybko. Uderzył głową w spód szafki i
zaklął siarczyście.
– Przestań – warknął na
Camilę. – Nie chciałem niczego zmieniać. Wiedziałem z kim się
wiążę. Wiedziałem jaka jest. – Przyłożył dłoń do bolącego
czoła i wyczuł jak guz rośnie.
– Więc dlaczego? Co się
takiego wydarzyło?
– Nic – odparł krótko,
bardzo nieuprzejmie.
– Z powodu niczego mogłeś
zrobić jej krzywdę. To matka twoich dzieci.
– Idź spać, dobrze? Środek
nocy jest – zauważył, spoglądając na zegar wiszący na ścianie.
– W moim wieku, to już się
cierpi na bezsenność – odpowiedziała i dalej drążyła temat.
– Nie ustąpisz, prawda? –
Położył się ponownie pod szafką. Dokończył oplątywanie rury
materiałem, a później połączył ją z inną za pomocą
uszczelki.
– Napatrzyłam się kilka lat
na waszą miłość. Widziałam jak się rodzi, wbrew wszystkim i
wszystkiemu. Teraz widzę jak umiera i po prostu ciężko mi w to dać
wiarę.
– Nawet pomniki z twardego
spiżu upadają. Tak mawiał Horacy.
– Kto? To jakiś twój kolega?
– Kiedyś oberwałem przez
niego od ojca. Mocno żeśmy się wtedy zaprzyjaźnili. Chyba nigdy
nie zapomnę tego wiersza. Naprawione, dobranoc.
– Jakiego wiersza? – pytała
Camila samej siebie.
Arturo powrócił do domu zaraz
po oszacowaniu zniszczeń jakich dokonał pożar. Był pewny, iż
było to podpalenie, gdyż spłonęła jedynie wystawa, gdzie akurat
nie było żadnego dostępu do ognia. Zastanawiał się czy ma to
brać za ostrzeżenie, czy zwykły przypadek, być może jakiś głupi
wybryk dzieciaków.
Sylvia czekała na niego w
salonie. Mała Clara spała w drewnianym łóżeczku, które
nieustannie stało na samym środku.
Zdjął i odwiesił wcześniej
zupełnie rozpiętą, mocno okopconą koszulę. Bez słowa przeszedł
do kuchni, gdzie przemył twarz chłodną wodą.
– Nawet na mnie nie spojrzysz?
– usłyszał za swoimi plecami głos żony.
– Nie mamy o czym rozmawiać –
odpowiedział, sięgając po ścierkę, która zwykle służyła do
wycierania naczyń.
– Po przedstawieniu jakie
urządziłeś na oczach naszego syna...
– Twojego syna – przerwał
jej nagle, ale niezwykle pewnie. – To twój syn, twoje dzieci. –
Niedbale wzruszył ramionami.
– Co z zakładem? – zmieniła
temat, zdając sobie sprawę z tego, że w ten dzień już niczego u
Arturo nie wskóra.
– Mój zakład, moja sprawa.
Twoje dzieci, twoja sprawa.
– O co ci teraz chodzi? –
zapytała. Była zmęczona i było to po niej widać.
On natomiast był wściekły, bo
za dużo się ostatnio działo i odnosił wrażenie, że już nad
wszystkim utracił panowanie.
– Jesteś mą żoną. Możesz
ode mnie liczyć na dalsze utrzymanie, także tych dzieci, ale na nic
więcej. Nadal będę tutaj jadał i spał. Ty będziesz spełniała
obowiązki żony, ale nawet nie próbuj się do mnie odzywać. Nie
mamy już o czym rozmawiać.
Sylvia słuchała w dużym
skupieniu, ale pomimo tego odnosiła nieustanne wrażenie jakby się
przesłyszała. Nie wierzyła własnym uszom.
– Coś ty powiedział?
– Wybrałaś Antonia –
stwierdził i podszedł do żony na tyle blisko, że dzieliły ich
ledwie cztery centymetry. – Nie będę więcej wpływał na jego
zachowanie. Wychowuj go sama. Ich wszystkich. – Nie mówiąc nic
więcej, odszedł w kierunku sypialni.
Sylvia z wrażenia usiadła przy
kuchennym stole. Wsparła łokcie na kraciastym roboczym obrusie i
złapała się za głowę.
– Oszaleję – stwierdziła
szeptem. – Albo już to się stało – dodała, kiedy do jej uszu
dotarło pukanie w parapet.
Wstała, chcąc się upewnić,
że to żaden ptak czy kot. Otworzyła okno i zdziwiła się, widząc
nietypowo ubraną Adelaidę. Kobieta miała na sobie koszulę nocną,
wciągniętą w męskie spodnie i buty do jazdy konnej.
– Furtka była otwarta –
oznajmiła szybko. – Jest tutaj Marcos? – zapytała jeszcze
szybciej. W jej oczach Sylvia dostrzegła panikę i najprawdziwszy
strach.
Pokręciła głową.
– Nie – odpowiedziała i nim
zdążyła zapytać o coś więcej, Adeli już nie było w zasięgu
jej wzroku. Kobieta wsiadła na konia i ruszyła dalej, na
poszukiwania syna.
Adelaidę po odwiedzeniu
rodziców wszystkich kolegów Marcosa, zawitała pod dom brata męża.
Długo stałą przed furtką, nim w końcu chwyciła za sznur i nim
poruszyła, wprawiając tym dzwon w ruch.
Czarny pies zaszczekał i w
sekundę znalazł się przy furtce. Wyszczerzał na kobietę białe
zębiska, a ślina ściekała mu z pyska ciurkiem.
Adela cofnęła się o dwa kroki
i gdy tylko dostrzegła światełko lampy, to ochoczo zamachała.
– To ja – odezwała się
głośno, ale nie krzyczała. Nie chciała zbudzić mieszkających w
najbliższej okolicy.
– Ty? – zdziwił się
Hadrian kiedy już dostrzegł z kim ma do czynienia. Odciągnął psa
i nie otwierając furtki, zapytał: – Z ojcem gorzej?
– Marcosa nie ma –
odpowiedziała z wyczuwalną w głosie paniką. – Nie zauważyłam
kiedy wyszedł.
– Może jest w domu. Mógł
się zapodziać w tych wszystkich korytarzach i salonach.
– Myślisz, że tego nie
sprawdziłam!? – wrzasnęła. – Cała służba go szukała wraz
ze mną. Nie ma go w domu ani w ogrodzie. Jestem tego pewna!
Hadrian przełknął gorzką
ślinę – pozostałość po pitym wcześniej alkoholu.
– I przychodzisz z tym do
mnie?
– A gdzie mam iść? Jesteś
policjantem, tak?
– Tak, ale nie mam dzisiaj
dyżuru.
– Jesteś bratem mojego męża.
Zaginął twój bratanek. Liczyłam na to, że mi pomożesz.
– A czy ty mi kiedykolwiek
pomogłaś? – spytał wprost.
– Nigdy nie prosiłeś mnie o
pomoc.
– Z pewnością byś odmówiła
– stwierdził, świadomy tego jak ostro brzmią jego słowa.
– Dobrze. Żałuję, że tu
przyszłam. – Odwróciła się plecami i zaczęła wsiadać na
konia, gdy nagle usłyszała skrzypnięcie furtki.
– Zejdź – polecił Hadrian,
dotykając kobiecego, szerokiego biodra. – Sprawdzę jedno miejsce,
ale sam.
– Dlaczego sam? –
dopytywała, a jej wzrok wyrażał znacznie większe przerażenie niż
do tej pory. – Dlaczego sam!? – krzyknęła do dosiadającego
konia szwagra.
Hadrian nie odpowiedział.
Ruszył w stronę rzeki, tam gdzie stała stara, opuszczona chata –
miejsce, w którym znaleziono trupa. I choć nigdy nie miał do
czynienia z seryjnym mordercą, to wiedział, że tacy zazwyczaj
dokonują powtórek. Wybierają więc podobne ofiary lub te same
miejsca dla swoich zbrodni.
***
Ten rozdział miał być
znacznie dłuższy i nosić tytuł „Sekret malinowej sukienki”.
Ten sekret jednak postanowiłem zostawić Wam na później. Poza tym
przyznaję się szczerze, że chciałem opublikować jakikolwiek
fragment tej powieści, gdyż nie było mnie jakieś pół roku i
zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was czeka na kontynuację.
Jeśli są jakieś błędy, to
przepraszam. Jutro jeszcze raz wszystko przejrzę, poprawię i
opublikuję kolejny rozdział.
Tymczasem chciałbym Was
prosić o udzielenie odpowiedzi na trzy pytania:
1. Czy Marcos będzie kolejną
ofiarą seryjnego mordercy, a jeśli nie, to co takiego stało się z
chłopcem?
2. Zmieniliście nieco zdanie o
Miguelu (to ten co zabronił żonie pracować)?
3. Co myślicie o zachowaniu
Arturo? Zachowuje się trochę jak obrażony chłopczyk czy świadomy
manipulator?
Jak to miło zobaczyć kolejną odsłonę „Zbrodni w miasteczku." Jeśli chodzi o nieobecność, to zrozumiałe niekiedy trzeba zaprzestać pisania. Jakby nie nie da się pogodzić wszystkiego naraz. Zajrzałabym wcześniej , jednak mam obecnie rehabilitacje i z racji wakacyjnego zastoju nieco odpuściłam sprawdzanie blogosfery. Generalnie wszędzie brak uaktualnień Do treści odniosę się krótko. Dobrze prowadzisz tych bohaterów. Przedstawiasz konkrety, co ważne! Uwypuklasz istotne sytuacje. Aczkolwiek moim osobistym zaskoczeniem było powiązanie Arturo z żoną Hadriana. Wszystkiego bym oczekiwała, ale nie ojcostwa tegoż pierwszego Trochę zawikłane są u Ciebie koligacje rodzinne. Jego przemowa do Sylvii świadczy raczej o naturze szantażysty. Przecież nie ma wyboru ostatecznego. Kiedy kogoś tłuczesz na kwaśne jabłko nie oczekuj przyzwolenia. Inaczej zmienia się, to w jakiś rodzaj zniewolenia. Historia doskonale pokazała dominację jednostki nad całą rzeszą omamionych ideą ludzi. Hitler, Stalin czy inni przyjemni panowie, którzy zbawiali świat w swoim przekonaniu. Porównanie dość mocne, ale ukazuje postępowanie krawca albo będziecie mi bezwzględnie posłuszni albo staniecie się zbędnym balastem. Do tego masz wykonywać swoje obowiązki, czyli w sumie zostać kim? Niewolnicą? Okropne!
OdpowiedzUsuńCześć. Przepraszam, że odpisuję tak późno, ale wiedz, że na niektóre komentarze odpiszę jeszcze później. Ostatnio na wszystko brakuje mi czasu.
UsuńKrawiec... będzie go jeszcze dużo i szczerze, to nie liczę na to, że go polubisz, ale być może dostrzeżesz w nim jakieś pozytywy.
Wlasnie uświadomiłam sobie, że ten blog jest aktualny i mogę liczyć na kontynuacje. Trafilam tu z innego bloga, bo liczylam na kontynuacje opowiadania "odchlan szarości" doszło do tego, że przeczytalam oba blogi w niespełna trzy dni i nie moge sie doczekac, aż pojawią się nowe opowiadania.
OdpowiedzUsuńZanim pojawią się nowe opowiadania, to najpierw muszą pojawić się nowe rozdziały tych opowiadań, które już są tutaj publikowane.
UsuńCieszę się jednak, że jesteś i zaglądasz.
Przyznam szczerze, że nie spodobało mi się, że mąż zabronił pracować Marceli, uznałam, że zrobił to z kaprysu, bo miał takie widzimisię, a żona ma się dostosować.Teraz to zupełnie inaczej wygląda, sytuacja rodzinna go do tego zmusiła, ktoś musi zajmować się dziećmi, a niestety w tamtych czasach obowiązek ten spadał na kobietę. Co nie zmienia faktu, że mi jej szkoda i rozumiem jej rozżalenie. Być może to niewykonalne jak na tamte czasy, ale może mogliby wynająć kogoś do opieki nad dziećmi i Marcela mogłaby znowu pracować.
OdpowiedzUsuńJacopo gotowy jest zacząć pracować w tak młodym wieku, byle tylko Sylvia zdecydowała się odejść od Arturo. Jak bardzo on musi nienawidzić ojca, że namawia do czegoś takiego matkę, nie mieści mi się to w głowie.
Wydaje mi się, że Sylvia żałuje, że związała się z Arturo, bo ona teraz nawet sama przed sobą nie jest w stanie przyznać, że kocha męża, że to wszystko zrobiła z miłości. Odniosłam wrażenie, że ona trwa w małżeństwie z Boscą, jakby to miała być jakaś kara za to co zrobiła, za chwilę szaleństwa.
Uważam, że Arturo przesadził tymi słowami, że nie mają już o czym z Sylvią rozmawiać, bo wybrała Antonia. On ją zwyczajnie szantażuje, wybrałaś innego, to z nami koniec. Tylko niech on się stuknie w ten zakuty czerep, Antonio to nie żaden jego rywal, to ich wspólny syn. I odpowiadając na pytanie autora, tak uważam, że Arturo to świadomy manipulator, pomimo pozornego zachowania obrażonego dziecka.
Zastanawiam się gdzie zaginął Marcos, gdzie dzieciaka poniosło. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że coś złego mu się stało, że będzie kolejną ofiarą po Glorii. Myślę, że chłopak ma jakieś swoje tajemnice, jak to dziecko i niedługo się znajdzie, przynajmniej mam taką nadzieję.