„Idealne
życie”
Paulina wiodła życie o jakim
niektóre kobiety mogły tylko pomarzyć. Co dziennie rozpoczynała
dzień od gorzkiej kawy. Przegryzała ją drożdżówką lub
croissantem, gdyż Tomasz co rano biegał w towarzystwie psa
do pobliskiej piekarni. Czasami mężczyźnie towarzyszyły również
dzieci. Emilia zasuwała wtedy na swoim biegowym rowerku, a jej
wygodnicka siostra zasiadała za kierownicą samochodu na akumulator.
Później Tomek jechał do pracy, po drodze podrzucając dzieci do
przedszkola. Paula w tym czasie robiła makijaż, dobierała strój i
szykowała się do wyjścia. Od niedawna była kierowniczką sklepu
odzieżowego znanej, niedrogiej marki. Pracę tę zdobyła dzięki
Klaudynie, która poleciła ją na to stanowisko.
Zazwyczaj to Paulina odbierała
dzieci z przedszkola, gdyż to ona wcześniej kończyła pracę.
Zdarzało się, że w ich towarzystwie była zmuszona zrobić jakieś
drobne zakupy, co wcale nie było takie łatwe jakby się mogło
wydawać, ale nie narzekała. Kochała córki. Uwielbiała spędzać
z nimi czas. Zwykle po zrobieniu obiadu, który zazwyczaj jadali na
kolację, Paulina zapuszczała się z dziećmi do pobliskiego lasku
lub bawiła się z nimi na przydomowym podwórku.
Tomek starał się wracać do
domu przed dziewiętnastą, by móc zasiąść z rodziną do posiłku,
Nie wpatrywali się wtedy w telewizor w milczeniu. Rozmawiali.
Dziewczynki się śmiały. Czasami wygłupiały i trwało to tak
długo, dopóki któreś z rodziców nie podniosło głosu. Zazwyczaj
to Paulina krzyczała, bo to ona szybciej miała dość. Być może
było tak, dlatego że to ona spędzała z dziewczynkami więcej
czasu. Tomek dużo pracował i niekiedy w miesiącu nie miał nawet
jednego dnia wolnego. Jednak to dzięki jego pracy mieli dom z
ogrodem, nowocześnie umeblowaną kuchnię i salon, przytulnie
urządzoną sypialnię.
– Kiedy będę miała swój
pokój? – nieustannie dopytywała Emilka. Czyniła to zwykle
podczas kolacji. Tego dnia jednak zrobiła wyjątek i zapytała o to
rodziców rano, gdy tylko wraz z tatą i siostrą powróciła ze
spaceru, który trwał tyle co do piekarni i z powrotem.
– Kiedy w końcu będziesz
grzeczna dłużej niż dwa dni – odpowiedziała szybko Paulina. –
Z czym chcesz kanapki do pracy? – zwróciła się do Tomka,
przejmując od niego reklamówkę z pieczywem.
– Pączek jest mój! –
krzyczała Amelka, plątając się pod nogami mamy.
– Ty nigdy nie robisz mi
kanapek do pracy – zdziwił się Tomasz i wziął Emilkę na
kolana, tylko po to, by móc usiąść na tym miejscu, które
wcześniej zajmowała dziewczynka. Był do tego miejsca już tak
bardzo przyzwyczajony, że wolał postąpić w ten sposób, niż
usiąść na krześle obok.
– Za to ty wczoraj nie
zrobiłeś tego co powinieneś – odcięła się i podała córce
plastikowy talerzyk, następnie ułożyła na nim pokrojonego na
cztery części pączka.
– A co powinienem? – Tomek
spojrzał na żonę, zrobił przy tym kwaśną minę.
– A więc skoro wszystko ci
jedno, to niech będą z szynką.
– Nie odpowiedziałaś na moje
pytanie – zauważył.
– Ty na moje też nie.
– Ty żadnego nie zadałaś. –
Zrobił minę jakby się zastanawiał czy faktycznie ma rację, czy
może jednak padło jakieś pytanie ze strony Pauliny.
– Bo nie muszę. Sam
powinieneś wiedzieć, że masz się wytłumaczyć.
– Nie muszę się z niczego
nikomu tłumaczyć.
Amelka z pełnym zaangażowaniem
wcinała pączka, zaś Emilka przenosiła wzrok z matki na ojca, choć
by spojrzeć na tatę, musiała mocno odchylać głowę do tyłu i
zginać przy tym kark.
– Twoje kanapki. – Paulina
położyła dwie zapakowane w folię spożywczą bułki na stole,
wprost przed mężem i córką, która nadal siedziała na jego
kolanach. – Skoro nie chcesz powiedzieć dlaczego tam nie
poszedłeś, to może chociaż powiesz gdzie byłeś, gdy cię nie
było tam gdzie powinieneś być? – zapytała szybko.
– A gdzie powinieneś być? –
dopytywała Emi.
Tomek wejrzał się na córkę,
a następnie na żonę. Zaczął się zastanawiać gdzie powinien być
poprzedniego dnia.
– Nie byliśmy umówieni –
stwierdził. – Chyba – dodał, gdy Paulina głośno westchnęła.
– Cholera, co wczoraj był za dzień? – wypalił w końcu z
lekkim uśmiechem.
– Czwartek – padła szybka
odpowiedź.
– Odwoziłem Bartka na
dworzec.
– Co?
– Twojego siostrzeńca.
Obiecałem mu już z dwa tygodnie temu, że odwiozę go na mecz.
– Jaki mecz? – niemal
wykrzyknęła.
– Jadą z trenerem na mecz. W
piłkę grać. Wyjazd był spod dworca. Twoja siostra akurat miała
popołudniową zmianę, a Michał do późna ten miesiąc pracuje.
Mają tam jakiś nawał.
– Na pewno Bartek przegra –
powiedziała dokuczliwie Emilka i spojrzała na Amelię, wiedząc, że
ta będzie broniła kuzyna.
– Wcale nie – odparła
młodsza z dziewczynek.
– Tak, tak, tak. – Emilia z
takim zaangażowaniem wypowiadała te słowa, że aż przy tym
podskakiwała na kolanach ojca.
Amelia w odpowiedzi wystawiła
na wierzch język.
– Powiesz im coś? –
zwróciła się Paulina do męża.
Tomek w pierwszej chwili chciał
odpowiedzieć „a sama nie możesz?”, ale w końcu zdecydował się
na interwencję:
– Obie przestańcie. Amelia
zmieni bluzkę, bo się poplamiła, a ty w końcu coś zjedz. –
Spojrzał znacząco na starszą córkę.
Emilia zadarła głowę i z
nadzieją w oczach zapytała:
– Batonika mogę?
– Coś normalnego –
odpowiedział tata.
– Na przykład kanapkę –
zaproponowała Paulina.
– Mleczną? – dopytywała
Emi.
– Stanę, kurwa, dzisiaj obok
siebie! – wrzasnęła Paula. – Jeden tłuk i drugi tłuk. Wam się
nie da nic powiedzieć, bo wy żyjecie w jakimś innym świecie. Ten
nie wie gdzie powinien być wczoraj. Ta uważa, że się batony je na
śniadanie. Normalni jesteście!?
– Właśnie sobie
przypomniałem gdzie powinienem być wczoraj – odezwał się Tomek,
ze wzrokiem wbitym w przygotowane do pracy kanapki. Nagle spojrzał
na żonę i kontynuował: – Ja oczywiście przeproszę tę panią.
Nawet jej bombonierę kupię. Jednak tak teraz się zastanawiam czy
nie lepiej byłoby się zamienić miejscami.
– Słucham? Jakimi miejscami?
– z niewiedzy aż wzruszyła ramionami.
– No bo ja jestem spokojny.
Umiem zachować spokój, a ty tak ostatnio, to jakoś nie bardzo –
stwierdził i wyglądał tak jakby się obawiał reakcji żony.
– Bardzo zabawne, wiesz? –
Zaszła go od tyłu i położyła dłonie na jego ramionach.
Potrząsnęła, a później przeniosła je na szyję. – Naprawdę
zapomniałeś czy nie poszedłeś tam specjalnie? – dopytywała,
lekko go przy tym przyduszając. Czyniła to żartobliwie.
Zadarł głowę na tyle, by móc
widzieć choćby fragment jej czoła.
– Naprawdę zapomniałem.
Widuję ją teraz tylko dwa razy w miesiącu. Musiałem pomylić dni.
Bartek się pytał czy może urządzić imprezę z okazji wygrania
meczu dla siebie i kolegów z drużyny.
– Co my mamy z tym wspólnego?
– Chce to zrobić na naszym
ogrodzie.
– Zgodziłeś się? –
Stanęła na palcach i wychyliła się tak mocno, że klatką
piersiową dotknęła głowy córki. – Zgodziłeś się –
odpowiedziała sama sobie.
– Nie, jeszcze nie.
Powiedziałem, że musi się ciebie zapytać.
– Mnie zapytać, ale ty się
zgadzasz, tak? I co jak ja się nie zgodzę. Będzie na mnie. Jak
zawsze zresztą.
– To się zgodzisz i nic na
nikogo nie będzie – stwierdził. – Złaź – rozkazał Emilce.
– Weź coś na drogę i śmigamy, bo wy się spóźnicie i ja też.
– Ami! Bo my idziemy! – krzyknął.
– Ja biegnę! Biegnę! –
odkrzyknęła dziewczynka. Targała z sobą psa Pluto, który
zachowywał się niemal jak prawdziwy pies. Potrafił nawet
aportować.
– Nie bierzesz tego do
przedszkola – zainterweniowała niemal od razu Paulina.
Trzyletnia blondyneczka
spojrzała na mamę bardzo, ale to naprawdę bardzo smutno.
– Dlacego? – spytała.
– Bo tata ci nie pozwoli –
odpowiedziała Paula wymijająco i zabrała z rąk drugiej córki
pudełko czekoladek Kinder, które ta właśnie wyciągała z
lodówki. – Nie zaczynamy dnia od słodyczy.
– To nie zaczynajcie –
odpyskowała, po czym ponownie otworzyła lodówkę i zaczęła
rozglądać się za swoim ulubionym przysmakiem.
Paulina całkiem naumyślnie
przełożyła słodycze z dolnej póki na najwyższą z możliwych,
ale mała i tak nie dawała za wygraną i po chwili namysłu, zaczęła
podsuwać sobie krzesło.
– Emilia, nie. – Paulina
zatrzymała córkę w połowie drogi, po czym spojrzała na męża.
Ten jednak kucał przed Amelką i tłumaczył jej, że nie może
zabierać tak drogich zabawek do przedszkola, gdyż innym dzieciom
mogłoby być przykro, że takich zabawek nie mają. Poza tym Pluto
mógłby się popsuć, bo z pewnością nie lubi hałasu.
– Pies jak ma dwudziestu
właścicieli, to głupieje – poparła męża Paulina.
– A jak ma cztery to nie? –
dopytywała Emilka. – Bo nasz ma cztery.
– Czterech – poprawiła ją.
– Jak czterech, to nie –
odpowiedział córce Tomek. – Możemy już iść? – zapytał
obydwie.
– Nie zjadłam śniadania –
poskarżyła się Emilka.
– A czyja to wina? –
dopytywał, wręczając córkom po kolei plecaki.
– Mamy – stwierdziła Emi,
chwytając za klamkę i wychodząc na taras. Następnie zeszła
schodami wprost na wyłożoną ciemnym gresem alejkę.
Paula została sama. Akurat tego
dnia miała wolne. Wyszła do ogrodu, na tył domu. Szukała
półrocznego labradora, by podsunąć mu miskę niemal pod sam nos.
Szczeniak jeszcze nie potrafił przychodzić na zawołanie. Właściwie
wydawało jej się, że całkiem ignoruje ludzi. Psiak z całą
pewnością miał swój własny, mały świat i zamiast reagować na
swoje imię, wolał biegać wkoło drzewa, na które zagnał czarnego
jak smoła kota.
– Figaro, zostaw Batmana! –
krzyknęła Paula i położyła przed psem srebrną, pełną michę.
– Kici kici – zawołała na kota, ale tym nie udało jej się
przywołać tego będącego na drzewie. Przyszedł jedynie mały
Bandziorek. Łaciate stworzonko wyglądało dokładnie tak, jakby
zatrzymało się w czasie. Kotek był z nimi już ponad rok, a ciągle
wydawał się być tak samo mizerny – mały i chudy. Chyba nawet
Figaremu było go żal, bo nigdy za nim nie ganiał. Zezwalał mu
nawet na jedzenie ze swojej miski.
Ostatnio mam cholernie okrojony
czas i może Wam się wydawać, że ignoruję bloga, wattpada, Was...
To nie prawda. To się niedługo zmieni. Będzie mnie więcej, będę
częściej. W każdym razie plan jest taki, że najpierw zakończę
„Paulinę”, a później kontynuuję „Zbrodnię w miasteczku”,
gdyż „Zbrodni...” muszę się dokładniej przyjrzeć, jeszcze
raz ją przeczytać, wprowadzić poprawki (nieznaczące dla fabuły,
takie jak fakt, że nieznajomy dwa razy pytał Ali o to samo, bo się
zwyczajnie w świecie walnąłem). W każdym razie zaraz się
zamieram za przepisywanie kolejnego rozdziału „Pauliny” i może
nawet jeszcze dziś uda mi się go opublikować.
Przy okazji chciałbym Was
zaprosić do przyjrzenia się profilowi na Wattpadzie
„Projekt-Prozaicy”. Nasz pierwszy miesięcznik został już
opublikowany. Wkrótce pojawi się o nim informacja na blogu, a
wersja PDF będzie dostępna na Chomiku. Wystartowaliśmy jednak od
Wattpada i to tam Was zapraszam w pierwszej kolejności.
Istna sielanka nastała w rodzinie Bordychów, tylko pozazdrościć. Normalnie, jakbym nie wiedziała co wcześniej się u nich działo, to bym mogła powiedzieć, że są idealną rodziną. Mama, tata, dwójka dzieci, pies, dwa koty, duży dom z ogrodem, nic tylko, kochająca się, szczęśliwa rodzina.
OdpowiedzUsuńTylko jeden mały zgrzyt, Tomuś zapomniał, przynajmniej tak twierdzi, pójść na spotkanie z psychologiem. Sama nie wiem czy mu wierzyć, czy nie, że zapomniał, czy po prostu, pomalutku, po cichutku chce się wymiksować z tych spotkań. No ale jak się na niego gniewać, przecież on nie zrobił tego specjalnie i jeszcze Bartka zawiózł na dworzec. Z jednym się z nim zgodzę, Pauli też by się przydały takie spotkanka z psychologiem, najlepiej jakby poszli sobie razem, wtedy może uwierzyłabym, że chcą oboje żeby ich małżeństwo przetrwało.
Tak jak Tomek na Paulę zwalił podjęcie decyzji o przyjęciu dla Bartka w ich ogrodzie, tak ja często zwalam na mojego męża podejmowanie niewygodnych dla mnie decyzji dotyczących dzieci. Rozbawili mnie tą wymianą zdań, mój mąż tak jak Paula oburza się, że on zawsze ten niedobry.
Znam takie niejadki jak Emi i Amelka, na śniadanie batonik, na obiad też najlepiej batonik, albo czekolada, albo chipsy, no ostatecznie z łaski frytki. Masakra normalnie, ale nie ma wyjścia, sprawdzone, przez miesiąc nie kupować żadnych słodyczy, chipsów, frytek i z dużą niechęcią, nieraz wręcz z płaczem, ale w miarę dało się "naprostować" słoneczka.