Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

środa, 5 września 2018

#82 – „Paulina” – Rozdział 49

Idealne życie”

Paulina wiodła życie o jakim niektóre kobiety mogły tylko pomarzyć. Co dziennie rozpoczynała dzień od gorzkiej kawy. Przegryzała ją drożdżówką lub croissantem, gdyż Tomasz co rano biegał w towarzystwie psa do pobliskiej piekarni. Czasami mężczyźnie towarzyszyły również dzieci. Emilia zasuwała wtedy na swoim biegowym rowerku, a jej wygodnicka siostra zasiadała za kierownicą samochodu na akumulator. Później Tomek jechał do pracy, po drodze podrzucając dzieci do przedszkola. Paula w tym czasie robiła makijaż, dobierała strój i szykowała się do wyjścia. Od niedawna była kierowniczką sklepu odzieżowego znanej, niedrogiej marki. Pracę tę zdobyła dzięki Klaudynie, która poleciła ją na to stanowisko.
Zazwyczaj to Paulina odbierała dzieci z przedszkola, gdyż to ona wcześniej kończyła pracę. Zdarzało się, że w ich towarzystwie była zmuszona zrobić jakieś drobne zakupy, co wcale nie było takie łatwe jakby się mogło wydawać, ale nie narzekała. Kochała córki. Uwielbiała spędzać z nimi czas. Zwykle po zrobieniu obiadu, który zazwyczaj jadali na kolację, Paulina zapuszczała się z dziećmi do pobliskiego lasku lub bawiła się z nimi na przydomowym podwórku.
Tomek starał się wracać do domu przed dziewiętnastą, by móc zasiąść z rodziną do posiłku, Nie wpatrywali się wtedy w telewizor w milczeniu. Rozmawiali. Dziewczynki się śmiały. Czasami wygłupiały i trwało to tak długo, dopóki któreś z rodziców nie podniosło głosu. Zazwyczaj to Paulina krzyczała, bo to ona szybciej miała dość. Być może było tak, dlatego że to ona spędzała z dziewczynkami więcej czasu. Tomek dużo pracował i niekiedy w miesiącu nie miał nawet jednego dnia wolnego. Jednak to dzięki jego pracy mieli dom z ogrodem, nowocześnie umeblowaną kuchnię i salon, przytulnie urządzoną sypialnię.
Kiedy będę miała swój pokój? – nieustannie dopytywała Emilka. Czyniła to zwykle podczas kolacji. Tego dnia jednak zrobiła wyjątek i zapytała o to rodziców rano, gdy tylko wraz z tatą i siostrą powróciła ze spaceru, który trwał tyle co do piekarni i z powrotem.
Kiedy w końcu będziesz grzeczna dłużej niż dwa dni – odpowiedziała szybko Paulina. – Z czym chcesz kanapki do pracy? – zwróciła się do Tomka, przejmując od niego reklamówkę z pieczywem.
Pączek jest mój! – krzyczała Amelka, plątając się pod nogami mamy.
Ty nigdy nie robisz mi kanapek do pracy – zdziwił się Tomasz i wziął Emilkę na kolana, tylko po to, by móc usiąść na tym miejscu, które wcześniej zajmowała dziewczynka. Był do tego miejsca już tak bardzo przyzwyczajony, że wolał postąpić w ten sposób, niż usiąść na krześle obok.
Za to ty wczoraj nie zrobiłeś tego co powinieneś – odcięła się i podała córce plastikowy talerzyk, następnie ułożyła na nim pokrojonego na cztery części pączka.
A co powinienem? – Tomek spojrzał na żonę, zrobił przy tym kwaśną minę.
A więc skoro wszystko ci jedno, to niech będą z szynką.
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważył.
Ty na moje też nie.
Ty żadnego nie zadałaś. – Zrobił minę jakby się zastanawiał czy faktycznie ma rację, czy może jednak padło jakieś pytanie ze strony Pauliny.
Bo nie muszę. Sam powinieneś wiedzieć, że masz się wytłumaczyć.
Nie muszę się z niczego nikomu tłumaczyć.
Amelka z pełnym zaangażowaniem wcinała pączka, zaś Emilka przenosiła wzrok z matki na ojca, choć by spojrzeć na tatę, musiała mocno odchylać głowę do tyłu i zginać przy tym kark.
Twoje kanapki. – Paulina położyła dwie zapakowane w folię spożywczą bułki na stole, wprost przed mężem i córką, która nadal siedziała na jego kolanach. – Skoro nie chcesz powiedzieć dlaczego tam nie poszedłeś, to może chociaż powiesz gdzie byłeś, gdy cię nie było tam gdzie powinieneś być? – zapytała szybko.
A gdzie powinieneś być? – dopytywała Emi.
Tomek wejrzał się na córkę, a następnie na żonę. Zaczął się zastanawiać gdzie powinien być poprzedniego dnia.
Nie byliśmy umówieni – stwierdził. – Chyba – dodał, gdy Paulina głośno westchnęła. – Cholera, co wczoraj był za dzień? – wypalił w końcu z lekkim uśmiechem.
Czwartek – padła szybka odpowiedź.
Odwoziłem Bartka na dworzec.
Co?
Twojego siostrzeńca. Obiecałem mu już z dwa tygodnie temu, że odwiozę go na mecz.
Jaki mecz? – niemal wykrzyknęła.
Jadą z trenerem na mecz. W piłkę grać. Wyjazd był spod dworca. Twoja siostra akurat miała popołudniową zmianę, a Michał do późna ten miesiąc pracuje. Mają tam jakiś nawał.
Na pewno Bartek przegra – powiedziała dokuczliwie Emilka i spojrzała na Amelię, wiedząc, że ta będzie broniła kuzyna.
Wcale nie – odparła młodsza z dziewczynek.
Tak, tak, tak. – Emilia z takim zaangażowaniem wypowiadała te słowa, że aż przy tym podskakiwała na kolanach ojca.
Amelia w odpowiedzi wystawiła na wierzch język.
Powiesz im coś? – zwróciła się Paulina do męża.
Tomek w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć „a sama nie możesz?”, ale w końcu zdecydował się na interwencję:
Obie przestańcie. Amelia zmieni bluzkę, bo się poplamiła, a ty w końcu coś zjedz. – Spojrzał znacząco na starszą córkę.
Emilia zadarła głowę i z nadzieją w oczach zapytała:
Batonika mogę?
Coś normalnego – odpowiedział tata.
Na przykład kanapkę – zaproponowała Paulina.
Mleczną? – dopytywała Emi.
Stanę, kurwa, dzisiaj obok siebie! – wrzasnęła Paula. – Jeden tłuk i drugi tłuk. Wam się nie da nic powiedzieć, bo wy żyjecie w jakimś innym świecie. Ten nie wie gdzie powinien być wczoraj. Ta uważa, że się batony je na śniadanie. Normalni jesteście!?
Właśnie sobie przypomniałem gdzie powinienem być wczoraj – odezwał się Tomek, ze wzrokiem wbitym w przygotowane do pracy kanapki. Nagle spojrzał na żonę i kontynuował: – Ja oczywiście przeproszę tę panią. Nawet jej bombonierę kupię. Jednak tak teraz się zastanawiam czy nie lepiej byłoby się zamienić miejscami.
Słucham? Jakimi miejscami? – z niewiedzy aż wzruszyła ramionami.
No bo ja jestem spokojny. Umiem zachować spokój, a ty tak ostatnio, to jakoś nie bardzo – stwierdził i wyglądał tak jakby się obawiał reakcji żony.
Bardzo zabawne, wiesz? – Zaszła go od tyłu i położyła dłonie na jego ramionach. Potrząsnęła, a później przeniosła je na szyję. – Naprawdę zapomniałeś czy nie poszedłeś tam specjalnie? – dopytywała, lekko go przy tym przyduszając. Czyniła to żartobliwie.
Zadarł głowę na tyle, by móc widzieć choćby fragment jej czoła.
Naprawdę zapomniałem. Widuję ją teraz tylko dwa razy w miesiącu. Musiałem pomylić dni. Bartek się pytał czy może urządzić imprezę z okazji wygrania meczu dla siebie i kolegów z drużyny.
Co my mamy z tym wspólnego?
Chce to zrobić na naszym ogrodzie.
Zgodziłeś się? – Stanęła na palcach i wychyliła się tak mocno, że klatką piersiową dotknęła głowy córki. – Zgodziłeś się – odpowiedziała sama sobie.
Nie, jeszcze nie. Powiedziałem, że musi się ciebie zapytać.
Mnie zapytać, ale ty się zgadzasz, tak? I co jak ja się nie zgodzę. Będzie na mnie. Jak zawsze zresztą.
To się zgodzisz i nic na nikogo nie będzie – stwierdził. – Złaź – rozkazał Emilce. – Weź coś na drogę i śmigamy, bo wy się spóźnicie i ja też. – Ami! Bo my idziemy! – krzyknął.
Ja biegnę! Biegnę! – odkrzyknęła dziewczynka. Targała z sobą psa Pluto, który zachowywał się niemal jak prawdziwy pies. Potrafił nawet aportować.
Nie bierzesz tego do przedszkola – zainterweniowała niemal od razu Paulina.
Trzyletnia blondyneczka spojrzała na mamę bardzo, ale to naprawdę bardzo smutno.
Dlacego? – spytała.
Bo tata ci nie pozwoli – odpowiedziała Paula wymijająco i zabrała z rąk drugiej córki pudełko czekoladek Kinder, które ta właśnie wyciągała z lodówki. – Nie zaczynamy dnia od słodyczy.
To nie zaczynajcie – odpyskowała, po czym ponownie otworzyła lodówkę i zaczęła rozglądać się za swoim ulubionym przysmakiem.
Paulina całkiem naumyślnie przełożyła słodycze z dolnej póki na najwyższą z możliwych, ale mała i tak nie dawała za wygraną i po chwili namysłu, zaczęła podsuwać sobie krzesło.
Emilia, nie. – Paulina zatrzymała córkę w połowie drogi, po czym spojrzała na męża. Ten jednak kucał przed Amelką i tłumaczył jej, że nie może zabierać tak drogich zabawek do przedszkola, gdyż innym dzieciom mogłoby być przykro, że takich zabawek nie mają. Poza tym Pluto mógłby się popsuć, bo z pewnością nie lubi hałasu.
Pies jak ma dwudziestu właścicieli, to głupieje – poparła męża Paulina.
A jak ma cztery to nie? – dopytywała Emilka. – Bo nasz ma cztery.
Czterech – poprawiła ją.
Jak czterech, to nie – odpowiedział córce Tomek. – Możemy już iść? – zapytał obydwie.
Nie zjadłam śniadania – poskarżyła się Emilka.
A czyja to wina? – dopytywał, wręczając córkom po kolei plecaki.
Mamy – stwierdziła Emi, chwytając za klamkę i wychodząc na taras. Następnie zeszła schodami wprost na wyłożoną ciemnym gresem alejkę.
Paula została sama. Akurat tego dnia miała wolne. Wyszła do ogrodu, na tył domu. Szukała półrocznego labradora, by podsunąć mu miskę niemal pod sam nos. Szczeniak jeszcze nie potrafił przychodzić na zawołanie. Właściwie wydawało jej się, że całkiem ignoruje ludzi. Psiak z całą pewnością miał swój własny, mały świat i zamiast reagować na swoje imię, wolał biegać wkoło drzewa, na które zagnał czarnego jak smoła kota.
Figaro, zostaw Batmana! – krzyknęła Paula i położyła przed psem srebrną, pełną michę. – Kici kici – zawołała na kota, ale tym nie udało jej się przywołać tego będącego na drzewie. Przyszedł jedynie mały Bandziorek. Łaciate stworzonko wyglądało dokładnie tak, jakby zatrzymało się w czasie. Kotek był z nimi już ponad rok, a ciągle wydawał się być tak samo mizerny – mały i chudy. Chyba nawet Figaremu było go żal, bo nigdy za nim nie ganiał. Zezwalał mu nawet na jedzenie ze swojej miski.

Ostatnio mam cholernie okrojony czas i może Wam się wydawać, że ignoruję bloga, wattpada, Was... To nie prawda. To się niedługo zmieni. Będzie mnie więcej, będę częściej. W każdym razie plan jest taki, że najpierw zakończę „Paulinę”, a później kontynuuję „Zbrodnię w miasteczku”, gdyż „Zbrodni...” muszę się dokładniej przyjrzeć, jeszcze raz ją przeczytać, wprowadzić poprawki (nieznaczące dla fabuły, takie jak fakt, że nieznajomy dwa razy pytał Ali o to samo, bo się zwyczajnie w świecie walnąłem). W każdym razie zaraz się zamieram za przepisywanie kolejnego rozdziału „Pauliny” i może nawet jeszcze dziś uda mi się go opublikować.
Przy okazji chciałbym Was zaprosić do przyjrzenia się profilowi na Wattpadzie „Projekt-Prozaicy”. Nasz pierwszy miesięcznik został już opublikowany. Wkrótce pojawi się o nim informacja na blogu, a wersja PDF będzie dostępna na Chomiku. Wystartowaliśmy jednak od Wattpada i to tam Was zapraszam w pierwszej kolejności.

1 komentarz:

  1. Istna sielanka nastała w rodzinie Bordychów, tylko pozazdrościć. Normalnie, jakbym nie wiedziała co wcześniej się u nich działo, to bym mogła powiedzieć, że są idealną rodziną. Mama, tata, dwójka dzieci, pies, dwa koty, duży dom z ogrodem, nic tylko, kochająca się, szczęśliwa rodzina.
    Tylko jeden mały zgrzyt, Tomuś zapomniał, przynajmniej tak twierdzi, pójść na spotkanie z psychologiem. Sama nie wiem czy mu wierzyć, czy nie, że zapomniał, czy po prostu, pomalutku, po cichutku chce się wymiksować z tych spotkań. No ale jak się na niego gniewać, przecież on nie zrobił tego specjalnie i jeszcze Bartka zawiózł na dworzec. Z jednym się z nim zgodzę, Pauli też by się przydały takie spotkanka z psychologiem, najlepiej jakby poszli sobie razem, wtedy może uwierzyłabym, że chcą oboje żeby ich małżeństwo przetrwało.
    Tak jak Tomek na Paulę zwalił podjęcie decyzji o przyjęciu dla Bartka w ich ogrodzie, tak ja często zwalam na mojego męża podejmowanie niewygodnych dla mnie decyzji dotyczących dzieci. Rozbawili mnie tą wymianą zdań, mój mąż tak jak Paula oburza się, że on zawsze ten niedobry.
    Znam takie niejadki jak Emi i Amelka, na śniadanie batonik, na obiad też najlepiej batonik, albo czekolada, albo chipsy, no ostatecznie z łaski frytki. Masakra normalnie, ale nie ma wyjścia, sprawdzone, przez miesiąc nie kupować żadnych słodyczy, chipsów, frytek i z dużą niechęcią, nieraz wręcz z płaczem, ale w miarę dało się "naprostować" słoneczka.

    OdpowiedzUsuń