„Kolejny
raz”
Paulina nie uważała Tomka za
złego ojca. Niemal każdego dnia mogła obserwować jak zajmował
się dziewczynkami, jak nosił Julka na rękach. Widziała też jak
tracił cierpliwość, ale w porównaniu z tym wszystkim co robił
dla rodziny, zdawało jej się to być takim „niczym”. Sama
częściej się unosiła i znacznie prościej było ją wyprowadzić
z równowagi niż jego. Ona jednak nie posuwała się do rękoczynów.
Zdarzało jej się uderzyć dłonią w blat lub ścianę, zakląć,
wrzasnąć, nawet szarpnąć, ale nigdy nie wymierzyła żadnemu z
dzieci choćby klapsa.
Tomasz działał zupełnie
różnie od żony. On dłuższy czas pozostawał opanowany. Był
niczym bomba zegarowa, która długo tykała nim nastąpił wybuch.
Zresztą, on nawet wybuchy miewał kontrolowane, dlatego Paula była
pewna, że Tomek nigdy nie przekroczy granicy, że nigdy żadnemu z
dzieci nie wyrządzi trwałej krzywdy.
Często tłumaczyła męża.
Mówiła do samej siebie w myślach „to tylko klaps”, „jedno
lanie”, „kilka pasów”, „przecież dzieci się go nie boją”.
Faktycznie, codzienność pokazywała jej, że miała rację. Amelka
i Emilka normalnie rozmawiały z ojcem podczas posiłków, potrafiły
się z nim wygłupiać, grać w piłkę, oglądać telewizję. W ich
krótkim życiu przemoc nie była codziennością. To była
sporadyczność. Coś co miało miejsce nie częściej niż dwa razy
w roku.
Paulina jednak nigdy nie
odkrywała przed samą sobą tych myśli, które mówiły o niej.
Nigdy nie pytała się samej siebie czy ona boi się męża. Nie
musiała. Od kilku lat byli raczej zgodnym małżeństwem. Zdarzały
im się powarkiwania, gorsze nastroje, brak czasu i chęci na
jakiekolwiek rozmowy. Bywali przemęczeni, ale nic poza tym. Odbijali
to sobie wycieczkami, zarówno tymi rodzinnymi, jak i tymi tylko we
dwoje, choć te od narodzin Juliana nie trwały dłużej niż trzy
godziny, gdyż Paulina nie wyobrażała sobie go na dłużej
pozostawić pod opieką kogokolwiek, nawet swojej mamy. Była do
chłopca bardzo przywiązana. Uwielbiała z nim leżeć na łóżku i
opowiadać mu bajki. Odnajdywała ukojenie skołatanych nerwów w
jego ssaniu mleka z piersi. Przekładała potrzeby syna nad własne,
a często nad potrzeby całej rodziny. I Tomek długi czas się temu
w spokoju przyglądał, od czasu do czasu rzucając jakimś
komentarzem, aż w końcu powiedział „dość”.
Nad ranem jeszcze nic nie
zapowiadało tragedii. Paulinę zbudził płacz syna, więc wzięła
go do łóżka. Tomek przebudził się na krótki moment i nawet
musnął chłopca w czółko. Rano dał żonie dłużej pospać.
Samodzielnie ubrał dziewczynki i poszedł z nimi wyprowadzić psa.
Jak zwykle spacer trwał tyle co do piekarni i z powrotem.
Kiedy Tomasz z córkami wrócili
do domu, Paulina przygotowywała kawę z chłopcem na rękach.
Mężczyźnie cisnęło się na usta, że robi z syna dziecko
nieodkładalne, ale ugryzł się w język i postanowił ułatwić jej
zadanie. Najpierw napełnił ekspres kawą, a później za pomocą
jednego przycisku przyrządził idealną, świeżo zmieloną mokkę.
Przejął syna od żony i usadził go pupą na stole. Kiedy patrzył
w jego oczy widział ten sam turkus co w oczach Pauliny. Natomiast w
długich rzęsach chłopca i w jego lekko falowanych włosach
upatrywał swoją matkę z lat młodości, taką jaką znał jedynie
ze starych fotografii. Ogólnie Julek był bardzo urodziwym
dzieckiem, choć urodą przypominał bardziej dziewczynkę niżeli
chłopca. Po Tomku odziedziczył właściwie tylko uśmiech.
Paula przygotowywała kanapki,
słuchając przy tym marudzenia córek, które naprzemiennie mówiły:
– Tata nie chciał kupić
pączka.
– Drożdżówek też nie
kupił.
– Nie możecie każdego dnia
zaczynać od słodyczy – niemal warknął Tomasz. – Wczoraj
pożarłyście miesięczny limit.
– Miesięczny... co? –
starała się zrozumieć Amelka.
– Nie możesz jeść tyle
słodyczy, bo później nie jesz obiadu – wytłumaczył. – A co
do obiadu, Paula, proszę cię, nie McDonald.
– Nie mam czasu gotować –
stwierdziła, kładąc kanapki na środek stołu. Szybko wyciągnęła
ręce po Julka.
– Czemu go zabierasz? –
zapytał wprost, przekładając chłopca ze stołu na swoje kolana. –
Pójdę później do pracy. Zabiorę go, gdy będę odwoził te dwie
do przechowywalni, zwanej powszechnie przedszkolem, choć uczą tam
tyle co każde patologiczne podwórko, czyli dłubania w nosie,
przeklinania i posiadania dwóch chłopaków.
– Marzena ma nawet tszech! –
wykrzyknęła entuzjastycznie Amelka.
– Tata by wolał byś ty do
dwudziestego roku życia nie miała żadnego – odparł żartobliwym
tonem Tomasz. – Będziesz miała czas na zrobienie obiadu –
powrócił do poprzedniego tematu, zwracając twarz w stronę żony.
Paulina, pomimo propozycji męża,
zabrała syna. Głośno stwierdziła, że Julek jej w niczym nie
przeszkadza.
– Nie mam czasu na gotowanie
ogólnie. Pranie, sprzątanie, gotowanie...
– Gotowanie? W gotowaniu ci
przeszkadza gotowanie? – zapytał z niedowierzaniem. – Chyba
gotowanie wody na herbatę – zadrwił.
– Jeszcze powiedz, że nie
sprzątam i nie piorę.
– Powiem, że nie chcę się
kłócić, ale też nie będę ukrywał tego, że mam dość.
– Dość czego? Syna!? –
niemal go zaatakowała.
– Tego, że robisz z niego
takiego maminego przydupasa. Nic by mu nie było, jakby się ze mną
przejechał samochodem. A wszystkim by to wyszło na plus, bo może w
końcu w tym domu byłby normalny obiad, a nie spaghetti, kebab czy
McDonald.
– Ugotuję dziś obiad –
zapewniła, jednocześnie odpuszczając awanturę. – I nie musisz
go nigdzie zabierać – dodała szybko, jakby obawiała się
rozstania z małym choćby na ułamek sekundy.
– Doskonale. Trzymam za słowo.
– Wstał i musnął żonę w policzek. Julkowi rozczochrał włosy.
– Ej i ma – wymsknęło się
z niespełna półrocznych usteczek blondaska. Później mały
zaśmiał się w głos, jakby cieszył się z tego, że usłyszał
samego siebie.
Tomek odpowiedział synowi
uśmiechem, a potem zwrócił się do dziewczynek:
– Po kanapce w łapkę i do
samochodu.
Amelka wzięła najmniejszą
kanapkę spośród tych, które znajdowały się na talerzu.
– Nie jestem głodna –
powiedziała Emila.
– Nie dyskutuj ze mną –
odparł.
– Nadal nie jestem głodna.
– Ale jedną zjesz.
– Dlaczego?
– Bo musisz coś zjeść.
– A nie mogę pączka?
– Nie! – uniósł się i pod
wpływem zdenerwowania położył dłoń na stole. Nie trzasnął
nią, ale tak naprawdę niewiele brakowało by to zrobił. – Mam
dość tego, że trzeba nad tobą stać byś zjadła choć kawałek
czegokolwiek.
– To nad Amelką trzeba stać
– odpyskowała.
Faktycznie, Emilka miała rację,
bo choć sama była niejadkiem, to Amelia pokonywała ją w tej
dziedzinie. Ami zdarzało się, że nawet frytkami z McDonalda
gardziła. Dla dziewczynki liczyła się tylko zabawka. Często też
jej jedynym pożywieniem przez kilka dni z rzędu były chipsy.
– Bierzesz tę kanapkę czy
nie? – zapytał Tomasz, nawet nie starając się ukryć swoje
irytacji.
– Nie – odburknęła.
Paula przymknęła oczy, jakby
spodziewała się wybuchu. Amelka w tym czasie wykorzystała
sytuację, by swoją kanapkę wręczyć psu wylegującemu się na
dywanie w salonie.
Tomek przełknął ślinę,
wyminął siedzącą na krześle żonę i chwycił Emi za ramię.
Szarpnął.
– W takim razie zjesz tutaj –
powiedział. Jednocześnie ciągnął małą na drugą stronę stołu,
gdzie zasiadł na swoim ulubionym miejscu. Usadził córkę na swoich
kolanach. – Nie wyjdziemy dopóki nie zjesz, a przy okazji jeszcze
lanie ode nie zarobisz.
– Ja nie wiem czy to coś da –
wtrąciła się Paulina. – Zmuszanie do jedzenia może przynieść
odwrotny skutek – uprzedziła.
– Nie będę jej błagał na
kolanach ani niczym przekupywał. Ma zjeść i tyle.
Emi słysząc zdenerwowanie w
głosie ojca i ostre brzmienie jego głosu, zdecydowała się na
zjedzenie jednej kanapki.
Przed wyjściem Tomek zapytał
czy na pewno ma nie zabierać Julka z sobą. Tłumaczył, że
godzinkę mógłby się nim zająć, by Paulina mogła w tym czasie
coś zrobić. Ona jednak się na to nie zgodziła.
Pomimo obecności chłopca dała
radę wyregulować brwi i zrobić paznokcie. Wcześniej planowała w
tygodniu zapisać się do kosmetyczki, ale skoro Agata ją
odwiedziła, to postanowiła nieco wykorzystać przyjaciółkę. A
Julek zsynchronizował się z mamą na tyle, by w czasie jej zabiegów
kosmetycznych mieć drzemkę.
Półroczniak obudził się po
piętnastej. Dopiero wtedy Paulina zdała sobie sprawę, że czas się
ubierać i wyjechać po odbiór dziewczynek.
– Jeszcze ten nieszczęsny
obiad – zamarudziła cicho.
– Co? – podłapała Agata.
– Obiecałam, że zrobię dziś
obiad – wyjaśniła, przewracając przy tym oczami. – Kupię po
drodze coś co szybko się zrobi.
– Rybę do piekarnika –
podpowiedział Aga. – Do tego ziemniaki i będzie zadowolony. Jak
nałożysz to na talerze, to nawet nie będzie wnikał czy roboty
było na pięć minut, czy na godzinę.
– To jest myśl. –
żartobliwie uniosła kciuk w górę i przed wyjazdem postanowiła
jeszcze nakarmić Juliana. Nie chciała, by chłopiec upomniał się
o jedzenie w środku drogi, bo tym zakłóciłby jej spokój podczas
prowadzenia i zmusił do karmienia na poboczu.
Plan Agaty, a wykonanie Pauliny
były bliskie powodzenia. Zakupy z trojgiem dzieci nie należały ani
do najszybszych, ani do najprzyjemniejszych, ale jakoś dała radę.
Powrót do domu przebiegł bezinwazyjnie. Dziewczynki śpiewały
piosenki, a Julek zajęty był modnym gryzakiem, który zawędrował
do Polski wprost z Paryża. Schody zaczęły się dopiero w domu.
Ziemniaki trzeba było obrać, a Julian nie chciał zająć się sam
sobą. Natomiast Emilka dorwała czekotubkę i podczas wygłupów z
siostrą zabrudziła nią cały narożnik. Pralka wydała z siebie
dźwięk, ogłaszający zakończenie prania.
– I tak tego obiadu przy was
nie zrobię – stwierdziła Paulina. Chwyciła za telefon i zamówiła
pizzę. Poszła przełożyć ubrania z pralki do suszarki. Potem
chciała wytrzeć narożnik, ale już przekładanie prania zostało
przerwane przez marudzenie Julka.
Chłopiec, choć cały czas
znajdował się na rękach matki, to miał już ochotę na zabawę w
coś innego, niż kucanie przed dużym bębnem. Paula spróbowała go
zabawić. W pewnym momencie udało jej się to na tyle, że przestał
kaprysić.
Tomek, obładowany dwoma
większymi kartonami i jednym całkiem malutkim, wszedł do domu.
– Spotkałem rozwoziciela –
oznajmił, kładąc pizzę na ławę w salonie.
Od progu Paulinie zdawał się
być dziwny, taki chłodny, jakby zdystansowany.
– Zejdź! – ryknął na
Amelkę, która siedziała na komodzie i bawiła się niewielką
piłką na sznurku.
Dziewczynka, jak na komendę,
zeskoczyła, więc poszedł do kuchni umyć ręce. Paulina nie lubiła
u niego tego zwyczaju. Jej zdaniem to umywalka w łazience była
przeznaczona do mycia rąk, a nie zlewozmywak.
– Zrobię herbatę –
zaproponowała. Wzięła Julka z sobą.
Chłopic z zaciekawieniem
obserwował jak mama otwiera szafki bez dotykania ich rękoma. Miały
wbudowany czujnik, co miało zapobiec brudzeniu ich lśniącej
powierzchni.
– Odłóż go – przemówił
nagle Tomasz. Jego głos miał takie brzmienie, jakiego Paulina się
nie spodziewała. Był twardy i nieustępliwy, a ton wręcz
rozkazujący.
– Dlaczego? – zapytała,
wrzucając torebeczki do poszczególnych kubków.
– Odłóż – ponaglił, aż
w końcu nie wytrzymał i zabrał syna z rąk żony. Przeszedł z
małym do salonu, gdzie wsadził go do dużego kojca. Następnie
wrócił się do kuchni, chwycił żonę za nadgarstek i ruszył w
kierunku sypialni.
Trzymał na tyle mocno, że nie
miała szans, by się mu wyrwać. Poza tym nie chciała urządzać
szarpaniny na oczach dzieci, dlatego starała się za nim nadążyć.
Ledwie przekroczyli próg
sypialni, a jej plecy dotknęły miękkiej pościeli. To wtedy
spadłoby pierwsze uderzenie. Spadłoby, ale Tomek się zawahał.
Zatrzymał dłoń dosłownie kilka centymetrów od twarzy żony.
Sięgnął po pasek, który był w zasięgu ręki, bo od poprzedniego
wieczora znajdował się na szafce nocnej. Taki zbieg okoliczności...
po prostu zapomniał go schować.
– Mam dość tego, że wracam
do totalnego syfu – powiedział, odwracając żonę na brzuch. W
pośpiechu złożył pas w pół i wprawił go w ruch.
W pierwszej chwili szok i strach
odebrały jej mowę. Potem wydusiła z siebie, że mają troje
dzieci, jakby to miało być usprawiedliwieniem na jego zarzut.
Nie przerwał po sekundzie od
usłyszenia tych słów. To lanie trwało jeszcze jakiś czas. Na
tyle długo, by uda i pośladki piekły. To pieczenie było jednak
dalekie od bólu, jakby Tomasz nie przykładał się do wymierzanych
ciosów, albo wręcz przeciwnie – przykładał się do ich
złagodzenia.
– Troje dzieci? – powtórzył
po niej. Przestał klęczeć jednym kolanem na łóżku. Oddalił się
na dwa kroki. – Ty zajmujesz się tylko jednym – zarzucił.
Przeszedł do garderoby. Ze spokojem schował pasek do jednej z
szuflad.
Kiedy wrócił, Paulina
siedziała na łóżku. Starała się uspokoić drżenie rąk.
Chciała też nie szlochać, ale łzy same cisnęły się do oczu i
wdzierały do gardła, odbierając jej tym samym mowę.
– Julek nie przechodzi kolek
ani nie ząbkuje. Masz, do cholery, pół dnia. Przez te pół dnia
nie robisz, kurwa, nic, tylko nosisz go na rękach. O nie,
przepraszam, coś jednak robisz. – Pokazał swoją dłoń i w
specyficzny sposób wprawił w ruch palce, jakby chciał jej
oznajmić, że w opiece nad Julianem znajduje jeszcze czas na
umalowanie paznokci.
Paulinie cisnęło się na usta
„nie miałeś prawa”. Chciała zakomunikować mężowi, że
nieważne co by się nie działo i czego by nie zrobiła, to on nie
powinien jej bić. Chciała mu powiedzieć, że to co przed chwilą
miało miejsce w ich sypialni było czynem karalnym, czymś za co
mógł odpowiedzieć przed sądem. Nie miała jednak odwagi na
wypowiedzenie choćby słowa. Ta słabość ją dobijała. Sprawiała,
że pieczenie było znacznie bardziej odczuwalne. Piekło jakoś tak
wewnętrznie.
– Jak już przestaniesz
wylewać gorzkie żale, to zapraszam na kolację. Udowodnię ci, że
przy trójce dzieci da się gotować.
Przy okazji zachęcam do
obserwowania grupy Projekt Prozaicy. Jeszcze w tym tygodniu będzie
się tam działo. Możecie liczyć nie tylko na recenzje opowiadań i
powieści amatorów, ale także na recenzje filmów, seriali,
książek. A przede wszystkim możecie liczyć na wspólnie tworzone
opowiadanie "Honor i respekt".
Przypominam: Projekt-Prozaicy
Życiowości Twojego opowiadania dowodzi to, że nieraz bardzo ciężko je komentować.
OdpowiedzUsuńTomek miał prawo wybuchnąć, Paula zawaliła. Na obowiązki nie ma czasu, bo trójka dzieci, ale paznokietki zrobione. Nie mówię, że ma się zaniedbywać, jednak skoro coś obiecała, to powinno być ważniejsze. Wiadomo, że przemoc nie rozwiązuje żadnego problemu i ta "kara"... nie pochwalam, absolutnie. Już awantura byłaby "lepsza", jednak taki jest Bordych. Ludzie-bomby zegarowe potrafią być naprawdę trudni. Zdecydowanie zdrowiej wyrzucać z siebie negatywne emocje częściej, a łagodniej. To moim zdaniem kolejny poważny problem Tomasza.
Pozdrawiam
No i wykrakałam, że sielanka nie może trwać wiecznie. W żadnym małżeństwie sielanka nie trwa wiecznie, są wzloty i upadki, tylko niestety w ich małżeństwie kończy się tym, że Tomasz używa przemocy.
OdpowiedzUsuńZ przykrością muszę stwierdzić, że Paula sprowokowała Tomka do awantury. Ona zwyczajnie przegina, broni się, że nie ma czasu na gotowanie, pranie i sprzątanie, bo mają trójkę dzieci, tylko, że z tego co widzę, to ona zajmuje się praktycznie cały czas Julkiem no i czasem sobą. Ja rozumiem, że chce też coś dla siebie zrobić, że chce być zadbana, to się chwali, ale we wszystkim musi być umiar. Mnie trochę niepokoi jej relacja z synkiem, uważam, że Tomek ma rację, że zrobiła z chłopca maminsynka, dziecko nie odkładalne. Odniosłam wrażenie, że ona wręcz była zła, kiedy Tomek chciał zabrać na trochę małego, zachowuje się jakby nie mogła bez niego oddychać, to nie jest dobre ani dla niej, ani dla Julka. Zagarnęła go dla siebie i wszystkie próby zajęcia się przez Tomka synem, Paula odbiera jako atak na swoją osobę, jakby uważała, że jeśli pozwoli mężowi na bliższy kontakt z Julkiem , to ten jej go zabierze.
Rozumiem złość Tomka na żonę, Paula obiecała mu rano, że zrobi tego dnia normalny obiad, umówili się na coś i wyszło po raz kolejny, że ona jest ponad to wszystko, nie miała czasu i tyle. Tomasz poczuł się zlekceważony, a nie oszukujmy się, nikt nie lubi tego uczucia i postanowił powiedzieć dość. Rozumiem jego złość i frustrację na zachowanie żony, ale nie rozumiem i nie akceptuję sposobu w jaki on to okazał Paulinie. Tak, ma prawo być zły, ma prawo wykrzyczeć żonie to co mu się nie podoba, na co się nie godzi i czego nie akceptuje, ale nie ma prawa jej bić, nie i już, bez względu na wszystko.
Nie wiem w sumie, co mam napisać. Nie potrafię skomentować tego, co się dzieje. Wiedziałam, że Tomek i tak kiedyś wybuchnie. Tacy ludzie się nie zmieniają, nie on. Z jednej strony rozumiem jego złość i na córkę (Amelię, jeśli dobrze pamiętam, co uciekła ze sklepu) i na żonę. Sama bym się wkurzyła, gdyby dziecko od tak poszło by sobie gdzieś, bo się nudziło. Widzę, że dziewczynki są rozpieszczone mimo charakteru i surowości Tomka. Myślałam, że przy takiej osobie będą chodziły jak w zegarku, w końcu ojciec bywa okropny. A tu proszę... Jednak smarkula sobie pozwala. Wiele mówi, że dzieci to powinno się pilnować, bo są małe i to tylko dzieci. Nie wiem, może to kwestia wychowania, ale jak byłam mała to ani mi się śniło robić takich rzeczy, bo człowiek wiedział, że tak się nie robi i jakoś sam pilnował się rodziców. Z drugiej strony może faktycznie trzeba pilnować dzieciaki, zwłaszcza jak są tak rozpieszczone i rozwydrzone.
OdpowiedzUsuńNie jestem matką, nie wiem jak to jest mieć dzieci, zwłaszcza trójkę, ale trudno mi uwierzyć, że nie da się zrobić przy nich obiadu. Jak dzieciaki nie potrafią się same sobą zająć, to znaleźć im zajęcie i w tym czasie coś ugotować. Jak można dzieci karmić samymi fast foodami. Czy ona jest nienormalna? Najlepiej zamówić pizze i z głowy, no kuźwa, kobieto... Bycie matką to pewien obowiązek i ona powinna dbać, aby dzieci jadły w miarę zdrowe rzeczy... Zjadły normalny obiad, a nie... Chciałabym powiedzieć, że sama sobie winna, ale takie zachowanie nie jest uzasadnieniem na przemoc, choć sama chętnie bym potrząsnęła Paulą. Tomek przesadza i jemu bym ostro wpierdoliła za wszystkie razy. Paulina jest jaka jest, ale jak myśli, że biciem ją wychowa, to się myli. Sam powinien dostać wpierdziel, żeby zrozumieć, że to jest nie w porządku.
Ciekawe, czy po tej sytuacji Paulina zacznie zajmować się domem jak nalezy. Z niecierpliwością czekam na kolejną część ☺
OdpowiedzUsuń