Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

Link do instrukcji – KLIK

środa, 2 stycznia 2019

#94 – „Jabłka i śniegi” – Prolog

Rok 1910”

Mały pokój, którego ściany pokryte były starą, wyblakłą tapetą w bladoróżowe tulipany, był niemal pusty. Znajdowały się w nim tylko jedna szafa z sosnowego drewna i pojedyncze łóżko okryte białym prześcieradłem, stojące pod samym oknem. Naprzeciw łóżka bujało się krzesło na biegunach. Młoda kobieta o jasnobrązowych włosach siedziała na tym krześle, trzymała na kolanach czteroletniego chłopca, głaskała jego czarne jak smoła włosy i śpiewała bardzo smutną piosenkę. Maluszek był zasłuchany w słowa, jakby właśnie ktoś opowiadał mu najciekawszą z baśni. Co jakiś czas pociągał nosem i wycierał miejsce nad usteczkami haftowaną chusteczką, trzymaną w małej, bladej dłoni.
Śpisz? – zapytała kobieta niespodziewanie, a przy tym niezwykle cicho.
Chłopczyk oparł głowę o jej ramię, odchylił ją do tyłu. Miał małe oczy, zaspane, ale walczył, by powieki nie opadły. Chciał wysłuchać piosenki do końca.
Nie – odpowiedział i pokręcił główką.
Źle się czujesz? – dopytywała. – Boli cię jeszcze gardełko?
Tloche. Dalej śpiewaj – polecił, z trudem przełykając ślinę. Usadowił się wygodniej na jej kolanach i poczekał aż otuli go ramionami.
Cyntia śpiewała więc dalej. Skoro to go uspokajało, to nie potrafiła mu odmówić. Żałowała, że ona nie ma niczego, co potrafiłoby wyciszyć jej myśli, jej duszę i umysł. Cóż, ona była dorosła, a główną cechą dorosłości jest wiele problemów, na których rozwiązanie tracimy nadzieje z każdym dniem.
Pokój wypełniały ciche słowa piosenki o bezdomnym panu, karmiącym łabędzie:

Wczoraj widziałam jak tłum gapiów gęstniał
Pomóc nie mógł już nikt
Spokojne miał rysy, gdy przy nim uklękłam
Płakałam, tak bliski mi był
Och, dziecko
gdybyś przeżyła tyle co ja

Teraz płynie niezwykłym zaprzęgiem
Do nieba wiezie go
Sześć par łabędzi
Ostatni mu oddaje hołd

Chłopiec w końcu usnął. Kobieta przeczesała swoje brązowe włosy. Zarzuciła je przy tym do tyłu, pilnując, by żaden kosmyk nie przeciął jej twarzy. Położyła malucha w błękitnej piżamce w wyhaftowane misie na łóżku i okryła kołdrą.
Marsel trochę się pokręcił, ułożył tak, by było mu wygodnie, a potem już spał spokojnie. Śnił o lepszym świecie, choć nie miał pojęcia, że żyje na tym gorszym. Był tylko dzieckiem, niezdającym sobie sprawy z tego ile za nim i nieświadomym niczego co przed nim.
Kobieta chwyciła za poduszkę, która leżała obok chłopca. Złapała ją w obie drżące dłonie i zawisła z nią nad małą, bezbronną twarzą chłopczyka. Lampka rzucała złowrogi cień na ścianę...
Cyntia, bo tak nietypowo było na imię kobiecie, rozpruła zaszytą poduszkę i wydobyła z niej pierzaste wnętrze. Następnie rozpoczęła przepakowywanie ubrań i kosztowności, z ciężkiej walizki wprost do poszwy. Wiedziała, że jej synek jest mały, w dodatku chory, więc nie da rady sam iść przez nierówne tereny. Spodziewała się, że będzie musiała go nieść większą część drogi, a z walizką byłoby to niewygodne. Materiał poszwy mogła spokojnie związać i założyć na ramię czy zarzucić na plecy, dlatego wybrała takie rozwiązanie. Po skończonych przygotowaniach, na powrót usiadła w bujanym fotelu. Powieki opadały, ale nie pozwoliła sobie na sen. Patrzyła na zegar. Dochodziła godzina druga po północy. Wciąż miała nadzieję, wciąż liczyła na pojawienie się towarzysza, ale ten się spóźniał.
Pukanie do drzwi rozniosło się po całym pokoju. Było niezwykle silne, wystraszyło Cyntię. Pierw ogarnęło ją zaskoczenie, potem radość, że ten, którego wyczekiwała się zjawił, a na końcu pojawił się strach. Pukanie nie ustępowało, było zbyt intensywne i nachalne. Już wtedy, przed otwarciem drzwi, wiedziała, że to nie Martin. Nie myliła się.
Do pokoju wtargnęło dwóch mężczyzn, obaj wysocy i silni. Zaraz po nich przez próg przeszedł starszy pan, grubszy i o wiele niższy od swoich towarzyszy. Cyntia znała tego mężczyznę.
Witam, detektywie – przywitała się. – Czemu zawdzięczam wizytę policji o tak późnej porze? – zapytała niewinnie.
Chłopiec się przebudził. Przecierał oczy dłońmi zaciśniętymi w piąstki i zastanawiał się czy to jawa, czy może jeszcze sen.
Moją wizytę o tak późnej porze, zawdzięcza pani mężowi – udzielił precyzyjnej odpowiedzi, pocierając przy tym siwego wąsa.
Zapadła niezręczna cisza. Nikt się nie śmiał i niczym nie szeleścił, nawet nie stąpał. Wszyscy byli śmiertelnie poważni i nieco zasmuceni. Tylko na twarzyczce małego chłopca pojawił się promienny uśmiech. Spojrzał na wysokich panów policjantów, następnie na matkę i detektywa.
Tata nas odnalasł! – zawołał wesolutko. Wstał z łóżka i podbiegł do mamy. Intensywnie pociągał za fragment jej sukni. – Mamusiu, to my już nie bawimy się z tatem w chowanego? – zapytał niezwykle uroczo. Był całkowicie nieświadomy powagi sytuacji.
Przestań – zganiła go szorstko i smagnęła w rączkę. Denerwował ją tym, że szarpał za jej ubranie. Denerwował ją tym, że się urodził. Pierwszy raz zdenerwował ją tym, że się w ogóle począł.
Zerknęła na detektywa, czując, że bacznie jej się przygląda. Przykucnęła przy chłopczyku, zniżając się do jego poziomu. Chciała być mu równa. Zmusiła samą siebie do uśmiechu i dobrego słowa. W swym postępowaniu była jak liść na wietrze – skrajna.
Już nie, tata wygrał, odnalazł nas – gdy to mówiła, poczuła łzy stojące w oczach. Spojrzała jeszcze z nadzieją za siebie. Bała się. Bała się męża wielokrotnie, ale ten raz bardziej niż kiedykolwiek.
Proszę mi wierzyć, pani de Rodríguez, gdybym mógł postąpić inaczej, nie wahałbym się ani chwili, ale nie mogę. Pani mąż postawił mnie pod ścianą. – Detektyw sięgnął do kieszeni swoich spodni skrojonych na miarę. Wyjął z nich kartkę złożoną na cztery. Rozłożył ją jednym wstrząśnięciem. – Tu ma pani nakaz poszukiwań. Opuściła pani dom małżeński bez zgody i wiedzy męża, a w tym kraju to bezprawne postępowanie. Jutro szukałyby panią i dziecko wszystkie patrole i posterunki policji, nie tylko w tym mieście, ale całym państwie, o ile też nie poza nim. Nie dodam już, że i te bandziory, co pani mąż je zowie ochroną, też by biernie nie stali. Lepiej będzie, jeśli to ja panią doprowadzę do męża, niżeli jutro miałby tego dokonać ktoś inny. Jutro zapewne przy pani boku byłby już kochanek. A to oznacza tylko tyle, że wtedy już by go nie było.
Skąd pomysł, że... – zaczęła zbulwersowana, jednocześnie powstając z kucek.
Ciii – wyszeptał, tym samym przerywając jej. Przyłożył palec do ust.
Cyntia spojrzała na niego pytająco, nie rozumiała.
W odpowiedzi zerknął znacząco na małego Marsela.
Skryjmy to milczeniem – powiedział.
Skoro pan wie...
Ja nie wiem, ja tylko przypuszczam, droga pani – ponownie jej przerwał. – Wie tylko jesień. Ta, która miała miejsce na dziewięć miesięcy przed jego narodzinami. – Wskazał palcem na czterolatka.
Dlaczego nie powie pan o swoich przypuszczeniach Héctorowi? – zapytała wprost, z lekką drwiną.
Detektyw się zamyślił. Patrzył na Marsela, którego kobieta trzymała za rączkę. Zerknął na jej młodą twarz bez żadnej zmarszczki i spojrzał głęboko w oczy.
Pani de Rodríguez, zadaniem policji jest zaniżać statystyki przestępczości i zapobiegać zbrodniom, a nie je prowokować. Dalszą dyskusję uważam za zbędną. Odprowadzę panią do domu. Rupert, weź panicza na ręce – polecił jednemu z podwładnych.
Marsel, jakby zrozumiał, że mówili właśnie o nim, wyciągnął rączki do góry i czekał aż wysoki, muskularny pan się pochyli. Chciał już jak najszybciej być na jego rękach i zostać zaniesionym do taty.
Jesce kocyk – przypomniał i iście rozkazująco pokazał palcem na niebieski, wełniany materiał, którym tata zwykle otulał mu nóżki. Zmarszczył przy tym czoło, a w oczach miał coś, co mówiło, że nie przyjąłby odmowy. Był tylko dzieckiem, ale był też panem. Miał to szczęście urodzić się chłopcem.
Detektyw chwycił za kocyk, leżący na ziemi i okrył nim gołe stopy chłopca. Cisnęło mu się na usta, że matka mogła mu chociaż założyć skarpetki, ale zachował tę uwagę dla siebie.
Cieszysz się, że wracasz do taty? – zapytał Marsela z uśmiechem.
Baldzo – odpowiedział i przeczesał włosy paluszkami. Był to zwyczaj, który odziedziczył po ojcu.
Detektyw spojrzał na smutną kobietę, stojącą przy jego boku.
Przynajmniej jeden pożytek wyniknie z pani powrotu do męża, radość pani dziecka. To powinno być dla matki najważniejsze, rzekomo.
Rzekomo – powtórzyła po nim z powątpiewaniem.
Panie przodem. – Wykonał gest zapraszający, by zachęcić ją do opuszczenia taniego, hotelowego pokoju.

***

Kamieniczka była przeogromna i choć została odrestaurowana, to ciągle sprawiała wrażenie niezwykle starej. Płaskorzeźby w kształcie koron i postaci dziecięcych aniołów umiejscowione były nad każdym oknem i pod każdym parapetem. Sześć kolumn podtrzymywało jeden z większych balkonów, ale pomimo takiego zadaszenia taras pokryty był śniegiem, przez co prezentował się doskonale, niemal bajecznie, jak coś nierealnego, wyrwanego z baśniowych kart.
Héctor kochał biel, która spadała z nieba, dlatego zakazał ogrodnikom odgarniania posesji przed kamienicą. Uważał, że śnieg nie zabija i nikomu nie stanie się krzywda z powodu tego, że skrzypi pod butami. Jedynie, gdy puch stawał się śliski, to nakazywał go ubić, stworzyć w ten sposób kilka najpotrzebniejszych ścieżek i obsypać je piachem lub popiołem. Kochał biel śniegu jeszcze z jednego powodu – to Cyntia pierwsza mu go pokazała i pozwoliła zrozumieć tę bezlitosną, mroźną porę roku, a przy tym poczuć dziecięcą magię chwil spędzonych na zimowych zabawach.
Mężczyzna stał w otoczeniu ciężkich mebli i perskich dywanów, ze szklanką w dłoni. Alkohol płynął po jego języku spokojnie, niczym ocean w słoneczny dzień, by po chwili wedrzeć się do gardła jak wściekły pies, pragnący wydostać się z klatki. Odłożył naczynie na komodę. Wyprostował się i przeciągnął, nieco przy tym wypinając swój płaski brzuch do przodu. Przetarł oczy dwoma palcami i zerknął w szyby skute mrozem. Niewiele mógł przez nie dojrzeć. Zapiął więc swoją koszulę i narzucił na plecy brunatną kamizelkę. Wyszedł do przedpokoju i zawołał służącą, która właśnie polerowała pozłacane poręcze.
Kobieta pozostawiła ścierkę na schodach, a dłonie wytarła w granatowy uniform z białym fartuszkiem na przedzie.
Proszę przekazać Matteo, by dorzucił więcej do pieca – rzekł do niej kiedy już uznał, że jest wystarczająco blisko.
Jak sobie jaśnie pan życzy, tylko... albo...
Spokojnie, Camilo – przerwał zakłopotanej służącej. – Czy coś się dzieje? Wiem, że jesteś tu nowa, ale powiedz. Nie krępuj się. – Zachęcał delikatnym uśmiechem.
Matteo chciał dorzucić więcej do pieca, ale boi się, że braknie mu drew. Rzekomo kopalnia opóźnia roboty z wydobyciem węgla.
Rozumiem waszą troskę o moje interesy, ale naprawdę nie musicie plotkować o mych inwestycjach. To nie jedyna kopalnia w Niemczech. Poza tym jest jeszcze las. Są też drzewa. Te ścięte od początków jesieni zalegają na podwórku. – Héctor zmarszczył brwi, zawsze tak czynił gdy czegoś nie rozumiał, a bardzo nie lubił czuć zakłopotania i niewiedzy. Przywykł do tego, że na każde postawione przez niego pytanie, dostaje niemalże natychmiastową odpowiedź.
Pan będzie zły, ale...
Mów. – Stanowczy ton i przymknięte oczy wskazywały na jego irytację, ale rozluźnione pięści, niezaciśnięte usta i spojrzenie, uciekające na podłogę, sugerowały jednoznacznie zmęczenie i rezygnację. Dwa sprzeczne uczucia, które nigdy nie powinny gościć w jednej duszy równocześnie.
Ludzie się pochorowali, brak rąk do pracy – wyjaśniła Camila drżącym głosem.
Héctor nawet nie pytał czemu dopiero teraz się o tym dowiaduje. Samego siebie winił za to zaniedbanie. Przemyślał sprawę bardzo szybko, bo i bez marnowania czasu miał gotowe rozwiązanie tego problemu. Wiedział, że musi podołać. Jego żona zniknęła wraz z ich wspólnym synem, policja mogła ich przyprowadzić w każdej chwili, a Marselowi od dwóch dni dokuczała wysoka gorączka i przeziębienie. Wiedział, że gdy chłopiec powróci do domu, nie może marznąć, zwłaszcza, że nie było mu wiadomo czy Cyntia zadbała o jego zdrowie, godziwe warunki i odpowiedni ubiór.
Héctor, do którego powróciło zmartwienie o Marsela i Cyntię, nabrał powietrza do płuc. Wypuścił je, wzdychając, a potem przekazał służącej jaką podjął decyzję:
Niech Matteo dołoży do pieca. Niech czyni tak bez obaw. Jutro sam podwinę rękawy i chwycę za siekierę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zaangażuję też większą ilość służby do tego zadania. Jestem pewny, że mój szwagier, także nie boi się ciężkiej pracy.
Ale jak to tak, by pan Martin i pan...
Nic się nie martw. – Pokręcił prędko głową. – Nawykłem do ciężkiej pracy. – Wykonał krok do przodu, zmniejszając w ten sposób dystans między sobą a kobietą. Położył swoją lewą dłoń na jej ramieniu. – Wypocznij. Wypolerujesz tę poręcz rano.
Pańska żona... – zaczęła nieśmiało.
Moja żona, w tym temacie, nie ma nic do powiedzenia. Wątpię czy jeszcze w ogóle będzie miała w tym domu prawo głosu – rzekł stanowczo i minął Camilę. Nawet trochę żałował, że poniosły go nerwy i pozwolił na to, by myśli zostały wypowiedziane na głos. Nie chciał mieszać pracowników do swoich problemów małżeńskich.
Jest bardzo młoda! – zawołała za nim służąca.
Tak – przyznał rację. – To było jej usprawiedliwienie przez lata. Minęło pięć, najwyższy czas, by dorosła – powiedział pod nosem, na tyle cicho, że tylko on był w stanie to usłyszeć.
Camila wpatrywała się w plecy szefa z wyraźnym uwielbieniem w oczach. Nie był dla niej żadnym celem, a tylko niedoścignionym marzeniem. Wiedziała, że zgrzeszyć można nawet myślą, ale taki grzech uważała za całkiem niewinny, dlatego pozwalała sobie na obserwacje i delikatny, skromny uśmiech jaki one wywoływały.
Nie ma się co dziwić Camili Peterson. Héctor podobał się większości kobiet. Wpasowywał się we wzorzec osobowy dżentelmena, posiadał nienaganne maniery, a złote spinki przy mankietach i równie złoty kieszonkowy zegarek mówiły o jego zamożności. Z kolei nieprzesadny i zadbany zarost świadczył o statusie społecznym – tak nosili się markizowie i baronowie, wszyscy panowie, którzy dysponowali i zarządzali dużym majątkiem. Héctor miał jednak też coś w osobowości, co kłóciło się z tymi wszystkimi, godnymi pochwały cechami, a jednocześnie nie odstraszało spragnionych doznań młodych dziewczyn i bardziej doświadczonych, znudzonych życiem, starszych pań. Być może odpowiedzialna za to była imponująca budowa ciała – odpowiedni jak na mężczyznę wzrost i szerokie, muskularne ramiona. Do tego dochodziła też lekko opalona, szarawa w odcieniu karnacja. Istniała też jednak możliwość, że za uwielbienie płci przeciwnej, wcale nie odpowiadał jego wygląd ani grubość portfela. Ten mężczyzna miał bowiem coś dziwnego i mrocznego w oczach. Ludzie od zawsze bali się tajemnic, pragnęli unikać tego co nieznane i wydające się być niebezpieczne, z drugiej jednak strony złaknieni byli plotek o przeróżnych sekretach i skandalach, a to co obce przyciągało ich najbardziej. Kobiety nie były tutaj żadnym wyjątkiem i w przypadku starcia z Héctorem Rodríguezem były niczym ćmy krążące nad ogniem – świadome nie tylko tego, że mogą się niegroźnie, boleśnie sparzyć, ale też bezpowrotnie zamienić w popiół.

***

Héctor przemierzał korytarz pewnym, mocnym, ale przy tym też lekko chwiejnym krokiem. Był pod wpływem alkoholu i sam zdawał sobie sprawę z tego, że wypił o kilka szklanek whisky za dużo.
Panie Rodríguez! – krzyknął Florian. Był kucharzem, w restauracji umiejscowionej na parterze. Często odbywały się w niej huczne wesela i inne uroczystości, nie tylko te rodzinne.
Dlaczegóż tak wrzeszczysz? – zapytał Héctor, ale w jego głosie nie było zaciekawienia. Tak naprawdę to był zmęczony i miał ochotę się położyć, zasnąć. Wiedział jednak, że nie może sobie na to pozwolić. W planach miał udać się do koszar, by sprawdzić czy detektyw i jego sługusy nie próżnują. Chciał, by poszukiwania jego żony były intensywne i owocne, tak by nie zdążyła znaleźć się poza granicami kraju. Sprowadzenie jej bowiem z tak daleka, to były kolejne koszty, na które nie mógł sobie pozwolić. Liczył się też czas i rozłąka z synem, która jego zdaniem trwała już za długo. Nigdy bowiem z własnej woli nie opuszczał go na więcej niż kilka godzin, a gdy musiał wyjechać w sprawach biznesowych czy udać się do innego kraju, to Cyntia i Marsel zawsze mu towarzyszyli.
Bardzo pana przepraszam za ton, ale pańska żona w asyście policji...
Jest tu?! – przerwał, czując jak temperatura w jego wnętrzu diametralnie wzrasta.
Tak, już są na schodach – odpowiedział szybko.
Dziękuję za informację – już z początkiem wypowiadania tych słów, ruszył w kierunku głównego wejścia, pozostawiając skonsternowanego pracownika na środku korytarza. Stanął na szczycie schodów. Wyczekiwał aż Cyntia i policjanci pokonają dystans jaki go od nich dzielił. – Proszę dać mi syna – rzekł twardo do mężczyzny niosącego chłopca.
Przejął dziecię na swoje ręce i ucałował w czoło, nie tylko dlatego, że się za nim stęsknił, chciał też sprawdzić czy ciało Marsela jest gorące, a pot słony.
Nadal jest chory – zwrócił się do żony, jednocześnie obdarzając ją gniewnym, wręcz agresywnym spojrzeniem.
Przecież ja go nie przeziębiłam. Sam się pochorował – odparła agresywnym tonem, który mógł dorównywać jego spojrzeniu. Miała dość tego, że za wszystkie nieszczęścia jakie spadały na Marsela, zawsze to ona była obwiniana.
Nie będę z tobą tutaj dyskutował. Na górę – wydał polecenie, wręcz warknął i ruchem głowy wskazał kierunek.
Otworzyła usta, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, a przy tym wyglądała tak, jakby zabrakło jej słów.
Panie Rodríguez, ja muszę jeszcze z pańską żoną zamienić kilka zdań. Oczywiście mógłbym to zrobić na komisariacie, ale po co miałby pan się trudzić, skoro mogę od razu, tut...
Byle szybko. – Odwrócił się na pięcie i ruszył wgłąb korytarza. Chciał nieco unieść syna do góry, by było mu wygodniej go nieść, ten jednak szybko się obudził i rozkrzyczał.
Kocyk! Zgubnąłeś! Podnieś! – wrzeszczał jak opętany.
Spokojnie, Marsel. Coś ci się śniło – zwrócił się do chłopca delikatnie, ale głos lekko mu drżał.
Zdziwił się, że Marcel pierwszym o czym wspomniał po przebudzeniu, to o tej starej, wytartej, wełnianej szmacie, która aż prosiła się o wywalenie i wymianę na nową. Chłopiec jednak za żadne skarby nie chciał się jej pozbyć. Héctor akceptował więc jego kaprys, jeden z wielu.
Wcale nie śpałem.
Ale mów wyraźnie – zwrócił mu uwagę, mocniej przytulając do siebie.
Dobrze – odpowiedział powoli. – Ale jak będem chciał – dodał szybko, nawet nieco cwaniacko. Spodziewał się tego, że tata zaraz zacznie nazywać go łobuzem, a przy tym całować po szyi i mocno łaskotać swoją brodą. Nie pomylił się. – Łaskoces, łaskotas! – wykrzykiwał zachrypnięty, przy tym śmiejąc się do rozpuku.
Nie jest ci zimno? – zapytał w końcu, jednocześnie naciskając łokciem na klamkę i otwierając drzwi nogą.
Tak tylko troszku.
Troszkę. Marsel, błagam. – Przewrócił oczami. Minął salon, przeszedł po perskim dywanie i dotarł do dużych, dwuskrzydłowych drzwi. Rozsunął jedno skrzydło i stanął nad łóżkiem syna. Miało wysoką barierkę dla bezpieczeństwa, gdyż Marsel strasznie wiercił się w nocy. W barierce po jednej stronie, było też wycięte wejście, nie tylko, by ułatwić chłopcu opuszczanie posłania, ale także, by któreś z dorosłych mogło usiąść na jego łóżku i utulić go do snu.
Stajemy – zapowiedział Héctor i postawił syna na miękkiej pierzynie.
Marsel z uśmiechem na ustach, zamrugał kilkakrotnie oczami. Wiedział, że tata odpowie mu dokładnie takim samym gestem, a potem będą się ścigać, który z nich mruga szybciej. W końcu Héctor zawsze przerywał zabawę mrugając naprzemiennie raz jednym okiem, a raz drugim.
Marselek wtedy udawał zasmuconego, wzruszał niedbale ramionkami i mówił:
Tak nie umiem.
Kiedyś się nauczysz – pocieszał go ojciec, jednocześnie rozbawiając łaskotaniem po brzuchu. – Kładź się już do łóżka. Może nie zauważyłeś, ale jest środek nocy.
Wiem, bo ciemno było. Ciemno jest nocy, a widno jest dnia – odpowiedział rezolutnie, zatapiając głowę w miękkiej poduszce.
Héctor skrupulatnie okrywał go pierzyną pod samą szyję. Potem sięgnął po kocyk i położył go przy głowie syna.
Podobała ci się przygoda? – dopytywał, jednocześnie przypominając sobie, że mały był bez butów i skarpet. Podszedł więc do komody i z górnej szuflady wyciągnął wełniane, w żółtym kolorze. Usiadł na łóżku i odkrył stopy Marsela.
Trochę tylko, bo zimno trochę też – odpowiedział, pocierając zmęczone i zaspane oczko. Drugie miał już skryte pod powieką.
Cały czas byłeś w piżamce? – podpytywał.
Calutki.
Nie miałeś na sobie płaszczyka ani sweterka?
Nic, tylko to i kocyk – odpowiedział Marsel.
A był ktoś z wami czy byłeś sam z mamą?
Tylko z mamą i tymi panami, bo to była zabawa w chowanego i oni nas znaleźli. Ty się chyba już nie chciałeś bawić. Ale jutro się pobawis, prawda?
Héctor przytaknął powoli głową. Był przy tym nieco zamyślony. Dostrzegł jednak, że chłopiec oczekuje innej odpowiedzi.
Tak. Jeśli tylko będziesz się dobrze czuł, to tak. I będziemy się bawili w domu, a nie na dworze. Śpij już. – Pochylił się nad chłopcem i musnął jego czoło drżącymi wargami. Nawet jeśli przy Marselu się uspokajał, to świadomość, że był daleko od domu, chory, nieodpowiednio ubrany przysparzała go o nerwowe ruchy, nad którymi nie był w stanie zapanować. Po raz kolejny sprawdził czy maluch jest porządnie okryty.
Kocham cię, tatusiu – usłyszał od pół-śpiącego, czteroletniego chłopca.
Ja ciebie też, bardzo mocno. – Sięgnął do lampki z różowym abażurem, by wychodząc z pokoju, móc wyłączyć główne światło.

***

Cyntia, wraz z detektywem, stała pod drzwiami, które prowadziły do jej małżeńskiego pokoju z salonem i dwiema sypialniami. Reszta policjantów została na dole, gdzie gospodyni poczęstowała ich kanapkami na ciepło. Byli zachwyceni.
Wąsaty, starszy pan spojrzał na dziewczynę, która mogłaby być nie tylko jego córką, ale nawet i wnuczką, i nie wiedział jak ma postąpić. Z jednej strony bardzo nie chciał się wtrącać, z drugiej było mu jej zwyczajnie żal.
Może wejść tam z panią? – zaproponował, choć bardzo nie lubił się mieszać w sprawy małżeńskie, zwłaszcza, że sam był kawalerem i tak naprawdę o związkach małżeńskich nie miał bladego pojęcia.
Nie, nie trzeba – odpowiedziała niepewnym, ale zarazem nieprzyjemnym tonem. – Bardzo dziękuję za to, że chce mi pan pomóc – rzekła, już znacznie milej.
Dla mnie to żaden kłopot. Mogę także pomówić z pani mężem.
Z Héctorem? – zadrwiła – I co mu pan powie? Że przyprowadził jego żonę na jego żądanie?
Dobrze pani wie, że nie miałem wyjścia! – uniósł się. – Pani mąż jest na tyle wpływowym człowiekiem, że jakbym dał pani uciec i nie przyłożył się do zadania jak należy, to skończyłbym bez emerytury i możliwości zatrudnienia.
Przytaknęła ruchem głowy, głośno połknęła ślinę.
Rozumiem. Nie musiał mnie pan odprowadzać pod drzwi. Nie uciekłabym bez Marsela.
Nie dlatego panią odprowadziłem.
Co chce pan wiedzieć?
Nie wiem czy ucieka pani przed mężem, czy przed czym innym – wyjawił.
I to tak bardzo pana obchodzi?
Detektyw zrozumiał, że nie wyciągnie z Cyntii niczego więcej, a nie mógł zmusić jej do mówienia. Zdecydował się być po prostu dla niej dobry, by choć odrobinę mu zaufała i dzięki temu kiedyś, być może, sama zwróciła się z prośbą o pomoc.
Naprawdę mogę tam wejść z panią. W razie czego go uspokoję i włos pani z głowy nie spadnie – zapewniał.
Pan? – nie siliła się na uprzejmość, jawnie z niego zadrwiła. – Jak pan się go boi bardziej niż ja. Naprawdę doceniam chęci, ale to mój mąż i mój problem. Sama, bez jego wiedzy, wyszłam z tego pokoju, więc sama też do niego wejdę.
Zatem, podziwiam odwagę. – Uśmiechnął się ciepło i wskazał trzema palcami na drzwi, jakby dawał jej wolną rękę, a jednocześnie chciał być świadkiem jej poczynań.

***

Cyntia położyła dłoń na klamce i nacisnęła ją. Héctor, zdawało się, jakby tylko na to czekał. Otworzył drzwi ostrym szarpnięciem. Wystraszył ją na tyle, że odskoczyła w tył.
Przez chwilę stali i mierzyli się spojrzeniami. Rodríguez przy tym spoglądał też co jakiś czas na detektywa.
Rzeczy pańskiej żony. – Policjant wyciągnął rękę z poszwą, w której ukryte były ubrania, pieniądze i kosztowności.
Héctor wziął ją bez słowa, po czym odrzucił w kierunku fotela. Choć trafił, to rzucony worek odbił się od oparcia i stoczył na podłogę.
Z tobą mam zrobić to samo? – zapytał żonę, jednocześnie otwierając drzwi szerzej, jakby chciał zrobić jej odpowiednią ilość miejsca, tak by komfortowo mogła go wyminąć. – Czekasz, kurwa, na jakieś specjalne zaproszenie?! – zapytał podniesionym tonem, mając dość biernego czekania na to, aż łaskawie wykona tych kilka kroków.
Panie Rodríguez – zaczął niepewnie detektyw.
Tak?
To jednak kobieta – zwrócił mu delikatnie uwagę.
I?
Nie musi pan takimi słowami.
Nie o to pytałem. Zapytałem o to czy pańska?
Detektyw spojrzał na Héctora jakby nie rozumiał pytania, w końcu jednak szybko zaprzeczył:
Oczywiście, że nie.
Więc panu już podziękujemy. A ty, wejdź do środka, zapraszam. – Spojrzał znacząco na żonę, następnie otworzył drzwi niemal na oścież i wsparty o futrynę, wyczekiwał.
Przekroczyła próg. Usłyszała za plecami jak Héctor zamyka drzwi, a potem przekręca klucz w zamku.
Potrafię zrozumieć naprawdę wiele – zaczął, choć wtedy jeszcze stała odwrócona do niego plecami. – Potrafię zrozumieć to, że chciałaś ode mnie odejść...
W takim razie mnie uwolnij – zaproponowała szybko, stając z nim twarzą w twarz.
Héctor zapobiegawczo oddalił się kilka kroków od żony i oparł o komodę, stojącą w przeciwległym krańcu pokoju. Pokiwał palcem w lewo i w prawo, zdradzając tym gestem swoje zdenerwowanie.
Potrafię zrozumieć, to nie to samo, co potrafię zaakceptować – wyjaśnił twardo.
Zamilkła. Stała sztywno, jakby uczestniczyła w rozprawie i właśnie oczekiwała wyroku, a przy tym bała się tego, jaki zapadnie.
Jaką ty jesteś matką, Cyntio? – zapytał z krzywym uśmiechem i niedowierzaniem w głosie. – Pominę fakt, że chciałaś pozbawić dziecko ojca, a mnie syna, ale Marsel jest chory. Widziałaś, jak źle z nim było poprzedniej nocy! – uniósł się. – Jeśli nabawi się zapalenia płuc, może umrzeć! Nieustannie go narażasz!
Możesz nie krzy...
Uderzenie pięści o blat komody, przerwało Cyntii wypowiedź. Zatrzęsła się w przestrachu. Zamilkła, a nawet spuściła wzrok, po tym jak zobaczyła gniew w oczach męża.
Héctor dłuższą chwilę zbierał myśli, na skutek czego w pomieszczeniu panowała niemal grobowa cisza. Cyntia tylko niekiedy nerwowo przestępowała z nogi na nogę, a jej obcasiki stukały o drewniany parkiet.
Ty się dziwisz, że ja krzyczę? Nie potrafisz zrozumieć, że ty i Marsel jesteście dla mnie wszystkim, co mam?
Masz fabrykę, samochód...
To nieważne! To nic niewarte rzeczy! Nie zastąpią mi syna ani żony! Jaki był powód ucieczki?! Kaprys?! – dopytywał.
Kto ci powiedział!? Kto cię zbudził!? – Patrzyła na niego zmartwionym wzrokiem i wewnętrznie odczuwała strach, ale to nie przeszkadzało jej krzyczeć równie głośno co on. Czyniła tak, choćby po to, by mógł ją usłyszeć.
A czy to ważne? – zapytał i nagle wydawał się być spokojniejszy, mniej nerwowy, niekrzykliwy.
Zadajesz pytania i żądasz odpowiedzi, dlaczego sam nie stosujesz się do reguł własnej gry!? – zadała pytanie, krzycząc tak, że jej głos odbił się od ścian pokrytych ciemnym, zielonym kolorem.
Héctor jednak milczał, nawet nie ruszył się z miejsca.
Zadałam pytanie, kto ci powiedział o tym, że wyszłam i że wzięłam Marsela!? – Cyntia nie spuszczała z tonu.
Héctor zrobił krok do przodu, następnie kolejny i tak, w bardzo wolnym tempie, zbliżał się do żony.
Stój! – rozkazała. – Nie podchodź! – Cofnęła się nerwowo, wpadła plecami na szafę wolnostojącą, następnie na ścianę tuż przy oknie. – Héctor, prosiłam, byś się nie zbliżał. – Niespodziewanie łzy stanęły w jej oczach.
Przystanął.
Nie, najdroższa. Ty nie prosiłaś, ty rozkazałaś. Na dodatek uczyniłaś to krzycząc. Nie zamierzam tolerować takiego tonu u mojej żony – uprzedził.
Dobrze, zatem spokojnie. – Podniosła ręce na wysokość klatki piersiowej, jakby chciała uspokoić jego, a nie siebie. – Kto ci powiedział o tym, że opuściłam dom? Odpowiedz, proszę.
Martin – wyjawił i obserwował jak twarz jego żony zmienia się z wystraszonej na zdziwioną, a następnie na wręcz zszokowaną. – Tak, dobrze słyszysz. Twój brat. Nawet twoja rodzina jest po mojej stronie. Nie masz tutaj już ani jednego sprzymierzeńca.
Łza potoczyła się po jej policzku. Zdrada najbliższego... zdrada rodziny, bolała najbardziej.
Wiesz, co ludzie mówią za plecami? – zagadnął, jakby chciał urządzić sobie z małżonką pogawędkę. Podszedł do fotela i rozsiadł się w nim wygodnie.
Nie mam pojęcia – odparła, zmierzając w stronę rekamiery.
Nie waż się usiąść. Nie pozwoliłem ci.
Słucham? – Odwróciła się w jego stronę, splotła ręce na piersi.
Dopóki nie skończymy rozmowy, nie usiądziesz. Pytałem czy wiesz, co ludzie mówią za naszymi plecami?
Odpowiedziałam ci już, że nie mam pojęcia – przypomniała, a jej ton nabrał na agresywności.
Mówią, że wymykasz się potajemnie do kochanka. Głoszą różne spekulacje, nawet o tym kim on jest. Mam w nie wierzyć?
Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
Chcesz, bym w nie uwierzył?
Zrób jak uważasz. – Patrzyła się na dywan, wzrok miała w niego dosłownie wbity, a głowę lekko skierowaną w lewo. Jej postawa zdradzała całkowitą obojętność.
Héctor mocniej odetchnął. Zastanawiał się jakim cudem jego żona jest w stanie tak łatwo przechodzić z jednej emocji w kolejną. Zaczęło się od strachu, była też chęć walki i krzyki, a teraz zdawało się jej być już wszystko jedno. Odetchnął ponownie i zdecydował się opowiedzieć jej jak on to widzi.
Ja sądzę, że to była tylko taka demonstracja z twojej strony. Coś ci się nie spodobało i postanowiłaś dać mi nauczkę. Pokazać, na ile cię stać i do czego jesteś zdolna. Przykro tylko, że byłaś w stanie posłużyć się do tego celu naszym synem. Kolejny raz posłużyłaś się Marselem.
A gdyby nie był nasz? – zapytała nagle, spoglądając mu bezczelnie w twarz.
Co p... p... po...powiedziałaś? – zająknął się, choć nie miał tego w zwyczaju.
Gdyby Marsel nie był twoim synem? – zapytała wprost. – Martwiłbyś się o niego tak samo?
Nigdy bym w to nie uwierzył i teraz także w to nie wierzę.
Po co miałabym to mówić, gdyby to nie była prawda?
Mówisz tak tylko, by mnie zabolało. Jesteś w tej chwili bezduszna.
Jestem bezduszna bo chcę ci zadać ból? – dopytywała, jednocześnie nie wierząc w to, że jej mąż przyznaje się do tego, że jemu jest w stanie coś zadać ból.
Nie, Cyntio. – Przymrużył jedno oko i nadal zdawał się wątpić w prawdziwość jej słów. – Zapewne masz więcej powodów niż palców u rąk, by mnie krzywdzić. Jednak czy masz choć jeden powód, by krzywdzić Marsela?
Pokręciła głową.
Jak ty nic nie rozumiesz – powiedziała, jakby do siebie. – A jakby plotki były prawdą? Co jeśli miałabym kochanka, a Marsel nie byłby twym dzieckiem? Dodaj dwa do dwóch – poleciła.
Héctor uśmiechnął się pod nosem, zmarszczył brwi, następnie wystrzelił je w górę, w kierunku swoich gęstych, choć krótkich włosów.
Nie musisz wymyślać takich głupot, bo i tak cię nie odeślę. Nie patrz się tak. Po twoich poczynaniach, powinienem to zrobić, ale darzę zbyt wielkim szacunkiem twą matkę i mam poszanowanie dla pamięci o twym ojcu, dlatego zostaniesz przy mnie i nie będę zawierzał tym bredniom. Po odesłaniu byłabyś nikim. Nic niewartą, puszczalską suką, której nie zechciał nawet mąż. Nie chcesz takiego życia i ja dla ciebie nie chcę takiego życia. Nie taką matkę ma mieć mój syn – wyjaśnił ostro, ale bez zbędnych porywów gniewu. Jego wypowiedź była po prostu rzeczowa. Wstał i miał ruszyć w stronę barku, ale upartość żony zatrzymała go w miejscu.
A gdyby nie był twój? Gdyby kochanek był prawdą? – naciskała nerwowo.
Héctor pokonał dystans jaki dzielił go od żony. Uczynił to na tyle szybko, że nawet nie zdążyła się obejrzeć ani cofnąć. Poczuła jak zaciska dłoń z początku na jej szyi, następnie kieruje palce wyżej, tak by móc ściskać za policzki.
Nie płacz, to cię nawet nie boli. Nie rób z siebie ciągle ofiary – rzucił jej prosto w twarz, a potem naparł do przodu na tyle mocno, że była zmuszona cofać się tak długo, aż dotknęła głową ściany. – A teraz mnie posłuchaj – warknął. – Nie spuszczaj wzroku! – uniósł się, pomimo zaciśniętych zębów i zmusił ją, by patrzyła mu prosto w oczy.
Trzymał na tyle mocno, że nie była w stanie spuścić głowy, a przy tym znajdował się tak blisko, że nawet, gdy błądziła wzrokiem, to ciągle widziała jego twarz przed oczyma.
W życiu nie uwierzę, że Marsel nie jest moim dzieckiem – zaczął. – Sprawę twego kochanka pozostawiam tematem otwartym między nami, jednak wybacz, dzisiejszej nocy nie mam już ochoty na żadną rozmowę z tobą, choćby najmniejszą. – Uśmiechnął się cynicznie. Puścił ją i chwycił za karafkę stojącą na komodzie, która znajdowała się nieopodal. Odkorkował trunek. Odstawił kryształowy korek na blat z ciężkiego drewna, a sam wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami.
Był już na schodach, gdy postanowił zawrócić. Jego żona nadal stała w tym samym miejscu, w jakim się znajdowała, gdy wychodził. Spojrzał na nią, uśmiechnął się krzywo.
Liczę na to, że kiedy powrócę do izby, to nadal w niej będziesz. Najlepiej już w łóżku. – Podszedł, chwycił w dwa palce jej podbródek i zmusił do tego, by ponownie spojrzała mu w twarz, z tą różnicą, że teraz uczynił to znacznie delikatniej. – Ze względu na twoje zachowanie w ostatnim czasie, prosiłbym cię, byś nie opuszczała nazbyt często naszego pokoju, a o każdym wyjściu, nawet tym do ogrodu, mam być przez ciebie informowany i wyrazić na nie zgodę. Bez mojego pozwolenia, nie chcę cię widzieć choćby krok za progiem drzwi wejściowych. Rozumiemy się, najdroższa?
Cyntia milczała, chwycił więc drugą dłonią za jej ramię, czyniąc to w bardzo nerwowy sposób i mocno zacisnął na nim palce.
Héctor, puść – zawołała słabo, jakby nie miała już siły na walkę, na jakikolwiek sprzeciw i krzyk.
W efekcie tego wszystkiego, mężczyzna ścisnął jeszcze mocniej.
Héctor, proszę – zaskomlała.
Włożył jeszcze większy nacisk w swoje palce, a przy tym nie spuszczał jej twarzy z oczu ani na sekundę.
Zostaną siniaki i.... – zamilkła. Nie była w stanie dokończyć zdania, bo poczuła taki ból, że kolana się pod nią ugięły.
Nie usłyszałem jeszcze odpowiedzi na pytanie – wyjaśnił statecznie, siląc się na całkowite opanowanie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nad sobą nie zapanuje, to zbije ją tak mocno, że sam będzie tego później żałował.
Zrozumiałam – udzieliła mu odpowiedzi. Łzy potoczyły się po jej policzkach.
Scałował jedną z nich.
Bardzo nie lubię, gdy płaczesz – wyjawił, ze znaczną dozą smutku w głosie, a potem, jak gdyby nigdy nic, opuścił pokój.

***

Cyntia przywarła plecami do lodowatej ściany, osunęła się po niej, aż w końcu jej pupa dotknęła zimnego parkietu. Podkuliła kolana pod brodę i zapłakała.
Héctor w tym czasie zmierzał schodami w dół. Minął jednego z służących – tego który zajmował się ogrodem i drobnymi pracami naprawczymi.
Paul, mam prośbę – rzekł i odwrócił się w stronę brodatego mężczyzny, odzianego w robocze, choć czyste i schludne ubranie.
Słucham pana. – Paul był skupiony na słowach szefa, ale starał się na niego nie patrzeć, jakby nie mógł znieść jego widoku.
Obserwuj dyskretnie pokój mojej rodziny. Czyń to dopóki nie powrócę. Jeśli moja żona zdecyduje się wyjść, zatrzymaj ją. Nieważne jak to zrobisz, możesz ją nawet spoliczkować. Ważne, by pozostała na miejscu. Prosiłbym też o to, by ta prośba pozostała między nami.
Jak tylko pan sobie życzy. – Brunet ukłonił się delikatnie, następnie odwrócił plecami do Hektora i skierował swoje kroki pod drzwi, które dumnie zdobiła tabliczka z napisem „Pokój państwa Rodríguez”.


* W rozdziale użyta została następująca piosenka: Edyta Bartosiewicz – „Dziecko”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz