„Najcenniejszy
dar”
Cyntii wydawało się, że wiele
wie o miłości. Czytywała o niej książki i wiersze. Wielokrotnie
widywała ją na obrazach. Pełne niej były sztuki i pieśni. Miłość
kojarzyła jej się z czymś pięknym i dobrym. Matka i ojciec
wydawali się być szczęśliwym małżeństwem. A w rodzinie nie
było żadnego miłosnego skandalu. Czasem tylko służba plotkowała.
Niejedna pokojówka nie chciała biednego rzemieślnika i wybierała
być utrzymanką jakiegoś jegomościa. Zaś zwykli chłopcy, choćby
synowie kucharki, chadzali do tawern na bitki i kurwy. Cyntia tylko
raz odważyła się powiedzieć o tym matce. Chciała zapytać o
miłość; dlaczego ta jej znana jest inna od tej znanej służbie.
Użyła jednak słowa „kurwy” za co rodzicielka wymierzyła jej
policzek. Więc od matki nie dowiedziała się niczego. Wtrącił się
do rozmowy ojciec. Ujął odpowiedź w krótkie zdanie: „biedni
kochają inaczej”.
Cyntia drążyła temat. Była
ciekawa. Jednak dorośli milczeli, zbywali ją, kłamali w żywe
oczy. Jedynie stara Lukrecja, zamieszkująca samotnie dużą willę w
środku lasu, zdecydowała się na powiedzenie dziewczynce prawdy.
– Miłość zrozumiesz dopiero
wtedy, gdy jej doświadczysz, moje dziecko – rzekła i z
uprzejmością zaproponowała Cyntii herbatę. – Lubisz z mlekiem?
Z mlekiem, to moja ulubiona.
Słowa Lukrecji się ziściły.
Cyntia poznała miłość. Różne jej oblicza. I już nic nie było
takim jakim wydawało jej się być na obrazach, w sztukach,
książkach.
Kiedy pierwszy raz miłość jej
się przytrafiła była młodą i piękną damą, mającą nieco ponad
metr w kapeluszu. Krążyła dumnie w okolicach pobliskiego sadu.
Miała nienagannie białą, skrojoną na miarę suknię ze srebrnymi
zdobieniami. Kroczyła pewnie i kobieco, choć jeszcze dziecięco i
tak bardzo niewinnie. Trzymała w rękach książkę – swoją
ulubioną – o chłopcu, który nie potrafił dodawać. Usiadła pod
dużym drzewem, rzucającym spory cień. Otworzyła książeczkę i
wpierw przeczytała dedykację. Kochała swego ojca z wielu powodów,
także za prezenty jakie jej dawał, za to, że zawsze przy niej był
kiedy tylko zapłakała lub go wezwała oraz, za dedykacje. Dedykował
jej wszystko co tylko mógł. Na każdym prezencie zaznaczał datę i
dodawał coś od siebie.
Na pierwszej stronie książki,
którą Cyntia miała w dłoni, widniało: „Dla mojego Aniołka,
którym zawsze będę się opiekował”. Dziewczynka zaczytała się
i kilkakrotnie prześledziła dedykację ciepłym, zielonookim
spojrzeniem. I wtedy wystraszyły ją szmery. Poczuła cudzą
obecność za plecami. Odnosiła wrażenie jakby ten ktoś się
skradał, zbliżał się, już był tuż, tuż. Odskoczyła zlękniona
i ujrzała... chłopca. Najprawdziwszego, o głowę od niej wyższego.
– Cześć, jestem Willy. Co
porabiasz? – zapytał i uśmiechnął się ciepło, pomimo braków
w uzębieniu. W tamtym okresie gubił ostatnie mleczaki. Odgarnął
kruczoczarne włosy z oczu, przeczesując je palcami. Nie były
długie, ale grzywka opadała na czoło i momentami wpadała do oczu.
Strasznie mu tym dokuczała.
– Czytam – odburknęła
Cyntia. Nie chciała się zaznajamiać. Matka zawsze jej mówiła, by
unikała obcych.
– Umiesz czytać? – zdziwił
się chłopiec i podszedł bliżej.
Dziewczynka na powrót oparła
się o konar drzewa i rozpoczęła czytanie od początku.
Chłopiec zerkał jej przez
ramię i nie dawał za wygraną.
– Co tu pisze? – zapytał i
wskazał palcem na dedykację.
– Jest napisane – poprawiła
go. – To bardzo osobiste – wymądrzała się. Zatrzasnęła przed
nim książkę. Wtedy sobie przypomniała słowa ojca, mówiące o
tym, by nie była dla innych niemiła ani co do nich uprzedzona i
przede wszystkim, by bawiła się ze wszystkimi dziećmi, bez
wyróżnień, nawet z dziećmi służby. – Jestem Cyntia –
przedstawiła się.
– William – odparł. Potarł
o spodnie wewnętrzną część, brudnej od piasku dłoni i dopiero
podał ją dziewczynce, sadowiąc się wygodnie obok niej.
Rozpromienił się.
– Ile masz lat? – zapytała
z czystej ciekawości.
– Prawie jedenaście –
pochwalił się dumnie.
– A ja tylko dziewięć –
posmutniała. – Ale za to umiem czytać – wymądrzyła się
znowu.
– A umiesz zrobić tak? –
dopytywał. Nie zamierzał jej wyjaśniać, postanowił pokazać.
Wspiął się na drzewo pod
którym siedzieli, zerwał dwa dorodne jabłka i wrócił na ziemię.
– Trzymaj – podzielił się
z nią.
– Też mi coś, każdy tak
zrobi – stwierdziła. Nigdy nie potrafiła przyznać się do
niewiedzy czy braku jakiś zdolności. W tej dyscyplinie jednak nie
miała żadnych szans, zwłaszcza z Williamem. Żałośnie
podskakiwała przy drzewie, ale nie mogła dosięgnąć gałęzi.
Miała też za krótkie rączki, by objąć konar i się po nim
wspiąć. W końcu ze zdenerwowania wymierzyła kopniak drzewu. –
Ała! Wszystko przez ciebie! – krzyknęła w stronę Williama.
– Ja nic nie zrobiłem –
stwierdził pewny swego. Schylił się, wziął z okładki książki
jabłko i ponownie podał je dziewczynce.
– Właśnie, że zrobiłeś.
Umiesz coś czego ja nie umiem! – wykrzyknęła. – Naucz mnie tej
sztuczki – zażądała, przejmując od niego owoc.
Cyntia oczami wyobraźni już
widziała jak brat i siostra zazdroszczą jej nowo nabytych
umiejętności. Nie lubiła swojego rodzeństwa. Martin miał
trzynaście lat i swój marynarski świat. Marzył o tym, by zostać
kapitanem. Natomiast jedenastoletnia siostra ciągle się stroiła i
wyprawiała przyjęcia dla lalek, których nie kazała Cyntii
dotykać. A wszystko przez to, że Cyntia kiedyś, przez całkowity
przypadek, jedną upuściła i lalka z porcelany się potłukła.
– Mogę cię nauczyć, ale co
za to dostanę? – zapytał Willy.
– Mogę ci zapłacić. Mam
kilka monet w mojej nowiutkiej torebeczce.
– Nie potrzebuję pieniędzy.
Na co miałby je wydać? – wyjawił, mrużąc oczy.
Cyntia w odpowiedzi wzruszyła
ramionami.
– Na co tylko będziesz
chciał. Choć na wiele nie wystarczy – dopowiedziała smutno. –
Bardzo chcę się nauczyć wspinać – wyjawiła ze łzami w oczach.
– Więc naucz mnie czytać –
zażądał twardo, jakby nie przyjmował odmowy.
Cyntia nigdy wcześniej nie
słyszała u innych dzieci takiego tonu. I już miała wytknąć
Williamowi, że nie w taki sposób rozmawia się z kobietami, gdy
przypomniała sobie o drzewie, jabłkach, wspinaczce.
– Dobrze, nauczę. –
Pozornie się rozpromieniła. Czytanie było czymś, co mogła mu
ofiarować i z początku zdawało jej się, że nie będzie ją to
wiele kosztowało. Miała w planach uwinąć się raz dwa.
– Umowa? – upewniał się. W
jego życiu było zbyt wiele niespełnionych obietnic. Matka od
miesięcy obiecywała mu nowe buty, ojciec całą tytkę karmelków,
a pani Montenegro podwyżkę jego najbliższym. Ugryzł jabłko
trzymane przez ten cały czas w dłoni i czekał na to aż Cyntia
powie coś co pozwoli mu jej zawierzyć.
Ona ugryzła swoje.
– Umowa – odpowiedziała i
zaproponowała zamianę owocem.
To wtedy pierwszy raz poczuł
namiastkę smaku jej ust na swoich ustach.
***
Cyntia i William, jako dzieci,
spotykali się regularnie, co sobotę. Dziewczynka kłamała
rodzicom, że idzie na spacer do kapliczki. Ojciec nawet żartobliwie
upominał, że pragnąłby mieć z jej strony wnuków. Nie chciał,
by córka w przyszłości zamknęła samą siebie w zakonie i
poświęciła w ten sposób całe swoje życie. Życie bez wolności
było dla niego równe śmierci.
Julian Montenegro często gdybał
o przyszłości swych dzieci. Martina widział w roli spadkobiercy,
Julię w ramionach prawdziwego intelektualisty, zaś Cyntię wolną
niczym ptak. Była dla niego ptakiem. Najbarwniejszym. Zwłaszcza,
gdy przywdziewała tę kolorową sukienkę, którą specjalnie dla
niej nakazał uszyć i kręciła się w kółko, wirując w ten
sposób po całym salonie.
Martha miała nieco inne zdanie
od męża. Postawiła sobie cel, by wychować córki na dobre żony.
Na takie, które mogłyby zdobywać prośby o rękę od
najzamożniejszych dżentelmenów. Martha niczego nie pragnęła
bardziej niż pomnożenia majątku. To była sprawa jej ambicji.
Ojciec mógł być spokojny –
Cyntia nie miała w planach przywdziewać habitu. Matka także nie
musiała się martwić – dziewczynka chciała kiedyś wyjść za
mąż, otrzymywać od ukochanego prezenty, późnymi wieczorami
grywać z nim w karty i urodzić mu dzieci.
Po latach spotkań z Williamem,
to w nim Cyntia upatrywała się miłości. Był dla niej tym
jedynym. Tym, który nauczył ją wspinać się po drzewach, grać w
karty, a nawet pływać. Nagość ciał zanurzonych po szyję w
niegłębokim jeziorze była dla Cyntii tym, czym dla innych młodych
kobiet bal debiutancki. Przeżyła to wewnętrznie, niczym największe
z katharsis. Choć wtedy. pomiędzy nią a Williamem, doszło jedynie
do niewinnego, pełnego ciepła pocałunku.
Cyntia była pewna Williama, a
on zdawał się być pewny jej. Znali się niemal na pamięć.
Dorosłym, pochłoniętym problemami codzienności, zapewne wydałoby
się to być głupie, ale Cyntii imponowało, że William wiedział
ile ma pieprzyków na karku. Ona zaś wszędzie rozpoznałaby go po
chodzie. Słyszała miliony razy jak kroczył. Kroczyli wspólnie,
często spacerowali.
Młodzi jednak nigdy wzajemnie
nie odwiedzali się w domu. W ciepłe dni spotykali się w sadzie lub
przy jeziorze, zaś w chłodne skrywali się w starej willi, ukrytej
w środku lasu. Ich młodzieńcza miłość rozkwitała na oczach
starej Lukrecji. To ta kobieta częstowała ich herbatą i wysyłała
do miasta po zakup sporego kawałku ciasta, tak by wystarczyło dla
nich troje. Zazwyczaj był to wiedeński tort, Cyntii ulubiony.
***
Lukrecja opowiadała panience
Montenegro o biedzie i ciężkiej pracy. Williama zaś uczyła manier
i zasad dobrego wychowania. Dziewczynce przekazywała chłopską
mowę, zaś przy chłopcu cytowała poezję.
– Mój... ulubieniec, mej
kuzynki syn, kocha poezję – napomknęła pewnego razu.
– Musi być wrażliwym
człowiekiem, jeśli dostrzega w niej piękno – stwierdziła Cyntia
i tu z pogardą spojrzała na ukochanego.
William szczerze nie znosił
poezji. Nie rozumiał jej. I nigdy nie wiedział co autor miał na
myśli używając tych wszystkich metafor oraz porównań.
– Niekoniecznie. Może kiedyś
– mawiała Lukrecja, wspominając Héctora. Wydawała się być
smutna kiedy o nim opowiadała. Momentami bardzo melancholijna. Z
pewnością zawiedziona.
– Kiedy panią odwiedzi?
Chętnie go poznam – oznajmiła z uśmiechem Cyntia i rozpoczęła
rozglądać się po salonie w poszukiwaniu jakiegoś zdjęcia
mężczyzny. Czyniła to na próżno. Lukrecja nie była sztucznie
sentymentalna i swego ulubieńca nosiła w sercu, miast wieszać go
na ścianach.
Héctor wyrył się we
wspomnieniach ciotki jako uśmiechnięty, psotny chłopczyk. Pragnęła
zapomnieć obraz zgorzkniałego i zapijaczonego mężczyzny.
– Będzie tej wiosny? –
dopytywała Cyntia. – Wiosną ma pani urodziny – pamiętała.
– Przyjdziemy z kwiatami. –
Uśmiechnął się William. – I tortem – dopowiedział,
nabierając na widelczyk malutki kawałek. Nie lubił jeść w taki
sposób jak czynili to wielcy państwo, ale dla Cyntii się zmuszał.
Wiedział, że w jej oczach byłoby źle widziane, gdyby wziął
ciasto w dłoń i pożarł je z użyciem dwóch ugryzień.
– Oby nie – powiedziała
Lukrecja, czym zaskoczyła swych rozmówców. – Wy dwoje, ty i
Tito, nigdy nie możecie się spotkać. Moglibyście się polubić, a
to byłby śmiertelny grzech.
– Tito? – zdziwiła się, bo
ów zdrobnienie nijak pasowało jej do ciężkiego, męsko brzmiącego
imienia. – Jest ode mnie dużo starszy? – zaczęła dopytywać,
świadomie chcąc w ten sposób wzbudzić w Williamie zazdrość.
– Dobrych kilkanaście lat –
odpowiedziała Lukrecja. – Wasze spotkanie to grzech. Powtórki,
które świat nosi i wkoło toczy, powtarzając je, znając z góry
zakończenie.
Cyntia nie rozumiała słów
starej kobiety. Uważała, że miesza się jej w głowie wraz z
przybytkiem lat i białych włosów. Obawiała się, że ją też
kiedyś może spotkać taki los – powolne umieranie w samotności.
I w tamtym momencie Cyntia znielubiła Héctora nim go poznała.
Winiła go za nieobecność. Jej zdaniem powinien być przy bliskiej
mu osobie, gdy tą dopadały choroby starczego wieku. W oczach
Cyntii, Héctor winny był ciotce opiekę i godziwe warunki.
Mężczyzna warunkami faktycznie
się zajął. Zaraz po wiośnie przewiózł Lukrecję do domu
spokojnej starości, gdzie opłacił prywatną pielęgniarkę.
Poczynił to tak prędko, że ta nawet nie zdążyła się pożegnać
ze swymi młodzieńczymi przyjaciółmi.
– Poinformuj ich chociaż
gdzie jestem, niech listy piszą – poprosiła, ciężko dysząc. –
Nie, nie informuj jej. Nie waż się jej nawet oglądać –
dopowiedziała z trudem łapiąc powietrze.
– Niech się ciocia zastanowi.
To mam ich...
– Nie! Nigdy! Sprzedaj dom,
jest twój. Sprzedaj i wyjedź! – zażądała, histerycznie
krzycząc. Pchnęła go, pomimo tego, że leżała na łóżku.
Wyglądało to tak, jakby chciała go wyrzucić, przegnać, skłonić
do powrotu do Hiszpanii.
Héctor nie posłuchał ciotki.
Był bowiem mężczyzną, który nie nawykł do okazywania
posłuszeństwa nikomu, zwłaszcza kobietom. Zaczął odnawiać dom.
Rozpoczął od oświetlenia. Mrok, lampy naftowe i świece zdawały
się go przerażać na tyle, że wolał już istną ciemność, niż
pozorną jasność.
***
W okresie późnej jesieni, w
sadzie pełnym jabłek, Cyntia opowiedziała Williamowi o skandalu,
jaki wywołała jej siostra. Julia urodziła syna. Było to dziecię
bez ojca. Przywiozła je z podróży statkiem, a rodzice zaczęli się
o tę sprawę wykłócać i wzajemnie przerzucać winą.
William starał się jak mógł,
by Cyntię pocieszyć. Mówił, że z nimi będzie inaczej. Obiecywał
wspólne, lepsze życie.
Cyntia mu wierzyła. Nie wątpiła
w jego chęci. Wiedziała jednak, że ich miłość jest trudna.
– Gdybym była mężczyzną, a
ty córką ogrodnika, to nie byłoby problemu. Byłbyś moją
utrzymanką. Ludzie krzywo by się patrzyli, ale w końcu
zaakceptowali. Tak jak stary Nathan, co ma żonę i trzy córki, ale
z Anną z miasteczka aż dwóch synów. Powiła bliźnięta. Żona
przymyka oko na to, że jej mąż śle tam dary, pieniądze i swój
czas. Całkiem sporo swego czasu – wyjaśniła smutno.
– Nie chciałbym tak. Nie chcę
być kobietą co się sprzedaje i dzieli z inną ani być bogatszym,
a ciebie zubożyć, by zrobić z ciebie mą dziwkę. Chcę być twym
mężem – oznajmił twardo, równie pewnie co przed laty, gdy
oczekiwał od niej, że nauczy go czytać.
Bez słowa prośby i gestu
padnięcia na kolana, wcisnął Cyntii na palec pierścionek, który
przed laty, jako mały, ledwie trzynastoletni chłopiec, otrzymał od
starej Lukrecji. Wielokrotnie miał okazję go sprzedać i było ku
temu wiele powodów. Nigdy jednak się na to nie zdecydował. Ten
pierścionek od początku przeznaczony był dla tej jedynej. Właśnie
dla niej. Dla Cyntii. W głębi duszy William wiedział, że
opowieści o wspólnym, lepszym życiu, to tylko bajki. Był świadomy
tego, że ten pierścionek, otrzymany od starszej kobiety, będzie
najcenniejszym co Cyntii ofiaruje w całym swoim życiu.
Mylił się. Ofiarował jej coś
znacznie cenniejszego. Bezcennego.
Ofiarował jej bicie serca pod
jej własnym sercem.
Rozdziały uległy modyfikacji
i, przede wszystkim, skróceniu. Postanowiłem dodawać je częściej,
ale w takiej formie, by zazwyczaj poruszały jeden wątek i
nieśmiało, skrycie, rozpoczynały kolejny.
Mam nadzieję, że bez problemu
wychwyciliście główny wątek, ale też, że zauważyliście ten
kolejny.
A tak dla zaciekawienia i też
nieco dla zrelaksowania, zapraszam Was do zapuszczenia sobie muzyczki
z YouTube (Trailer – Cyntia i William). Uważnie obejrzyjcie ten
krótki spojler i koniecznie napiszcie co o nim myślicie.
Pozdrawiam i „Paulinka”
naprawdę się pojawi. Prawdopodobnie w środę, ale możliwe, że
już jutro. Zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz